Kolega Zyszko napisał wczoraj, że arcybiskup Ryś chce zmieniać podręczniki do historii Kościoła i bić się w pierś za krucjaty. Zareagowałem od razu i napisałem, że jest w takim razie ksiądz arcybiskup agentem kalifa. Dziś jednak posłuchałem i poczytałem co tam ekscelencja, patentowany w końcu mediewista, mówi o krucjatach i różnych wspólnotach ubogich. No i myślę, że trzeba się zastanowić czy rzeczywiście jest aż tak źle, jak zasugerował Zyszko.
Zanim jednak odniosę się do wywiadów arcybiskupa Rysia, opowiem o wędkarstwie spławikowym. Kiedy byłem dzieckiem kwestie wędkarskie rozgrzewały mnie do białości. Podobnie było z moimi kolegami. Do dziś mam tak, że zasypiając myślę, czy dobrze robiliśmy chodząc na ten czy tamten dołek, a filmy na YT, gdzie jacyś Chińczycy łowią wielkie sumy i gurami w małych bajorkach oglądam z dziecięcą zupełnie ciekawością. Myślę, że im mniej miałem pojęcia o wędkarstwie, a miałem go naprawdę mało, tym bardziej się nim ekscytowałem.
Teren jeśli chodzi o uprawianie wędkarstwa mieliśmy wręcz znakomity. Nie byliśmy tego jednak świadomi. Do Wisły był kawałek i trzeba tam było podjechać rowerem. A Wisła była i jest trudną rzeką i jako dzieci szukaliśmy czegoś łatwiejszego. Wody stojącej po prostu i mniejszych akwenów. W każdym kiosku były zestawy do łowienia, czyli plastikowy spławik, żyłka nawinięta na drabinkę z kawałkiem ołowiu i haczykiem. Można to było przyczepić do dowolnego kija i bawić się w wędkarstwo. Myśmy jednak dręczyli swoich rodziców, by kupowali nam wędki bambusowe. Po co? Nie wiem. Kiedy chciałem mieć wędkę, mój ojciec, człowiek niesłychanie praktyczny, poszedł do swojego kolegi Mietka i ten, z kawałka leszczyny i jałowca zrobił mi porządną gruntówkę, którą mogłem łowić co chciałem, nawet w nurcie. Nie rozumiałem tego. Darłem mordę, żeby mi kupili ten bambus. W końcu kupili. Nie było przy nim przelotek, bo nikt nie rozumiał po co one tam miałyby być. Kwestia przelotek była kluczowa, bo wędka bambusowa bez przelotek to obciach. Potem pojawiła się inna ważniejsza obsesja – kołowrotki. Mieszkaliśmy w pobliżu dwóch dużych rzek. W każdym domu, nawet jak nikt tam nie łowił ryb, był kołowrotek. W moim domu, gdzie nikt nie poza mną nie miał serca do łowienia, były dwa standardowe, szpulowe kołowrotki. Nie wiem skąd się wzięły w szufladzie, ale tam były. Można było z nimi iść spokojnie nad Wisłę. No, ale wtedy, w sklepach pojawiły się radzieckie kołowrotki Delfin, były to kołowrotki spinningowe, czyli – na owe czasy – szczyt techniki. Jak można w ogóle iść nad wodę bez takiego kołowrotka? Człowiek zostałby towarzysko wykluczony przecież.
Łowiliśmy w zasadzie w kilku miejscach, w takich dołach przeciwpożarowych, w których było pełno ryby. Po części sami ją tam wpuszczaliśmy, ale też chyba doły te zostały zarybione. W każdym razie coś się tam łowiło. Ja, wyznam od razu, byłem strasznym partaczem. No, ale zmierzam do innej konkluzji. W czasie kiedy my męczyliśmy się z tymi wędkami, kołowrotkami, przelotkami i życiem towarzyskim nad wodą, starsi koledzy i młodsi ojcowie niektórych z nas, szli z tak zwaną sufotą nad liczne w okolicy melioracyjne rowy, gdzie woda była czysta, a dno torfowe i tymi siatkami wyciągali z tych rowów szczupaki. W ilościach, żeby nie przesadzić, do kilkunastu sztuk. Kiedy dziś o tym myślę, mam wrażenie, jakby te szczupaki były wszędzie, w każdym bajorku, rowie i dołku na łąkach. A łąk wokół były dziesiątki hektarów. My jednak byliśmy jak najdalsi od eksperymentowania na tych nieciekawych akwenach. Dlaczego? Bo w rzeczywistości nie myśleliśmy o efektywnym łowieniu ryb, tak jak ci Azjaci, co ich dziś oglądam. Myśleliśmy o tym, żeby mieć fajny i drogi sprzęt, który podnosiłby nasze znaczenie w grupie rówieśniczej. I nic więcej nas nie interesowało. Problem – kto ma najlepszy sprzęt i jak to się ma do łowienia efektywnego – rozwiązał dnia pewnego kolega Dariusz, który przyszedł nad dołek z kołowrotkiem posiadającym krytą szpulę. Przysłał mu go wujek z Ameryki. No i na widok tego kołowrotka wszyscy zbaranieliśmy, a dyskusja na temat sprzętu została unieważniona. Ten sam kolega, jeszcze tego samego lata, zmienił przynętę na swoim haczyku i zamiast robaka założył na hak ziemniak. Od razu, jednego po drugim, wyciągnął dwa karpie. Nie mogliśmy uwierzyć w to co widzimy. Karpie nie były może za duże, takie około kilograma, ale jednak były to prawdziwe ryby, a nie karaski wielkości dziecięcej dłoni.
Przejdźmy teraz do ekscelencji arcybiskupa Rysia, który mówi o krucjatach i wspólnotach biednych w Kościele, w tym katarach i waldensach. Mówi też o świętych Franciszku i Dominiku, o Arnoldzie z Brescci i Bernardzie z Claivaux. Wszystkie te postaci, szalenie ważne dla Kościoła, wywodziły się z tegoż Kościoła. I mówi arcybiskup Ryś także o krucjatach, zastrzegając, że nie mają one nic wspólnego ze współczesną wrażliwością moralną. Powołuje się też na Pawła Włodkowica, który uważał krucjaty za słuszne, bo Palestyna była dla niego utraconą ziemią chrześcijan.
I wszystko co mówi arcybiskup Ryś jest mądre i przekonujące, a także ma ten walor, że działa jak oliwa wylewana na fale. Kończy spory i dyskusje. A przynajmniej powinno skończyć. Pewne sprawy jednak pozostają otwarte. W jednym nagraniu mówi ekscelencja, że gdybyśmy współczesne oceny moralne przyłożyli do średniowiecza, wyszłoby coś strasznego, musielibyśmy bowiem uznać, że Kościół się nie rozwinął od tamtego czasu. Jeśli brać pod uwagę skalę i możliwości Kościoła w średniowieczu i dzisiaj to on się rzeczywiście nie rozwinął. Wręcz się zwinął. I wielka szkoda, że ekscelencja nie porównuje tych kwestii, bo są one do porównania łatwe. Paweł Włodkowic uważał, że Palestyna jest utraconą ziemią chrześcijan, utraconą na rzecz muzułmanów, a my niebawem będziemy uważać, ze Francja jest utraconą ziemią chrześcijan. Czy arcybiskup to widzi? Nie wiem.
W wywiadzie dla Teologii Politycznej rozwodzi się arcybiskup Ryś na temat duchowości heretyckiej i pogardzie jaką miała ona dla świata materialnego. I ani słowem nie wspomina o kwestii tak istotnej jak kolportaż tej duchowości. Być może przez głupotę prowadzącej wywiad tak się dzieje, nie wiem. Wskazuje jednak ekscelencja na to, że wszystkie owe herezje czy też ruchy mające potencjał heretycki powstały w łonie Kościoła niejako samoczynnie, albowiem Kościół się bogacił i ludzie widząc to, a przy tym narastającą nędzę miejską, musieli zająć wobec tego zjawiska stanowisko. I ono owocowało różnymi postawami. Takimi jak postawa św. Franciszka, ale też takimi jak postawa Piotra Waldo.
Nie wiem, jak wy, ale ja widzę tu głębokie pragnienie posiadania wędki z bambusa, z ceramicznymi przelotkami i radzieckim kołowrotkiem spinningowym Delfin. I to mimo bezspornej obecności w każdym głębszym, a nawet płytszym dole dużej ilości drapieżnej ryby, łatwej do wskazania i wyjęcia.
Oto Kościół toczy wojnę na wschodzie, która przebiega ze zmiennym szczęściem. Jest to wojna, jak sam ekscelencja mówi, godziwa, w obronie utraconych na rzecz islamu terenów. W tej wojnie biorą udział i zajmują teren na wschodzie również protektorzy heretyków z Langwedocji, którzy kiedy już się tam usadowili, współpracują z cesarzem z Konstantynopola. Ten zaś wcale nie ma zamiaru pomagać Kościołowi, albowiem prowadzi różne interesy z islamem, choć też toczy z nim wojny. Stosunek Greków jednak do chrześcijan zachodnich jest taki sam, jak stosunek komunistów do socjaldemokratów. Ci ostatni muszą zniknąć z powierzchni ziemi, albowiem nie może być dwóch źródeł ortodoksji. A skoro tak, to już tylko krok do konkluzji, że herezja może być narzędziem politycznym. Czy była nim w istocie? Według arcybiskupa Rysia – nie. Ruchy heretyckie bowiem były wewnętrzną sprawą Kościoła, a ich przywódcy chcieli dobrze, tyle, że źle rozumieli naukę i sprzeniewierzali się Ewangelii. Kościół walczy więc z islamem w Ziemi Świętej, ale prowadzi też swoją wewnętrzną wojnę, w swoim łonie. Zaraz, zaraz…czy to nie jest czasem jakaś herezja? Jeśli coś w łonie Kościoła działa nie tak, jak należy, czy na pewno bierze się li tylko z niewłaściwej interpretacji pisma i postawy Chrystusa? Czyli z tego łona? Czy może zostało tam zaimplementowane przez jakieś inne siły, pozostające na zewnątrz Kościoła? Bardzo łatwo mówi się duchownym i historykom o przewagach islamu nad chrześcijaństwem w średniowieczu, chętnie podkreślają oni subtelność kultury arabskiej, ale tylko po to, by wywołać poczucie winy w chrześcijanach i wskazać im jak byli brutalni i barbarzyńscy niszcząc na Bliskim Wschodzie osiągnięcia tej kultury. Ona sama zaś nigdy, przenigdy nie była ekspansywna. Arabowie i ich sojusznicy siedzieli tylko w swoich domach modlitwy, pisali poezje i rozwiązywali zadania matematyczne, które miałby taki praktyczny wymiar, że usprawniały handel. Herezja zaś czyli zło, pochodzi z wnętrza Kościoła. Tak rozumiem słowa ekscelencji arcybiskupa Rysia. Być może interpretuję je błędnie. Myślę jednak, że chodzi o to, by mówiąc o manowcach, na które prowadzi nas myślenie ahistoryczne, jednak ciągle ku tym manowcom zmierzać. To znaczy unikać myślenia kontekstowego i lekceważyć – będąc historykiem Kościoła – wszystko co jest poza Kościołem. Czyli wszystkie konteksty, które przecież istniały. Kościół nie działał w próżni. Biedni zaś widząc bogactwo Kościoła mogli się nie tylko przeciwko niemu zwrócić, ale także z nim utożsamić, bo – jak sam arcybiskup mówi – papież Innocenty III urządził sprawy tak, by zwiększyć znaczenie wspólnot parafialnych. To zaś oznacza, że ktoś próbował owe wspólnoty rozbijać. Być może jacyś wędrowni kaznodzieje, którzy przybyli nie wiadomo skąd i nie wiadomo na czyje polecenie. Biedny, widząc bogactwo, kojarzy je z władzą. Żeby się przeciwko niemu zwrócić musi być jednak przez kogoś zainspirowany, bo kolportaż idei, wśród niepiśmiennego ludu, nie odbywa się na zasadach określonych przez fizykę i biologię. Owe idee nie pędzą z prędkością światła przez próżnię kosmosu, ani też nie przenikają na zasadzie osmozy z głowy do głowy. Wszysto odbywa się inaczej. Musi być ktoś, kto jest nośnikiem idei i ten ktoś musi mieć zaplecze, a także gwarancje bezpieczeństwa, na dłuższy lub krótszy czas. Kościół zaś, tolerując wyskoki różnych kaznodziejów, dawał dziesiątki dowodów na to, że jest wspólnotą otwartą. Tamci zaś za wszelką cenę próbowali zmienić ten stan, czyniąc swoje wspólnoty organizacjami zamkniętymi i zwróconymi przeciwko hierarchii, rzekomo zbyt bogatej.
Mogę się mylić, ale dyskusja o krucjatach, średniowieczu i herezjach, jaką inicjują dziennikarze katolickich periodyków z arcybiskupem Rysiem, to dyskusja w sklepie wędkarskim, przy oszklonej gablocie z całkiem nie adekwatnymi i nie przydatnymi do łowienia gadżetami i przynętami, na temat tego co zrobić kiedy już się te, długie do łokcia, szczupaki wyjmie z bajora.
Niczego się znikąd nie wyjmie. Efektów nie będzie, ryby nie pojawią się na stole. Będziemy tylko wprawiać się w znawstwie narzędzi, którymi teoretycznie można je złowić.
Prawdopodobnie do wyborów prezydent Zełenski będzie nas denerwował wręcz niesłychanie. Ja jednak muszę do marca zebrać pieniądze dla Ani Saszy. Oni poza tym, że uciekli z wojny, nie mają nic wspólnego z Zełenskim. Jeśli ktoś więc może im pomóc, niech to zrobi.
https://zrzutka.pl/fymhrt?utm_medium=mail&utm_source=postmark&utm_campaign=payment_notification
Ryś jest już kardynałem – więc: „eminencja” (?). Poza tym przypomina czasem piskorza …
No trudno…pomyliłem się
Bezpieczniej byłoby użyć sformułowania „zausznik obecnego papieża”.
Niekiedy można mieć wrażenie, że eminencja kontynuuje linię śp. abpa Życińskiego …
Nie przepadam za bp. Rysiem ale gdy TVN puścił paszkwila o Janie Pawle II wszystkich zatkało , a jednie Ryś szybko odparł atak i dał świadectwo oświętości JPII, dziękuję kardinale!
Czy naprawdę wszystkich zatkało?
może bp. ma reflex, czy timing, czy jak to się nazywa, taki talent?
To zgrabnie napisane, może faktycznie eminencja łudzi się w swym przeświadczeniu o dialogu religijnym, ale… Warto oddać sprawiedliwość: kardynał Ryś jest naprawdę znakomitym ewangelizatorem. Tak, z komunią w Atlas Arenie – przesadził i przeprosił. Natomiast w – trudnej demograficznie – diecezji łódzkiej (raczej martwej za poprzednika) robi naprawdę świetną robotę. Poświadczam własnym nawróceniem – i polecam zarówno książki Kardynała o Ewangeliach, jak i kanał Archidiecezji Łódzkiej, są tam także Jego archiwalne kazania i homilie.
Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.