Zacznę od tego, że Michalinie się podobało. Przez to właśnie będę musiał oglądać kolejne odcinki. Michalina skończy zaraz 12 lat i ma swoje, silnie zindywidualizowane upodobania. Jeśli zaś idzie o serial, to sprawa jest prosta – gdyby budżet był trzy razy większy może dałoby się go oglądać, bez zamykania oczu. Pomysł jest w porządku, sam fakt, że policja nie lata po mieście i nie woła bez przerwy – kurwa, kurwa, już jest wart odnotowania. Niestety wszystko kładą ambicje scenarzysty i reżysera. Kłopot zaczyna się już na początku, bo realizacja sprawia, że od razu wiadomo do czego „Archiwista” równa – do CSI i Sherlocka Holmesa. Tyle, że – tak to zrozumiałem – Henryk Talar miał pokazać, że tamci to przy nim szczyle. No, ale takiego efektu nie można uzyskać samym tylko Henrykiem Talarem. Reżyser musi się namęczyć, żeby wywołać określony efekt. Tutaj odpowiedzialność za wszystko została zwalona na widza. To my musimy sami opowiedzieć sobie ten żart i jeszcze dopisać pointę, a także zarazić śmiechem innych. Sama postać, nawet bardzo charakterystyczna to za mało. Jeśli mamy – tak sądzę – jedną charakterystyczną postać w serialu, to inne nie mogą być gorsze. Nie mogą oczywiście przykryć swoim charyzmatem głównego bohatera, ale nie mogą być żadne. Tutaj wszyscy są z papieru, poza Talarem, który swoje nadzwyczajne zdolności demonstruje w sposób bardzo stereotypowy. To jest niestety słabe. Nie można w filmie – tak sądzę – powiedzieć – o ten, jest najmądrzejszy, a potem już tylko pokazywać, jak gość gra w szachy i lata po swoim archiwum w rozwianym płaszczu i berecie. To jest za mało. On musi coś robić. Żeby to coś pokazać, reżyser musi się napracować. Tymczasem w pierwszym odcinku wszyscy gnali do pointy jakby ich goniło stado wściekłych psów.
Tak zwane relacje pomiędzy bohaterami, to jest niestety koszmar. Żaden starzejący się mężczyzna, którego mają wylać z roboty, nie zaprzyjaźni się w dwie minuty z nową policjantką, co mu ją zwalono na łeb i nie zacznie rozwiązywać sprawy sprzed lat, w której chodzi o zamordowanie modelki. To jest psychologiczna fikcja, a ponieważ sam serial jest fikcją, bo nie ma takich archiwistów, można było – zamiast uprawdopodobniać całkiem nieprawdopodobny scenariusz – ruszyć z kopyta i zbudować te relacje na jakimś barwnym i naprawdę dramatycznym konflikcie. Nie ma bowiem sensu się ograniczać i utrzymywać narracji w czymś, co ma uchodzić za realia, a co w istocie jest wymysłem. Ja wiem, że dobrze jest się wymądrzać nie mając samemu do czynienia z budżetem i obsadą i tymi wszystkimi kwestiami, które wiążą się z produkcją, ale na litość, tyle lat kino i seriale polskie są krytykowane, że trzeba było się trochę zastanowić.
Zadam teraz pytanie – skąd bierze się prawda psychologiczna w filmach? Nie z podręczników psychologii bynajmniej i nie z publicystyki. Ona się bierze z konkretnych bardzo i rozpoznawalnych konfliktów umieszczonych w lokalnym kontekście. W CSI Miami, mamy w co drugim odcinku sprawę o gwałt, bo tam jest ciepło, ludzie piją drinki przez cały dzień i dziewczyny chodzą praktycznie gołe. W CSI Nowy Jork jest trochę inaczej, spraw o gwałt jest mniej, za to więcej jest świrów, kanciarzy, nie ma też wątków prowadzących za granicę. Nowy Jork jest wsobny i raz chyba zdarzyło się, że coś tam było o jakichś Rosjanach. W CSI Las Vegas, Gill Grissom jest specjalistą od owadów, dlatego, że miasto jest małe, otacza je pustynia, a policja często znajduje trupy w plenerze i po tych trupach łażą robaki. W Polsce nikt się nie zastanowi nad specyfiką lokalną, bo to uwłacza ambicjom reżysera i scenarzysty. Tak sądzę. Żyrardów, gdzie toczy się akcja archiwisty jest miastem bardzo specyficznym, ma swoją legendę i ma swoje afery, ma w dodatku przyszłość, bo wraz z Mszczonowem stworzy niebawem centrum letniej rozrywki w samym środku Polski. Będzie jak Miami i Las Vegas razem wzięte. Tymczasem konflikt pomiędzy główną bohaterką, młodą policjantką, a obsadą posterunku polega na tym, że ona jest z Hajnówki, symbolu prowincji, a oni są z miasta. Żyrardów ma masę kompleksów, a nitki spraw kryminalnych rozwiązywanych w Hajnówce, podobnie jak w Miami, często prowadzą za granicę. Nie wiadomo więc, kto tam jest bardziej prowincjonalny.
Pierwszy odcinek zarżnęła nie tylko szybkość z jaką reżyser pędził do pointy, ale także jego ambicje, myślę, że też ambicje scenarzysty. Pomysł, żeby w jednym odcinku wstawić dwóch artystów, mieszkających w dodatku pod Żyrardowem – przemocowca malarza, co bije żonę i każe jej pozować z siniakiem pod okiem, i rzeźbiarza mordercę, co oblepia ofiary gliną, następnie robi z nich odlewy, a potem ukrywa ciała w postumentach tych posągów, to jest trochę za dużo. Posąg gołej baby przed kościołem w Wiskitkach, z trupem w postumencie, to też za dużo. Myślę, że połowa budżetu została na to zmarnowana.
W CSI robią tak, że na początek poświęcają jeden czy nawet dwa odcinki na zapoznanie widza z bohaterami i to jest bardzo intensywne, bo robią to poprzez gwałtowne konflikty, które znajdują potem równie gwałtowne rozwiązanie. Są porwania, pijaństwo i jazda nocna samochodem w wykonaniu któregoś z policjantów, chybione romanse bez dalszego ciągu, różne psychologiczne pułapki. Tu wszystko jest niestety przewidywalne, bo reżyser, podobnie jak wszyscy kaowcy w Polsce, tak ich nazywam, bo wszyscy twórcy mają tu mentalność kaowców, uważa, że widz to debil i nic nie zrozumie, a jeszcze może sobie przy tym coś złego pomyśleć o reżyserze. To jest niezwykłe moim zdaniem. Ten brak pokory i uporczywa chęć wmówienia widzowi, że jest głupszy. No i aspiracje reżysera i scenarzysty – musi być artysta morderca, bo to nada właściwą temperaturę. Temat jest zarżnięty, a pomysł był dobry. Temat jest zarżnięty przez chciejstwo i niewiarę w ludzi.
Uważam, że w żadnym serialu i w żadnej twórczości nie da się uciec od konkretu i przenieść akcji do jakiejś wizyjnej rzeczywistości, która jest w istocie publicystyką na tematy związane z psychologią mordercy.
Powróćmy do założenia, od jakiego wyszli pomysłodawcy formatu – niepozorny facet z prowincji, który wykładał na UW matematykę, zostaje na starość pracownikiem archiwum policyjnego na prowincji. To jest matematyk, a kiedy widzimy te komputerowo robione numerasy rodem z Sherlocka Holmesa, kiedy on myśli i widzi latające mu przed oczami fragmenty tekstu, to nie ma tam cyfr i wzorów tylko litery. Proszę Państwa, to w takim razie jest polonista a nie matematyk. Gdyby reżyser chciał zapoznać widza z niezwykłymi zdolnościami swojego bohatera, to nie zacząłby od sprawy gołej baby zamordowanej przez obsesjonata, bo do tego matematyka nie jest potrzebna, ale do katastrofy budowlanej w fabryce. Tam bowiem okazałoby się, że zdolności do błyskawicznych wyliczeń i skomplikowanych działań prowadzonych w analogowym umyśle na coś się przydają. I wtedy dowiedzielibyśmy się, że to jest matematyk. I poznalibyśmy lokalne, żyrardowskie przekręty i tajemnice. Ten gość musi mieć tło, bo on jest głównym bohaterem. I o to pewnie chodziło autorowi formatu. Tymczasem ludzie odpowiedzialni za produkcję zrobili z głównego bohatera tło dla siebie i swoich obsesji, a także zrobili z Henryka Talara tło dla swojej, z trudem ukrywanej pogardy dla widza.
Henryk Talar jest aktorem wybitnym i potrafi dźwignąć nawet bardzo gówniany tekst. Myślę, że ten serial też dźwignie, tak jak dawno temu lekko uniósł beznadziejną sztukę Łysiaka zatytułowaną „Selekcja”. O tym, jak sobie pan Waldek wyobraża życie mafiosów. No, ale nie można robić z niego tapety, przed którą pozują słabi, młodzi, niedoświadczeni, poprzebierani za policjantów aktorzy.
Kwestia kosztów – nie da się zrobić serialu za pięć złotych, a z tego co mogliśmy zaobserwować, budżet musiał zostać przewalony. Pierwszy odcinek zapowiedziano na 21.15, po czym musieliśmy obejrzeć piętnastominutowy blok reklamowy. Koniec miał być o 22.30, a tymczasem odcinek zakończył się piętnaście minut wcześniej, bo znów musiały lecieć reklamy. Tyle reklam na tak słaby produkt, to jest co najmniej dziwne. Po raz kolejny okazuje się, że widz jest śmieciem, aktorzy są nieważni, ważna jest tylko satysfakcja producentów i reżysera. Poza tym sponsorem serialu jest radio RMF FM. Jak to możliwe? Niech prezes Kurski się z tego wytłumaczy.
Jak przewalać budżety?
To byłby piękny serial. Matematyk byłby tam na właściwym miejscu. Może nawet bym się skusił obejrzeć ☺
tak, to były świetny serial
Gdy ja miałam 12 lat pasjonowałam się teatrem w odcinkach pt „Selekcja” z Henrykiem Talarem w roli głównej. Nie pamiętam o czym to było, ale wygląda na to, że pan Henio do tej pory budzi sympatię podrastających panienek
Może jestem zarozumiałą osobą, ale wydaje mi się, że świetnie zagrałabym rolę takiego lokalnego pośrednika w przekazywaniu budżetu.
Zawsze w takich przypadkach występuje osoba o ksywce typu : Caryca, bankierka, Alexis, Carringtonka, itp.,
Żart.
Właśnie na drzwiach budynku wywieszono info że z powodu śmieci czynsz za mieszkanie „skoczy” o ok 70 zeta (rocznie ok tysiaka), więc się wstępnie rozglądam za źródłem dochodów a takie pośrednictwo w przewalaniu budżetów szalenie pomaga w życiu.
Jeśli dobrze pamiętam rozważania ekonomisty Say`a to wg niego „przenosi je na wyższy poziom”.
Roli nie dostałabyś. Pochodzenie nie takie. Grają wyłącznie „Sami Swoi” ☺
Nie pomyślałam. No nieobyta.
Myślę, że zamiast matematyka do serialu bardziej pasowałby logik. Symbolika stosowana w klasycznym rachunku zdań prezentuje się całkiem nieźle, a przy okazji można by pociągnąć jakieś wątki biograficzne, począwszy od Łukasiewicza (wiki). Na temat wspomnianego można m.in. przeczytać: „Reprezentował (jako szef sekcji szkolnictwa wyższego w Ministerstwa Wyznań Religijnych i Oświecenia Publicznego) stronę polską (wraz z Bronisławem Dembińskim i Stefanem Ehrenkreutzem) w komisji dwustronnej, negocjującej w czerwcu i we wrześniu 1918 przejęcie akt dotyczących ziem polskich (w tym akt popruskich) od niemieckich instytucji archiwalnych”. Mogło by być ciekawiej niż w Sherlocku.
nie wiem czy w senacie są matematycy, mogliby być, jakoś logika nigdzie nikomu nie zaszkodziła, ale ten aktualny ważny, z wykształcenia lekarz, jakoś się pogubił, na salonie zdobył tytuł Tomasz III Nieskazitelny.
Jak już napisałeś o tych „po pruskich” ziemiach, to jakoś tak mi się skojarzyło że z tego województwa zachodnio-pomorskiego to jakieś takie ekstrawaganckie osoby kandydują do władz, jakby dobierane wg klucza którego nie umiem zdefiniować. Kilka nazwisk: Sebastian Karpiniuk, Tomasz Grodzki, Nitras , Arłukowicz i kilka jeszcze musiałabym pomyśleć.
Matematyk-archiwista?
Aby zostać archiwistą,należy mieć albo specjalizację archiwalną, którą zdobywa się na studiach, głównie historycznych, albo mieć certyfikat – najlepiej Stowarzyszenia Archiwistów Polskich – najlepiej dwustopniowy.
Nielogicznie jest załozenie, ze archiwum policyjne zostanie zdigitalizowane a zbiory – co najbardziej kuriozalne – przerzucone do tzw. chmury. Digitalizację w archiwach państwowych się coraz częsciej wykonuje, choć jest kosztowne i wymaga pracy wielu osób, ale nie przerzuca się do „chmur”. Robi się jedynie dla ułatwienia dostępu dla użytkowników spoza archiwum. Ponadto archiwa policyjne są wielce konserwatywne i nie godzą się na takie nowinki, głównie z przyczyn bezpieczeństwa i tajności dokumentacji [ustawa o policji]. Digitalizacji nie zrobionoby z pewnością na prowincjonalnej komendzie w Zyrardowie.
Recenzenci [ czy też twórcy scenariusza] wyraźnie mylą również digitalizację zbiorów z ewidencją elektroniczną.
Bohater – zgodnie z opisem serialu [https://coryllus.pl/archiwista-nowy-serial-telewizji-polskiej/#respond] tworzy „własne archiwum spraw zamkniętych”. To znowu jest niemożliwe uwagi na metodykę pracy archiwalnej.
Nie jest również możliwe, aby archiwista, zajmując się bieżącą działalnością archiwum, miał czas wnikania w dokumentację spraw. Każdy, kto choc trochę zna specyfikę funkcjonowania archiwów, o tym wie. Chyba że jest to emerytowany policjant, który osobiście brał udział w prowadzeniu śledztwa, ale i to byłoby trudne.
Z mojej znajomości filmów amerykańskich i znajomości psychologii, uważam, że filmy amerykańskie są prawdziwe psychologicznie, albo przynajmniej starają się nie być w konflikcie z podstawami zachowań ludzkich, natomiast w polskich filmach robi się „dzieła” takie żeby: się nie napracować, ukryć że scenarzysta i reżyser mieli „nic” do powiedzenia i żeby zatrudnić kto ma przechwycić kasę i tyle.
I nasi reżyserzy stosowali takie „bieda -naśladownictwo”, papugując poszczególne sceny z filmów zachodnich, tyle że w zachodnim filmie taki obraz miał swoją estetyczną rangę, a u nas to było adoptowane ale już na zupełnie nędznym poziomie. To co jest pokazane w filmie „Pan T.” skończyło się w 1956 roku, powinna nastąpić poprawa , ale moje doświadczenie z filmem polskim jest takie, że poza filmami Janusza Majewskiego, to nie ma o kim mówić. Tylko raczej jego filmy. Jeszcze bym do niedawna broniła Wajdę, ale po ekranizacji Wajdowego „Wesela”, to co zrobił wobec dzieła Wyspiańskiego uważam po prostu za podłość (przeinaczenie sensu , treści).
Nie sądzę, aby byłby podstawy wciągać na piedestał całokształt amerykańskiej X Muzy, która stosuje wielokroć uproszczenia, przeinaczenia a nawet kłamstwa. Podobnie jest i w innych krajach.
W zeszłym roku byłem na trzy razy w kinie. Przed sensami leciały zapowiedzi polskich filmów. Nke rozumiem jak można po obejrzeniu takiej zapowiedzi pójść na polski film. Myślą, że wystarczy obstawić role ekipą z Chłopaki nie płaczą, kilka razy przeklnąć i wszyscy się na dany film rzucą.
Widz nie zupelnie jest smieciem , widz jest odbiorca. Widz po obejzeniu to telebulszytu ma nabrac przekonania ze policja pracuje bezblednie a policjanci to ludzie uczciwi. Podobnie jest z serialami medycznymi. po takim medycznym serialu pqacjent powinien przestac sie bac systemu opieki zdrowotnej. Podobnie z serialami prawniczymi czy naukowymi. Seriale sa doskonalym narzedziem bo sa masowo ogladane i staja sie czescia zycia masowych odbiorcow. Jest tak dlatego bo nadchodzi czas „ekspertow” ktorzy beda projektowac nasze zycie w tym nowym dystopijnym swiecie.
Amerykanie to fachowcy, oni wiedza jak uzyc osiagniecia wszelkich naku do programowania ludzkich zachowan. Ogladajacy pochaniaja to programowanie jak ameby bezmyslnie ale skutecznie i traktoja te programwane zachowania jak swoje. Tak to przepoczwarza sie ludzkie zachowania, bezwiednie i skutecznie.
postaci filmowe są psychologicznie poprawnie skonstruowane, (tak ja to odbieram) a co do reszty to oczywiście scenarzyści sobie radzą jak mogą albo jak jest zamówienie.
Seryjny morderca rzeźbiarz i ofiara modelka w USA 1937
Kidyś oglądałam serial USA o prokuratorach wojskowych. W pierszej serii był dobry Czeczen. Kilka sezonów/serii później był już Bardzo Zły Czeczeniec. Polityka się zmieniła!!!
to dobry przyklad propagandy https://www.youtube.com/watch?v=WrKDBFJoo2w
świetny film, demagogia na najwyższym poziomie, dzięki
w 60 minucie kolumnę jeńców Wermachtu opluwają oburzone wojną kobiety radzieckie, to opluwanie, to taki odwet, to taka sprawiedliwość dziejowa, w wykonaniu gnębionego wcześniej społeczeństwa.
To opluwanie współcześnie też się zdarza
Tam jest dużo fajniejszy moment – wschodnia część RP i kraje nadbałtyckie oznaczone są białym kolorem. Ciekawe, czy ktoś wtedy zwrócił na to uwagę i jak to tłumaczono ?
to tez cudowny propagandy z 1943 https://vimeo.com/113023582
dziwne ze tego w szkolach dzis nie pokazuja
Polskie CSI to polsatowski „Ślad”.
Ale najlepszym polskim serialem kryminalnym jest „Komisarz Alex” (polska wersja „Komisarza Rex’a”. Pies odwala w tym serialu całą robotę – zwykle on znajduje dowody przestępstwa – taki deus ex machina (pies ex machina”. Super pies maskuje (niestety nieudolnie) braki fabularne i brak wyobraźni scenarzysty. Bez niego ten serial leży.
Aleksander Kwasniewski?
Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.