lip 122020
 

Zdarza się, że dla rozrywki próbuję oglądać coś na Netflixie, głównie seriale. One w większości są tak straszne, że nie sposób w ogóle uwierzyć w to, że powstały. Z wyjątkiem oczywiście takich, które są zrobione z myślą o podtrzymaniu mitu sprawiedliwego i skutecznego aparatu państwowego. Te są tak zmontowane, że człowiek nawet nie zauważy, że jest w stanie uwierzyć w największą pokazywaną tam bzdurę. Zdarza się jednak, że twórcy chcą tak bardzo pokazać sprawność aparatu policyjnego, że – niechcący zupełnie – wyjdzie im coś innego. Oglądałem serial brytyjski „Line of duty” i patrząc na to co się tam dzieje, pomyślałem – skoro tak, to może ta niemiecka okupacja nie była wcale taka zła? Serial opowiada o funkcjonariuszach wydziału antykorupcyjnego, przy których wszyscy prowokatorzy jakich widziała Warszawa w latach 1939 – 1945 to są pijane dzieci we mgle. Oczywiście sprawa postawiona jest tak, że przeciwnik nie daje policji szans i nie ma nawet mowy, by ktokolwiek okazał tam cień słabości czy litości. Brak zaufania zaś do siebie nawzajem i osamotnienie poszczególnych funkcjonariuszy, to norma. Najgorsze są oczywiście kobiety, które – nie posiadając życia osobistego, albo posiadając takie, które nie daje im satysfakcji – są gotowe na wszystko. Zarówno na współpracę z gangami, jak i na bezwzględne tych gangów likwidowanie. Chęć wyniesienia własnej osoby czyli awansowania, jest przemożna i policjanci brytyjscy imają się w tym serialu wszystkich sposób, w tym najbardziej podstępnych, by uzyskać awans czy też zdobyć jakieś wyróżnienie. Uderzające jest to, że ludzie ci są w zasadzie pozbawieni wszystkiego, poza służbą. Nie mają domów, nie mają bliskich, nie mają nawet zwierząt, bo trzeba by się było nimi zajmować. Ich zajadłość i podstępny charakter są pokazane tak, że zaczynamy się zastanawiać co ten Orwell opisał w powieści „Rok 1984”? Czy była to wizja przyszłości, czy normalnie, reportaż z ulicy i biur współczesnego mu Londynu. Policjanci w tym serialu jedzą jakieś tanie śmieci, popijają to czymś obrzydliwym i nie potrafią się nawet szczerze uśmiechnąć. Najlepsze zaś jest to, że ich szefem jest irlandzki katolik, Ed Hastings, co nie jest jak przypuszczam bez znaczenia. Nikt nie nazywa policjanta kontrolującego innych tak, by kojarzył się on z normańskim najazdem na Anglię. Na dodatek okazuje się, że Ed to mason, który może mieć powiązania ze strukturami tajnymi. To jest wprost niezwykłe, jak można odwrócić kota ogonem umieszczając w serialu katolickiego policjanta, który jest masonem, szlachetnym co prawda człowiekiem, ale przecież też pełnym sprzeczności.

Serial jest reklamowany jako coś niezwykłego, pierwsza produkcja opowiadająca o tym, jak pracuje najbardziej znienawidzony wydział policyjny w całej Wielkiej Brytanii. I wszyscy wiemy już na początku, dlaczego znienawidzony, bo Ed, w swoim szczerym katolickim oburzeniu, stosując różne nieciekawe chwyty i pułapki w czasie przesłuchań, co jakiś czas wzywa na pomoc Matkę Bożą. Przeciętny, brytyjski, kolorowy widz, oglądając to, rozumie, że w Anglii byłoby całkiem znośnie, gdyby nie te cholerne papistowskie psy w mundurach, które – nie wiadomo dlaczego – ścigają dobrych policjantów. Co prawda czasem w coś uwikłanych, ale przecież zawsze mających szczere intencje.

Ed ma taki kłopot, że nie umie gospodarować pieniędzmi i przez to – ktoś podsunął mu pomysł inwestowania w nieruchomości – popadł w długi. Żona się z nim rozwiodła, ale on nawet tego nie zauważył, tak jest pochłonięty pracą. Nie zauważył też wielu rzeczy – tego, że przyjął do wydziału kreta, którego gangi wstawiły tam dawno temu, by po uzyskaniu awansów wykonywał ich polecenia. Przez tego kreta ginie dobra policjantka, którą ci cholerni antykorupcyjni oskarżyli o różne brzydkie rzeczy. W rzeczywistości więc widzimy, że Ed walczy z problemami, które po części sam stworzył. I tak to właśnie jest z tymi katolikami. Całe szczęście jego protestanccy, młodzi podwładni, zawsze potrafią uratować sytuację.

Uważam, że jest to jeden z najlepiej zrobionych seriali jakie kiedykolwiek widziałem. Oczywiście, jest w nim to wszystko, o czym napisałem powyżej, ale demaskatorska wymowa tej produkcji, zwala z nóg. Aktorzy są tacy, jak sobie wyobrażamy tutaj angielskich aktorów, to znaczy wszyscy kłamią na różnych poziomach i występują jednocześnie w kilku rolach. Przygniatające jest to, że postaci, które odtwarzają, nie oczekują za swoją pracę i służbę niczego więcej właściwie poza możliwością dalszego jej wykonywania. Zupełnie jak na liniowcach w XVIII wieku. W serialu tym manifestuje się cały duch Anglii i musimy z pewnym niepokojem przyznać, że oni nawet nie próbują ukrywać kim są.

Skąd się bierze w takim razie przestępczość, skoro policjanci są tak straszni, że człowiek ma przymus zastanawiania się czy gestapo nie było czasem lepsze…? Przestępczość jest na szczytach władzy, z którą powiązania ma katolik Ed Hastings, szef wydziału antykorupcyjnego, a także bierze się ze źle rozumianych priorytetów. To znaczy, jak ktoś przestaje wierzyć, że największym szczęściem dla człowieka jest służba królowej, ten z miejsca jest podejrzany. No, a jak jest podejrzany, to chciałby na przykład, zamiast służyć, napychać sobie brzuch różnymi frykasami, albo chodzić do lokali z panienkami. I to czyni go przestępcą. Przestępczość jest w tym serialu zorganizowana, w dodatku dobrze zorganizowana, ale rekruci gangów do durnie, nie rozumiejący o co tak naprawdę chodzi. A sprawy mają się tak, że skorumpowany aparat władzy chce odebrać dobrym funkcjonariuszom to, co najważniejsze w życiu człowieka – służbę. Nie widzimy bowiem w tym serialu innej różnicy pomiędzy światem policjantów a światem przestępców. Różnica jest tylko w tym, że dobrzy funkcjonariusze służą państwu, a źli nie wiadomo komu, być może masonom, z którymi w dobrej komitywie jest ich szef.

Nie zadałem sobie trudu, by sprawdzić kto stoi za tą produkcją, ale jej jakość to jest mistrzostwo świata w propagandzie. Nie ma co nawet porównywać do niej innych seriali, w których pokazuje się  policjantów neurotyków, funkcjonariuszki wariatki z niemożliwymi do realizacji ambicjami albo deficytami. W serialu „Line of duty”, wszyscy są straszni i gotowi do najgorszych czynów, a podstęp jest jego głównym bohaterem.

Szczerz więc Wam ten seria polecam.

  17 komentarzy do “A może ta okupacja niemiecka nie była taka straszna?”

  1. Najbardziej emocjonujący serial toczy się za oknem. Końcowy wynik można obstawić u bukmacherów. Ja stawiam na niebieskich, czerwonych nie polecam ☺

  2. >…jak ktoś przestaje wierzyć, że największym szczęściem dla człowieka jest służba królowej...

    Ojcowie założyciele Stanów Zjednoczonych uznali prawo człowieka do dążenia do szczęścia, ale pozostali enigmatyczni, co do jego definicji. Skoczyło się na tym, że w Ameryce za szczęście uważa się akumulację bogactwa w postaci pieniądza, własności i dóbr materialnych.

  3. Uchował się ten Ed Hastings, jako katolik i mason i policjant. No właśnie same sprzeczności. Ten katolicyzm, tak tępiony, dotrwał do współczesności i wart jest pokazania w serialu,  no zastanawiające. W pamiętniku Ojca Gerarda pt „Łowcy Księży”,  bycie katolikiem było zdradą stanu (s.75) katolicyzm był interpretowany jako podburzanie narodu przeciw królowej itp. a kary za bycie katolikiem, księdzem, za ukrywanie księdza były bezlitosne pozbawiały życia i mienia.

    Ale się katolik Ed Hastings  uchował, choć pełen sprzeczności

  4. a dla Stalina, to było zbudować szczęście i ludzi mordą w to szczęście zanurzyć – (zastrzegam, że nie przeczytane tylko usłyszane na prelekcji)

  5. Tak się nieraz zastanawiałem skąd u pana Coryllusa taka intuicja do odkrywania powiązań polityków ze światem przestępczym . Sami politycy to przecież tacy dobrze wychowani i ułożeni grzeczni ludzie . Okazuje  się ,a ja głupi nie  widziałem tego ,że samo oglądanie seriali rozrywkowych i tworzy hagade i demaskuje ją jednocześnie  całkowicie  . Cała sztuka leży   jednak w umiejętnym naginaniu percepcji odbiorcy by doznał satysfakcjonującego pomieszania z poplątaniem. Przyznać trzeba  ,że netfixoidy są nad wyraz satyfakcjonującymi komentarzami do zastanego przekazu biblijnego ,gdzie zawarte są zasady postępowania w życiu . Wszystko po to byśmy z czystym sumieniem staneli przed Bogiem i powiedzieli zobaczyłem przypowieść i wiedziałem jak postępować . To dla  duszy jednak . A co z ciałem ? Ja  sobie tak myśle  ,że ten Bradl powinien był trzasnąć pięćdziesiąt pompek i potem popisywał się męskością , najlepiej każdego dnia  nim pójdzie do jakiejś pożytecznej roboty .

    I syna  by wychował i saława  by nie  ucierpiała  . Ale  przecież nie  mógł ,bo miał strzaskany kręgosłup po katastrofie lotniczej jak to naftą zatankował samolot i chyba  ta nafta  go strąciła z nieba zamiast sowieckich pocisków .Jak nie chciałem w szkole ćwiczyć na  WFie to trzaskałem te pomki i miałem spokój przez godzine lekcyjną czy dwie .

    Tak naprawdę to chciałem powiedzieć ,że  nadal podziwiam intuicję Pana  i jeszcze zdolność brania netflixoidów za rozrywkę . Masz pan czasami mocne   nerwy  .

  6. no tak , przepraszam za czytanie bez zrozumienia, przecież wyraźnie jest napisane, że szefem jest „irlandzki katolik”

  7. Okupacja niemiecka zależy, w której części Polski. W  GG mój dziadek w 1941 roku dom zbudował, co prawda z drzew łąkowych, i dom przetrwał do końca lat 70-tych. Pozostał mi komin z datą 1941. Ja na tym samym miejscu chciałem dom zbudować w latach współczesnych. Nie da rady, urzędnicy gminni z uśmiechem na ustach stwierdzili , nie da się.

    Tak pomyślałem wówczas, k….wa , co to za państwo, co za urzędnicy nami zarządzają, że mój dziadek za Hitlera dom wybudował a ja za demokracji nie mogę. Wkrótce otrzymałem  odpowiedź na to nurtujące pytanie tylko z innego urzędu.

  8. 30 lat dla drewnianego domu ? Gdyby dziadek mógł ten dom wybudować z właściwego drzewa, pan nie musiałby budować nowego …

  9. no ale że dlaczego nie?

  10. Takie było dostępne, czas wojny.

  11. W planie zagospodarowania był zapis dowolnie stosowany , zabudowa od 4 do 15 metrów od krawędzi jezdni. Urzędnicy mnie nie lubili , i nakazali się odsunąć 15 metrów od jezdni . A działka miała 20 metrów szerokości i 200 metrów długości. Gdyby to była jeszcze droga ale to był zwykły wygon ( albo po kielecku wygun) .

  12. Troszkę OT: Czyż końcówka tej biografii nie jest niepokojąca?

    https://www.jhi.pl/psj/Landau_Ludwik_Maurycy

  13. Czas wojny nie przeszkadzał okupantom pustoszyć polskich lasów i wywozić  wszystkiego, co się tylko dało do Niemiec.

    Dziadek budował z oczywistych względów z tego co było dostępne, ale przecież samo się tak nie zrobiło. Ktoś dziadka w sytuacji przymusowej postawił, bo nie krasnoludki.

    W Polsce za mało się mówi o skali rabunku i spustoszenia materialnego, jest to język bardziej zrozumiały dla świata, niż opowiadanie o bohaterstwie.

Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.