sty 052022
 

Muszę, choć nie chcę, rzec słów kilka o tym, co będzie w nowym nawigatorze. Tym, co miałem go wydać w grudniu, a nie skończyłem pisać do dzisiaj. Niestety, tak to jest czasem, że człowiek nie nadąża za wydarzeniami.

Nawigator ten będzie poświęcony trochę górnictwu, a trochę Śląskowi rozumianemu szeroko. Ja zaś dziś chciałem napisać słów kilka o Antoniusie de Medici, którzy żył w drugiej połowie XV wieku i w żaden sposób nie należy go mylić z Antonio de Medici z XVII wieku. Co o nim wiadomo? W zasadzie nic. Jest ów człowiek pożywką, dla bajań lokalnych, karkonoskich historyków o tym, jak to region, w którym dziś żyją cieszył się zainteresowaniem różnych zagranicznych potęg. No, ale konkluzja jest zawsze taka sama – to wszystko nic w porównaniu z Liczyrzepą i jego sekretami. To wszystko nic w porównaniu z Kowarami i kopalnią uranu. To wszystko nic, w porównaniu z zamkami Doliny Pałaców. Okay, być może takie numery biorą turystów z Niemiec i oni tego chętnie słuchają. Dla mnie najważniejsza jest obecność Włochów w Karkonoszach, albowiem ta nosi wszelkie znamiona zorganizowanej penetracji na zlecenie dworów i banków. Nigdy też nie uwierzę w to, że huty szkła na Śląsku, te wielkie i te małe powstawały bez inspiracji Wenecjan. Legend o diabłach weneckich zostało na Pogórzu Sudeckim bardzo wiele, prawie tak samo dużo, jak legend o kusym ubranym we fraczek i peruczkę, w rdzennej Polsce. Wenecjanie w XVI i XVII wiecznych Niemczech, na terenach obfitujących w złoża i nadających się do zakładania hut metali i hut szkła pełnili tę samą rolę – byli przybyszami znikąd, którzy o miejscowych górach wiedzieli znacznie więcej niż zamieszkujący je pasterze czy tkacze. To samo było z faktorami florenckimi. Tym się jednak ich przygoda w Karkonoszach różniła od weneckiej, że znamy nazwisko najważniejszego z niż – Antonia. Poza tym jednak, że był wcześniej zarządcą żup wielickich, a potem zajmował się organizowaniem wypraw w Góry Olbrzymie, jak nazywano Karkonosze, nie wiadomo o nim nic. Nie wiemy czy wyprawiał się w te góry sam – w co wątpię – czy tylko wysyłał tam wyekwipowane grupy górników, którzy szukali złota i innych metali. Nie wiemy jakie były jego relacje z Wenecjanami, a także czy miał poparcie lokalnej władzy, a także władzy cesarskiej. Nie udało mi się znaleźć nic na temat Antonia de Medici, który pojawia się we wszystkich prawie popularnych, wydawanych lokalnie książkach o historii Karkonoszy. W ogóle jest jakiś problem z życiorysami zarządców żup wielickich, bo coś tam niby o nich wiadomo, ale już o okolicznościach nadawania im tego zarządu, a także usuwania ich ze stanowiska mówi się półgębkiem. Ten kradł, tamten zdradził, ów się prowadził nagannie i trzeba było ich wyrzucić. To są wyjaśnienia bardzo ogólnikowe. Mające jednak ten charakterystyczny sznyt, zbliżający je do opowieści o Liczyrzepie – Duchu Gór Olbrzymich.

Antonius de Medici jest także autorem jednej z dwu zachowanych tak zwanych ksiąg walońskich. Została ona odnaleziona we Wrocławiu, a skopiowano ją z oryginału około roku 1470. Najpierw słowo o tym kim byli Walonowie w Karkonoszach. W stuleciu XI i XII byli to autentyczni mieszkańcy Walonii, dzisiejszej południowej Belgii i pogranicza holendersko-belgijskiego, którzy przyjeżdżali na Śląsk z gotowym now how, pozwalającym im zakładać odkrywki i poszukiwać złota. Wnosić stąd można, że Ardeny były pierwszym, na północ od Alp obszarem, gdzie prowadzono eksploatację górniczą na wielką skalę. No i hrabstwo Limburg rzecz jasna, gdzie od X wieku istniała wielka odkrywka węgla kamiennego.

W stuleciach późniejszych Walonami nazywano na Śląsku wszystkich obcych przybyszów, w tym Włochów, których było tu najwięcej. Ich historia jednak została zasypana całą masą bredni o niezwykłych wyczynach Liczyrzepy, zakopanych skarbach, tajemniczych podziemnych przejściach i innych tego rodzaju historiach, którymi karmi się lud prosty marzący o bogactwie, które rozwiąże wszystkie jego problemy.

Czym były księgi walońskie? Zaszyfrowaną inwentaryzacją złóż oraz takim samym opisem drogi do nich. Zachowały się z tego co mi wiadomo tylko dwie, a i to w odpisach. Jedną z nich miał sporządzić Antonius de Medici. Los ksiąg walońskich był przesądzony od samego początku, albowiem ludzie, którzy nie rozumieli ich treści, doskonale pojmowali jaki walor handlowy ona przedstawia. Fabrykowano więc wielkie ilości fałszywych ksiąg walońskich, które sprzedawano za niewielkie sumy mamiąc naiwniaków zaszyfrowaną treścią, która miała ich doprowadzić do skarbów. Ponoć rynek był tym zalany. W XVIII wieku ktoś, nie bardzo wiadomo kto, posprzątał. Ani prawdziwych, ani fałszywych ksiąg walońskich nie uświadczysz. Został tylko Liczyrzepa, którego nie boją się dziś nawet najmniejsze dzieci.

Nad czym powinniśmy się zastanawiać słysząc takie historie? Nad rynkiem komunikacji, który kontrolowali ludzie zajmujący się górnictwem. Nie tylko fachowcy prowadzący wydobycie, ale przede wszystkim inwestorzy penetrujące zbocza i doliny europejskich gór, w poszukiwaniu rud, złotego piasku, kamieni szlachetnych i soli. Byli to ludzie wywodzący się z konkretnych bardzo okolic, którzy nie bali się ani odległości, ani nieznajomości lokalnych języków. Przybywali w jakiejś miejsce, na złość i ku zdumieniu miejscowych i na czyjeś zlecenie rozpoczynali eksploatację. Dlaczego nie czynili tego miejscowi? Ponieważ nie byli zrzeszeni w żadnej organizacji. Nie odziedziczyli żadnej wiedzy, nikt ich w nic nie wtajemniczał. Pasali krowy nad potokiem Szklarka i ciskali w nie kawałkami rudy, nie mając pojęcia ile są warte. Czasem ten i ów wyprawił się w góry po skarby, albo spotkał Wenecjanina, który pokazał mu garść błyszczących kamieni. Realnie jednak dużo wygodniej było zostać tkaczem i sprzedawać sztuki płótna na jeleniogórskim rynku przybywającym tam z Wrocławia kupcom. Nie trzeba było ryzykować, nie trzeba było pokonywać kilometrów górskich ścieżek, marznąć na zboczach, nocować w lesie. Człowiek siadał do krosna i nitka po nitce tkał białe płótno, za które dostawał żywy pieniądz. Góry? Wznosiły się nie daleko, ale przecież królował tam Liczyrzepa. On też ponoć był przybyszem z obcych krain, zanim zamienił się w ducha. Nikt jednak dokładnie nie wie skąd przyjechał.

Zadanie na dziś – musimy dowiedzieć się kim był Antonius de Medici, żupnik wielicki, poszukiwacz skarbów i prawdopodobnie bankier.

  5 komentarzy do “Antonius de Medici”

  1. Dzień dobry. Ano właśnie. Dopóki produkcja żywności bazująca na korzystnym mikroklimacie oraz tekstylia były podstawą pierwotnej gospodarki Śląska, mógł on sobie egzystować spokojnie opłacając się jakimś Orsinim czy innym rzymskim gangsterom, którzy lubili mieć takie oddalone źródła dochodów – w zamian za „ochronę”. Kiedy jednak okazało się, dzięki weneckiej penetracji, że ziemia tamtejsza daje także wiele innych skarbów – nie mogło to ujść uwadze graczy najpoważniejszych, w tym Cesarza. I dalej już poszło jak poszło.

  2. ano właśnie, Antonius de Medici , żupnik królewski, penetrator gór, i może bankier … prawie człowiek orkiestra … w t.II  książki Kultura materialna … Braudela sa wspomniane Karpaty na str  179 /wyd z 1992/ i jest wspomniany niejaki Antonio Florencki /święty / str 521,  Karpaty przy okazji wymienienia miejsc złotonośnych a święty przy okazji walki Kościoła z lichwą.

  3. >>był wcześniej zarządcą żup wielickich…

    To może być ten zupparius

  4. jako pierwsza naiwna i nie historyk zadam takie pytanie skoro na SN powiedziano że Tatarów sprowadzono specjalnie aby sprowadzić do Tatarskich kopalń fachowców ze Śląska to czy ofiary Powstania Styczniowego nie były potrzebne do prac wydobywczych w kopalniach złota itp za Uralem i itp a jeśli tak, to kto dzierżawił od cara te kopalnie jaka była narodowość dzierżawców .

    No bo całkiem niedawno okazało się że na carskiej decyzji dot. pozbawienia majątków uczestników powstania,  skorzystali ci co te majątki od cara otrzymali a zasługi ich bazowały na powiedzmy hipokryzji wobec polskiego ziemiaństwa.

    takie naiwne pytanie być może nieuzasadnione

  5. uzasadnienie – no bo skoro w czasach Henryka Pobożnego udał się ten numer ze sprowadzeniem fachowych pracowników do kopalń to ten wschodni/azjatycki patent sprowadzania ludzi wykształconych, młodych, zdrowych /ranni i słabi umierali na etapac  – lekko zmodyfikowany w 1863 roku /branka, emisariusze itp/ mógł być po raz kolejny zastosowany

Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.