gru 242020
 

Szanowni Państwo, samochodowych pogadanek na razie nie będzie, bo zdewastowałem trzymadło do telefonu. Poza tym i tak idą święta. Życzę Państwu błogosławionych, pogodnych i spokojnych świąt Bożego Narodzenia. Nieustającej opieki Opatrzności i wielu pięknych chwil spędzonych z najbliższymi. Zostawiam też tekst, bo tekst musi być nawet w wigilię. Jak wszyscy pamiętają, nie piszę tylko w pierwszy dzień świąt Bożego Narodzenia i w Wielkanoc. Jeszcze raz – wszystkiego najlepszego. A teraz już fragment „Alchemików”

Na mapie Europy mnóstwo jest miejsc, miast, miasteczek, które przejeżdżającym przez nie lub pomiędzy nimi podróżnym nie kojarzą się z niczym. Ich historia jednak jest tak głęboka, istotna dla zrozumienia wielu poważnych zjawisk w dziejach i tak tajemnicza, że ujawnienie tego mogłoby wywrócić do góry nogami wiele tyleż pogodnych, co oszukanych narracji. Wymienię tu dwa miasta, ale tylko jedno z nich opiszę.

Obydwa te ośrodki, jeśli zastosować do oceny ich historii i roli, jaką odegrały, wszystkie znane nam narracyjne klucze, nie miały ze sobą nic wspólnego. Głównie przez to, że leżały w zbyt dużej odległości jedno od drugiego. Jeśli jednak zastosujemy inny całkiem klucz, ten, który tkwi w naszej dłoni od przeczytania pierwszej strony tej książki, może się okazać, że są to miasta bardzo do siebie podobne. Pierwsze z nich to Nitra, położona dziś na Słowacji, dawniej jedno z miast Górnych Węgier, a jeszcze wcześniej stolica Wielkomorawskiej Rzeszy. Drugie, zaś, dużo starsze, pamiętające walki legionów Juliusza Cezara z Germanami, to Miluza, niewielki, alzacki ośrodek, który został rozsławiony w świecie w XVIII i XIX wieku przez rodzinę Koechlin.

Najpierw słów kilka o historii Miluzy i charakterze jej mieszkańców, który wyraźnie ujawnia się na tle dramatycznych wypadków dziejowych. Mieszkańcy Miluzy musieli być ludźmi niezwykle praktycznymi i rozsądnymi, a świadczą o tym ich wybory polityczne. Nawet jeśli nie dokonywane przez ogół zgromadzenia, a tylko przez radę, zdradzają nam, że Miluza była tym miejscem, którego polityka miała jeden tylko kierunek – zapewnić szczęście, prosperity i maksymalne bezpieczeństwo własnym obywatelom.

W średniowieczu miasto należało do tak zwanych dziesięciu wolnych miast cesarskich. Ciągnąc rzecz jasna z tego wielkie zyski. Na dwa lata jednak przed wystąpieniem Lutra, przyłączyło się do konfederacji szwajcarskiej, odcinając się całkowicie od swojej dotychczasowej polityki. Krok ten, choć wydawał się ryzykowny, wszak Cesarstwo wchodziło wówczas w ten dziejowy moment, który można nazwać szczytową prosperity, zapewnił w dłuższej perspektywie bezpieczeństwo mieszkańcom Miluzy. Szwajcaria nie była krajem, który można by tak po prostu najechać, szczególnie w XVI wieku, kiedy pikinierzy werbowani w kantonach uchodzili za formację niepokonaną na polach bitew. Nie obyło się rzecz jasna bez starć zbrojnych, ale – jak w wielu innych starciach tamtego czasu – rycerstwo i szlachta nie poradziły sobie z kantonalną piechotą, werbowaną za pieniądze mieszkańców Miluzy.

Przynależność do związku zapewniła Miluzyjczykom bezpieczeństwo także wtedy kiedy doszło do starcia pomiędzy największymi potęgami kontynentu – Francją i Cesarstwem – w czasie wojny trzydziestoletniej. Francuzi nie spustoszyli miasta i nie przyłączyli go do swojego kraju, jak to się przytrafiło całej Alzacji.

W nowej epoce, w nowych czasach, kiedy rysowały się widoki na nowe korzyści i wielkie zyski. Miluzyjczycy, w powszechnym głosowaniu zdecydowali odłączyć się od Szwajcarii i związać swój los z republiką francuską. Było to w roku 1798. Czy był to dobry wybór? Nie musimy tego na szczęście oceniać. Możemy jednak przyjrzeć się negocjacjom, które Miluza prowadziła z rządem republiki. Delegatami miasta na te negocjacje byli dwaj bracia – Hartmann i Jean Jacques Koechlin. Pierwszy był przemysłowcem i politykiem, a drugi lekarzem, znanym w całej Miluzie wrogiem obskurantyzmu i ciemnoty. Negocjacje pomiędzy małym miastem, należącym do związku szwajcarskiego, a wielką toczącą wojny w Europie republiką, opisywane są jako próba wchłonięcia Miluzy przez Francję. Kiedy jednak przyjrzymy się im bliżej, szczególnie zaś zapisom dotyczącym korzyści, jakie Miluza miała otrzymać po przyłączeniu do Francji, będziemy musieli ten pogląd nieco zrewidować. Wygląda bowiem na to, że Francja bardziej potrzebowała Miluzy niż Miluza Francji. W Paryżu toczył się proces króla, którego zamordowano w końcu, republika prowadziła wojny, a te wymagają rekrutów. Oni zaś muszą być w coś odziani. Nie wiemy oczywiście dokładnie, jaką ilość zapotrzebowania na tkaniny we Francji, gdzie nie brakowało warsztatów tkackich, zaspokajała Miluza, ale ustępstwa, poczynione przez republikę wobec niewielkiego w końcu miasta i rządzącej nim rodziny, są co najmniej zastanawiające.

Niemcy zajęli miasto na powrót po wojnie roku 1871, a kiedy na krótko, na samym początku I wojny światowej wkroczyli tam znów Francuzi, pierwszy raz chyba mieszkańcy Miluzy wykazali się polityczną lekkomyślnością; otworzyli szampana na cześć wojaków w błękitnych mundurach i zaczęli śpiewać Marsyliankę. Nie wszyscy rzecz jasna, ale spora część tak właśnie uczyniła. Po przesunięciu się frontu, Niemcy, znalazłszy się na powrót w Miluzie zaczęli swoje nowe rządy od powieszenia kilkunastu frankofilów.

Nie wybiegajmy jednak za bardzo w przyszłość, bo nas interesować będzie przede wszystkim to co działo się w Miluzie w stuleciu XVIII, czyli w czasach kiedy miasto leżało w Szwajcarii. Zanim wymienię konkretne, interesujące osoby, wskażę jeszcze tylko na prosty fakt, że owa przynależność do kantonu Schaffhausen nie niosła ze sobą poważnych ograniczeń inwestycyjnych, szczególnie jeśli idzie o najbogatszych mieszkańców Miluzy.

Kariera rodziny Koechlin zaczyna się od Samuela, który był udziałowcem największych we wschodniej Francji kopalni węgla kamiennego, położonych w departamencie Górna Saona, w okolicach miasta Ronchamp. Samuel położył kamień węgielny pod potęgę rodu, ale ta nie wzięła się z węgla. Samuel założył bowiem wespół z dwoma innymi mieszkańcami Miluzy wielkie zakłady tekstylne. Nie masowa produkcja jednak przyczyniła się do rozsławienia rodziny i miasta, ale eksperymenty chemiczne z zakresu barwienia tkanin i eksperymenty ekonomiczne, dotyczące naśladowania tkanin eksportowanych z odległych rejonów świata.

Jeśli ktoś ma wątpliwości co do tego, czy zasadne jest umieszczenie w książce o alchemikach przedstawicieli rodziny Koechlin, nie spróbuje przeczytać i zrozumieć fragment pracy profesora Edmunda Trepki zatytułowanej Historia kolorystyki, a dotyczącej największych, węzłowych momentów w dziejach produkcji tkanin barwionych. Zanim umieszczę tu ten cytat powiem tylko, że barwienie tkanin i ich masowa dystrybucja przynosiły przez lata zyski tak monstrualne, że dziś trudno to sobie w ogóle wyobrazić. Laik zaś, który o tkaninach wie niewiele lub nic zgoła, skłonny jest do lekceważenia wiedzy fachowców, którzy dokonywali odkryć i stawiali kamienie milowe w tym, tak istotnym obszarze gospodarki. Posłuchajmy więc co prof. Edmund Trepka miał do powiedzenia o pracy Daniela Koechlina.

 

Daniel Koechlin wynalazł w roku 1811 sposób wywabiania czerwieni tureckiej. Tkaninę wybarwioną w czerwieni drukowano mieszaniną stałych kwasów organicznych (zwykle winowego i cytrynowego), a po wysuszeniu – przepuszczano przez roztwór wapna bielącego (cuve decolorante). Wydzielający się chlor niszczył czerwień i powodował powstawanie białych wywabów. Dodawanie błękitu berlińskiego do farby zawierającej kwasy, pozwalało otrzymywać niebieskie wywaby. W celu wytworzenia pomarańczowych lub żółtych wywabów dodawano do farby związki ołowiu, a po przepuszczeniu tkaniny przez kąpiel wapna bielącego obrabiano roztworem chromianu dla wywabów żółtych; dla wywabów pomarańczowych konieczna jest dodatkowa kąpiel mleka wapiennego.

 

Mam nadzieję, że teraz już nikt nie ma wątpliwości co do tego, czy praca chemika zajmującego się barwnikami do tkanin ma coś wspólnego z alchemią. Myślę, że ona po prostu jest alchemią w znaczeniu najpierwotniejszym, to znaczy takim, kiedy to z elementów nie przedstawiających sobą zbyt dużej wartości otrzymujemy produkt, który sprzedawany jest na wagę złota.

  17 komentarzy do “Alchemicy. Miluza. Fragment. No i życzenia na święta”

  1. Dzień dobry. Dziękuję za życzenia, dla Pana również, Panie Gabrielu, dla Pana bliskich, przyjaciół i czytelników najlepsze życzenia zdrowych, spokojnych Świąt Bożego Narodzenia. Niech Dzieciątko przyniesie Panu pod choinkę nową wielką porcję energii, optymizmu i wiary. Bóg się rodzi!

  2. Wzajemnie Wesołych Świąt.

    Chemia narodziła się w poszukiwaniach kamienia filozoficznego. To dość oczywiste.

    Np. odkrycie fosforu w ramach poszukiwania sposobu na produkcję złota.

  3. Myślę, że dziś takim motorem działań chemików (biochemików) jest nie złoto, ale życie, a konkretniej: nieśmiertelność.

  4. Nienacki jakoś ciekawiej opowiadał o alchemikach.

  5. Zdrowych i pogodnych Świąt Bożego Narodzenia!

    I przywróćmy prawdziwego Świętego Mikołaja w ramach naszych tutaj poszukiwań świętości !

  6. >Laik zaś, który o tkaninach wie niewiele lub nic zgoła, skłonny jest do lekceważenia wiedzy...

    Rozkwit gospodarczy Europy zawdzięczamy mongołom z Kaffy i pandemii z 14.wieku, która uśmierciła 1/3 ludności, pozostawiając nietknięte kapitały i ograniczając głód z przeludnienia. Pracownicy rolni otrzymali wyższe płace, a po zaspokojeniu potrzeb żywnościowych zainteresowali się tekstyliami i winem. Handel tekstyliami przez granice księstw powodował wzrost cen o 1/3, więc naturalnym jest, że warstwy bogatsze były zainteresowane znoszeniem granic. Nawet papież Pius IX proponował w 1847 roku jednoczenie celne Włoch w ramach ligi celnej wzorowanej na niemieckim Zollverein.

  7. Zdrowych i dobrych świąt Bożego Narodzenia. A o nieśmiertelności w Fauście i innych żywotach alchemików, gnostyków nie ma nic. Jedynie w Ewangelii.

  8. wiki o alchemikach pisze, że była to dziedzina łącząca chemię, fizykę, sztukę, psychologie, parapsychologię, metalurgię, astrologię, mistycyzm, religię   a cała ta interdyscyplinarność  te  wszystkie  „ręce na pokład” żeby z ołowiu zrobić złoto, ambitni

  9. Trwają święta, a natarcie mordoru trwa. Lecą artykuły o apostazji, o Janie Pawle II w kontekście pedofilii,  o rzekomo wytęsknionym przez księży celibacie. Nasz świat jest przez nich skazany na likwidację, z chwilowym odroczeniem wyroku. Dziwne to wszystko, ale jakie konsekwentne i podstępne.

  10. Świąteczny prezent dla Gospodarza, do przemyślenia.

    „[… ]I saw this one on 4Chan, and thought it interesting. It is what looks like a pretty girl complaining on a video that she created an OnlyFans (an account where she will post pictures like underwear and nudes in return for money from subscribers) and she only got 3 subscribers. For those who aren’t on 4Chan, and who don’t see it elsewhere, there are a ton of stories floating around about girls who set up OnlyFans accounts, get 20,000 subscribers in a few weeks, each paying something like ten dollars a month, and they end up living the millionaire lifestyle all for posting a few pics a week with social media shit to make the “fans” feel connected. Yes, a lot of them are doing prostitution on the side, and others are laundered cabal payoffs. But I also think those stories are posted everywhere because they are all a Cabal construct which exploits that study the shrink on 4Chan once did an AMA on. He said CIA had approached a group of researchers, including him, to do primate research. And they found primates were deeply wired to focus on the successful in their group. Once they identify the successful, subconsciously their brains will reprogram themselves without their conscious knowledge to act like the successful individual they see. So if the lead Macaque monkey has some weird observable psychological quirk, even one unrelated to success in the group, like a funny walk, all the other macaques will subconsciously begin to exhibit that quirk, without even knowing it. He said they found it applied just as strongly in humans. CIA came in and closed down the program, acting as if the research was a dead end, but then as the decades passed, he said he saw they were implementing the research everywhere, in a way that would weaken the population. They were creating images of successful people for public consumption, and having them do things successful people do not do, and the public was absorbing the lessons, and pursuing failure. These memes would include how if you tap a big enough market, even for something like OnlyFans, the returns become commensurately big and easier to acquire. These young girls see these successful girls, and process the idea they can do this, and even if they don’t make $200,000 per month, they can eek out a decent living of $5 or $10K per month off a few hundred fans out of the hundreds of millions out there. But then they do it, and end up finding out it isn’t anything like that. That girl above is a threat neutralized, because she has wasted her efforts on something useless. These memes are all over. Book publishing and authorship is one. Successful web entrepreneurship is probably another. You were never going to create a facebook, because even if you managed to begin to get successful, the CIA would have destroyed it or another company would have stolen it. And even if you were successful, you would have had trouble monetizing it because advertising is probably a scam too. You would never have made Zuckerberg money off it, unless you sold the control and got paid off with investor-bucks from Cabal/CIA. And even then I suspect the money would only be given to you to invest, and you’d have to give it back to the machine when you died. The point being, there are ways to succeed and make money, but you can’t operate based off any of these false memes you are given.”

  11. ten tekst to chyba do przemyślenia dla Juniora, nie dla Gospodarza, a tak na marginesie, książeczka przetłumaczona przez Juniora jest znakomita, goście przez mnie obdarowani tą lekturą pt Propozycja poskromienia Hiszpanii,  prosili aby przekazać słowa uznania.

  12. >z elementów nie przedstawiających sobą zbyt dużej wartości otrzymujemy produkt, który sprzedawany jest na wagę złota…

    Na tym polega Sztuka. Ale ona także potrzebuje złota. Nie ma koloru złotego, a bez złotej folii nie ma szans na osiągniecie efektu, choć mistrz może uzyskać wiele grą światła. Łatwiej mają producenci sygnetów. Tombak świetnie udaje złoto przez długie lata. Załączam obraz Bożego Narodzenia, gdzie Mistrz z Flémalle chyba nie opanował sztuki złotych pigmentów.

  13. mnie się ten obraz podoba, skrytykowałabym tylko brak pieluszki pod ciałkiem dzieciny, bo jak to tak Król, nędznie tak położony na gołej trawie,

    natomiast brak opanowania sztuki złotych pigmentów na czym ma polegać ?

  14. Żadna reprodukcja nie odda złota malarzy, ale dodałem obraz Bożego Narodzenia ze złotym tłem, który pokazuje różnicę między złotą folią, a kolorami „złota” w moim podpisie.

  15. różnica zauważalna, dzięki za instruktaż

  16. Coś niepokojąco często napotykam ostatnio ów złowieszczo brzmiący przedrostek „wy”. WYbarwiać, WYszczepiać, WYkastrować… To oczywiście całkiem na marginesie i bez związku z tym fascynującym tekstem, ale zastanawia mnie geneza takich niemiłych słowotworów i ew. pochodzenie etniczne ludzi używających ich z takim upodobaniem. Choć po prawdzie akurat „wybarwianie” może tu być absolutnie niewinne.

Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.