lip 222014
 

Pojechałem wczoraj zapalić świeczki na grobie rodziców. Szedłem jak zwykle, koło dziecięcych mogiłek. I tam wyobraźcie sobie, na tych małych kamiennych grobach leżą maskotki. Prawdziwe, pluszowe maskotki, mokre od deszczu. Tu Kubuś Puchatek, tam gąska albo jakiś krasnal. Do tego wiatraczki, kilka plastikowych wiatraczków z odpustu. Wcześniej tego nie było. Odkąd pamiętam, zawsze chodziłem na cmentarz, kilkanaście razy w roku i zawsze coś tam zauważyłem. Nasz cmentarz był szczególny, a to ze względu na groby lotników i na te śmigła przyczepione centralnie do krzyża. Różni wesołkowie śmiali się, że to są groby kamikadze. No, a teraz te maskotki na dziecięcych grobach. I niech Wam się nie zdaje, że to są mogiłki świeże, o nie. To wszystko już tam było wiele lat temu, tylko bez maskotek. Teraz to ktoś wymyślił i podsunął rodzicom.
Po drodze w tę i z powrotem Wisła. Bardzo wysoka jak na tę porę roku, a zza Wisły widać wielkie kominy elektrowni Kozienice. My jeździmy tam zawsze po prawej stronie Wisły, żeby się nie tłuc przez te wszystkie wioszczyny przed i za Kozienicami, gdzie jest mnóstwo zakrętów. Po drodze mijamy, coraz bardziej wypłowiały i zdefektowany napis-drogowskaz „Ośrodek Cziama-Ling” Jakiś czas temu było o tym głośno w telewizji, ktoś się tam odnalazł, a może stamtąd uciekł, już nie pamiętam. W każdym razie był reportaż w Polsacie o tym ośrodku, który jest ponoć buddyjski.
Z elektrowni Kozienice wyciekł ponoć mazut i dostał się do Wisły, gdzieniegdzie jest ta informacja, a gdzieniegdzie nie ma. W GW na przykład nic o tym nie piszą. Może ich to po prostu nie interesuje, a może ten mazut nie jest zagrożeniem dla środowiska tak wielkim jak na przykład obwodnica miasta Lubsko w województwie Lubuskim, której nie można skończyć, ze względu na to, że przebiegać ma ona przez stanowiska śnieżycy. Sam nie wiem. W gazowni jest za to wielki tekst-relacja, o poszukiwaniach Iwony Wieczorek, która zaginęła cztery lata temu. Tekst ten to opowieść jej matki, która ma zakład fryzjerski na Monciaku w Sopocie. Ja tam nie bywam, ale rozumiem, że to nie jest tak, jakby ktoś miał zakład fryzjerski u mnie na wsi pod Grodziskiem. Ja się wcześniej nie interesowałem sprawą Iwony Wieczorek, ale teraz przeczytałem ten materiał z uwagą. Okazuje się, że nie istnieje w Polsce coś takiego jak śledztwo-poszukiwanie, istnieją jedynie mocno rozbudowane działania markujące to śledztwo oraz absolutnie profesjonalna obróbka medialno-policyjna ofiar, czyli w tym przypadku matki zaginionej dziewczyny.
Ja pozwolę sobie streścić część tego tekstu. Oto Iwona idzie na imprezę z poznanymi na plaży młodymi mężczyznami. Jest jeszcze do tego nieletnia koleżanka, którą oni postanawiają zabrać do tego klubu, bo mają tam jakieś znajomości i obiecują jej wejście. Ten klub to jest jakiś ósmy cud świata. Nawet ta matka to podkreśla, bo raz tam była. No i to wyjście jest po prostu wielkim wydarzeniem. No, a potem, na drugi dzień rozpoczyna się ten cały festiwal kłamstw. Ze swojego domu ojczym Iwony, który ma zwyczaj budzić się o 4 rano i oglądać telewizję słyszy jak stojąca pod blokiem jej koleżanka gada z nią przez telefon. Z nią, albo z kimś innym, w każdym razie pada w tej rozmowie kilka razy imię dziewczyny. Potem okazuje się, że ktoś dzwoni do domu, bo Iwona była o 8 rano umówiona na siatkówkę plażową, a nie przyszła. Jeden z mężczyzn, którzy zabrali Iwonę do klubu przychodzi do zakładu jej matki umówić tam wizytę jakieś rzekomej cioci. Potem się okazuje, że to kłamstwo, no a później zjawiają się wszyscy w komplecie. Trzech facetów i dziewczyna i zaczyna się tak zwane poszukiwanie zaginionej. Kiedy się okazuje, że policja nic w tej sprawie nie robi. Jeden z tych panów sugeruje, że trzeba zadzwonić po Rutkowskiego. Ten zjawia się nadzwyczaj szybko i od razu mówi, że dziewczyna na pewno nie żyje.
Temperatura trwających 4 lata poszukiwań jest letnia. Obszar do zbadania niewielki, ale efektów nie ma żadnych. Do sprawy włącza się jasnowidz Jackowski, który przybywa na miejsce wraz z ekipą Polsatu. Bredzi coś bez sensu i pokazuje jakieś szmaty, które mają być rzeczami Iwony, dziennik „Fakt”, którego stałym felietonistą jest prawicowy dziennikarz Łukasz Warzecha, pisze, że Iwona była przed śmiercią torturowana i opisuje ze szczegółami te tortury. Latkowski też przyjeżdża. Gada z matką przez piętnaście minut, a potem pisze tekst o tym, że cała ta rodzina to mafia.
Wszystko to jest opisane dziś z rana na portalu gazowni. Jeśli Wam się zdaje jednak, że znajdziecie tam nazwisko, albo choćby tylko imię faceta, który na tym samym Monciaku, gdzie jest zakład matki Iwony Wieczorek wjechał w grupę ludzi samochodem, to jesteście w błędzie. Nic na jego temat nie napisali. Ponoć jest on synem jakiejś sędzi z Bielska Białej, a jak wiadomo od sędziów i ich dzieci trzeba się trzymać jak najdalej. Może właśnie przez to nic o nim nie piszą. Inne portale też siedzą cicho. Dziwne miejsce ten Monciak. Zakłady fryzjerskie, zaginione dziewczyny i naćpany wariat wjeżdżający w ludzi. Do tego telewizja, która pilotuje działania jasnowidzów i detektywi, do których wydzwaniają ludzie z najściślejszego kręgu podejrzanych z prośbą o pomoc.
W salonie, nie wiem czy teraz, ale kilka dni wcześniej, w tym okienku telewizyjnym pojawiał się Igor Janke, który tłumaczył jak wielkim sukcesem było zrobienie przez niego wywiadu z Obamą. Mam w tej sprawie inne zdanie. Myślę, że to jest taki sam sukces, jak opisanie przez gazetę, w której pracuje Warzecha tortur, którym poddana została Iwona Wieczorek.
Wszystko zależy od definicji misji. Jeśli ktoś uważa, że wywiad z Groucho Marxem jest ważniejszy niż odnalezienie zaginionej dziewczyny to nic mu nie można wytłumaczyć. Przynajmniej ja nie potrafię.
Wydawano kiedyś taki komiks, „Tin-Tin”, o młodym, szalejącym reporterze. Ja tego nie czytałem, ale wielu ludzi to lubiło. Tam misja dziennikarza jest o wiele sugestywniej zaprezentowana niż to co daje nam do połknięcia Igor Janke.
Ja zaś jestem teraz w trakcie lektury, który to już raz, książek Egona Erwina Kischa, Żyda i komunisty, który traktował się o wiele bardziej serio niż Warzecha, a nawet bardziej niż Latkowski. Uważał na przykład, że najbardziej opresyjnym państwem na świecie są USA, a żeby się tam dostać i napisać reportaż, pokonał Atlantyk na parowcu, w kabinie trzeciej klasy. Kogo dziś stać na takie poświęcenie? Ludzie z „Faktu”, żeby napisać reportaż, w ogóle nie wychodzą z redakcji. Tak jest o wiele efektywniej, a przede wszystkim taniej.
Zanim wróciliśmy wczoraj do domu pojechaliśmy jeszcze coś zjeść. No i tam przy drodze, która prowadzi koło fortu Mierzwiączka, sprzedanego przez konserwatora zabytków w ręce prywatne, jest kilka zbiorników wodnych. Dwa z nich, nie połączone ze sobą, są od dawien dawna nazywane kanałem. Tak się mówiło i mówi do dziś – idziesz na ryby? Tak. A gdzie? Nad kanał. Dużo później, po drugiej stronie drogi prowadzącej do miejscowości Stawy gdzie kiedyś była fabryka amunicji wykopano jeszcze jeden zbiornik. Często widziałem tam ludzi z wędkami. Wczoraj zaś, kiedy mijaliśmy to miejsce było tam niezłe zamieszanie. Kilku facetów w kombinezonach jakiejś miejskiej służby biegało po brzegu pokazując sobie z niedowierzaniem konia, który stał pośrodku tej sadzawki. Nikt nie nie spodziewał, że tam jest aż tak głęboko. Ja też nie. Koń był prawie cały zanurzony w wodzie, wystawała tylko głowa i kawałek grzbiety. Pomyślałem, że pewnie ugrzązł w błocie, które zalegało dno i nie może się wydostać. Jeśli nie wydobyli go do wieczora, marne miał szanse na przeżycie….
Pojechaliśmy, jak nadmieniłem coś zjeść, do Ryk, gdzie na tak zwanym Smrodkowie, w sporym oddaleniu jednak od oczyszczalni (nic nie czuć, przysięgam) znajduje się restauracja o nazwie K2. Jest to własność byłego już posła SLD z tamtych okolic. Nie oznacza to jednak niczego negatywnego, przeciwnie, najeść się tam można do syta, wszystko jest smaczne i nieprawdopodobnie tanie. Menu skomponowane jest w systemie „na każdy dzień inne trzy zestawy’. Nie ma więc wielkiego wyboru, ale jak mówię, wszystko jest smaczne. W środę dają kopytka z sosem pieczarkowym, wielką michę kopytek, a do tego zupę. Do każdego dania podają miskę prawdziwej, gęstej zupy. Wczoraj były pierogi, mielony i de volay. No i teraz ceny: za tego de volaya, z ziemniakami, surówkami i zupą trzeba zapłacić 12,50. Za mielonego albo pierogi, wraz z tym co wymieniłem wyżej tylko 11 złotych. Lokal nie jest łatwy do odnalezienie, ale warto się potrudzić, bo ceny i jakość wyraźnie się różnią od tego co dają w tych wszystkich karczmach przy trasie na Lublin.
Kiedy wyjeżdżaliśmy na trasę do Warszawy zauważyłem kilka bilbordów, identycznych jak te, co wiszą w Grodzisku i innych miastach Polski. Na jednym była twarz jakiegoś hinduskiego oszusta, który namazał sobie na czole trzy kreski żółtą farbą. Nad tym zaś napis: „prawdziwa egzotyka”. Na innym ściana z portretem Che Guevary i jakiś zdezelowany samochód amerykański z lat 50-tych, wszystko wskazywało na to, że zdjęcie pochodzi z Kuby. I znowu napis: prawdziwa egzotyka.
Po drodze, jak to latem, mnóstwo ludzi przy drogach sprzedających kurki w słoikach po konserwowych ogórkach i jagody w plastikowych pojemnikach. Korków nie było, nawet w Kołbieli. W domu byliśmy jeszcze przed piątą.
A dziś nasz kolega Raven uraczy nas pewnie nagraniem z wczorajszego spotkania w Klubie Ronina, gdzie prezentował się bloger i autor książek o nicku Matka Kurka, udający obecnie prawicowego bojownika o wolność. Ciekawe co on myśli o zaginięciu Iwony Wieczorek. Pewnie niedługo ktoś go o to zapyta. Może nawet sam Warzecha. Może Igor Janke zrobi z nim wywiad. I wtedy dopiero się zacznie. Prawdziwa, kurcze, egzotyka.

Zapraszam na stronę www.coryllus.pl

  9 komentarzy do “Prawdziwa egzotyka”

  1. Poziom Faktu poziomem GieWu, nawet Warzecha nie pomoże 😉

  2. w zeszle lato przyjechalem do Polszy z Irlandii….. i na trasie z Lublina do Krasnika zatrzymalismy sie zeby zjesc w karczmie zaraz za Lublinem po prawej stronie na Krasnik….. najedlismy sie az brzuchy nam napecznialy…. na ceny nie zwracalem uwagi bo jak sie jedzie z irska to sie troche chce polskiewgo jedzenia…. to byl czwartek pozne popoludnie. Przyjechalem na weekend i samolot powrotny mialem w poniedzialek rano. Rano w piatek znalazlem sie w szpitalu z wielkimi bolesciami…. sobota i niedziela w szpitalu spedzona na kroplowkach i bez jedzenia…. Doktorka wypisala mnie w niedziele po poludniu na wlasna prosbe i po uiszczeniu 650 zl za leczenie szpitalne bez ubezpieczenia…. dodajac na pozegnanie zebym nastepnym razem dobrze zapijaj wodeczka bo w cieple dni nie wiadomo co sie moze trafic ….

    Wracalem do irska blady, wychudzony i glodny bo doktorka powiedziala zeby poleciec na kisielku tak do konca tygodnia coby sobie kiszki odpoczely….

    Pozdraiam

  3. Nie wiem czy warto poświęcać mu choć trochę czasu. Matkę Kurkę poznałem przez jednego z rozrowadzaczy tzw. zamkniętego forum, który wiele swoich komentarzy ustrajał wyimkami z MK.
    Wszystko szło ładnie, bo MK pluł jadem, kpił i poniżał ten MK braci Kaczyńskich, PiS i wszystkich, którzy chcieli być innego zdania i… 10.04.2010 obrócił się na nowiu. Jedni kupili, ale ja nie, bo takiej pogardy dla przeciwnika za darmochę nie można darować. czyżby był to koncesjonowany opozycjonista nowego chowy. Szykują mu jakąś gazownię lub inne szambo w nadchodzącej rzeczywistości?

  4. Jak szukasz fajnego miejsca do wypoczynku, to dawaj tutaj. Do Gawrych Rudej. Tutaj są takie domki letniskowe-jak na koloniach-są też pokoje w wyższym standardzie, wszystko położone w puszczy z dostępem do plaży.

  5. Groucho Marx przynajmniej byl dobrym komikiem ale gdy prezydentem USA zostaje kiepski blazen to juz jest prawdziwa egzotyka (Kenia jest egzotyczna w koncu).
    W normalnym kraju poszukiwaniem zaginionej osoby zajmuje sie policja a nie jasnowidz czy byly kierowca ZOMO udajacy Clinta Eastwooda.

  6. Dlatego lubię tu zaglądać. 🙂

  7. Przejrzałem w dziesięć minut na wyrywki relację z Ronina. bo chciałem usłyszeć odpowiedź, jak MK udaje się napisać dzień w dzień po dwa teksty. Nosz kurde, słyszałem o wielu sposobach, ale o wątrobie po raz pierwszy. 😀
    Posłuchałem wypowiedzi, szczególnie na temat jego obrócenia się na nowiu i mam nieodparte wrażenie, że mamy powtórny przypadek Doroty Masłowskiej. Rozziew między jego gadką a tym co pisze – a raczej mu piszą – jest duży. Ten gość nie jest pasjonatem, on jest zimny. Nic na to nie poradzę, a tu jeszcze cegła..

  8. od niedawna go podczytuję… ja tak okresowo śledzę róznych blogerówv ….i raczej zostawiam ….. zawsze coś nie gra , ale też zawsze mozna się coś dowiedziec…

    ja reaguję jak w Ewangelii …. będa się różni prorokami ogłaszać …. fałszywymi … nie nalezż isc za nimi

    Sorry , mam zapalenie spojówek od różnych chemikasliów które mi remonowcy w bloku stosują….. Nie widzę prawie z maścia w oczach … i nie pisze…

    nie mam zdrowia doronina

Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.