lis 052019
 

Nie wszystko wczoraj zostało wyjaśnione do końca. Ustaliliśmy, że autentyczność w pracy artysty jest tą jakością, która najbardziej uwodzi odbiorcę. Ciekawe jest, że o tym czy artysta jest autentyczny czy nie, odbiorca dowiaduje się od pośrednika, który z istoty autentyczny nie jest. Pośrednik to zawodowy oszust, który pojęcie autentyczności traktuje jak alfons swoje dziewczyny. Musi je tak spreparować, żeby każdy wiedział, że dostaje towar pierwsza klasa, choćby miał przed sobą umordowaną i niedospaną matkę trójki dzieci, z których każde ma innego ojca, w dodatku narkomankę. I nie ma doprawdy znaczenia, czy przy owym preparowaniu posłuży się ów alfons rewolwerem czy dobrym słowem. Prócz autentyczności liczy się także profesjonalizm lub, jak wolą niektórzy, wszechstronność. Artysta wszechstronny, to jest towar, po który widz i czytelnik sięga z największa ochotą. O tym, czy artysta jest wszechstronny czy nie, zawiadamia go, rzecz jasna, również pośrednik. Jego zadaniem zaś jest całkowite wypłukanie przestrzeni pomiędzy artystą, odbiorcą i sobą z jakichkolwiek śladów profesjonalizmu, warsztatu, wszystkiego co mogłoby odbiorcy podsunąć jakąś niezależną myśl, na temat techniki wykonania tego czy innego dzieła. Czasem zdarza się, że artysta sam informuje odbiorcę o swojej wszechstronności. Mówi o tym, zawsze spuszczając nieśmiało oczy, i sugerując, całym ciałem, że należy mu się przynajmniej pochwała za tę całą wszechstronność. I tak robi na przykład Szczepan Twardoch, który poinformował świat ostatnio, że został autorem libretta operowego. Sądzę, że największe wrażenie zrobiło to na ludziach, którzy w operze nigdy nie byli, śpiewanie na scenie uważają za jakieś kuriozum i mowy nie ma, żeby się dali zaciągnąć w miejsce tak dziwaczne. No, ale jak usłyszą od Szczepana, że napisał libretto, zrobią z pewnością wielkie ŁAŁ! Nie o Szczepanie będę jednak dziś pisał.

Zacznijmy od tych pośredników. To jest kasta wyspecjalizowanych oszustów, kształconych na uniwersytetach, których zadaniem jest stworzenie, całkowicie od nowa, komunikacji pomiędzy artystą a odbiorcą. My tutaj zawsze gadamy o książkach, a więc uprośćmy sprawę i mówmy – między autorem a czytelnikiem. Gdyby czytelnik usłyszał jak naprawdę pisze się książki i co dzieje się w trakcie pisania w głowie autora, a także obok tej głowy oraz jakie doświadczenia stymulują pracę nad książką, na pewno by w to wszystko nie uwierzył. Nie mógłby uwierzyć, albowiem jest on od lat urabiany przez pośredników, przygotowujących go do rozumienia literatury. W rzeczywistości pośrednicy ci przygotowują go do aktywności konsumenckiej, a wcześniej, za komuny, tłoczyli mu wprost do głowy propagandę. Dziś świat się trochę zmienił, propaganda w literaturze też jest obecna, ale sprzedaż póki co jest ważniejsza. Kiedy zmienią się priorytety, Szczepan zostanie wstawiony na pawlacz, a jego miejsce zajmie ktoś lepiej przygotowany do roli pisarza. Powiedzmy to wprost – pośrednicy nie przygotowują czytelnika do rozumienia literatury. Oni go przygotowują do tego, by bez żalu pozbywał się swoich pieniędzy kupując bezwartościowe druki zwarte, nazywane książkami. Przygotowują go też do tego, żeby z mniejszymi oporami łykał te kawałki surowego mięsa, jakim jest gender i inne pierdoły stanowiące dziś treść literatury. Ponieważ nie ma innej propagandy niż masowa, w radio, po ogłoszeniu Nobla dla Tokarczuk, puszczali nagrania z jakichś spotkań autorki z czytelnikami, gdzie gospodynie domowe – z całym szacunkiem dla gospodyń – mówiły z tym charakterystycznym akcentem, że one kochają książki pani Olgi, albowiem są one takie, takie, takie….prawda….metafizyczne. Umówmy się – z całym szacunkiem dla gospodyń domowych….nie po to się zostaje autorem, żeby zyskiwać ich sympatię i uznanie, bo to można osiągnąć chwaląc przy stole pieczeń albo sałatkę jarzynową. Książki pisze się po coś innego. No, ale pośrednicy czyszczący z wszelkiej istotnej wiedzy przestrzeń medialną, muszą coś na niej zostawić, coś, co będzie gwarantem umasowienia treści produkowanych przez noblistkę. I postawili na tak zwany lud prosty, albowiem wiadomo, że wszystko i wszystkich w Polszcze naszej można spostponować, tylko nie prostego człowieka pracy…a jak ktoś spróbuje to mu się zacytuje z poważną miną wiersz Miłosza i świcie zimowym i gałęzi zgiętej. I załatwione. No więc, ja się zbieram na odwagę i mówię – miłe panie i mili panowie, dajcie sobie spokój z rzeczami, których nie rozumiecie. Ja nie próbuję robić pieczeni, ani sałatki jarzynowej, nie siadam za kierownicą wielkiej, specjalistycznej maszyny i nie udaję, że potrafię coś z nią zrobić, bo nie potrafię. Podobnie jak Szczepan nie potrafi napisać libretta. Nie ma to jednak znaczenia, bo pośrednik ogłosi i tak, że libretto jest znakomite. I w tym manifestuje się wyższość gospodyni domowej i operatora dźwigu nad pisarzem Szczepanem. Niesmaczną pieczeń każdy rozpozna i nikt nie będzie udawał, że jest świetna. Jak operator dźwigu coś tam spierniczy albo upuści, też nikt klaskał nie będzie, przeciwnie, posadzą go do celi, być może nawet ze zwolennikami gender. Pisarz zaś, szczególnie wszechstronny i autentyczny, co by nie zrobił, zawsze będzie oklaskiwany.

W dawnych czasach pośrednikiem pomiędzy autorem a czytelnikiem było państwo ludowe. Współczesne państwo, też rości sobie do takiego pośrednictwa prawo, ale czyni to całkiem bez wdzięku i bardzo nachalnie, a przez to jego skuteczność jest bliska zeru, bo nikt nie wierzy, że lansowani przez PiS autorzy – pisarze czy scenarzyści – piszą ciekawie. Nie piszą. Warto jednak pochylić się nad przykładami z dawnych czasów i zobaczyć jak przestrzeń pomiędzy autorem a czytelnikiem zagospodarowywali najlepsi. Jak wiemy, najwybitniejszymi, polskimi specjalistami od dalekiej północy, jej flory i fauny, a także od geografii byli Alina i Czesław Centkiewiczowie. Ja przeczytałem chyba wszystkie ich książki i byłem zawsze nieodmiennie wzruszony ich jakością. Zawierały one, prócz ładunku emocji, także sporo ciekawy informacji, które zwykle inspirują młodych ludzi interesujących się takimi obszarami, jak pogranicze historii, geografii i biologii. Mam tu na myśli te wszystkie opowieści o Grenlandii w dawnych czasach i wyprawie Leifa Eriksona do Ameryki. To mnie szalenie inspirowało.

I wyobraźcie sobie, że dziś, dzięki pasji badawczej mojego starszego dziecka, dowiedziałem się, iż Alina i Czesław Centkiewiczowie nigdy nie byli na Grenlandii. Oni chyba razem nie byli nawet na Spitsbergenie, choć mogę się mylić, a cała ich znajomość dalekiej północy ograniczała się do obszarów byłego ZSRR, a może nawet i nie to. Wiki podaje, że Czesław Centkiewicz był na Wyspie Niedźwiedziej, a Alina na Antarktydzie. No, ale byli to autorzy wszechstronni i autentyczni, co można poznać, choćby po podpisach pod fotografiami w ich książkach. One są dziwne. Nie wiem czy pamiętacie? Opisują sytuację, a nie konkretne, widoczne na zdjęciu wydarzenie. Nie wiemy też dokładnie, kto te zdjęcia robił i przyjmujemy, że byli to autorzy książki. Ktoś ostatnio w sieci wyciągnął jednak nieprzyjemną prawdę dotyczącą tych zdjęć i okazuje się, że niektóre z nich są po prostu kradzione. Podpisy zaś upoetyzowano, albowiem nie można było – ratując resztki uczciwości – napisać o tych zdjęciach nic prawdziwego. Mało tego, oczywiste jest, że część swoich gawęd państwo Centkiewiczowie napisali posiłkując się opowieściami swoich kolegów, polarników z Norwegii. Nie wiem, czy znali jakiegoś duńskiego polarnika, który bywał na Grenlandii. A jeśli nawet, to musiał on im spłatać niezłego psikusa. Pamiętacie książkę „Anaruk chłopiec z Grenlandii”? Na pewno pamiętacie. Ponoć anaruk w języku Innuitów znaczy mniej więcej – sraj na to. Podaję za internetami, z których wygrzebało tę informację moje dziecko. Normalnie siku miód, czyli śledzie po innuicku.

O tym, że Alina i Czesław Centkiewiczowie byli autorami wszechstronnymi świadczyć mogą takie książki jak „Mufti osiołek Laili” czy „Tumbo z przylądka Dobrej Nadziei”. To ostatnie, to jest opowieść o przygodach Murzyna w strefie polarnej, a to pierwsze nie ma nic wspólnego ze śniegiem. Widzimy wyraźnie, że autor wszechstronny, pisząc książkę o Innuitach, taką jak „Odarpi syn Egigwy” na przykład, nie może przejmować się drobiazgami, takimi jak to, że nie widział na oczy żadnego Eskimosa. To nie jest ważne, bo najczarniejszą robotę odwala za niego pośrednik, a w przypadku państwa Centkiewiczów było to państwo ludowe. Dziś zaś są to postępowe i zaangażowane media, różnych opcji politycznych. A swoją drogą ciekawe co po innuicku znaczy odarpi, a co znaczy egigwa. Mam nadzieję, że słowa te nie mają nic wspólnego z prokreacją, bo w takim wypadku można by pośmiertnie oskarżyć Centkiewiczów o molestowanie nieletnich.

Aha, byłbym zapomniał, ostatnio Szczepan Twardoch też pojechał na Spitsbergen….ciekawe po co? Może po śledzie, albo temat do kolejnego libretta?

  18 komentarzy do “Anaruk, Odarpi, Egigwa i inni, czyli o autentyczności raz jeszcze”

  1. Nie na temat,ale w dzisiejszej katechezie Radia Maryja,w tej części audycji,gdzie mogą dzwonić słuchacze,dostałeś od jakiejś swojej czytelniczki (emerytki) laurkę.Wspomniała,że piszesz o herezji katarskiej,św.Stanisławie itp.Szkoda,że prowadzący ojciec mało ogarnięty.Ale mnóstwo słuchaczy RM kilkakrotnie usłyszało: Gabriel Maciejewski 🙂

  2. To nie ma znaczenia. Jestem poza widmem słuchaczy Radia Maryja i tam pozostanę

  3. Duch tchnie kędy chce 😉 Może większość puści mimo uszu ale może kilka osób tymi uszami zastrzyże.

  4. ’opera’ Szczepana ponura. grali w dwójce przed 01/11. depresja, patos, smutek itamdalej. wyłączyłem.

  5. Szczepan Twardoch pojechał na Spitsbergen, bo jeździ tam co rok, bo to jedyne miejsce w Europie gdzie można nosić broń bez pozwolenia, w razie ataku niedźwiadka na spacerach dostaje się w schronisku strzelbę.

    Napisał też fajną powieść Zimne wybrzeża, Wydawnictwo Dolnośląskie 2009 o tych rejonach w czasach gdy nie był jeszcze satanistą.

  6. No proszę, to ja Centkiewiczowie, oni też nie byli satanistami i na Spitsbergen jeździli. Noszenie broni tak się Szczepanowi podoba? Zamierza wstąpić do Konfederacji?

  7. Tak. Twardoch to pasjonat broni palnej, napisał nawet o niej książkę, Zabawy z bronią, Wydawnictwo Dębogóra 2009.

    Kto wie czy nie wie o Spitsbergenie więcej niż Cenckiewiczowie.  Broń i Spitsbergen to jego dwa koniki.

  8. A Mariusz Szczygieł jest specjalistą od Czech, wiesz…Bonda zaś zna się na prowadzeniu śledztwa kryminalnego

  9. Nie, to jego prawdziwe pasje jeszcze przed otrzymaniem mercedesa od niemieckiego rządu  i podpisaniem cyrografu na opluwanie Polski. Teraz Szczepcio musi się znać się na strasznych ONRowcach i dzielnych żydach.

  10. Po Antarktydzie, po Antarktydzie
    Jeden za drugim pingwin idzie

    Chór Czejanda
     
    Po Szpicbergenie zaś chodzi każdy, kto zapłaci, ale broń jest zabroniona, co udowodniłem na zdjęciu z wyprawy mojego ośmiolatka w komentarzu do notatki/anonsu Coryllusa z 30 sierpnia br. „Pogadanka zdezaktualizowana”.
    Dodatkowy komentarz i zdjęcia zamieszczę jeszcze dzisiaj, po powrocie do domu.

  11. Dziecko, rodzic, dorosły tzn. analiza transakcyjna tzn. „…staniecie jak dzieci…”

  12. „Człowiek, którego widzisz, nie dlatego istnieje, że go widzisz, ale dlatego, że to on na ciebie patrzy.”

    https://mistrzowie.org/744425/Laureatka

     

    Jestem  za obklejeniem wszystkich przystanków i innych przestrzeni publicznych cytatami z naszych najmądrzejszych

  13. Foki – dwie autentyczności (z tym, że moje zdjęcie fok jest z innego regionu świata)

  14. Wystarczy, że dobrzy, utalentowani pisarze nie będą dość aktywni, wówczas łatwo ujawniają się miernoty, bo ludzie muszą coś czytać.

  15. „Siku miód” splagiatuję.

  16. 1. Pozytywna recenzja książki „Biała Foka” pochodzi z tygodnika „Prosto z Mostu” z 8 maja 1938, gdzie głównym artykułem jest „Paradisus Judaeorum” Jerzego Zdziechowskiego. Jasne, że nie ma to nic wspólnego z poglądami Centkiewicza. Zupełnym przypadkiem jest to, że paryska Kultura umieściła go na czarnej liście polskich literatów po jego wywiadzie dla Expressu Wieczornego 25 kwietnia 1968. Jeszcze większym przypadkiem jest to, że aktor od „szemranych typów” Jerzy Karaszkiewcz chwali się w wywiadzie dla GW w 1998, że to on wymyślił na Centkiewiczów powiedzenie, że to „Żydzi polarni” (niby w kontrze do Centkiewicza z 1968).

    2. Ciekawy epizod związany z Centkiewiczem dotyczy Jana Nagórskiego (1888-1976), pierwszego na świecie lotnika polarnego. Być może żyjący wbrew encyklopediom Nagórski było to największe odkrycie Centkiewicza  (w roku 1955, polecam wiki).

    Karaszkiewicza pochowano na warszawskim cmentarzu północnym w 2004, Nagórskiego tamże w 1976, a Centkiewiczów na wojskowych Powązkach w 1996. Odwiedzam obydwa cmentarze. Mam nadzieję, że uda mi się dotrzeć do dwóch z tych grobów.

Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.