Ponieważ dziś startuje po raz kolejny projekt Owsiaka, wczoraj omawialiśmy nowy polski serial, a z kolei w najbliższy piątek, na Powązkach Wojskowych, odbędzie się pogrzeb Krzysztofa Leskiego, chciałem dziś zadać takie pytanie – czy ludzi mainstreamu stać na autoironię? Odpowiedź nasuwa się sama, ale warto opisać tu dzisiaj w jakich sytuacjach ten brak autoironii manifestuje się najbardziej.
W blokach reklamowych pojawiają się także spoty różnych fundacji i tam widzimy, jak osobnicy pokroju Michała Szpaka, istoty nie posiadającej ani zdolności wokalnych, ani aktorskich, ani polotu, ani inteligencji, przytulają do siebie dysfunkcyjne dzieci. To samo czynią inni niedorobieńcy zmagający się z problemem – jak tu udać Denisa Russosa, kiedy się nie ma ani takiego zarostu, ani identycznych ciuchów. Autoironii nie widać w poczynaniach Jurasa, który stara się być co prawda śmieszny, ale śmieje się wyłącznie z innych. Ktoś powie, że nie ma powodu, żeby śmiał się z siebie. Otóż jest. Autoironia uwiarygadnia projekty. To jest sprawa i prawda znana od czasu formatu „Pan Samochodzik i Templariusze”, gdzie wstawiono kilka momentów z serialu o Klossie, żeby było autoironicznie. Nikt tam za to nie wstawiał niczego na temat tych fragmentów przeszłości Staszka Mikulskiego, kiedy to razem z KBW zwalczał on bandy leśne. Te bowiem fragmenty nie byłby autoironiczne i nie wzbudziłyby zainteresowania widzów, a na pewno nie takie, o jakie chodziło producentom. Stąd widzimy, że wymieniony format miał wyraźny propagandowy charakter, to znaczy miał przekonać widza, że on także jest w coś wtajemniczony. Charakter tego wtajemniczenia był istotny, to znaczy widz mógł doń dojść sam, bez konieczności uiszczania dodatkowych opłat. Mógł też poczuć pewną wspólnotę z producentem, aktorami i scenarzystą, bo okazywało się, że on także rozumie komunikaty podprogowe. Czy taka zależność zachodzi w przypadku oferty Jurasa, wczoraj omówionego serialu i pogrzebu Leskiego? Rzecz jasna nie. Proponuje nam się coś, czego do końca nie rozumiemy, a mamy w tym uczestniczyć, bez zrozumienia właśnie i jeszcze – niekiedy – do tego dopłacać, lub poświęcić jednemu z tych wydarzeń swoje szczere i czyste emocje. To jest, w mojej ocenie, podejrzane i wskazuje, że żadne z tych wydarzeń nie ma takiego charakteru jaki został zadeklarowany. Żeby nie rozdmuchiwać niepotrzebnie emocji ograniczmy tę definicję i pozostańmy przy stwierdzeniu, że nie mają te wydarzenia charakteru uczciwej promocji. Mają inny charakter.
Zacznijmy od tych reklamowanych w telewizji fundacji i od Jurasa. Zawsze słyszymy, że Owsiak jest fenomenem i nie ma czegoś takiego za granicą. Ja jestem przekonany, że rzeczywiście nie ma, bo tam trudniej zmusić ludzi do dobrowolnego płacenia dodatkowych podatków na służbę zdrowia. Nikt za bezdurno odpowiedzialności za zaniechania aparatu państwa dźwigać nie zamierza. Fundacje jednak jak najbardziej istnieją i wspierają je różni artyści. Ich klasa i możliwości są znacznie większe niż to co mają do zaprezentowania osobnicy pokroju Michała Szpaka, Cleo czy jakiejś Chylińskiej. A to z kolei nasuwa nam przypuszczenie, że działalność tak zwanych artystów sceny jest wtórna w stosunku do działalności fundacji. Nie będę tu oceniał tej działalności, pozostańmy przy stwierdzeniu, że one rzeczywiście pomagają dzieciom i starcom. Skoro jednak jest tak, jak napisałem wyżej, to znaczy, że artyści są wymiennym formatem i wymaga się od nich znacznie więcej poza sceną niż na samej scenie. Poznajemy to po tym, że nie ma w nich grama autoironii. Wszyscy są spięci jak agrafki i zakręceni jak małe słoiczki, a przy tym cały czas udają luz i swobodę. Jest to widoczne i bardzo krępujące dla odbiorcy.
Teraz seriale. Żeby już się nie znęcać nad Archiwistą, który z całą pewnością wejdzie w kolejnych odcinkach w koleinę lokowania produktu, zajmijmy się jeszcze raz serialem „Chyłka. Zaginięcie”, nakręconym według prozy Mroza. To jest kuriozum absolutne, które mówi nam, że formaty są po to, by kroić budżety, a nie po to, by widz coś rozumiał. I to muszą pojąć aktorzy, scenarzyści i cała reszta małych misiów pracujących przy takich produkcjach. Wiarygodność lub tak zwana wiarygodność nie jest uzyskiwana przez doskonalenie warsztatu i próby nawiązania relacji z widzem, poprzez autoironię i cytaty, ale przez pchane na chama gotowce, które co prawda rozłażą się w głównych szwach, ale nie ma to znaczenia. Ważne, że media podkreślą ich naśladowczy charakter i wskażą na te cechy, które dany format odróżniają od innych. I tak w serialu o adwokat Chyłce, podkreśla się, jak w każdym kryminale ten cały suspens. Tymczasem tam nie ma żadnego suspensu, bo produkcja nazywa się „Zaginięcie”, a sprawa toczy się o morderstwo. Czyli od samego początku jasne jest, że ofiara żyje. Toczy się proces o morderstwo, a nie ma ciała. Oskarżony zaś – w obliczu braku ciała, w procesie o morderstwo – dostaje wyrok opiewający na trzy lata. Ja wiem, w jakiej sytuacji się stawiam pisząc podobne rzeczy – w sytuacji frajera, który utwierdza tamtych w przekonaniu, że autoironia nie jest im do niczego potrzebna. Chodzi przecież o to, by coś udać, coś odegrać, na przykład format kryminalny, napisany przez idiotę i przepuścić przez to budżety promocyjne regionów, czy miast. Prawdopodobieństwo czy zwyczajnie dobra zabawa nie mają dla tych ludzi znaczenia, bo oni mają do czynienia z dużymi pieniędzmi i to ich całkowicie przekonuje iż prawda jest po ich stronie. Jeśli ktoś ma do czynienia z pieniędzmi, automatycznie czuje się wybrańcem, choćby płacili mu za rozgrzebywanie gówna kijem. A tak właśnie jest w przypadku Chyłki i innych seriali. No, a jak ktoś się czuje wybrańcem, to o konieczności zastosowania autoironii, w celu uwiarygodnienia się w oczach widza nie może być mowy. To jest nawet szkodliwe z punktu widzenia rozgrzebującego.
Teraz pogrzeb Leskiego. Dokładnie pamiętam, jak Leski, Wołodźko, Rybitzki i Wszołek, pisali na gorąco relacje ze swojej wyprawy na zjazd blogerów, który odbywał się w Gdańsku, gdzieś w 2010, albo 2011 roku. To była totalna żenada. Trzech dorosłych facetów i jedno dziecko, jechali na całkowicie fikcyjny event, który miał otworzyć nowe kanały sprzedażowe, a także zapoznać obsługę z ich mechanizmami. To się nie powiodło, albowiem okazało się, że blogerzy mają jakieś ambicje, to raz, a dwa, że do pisania trzeba jednak cierpliwości. Koszta są duże, a nikt nie zamierza opłacać działalności, która nie przekłada się w sposób widoczny na sprzedaż. Dlatego blogosfera sterowana przez koncerny i politykę została zwinięta i dziś mamy do czynienia jedynie z chałupnictwem. Poza tym, niektórzy blogerzy zaczynali gwiazdorzyć, a nie byli przy tym kretynami i mogli tylko niepotrzebnie namącić. No, ale to już przeszłość. O co chodzi z tymi czterema ancymonami? Otóż oni tam udawali zgraną paczkę przyjaciół, która wyrusza na niebezpieczną, ale wesołą w gruncie rzeczy wyprawę. I oni, o dziwo, próbowali zastosować w opisie jakąś tam autoironię. Zrezygnowali jednak szybko obawiając się, że to odbierze im wiarygodność przede wszystkim w oczach tych ludzi, którzy ich tam wysłali, czyli właścicieli salonu. Pozostali więc przy opisach zaczynających się od słów – nasza szalona czwórka zrobiła to i tamto, albo Krzyś Leski powiedział coś zajebiście śmiesznego. I poza ten format nie wyszli, co jest moim zdaniem dziwne, jeśli wziąć pod uwagę ich pretensje do ilorazu.
Niebawem Krzyś Leski zostanie zakopany w ciemnej mogile, po tym jak leżał przez siedem dni sam, wykrwawiony na podłodze swojego mieszkania. Nikt, dokładnie nikt, się o niego nie upomniał, choćby na tej zasadzie – ciekawe co tam u tego świra Leskiego. Co z niego za pajac. A niech tam, zadzwonię i sprawdzę, może znowu powie coś głupiego i będzie można się pośmiać. Nic takiego nie nastąpiło, a to oznacza, że wszyscy, łącznie z wymienionymi tu osobami, a także właścicielami i administratorami salonu24, są ludźmi całkowicie serio. To znaczy zaś, że kiedy ktoś przestaje im być potrzebny, albo zdradza objawy nie dające się wtłoczyć w format przez nich obsługiwany, musi zniknąć. Nie żeby od razu umierał, ale powinien zniknąć i nie sprawiać kłopotu, albowiem istota ich działalności nie ma nic wspólnego z deklaracjami składanymi na wizji. Nie ma w niej nawet autoironii koniecznej do zdobycia wiarygodności widza. Bo to nie przez widzem dokonują oni autoprezentacji, tylko przez sobą nawzajem i przed tymi ludźmi, którzy zatrudniają ich przy obsłudze formatów. Do widza wszyscy oni odwracają się dupą, to jest pardon, chciałem rzec „naszą szaloną czwórką”. I ciekaw jestem tylko czy staną tak samo odwróceni do tego dołu, do którego zjeżdżał będzie Leski w dębowej trumnie.
WASH & GO – trzy w jednym ☺
z Ferdynanda Braudela „Pewien historyk napisał że w gruncie rzeczy rozproszenie (chałupnictwa =pracy nakładczej = verlagssystemu) było jedynie pozorne . Wszystko odbywało się tak, jakby warsztaty nakładcze były schwytane w niewidzialna pajęczynę finansów, której nici trzymało w swych rękach kilku wielkich kupców” s. 289 t.II 1992 r
Chyba to określenie „pajęczyna” najbardziej oddaje sytuacje blogosfery. Koncerny może nieco słabiej kontrolują ale chyba nie oddają pola.
Kwadryga – Wielka Czwórka – ……
Autoironia jest świadectwem dystansu wobec siebie.
W grupie dyskusyjnej pl.hum.tłumaczenia w 2002 roku napotkałem taką odpowiedź w prowadzonej tam wymianie zdań: „I masz całkowitą rację, tylko że ja nie umiem przyznać się do błędu bez odpowiedniej dawki sarkazmu i autoironii ;-(”
Ale autoironia może też być wyzwaniem.
W kontekście autoironii warto przeczytać rozmowę z Johnem Cleesem, jednym z twórców Monthy Python- ów. „(… ) rzecz w politycznej poprawności polega na tym, że zaczyna się ona od dobrego pomysłu, a następnie przyjmuje ad absurdum. A jednym z powodów, dla których przyjmuje się to absurdalnie, jest to, że wielu politycznie poprawnych ludzi nie ma poczucia humoru. Ponieważ nie mają poczucia proporcji, a poczucie humoru jest właściwie poczuciem proporcji (…)(… ) BBC od lat nie wystawia Pythona. W Ameryce młodsze pokolenia odkrywają nas na nowo i tutaj ucichło. – ( …) Brytyjski dziennik napisał „Czy Monty Python jest naprawdę zabawny?”
https://www.vulture.com/2017/09/john-cleese-monty-python-in-conversation.html
siedziba WOŚP na przeciwko O.O. Dominikanów, przy ul. Dominikańskiej w Warszawie to chyba autoironia ?
Taka sama jak to, że drużyna tęczowego Jurasa zbiera na „Złoty Melon” pod kościołami ☺
To raczej PATOS.
PATOS czy ŻAŁOŚĆ (?) żebrać pod Kościołami ? (coś jak jazda na gapę)
czemu nikt nie zapyta Owsiak o jego stosunek do aborcji i eutanazji?
Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.