Miałem dzisiaj pisać tekst zatytułowany „Przeciw narracji partiotycznej”, ale się wstrzymam chwilę, albowiem, namówiony przez Mariannę, poszedłem wczoraj na film „Kamerdyner”. To jest film Filipa Bajona, co powinno niektórych zachęcać do odwiedzenia kina, ale mnie akurat zniechęciło. Poszedłem jednak.
Kłopot z Bajonem i innymi reżyserami pokazującymi w swoich obrazach arystokrację jest taki, że oni, mając do dyspozycji archiwa, fotografie, portrety, nie chcą uporczywie zrozumieć iż arystokracja, czy to polska, czy niemiecka nie wyglądała tak, jak wyglądają Marek Barbasiewicz i Igor Śmiałowski. Tak wyglądać mogli kelnerzy w Bristolu przed wojną, a nie hrabiowie ze Śląska czy z Kresów. To jest jeden problem. Drugi polega na tym, że Bajon ma wyraźny kłopot z tym jaką historię opowiedzieć. On się nie może zdecydować czy to ma być historia polityczna, obyczajowa, czy też może społeczna. Miesza więc wszystkie wątki, nie faworyzując żadnego, bo to i goła dupa zrobi kasę i jakaś kwestia o własności i wielkie pole bitwy usłane trupami. Z niczego, prawda, nie można rezygnować. Bo nigdy nie wiadomo co się widzowi najbardziej spodoba. Ja pamiętam dość dokładnie odbiór filmu „Magnat” i skręconego na jego podstawie serialu „Biała wizytówka”, który puszczano w telewizji. To był obraz opowiadający niełatwe dzieje książąt von Pless i mogę Wam powiedzieć, że wszystkie dokładnie wątki z tego filmu znalazły się w najnowszym obrazie Bajona, tyle, że zostały inaczej zredagowane. Kupa śmiechu jest jednak z tym, że jednego z czołowych faszystów zagrał facet, którego znamy jako rotmistrza Pileckiego, a niewydarzonego potomka rodziny Kreuss, pederastę należącego do SA, odtwarza Zośka z „Kamieni na szaniec”. To wywołuje mimowolny efekt komediowy, który z kolei przywodzi z pamięci starą piosenkę Jacka Kleyffa o aktorach, którzy jeździli z Warszawy do Łodzi, żeby tam dorabiać na planie filmowym. Szło to tak:
Chodzi Papkin chodzi, po wagonie z Łodzi
a Łokietek siedzi, jedzie być majorem
przed telewizorem….
Papkin zagra szpiega, majora Łokietek
zwycięży socjalizm, a szpieg będzie z Niemiec
Jurand ze Spychowa papierosy chowa
nigdy nie częstuje gdy się izoluje
Nie pamiętam dalszej części tekstu, ale występowała w nim jeszcze dźwigowa, a koniec był taki
Śmieje się dźwigowa, Goebbels się weseli
Jurand dropsy chowa z nikim się nie dzieli
W filmie Bajona mamy podobnie. Pilecki katuje Gajosa, który jest jednym z głównych bohaterów, a potem wściekli Kaszubi próbują tego rotmistrza faszystę powiesić, ale w końcu rezygnują. I on potem morduje ich wszystkich, nie sam rzecz jasna, z kolegami, w lesie pod Piaśnicą. Z kolei Zośka jest nieudacznikiem, stanowiącym tło dla głównego bohatera, próbuje popełnić samobójstwo, bo jest dręczony przez nadpobudliwego seksualnie ojca, co powoduje, że wybiera inną zupełnie drogę i wstępuje do SA, a tam wiadomo…W końcu zabijają tego Zośkę z SA w wannie, gdzie kąpie się ze swoim kochasiem.
Podobne rzeczy działy się w filmie „Magnat”, ale tam mieliśmy prawiczka, który w końcu, za sprawą dwóch, przypadkowo poznanych prostytutek, wyszedł na prostą, choć niewiele brakowało, by wstąpił do SA. Mamy tam też sceny łóżkowe, one są w zasadzie stołowe nie łóżkowe, ale to też wątek z filmu „Magnat”, gdzie macocha najmłodszego księcia von Pless uwodzi go w kuchni, na stole pełnym makowców. Odbiór filmu „Magnat” był fatalny, to był taki film, jakby go Bajon robił dla chłoporobotników z Nowej Huty i chyba tak rzeczywiście było. W „Kamerdynerze” powtórzył wszystkie poprzednie błędy i wypaczenia, ale nieco je oszlifował. To znaczy jest mniej nachalnego seksu, ale za to więcej filozofii. Przed zasugerowaniem gwałtu na staruszce jednak się reżyser Bajon nie powstrzymał, co – przy natłoku scen symbolicznych, kalek i obrazów zapamiętanych z poprzednich jego filmów – powoduje, że czujemy się jak w cyrku. Najciekawsze są jednak proste błędy warsztatowe, które rzutują na odbiór całego filmu. Na przykład Gajos, który jest starcem już w pierwszej scenie, a mamy rok 1900, jest takim samym starcem w scenie swej śmierci – 39 lat później. Graf von Kreuss traci na wojnie oko i wraca z niej bryczką, z czarną opaską, a potem, zaskoczony przez syna Zośkę z SA w stajni z pokojówką, patrzy nań szyderczo obydwoma przytomnymi bardzo oczami, z których żadne na pewno nie jest szklane. Najbardziej koszmarny jednak jest główny bohater czyli kamerdyner Mateusz. Tak się proszę Państwa kończy wybieranie do głównych ról tak zwanych ładnych chłopców o surowej, męskiej urodzie. Główny bohater wygląda jak podrasowana nieco i wyciągnięta w górę, a także utleniona wersja Tomasza Grygucia sławnego autora kontrowersyjnych i demaskatorskich książek, jest jednak pewien problem. W przeciwieństwie do Grygucia kamerdyner Mateusz nie ma napisanej kwestii…reżyser o tym zapomniał. On nie mówi. On się odzywa monosylabami, albo wtrąca jakieś pojedyncze zdania po kaszubsku, co ma zdaje się podkreślić tę niesamowitą różnorodność kulturową Pomorza. Innej funkcji dla tego aktora w filmie nie znajduję. Pytam więc – jak można było zrobić film nie planując innej niż przedmiotowa, roli dla głównego bohatera? Że co? Że z samego faktu iż jest to mieszkaniec Kaszub, mamy wyciągać jakieś wnioski? To jest publicystyka panie reżyserze kochany i nic więcej, a publicystyki w kinie to my nie chcemy. Chcemy sztuki, której w tym filmie jest akurat tyle co kot napłakał.
Ponieważ film opowiada same nieświeże historie, możemy w trakcie zgadywać co będzie za chwilę i to byłoby nużące i nie do zniesienia, gdyby nie dwie sceny i jeden aktor. Film w całości ratuje pan grający grafa von Kreuss i nawet Szyc z Olbrychskim dodani mu do towarzystwa nie potrafią mu zepsuć zabawy. W jednej scenie rozmawia on z polskim urzędnikiem, którzy przyjechał zająć mu ziemię i to jest piękna scena, bo Kreuss żegna urzędnika strzałami z dubeltówki. Drugi zaś ciekawy moment to scena łóżkowa. Nudna, ale szlachetna i piękna żona, którą von Kreuss zaniedbuje dla pokojówek, oznajmia mu, że ich syn Kurt czyli właśnie Zośka, wstąpił do oddziałów szturmowych. Kreuss się śmieje i mówi – Kurt? Do oddziałów szturmowych? On mógłby co najwyżej szturmować kurnik, a i to bez powodzenia, bo nie dałby sobie rady z kogutem. Mnie to rozśmieszyło, ale to chyba za mało, żeby płacić za bilet i siedzieć w zimnym kinie przez ponad dwie godziny z czego piętnaście minut przeznaczone jest na okropne reklamy.
Film kończy się jak powiedziałem ciężką sugestią dotyczącą gwałtu na staruszce, pięknej pani von Kreuss, która próbuje do końca zachować klasę, ale jak tu zachować klasę kiedy czerwonoarmiści zrzucają z tarasu łóżko z chorym mężem wprost na podjazd.
Skąd się to wszystko bierze? Ten brak klasy u reżyserów, przy jednoczesnym parciu na to, by klasę pokazać i zachować? Oni nie mogą obserwować arystokracji w jej naturalnym otoczeniu, co mogą na przykład robić Anglicy i Włosi. No, a filmy o dawnych dobrych czasach trzeba kręcić, pozostaje korzystanie z wypróbowanych wzorów, które już kiedyś tam zostały skompromitowane, ale ko to będzie pamiętał….No, ale są przecież pamiętniki, wspomnienia, wydawane choćby przez Klinikę Języka, które można wziąć do ręki, zważyć i przeczytać, a potem wyciągnąć z nich jakiś wniosek. No, ale do tego trzeba mieć głowę, czy coś takiego posiada reżyser, który nie napisał kwestii dla głównego bohatera, licząc na to, że jak będzie on udawał grę na fortepianie i łapał za tyłek młodą grafinię to widz wyjdzie z kina usatysfakcjonowany? Sam nie wiem, ale przypuszczam, że nie posiada…
Na koniec chciałbym wrócić do kwestii tego polskiego urzędnika. W przeciwieństwie do niemieckiego hrabiego nie budzi on krzty sympatii, choć zaczyna swoją przemowę od słów – laudatur Jesus Christus…Nie ma to znaczenia, to jest socjalista-zamordysta i już. Ja zaś jestem od niedawna wyjątkowo cięty na urzędników, nie ważne polskich, niemieckich, unijnych. Nasza babcia jest od środy w szpitalu, bardzo daleko stąd i wyobraźcie sobie, że nie można się przez telefon dowiedzieć niczego o jej stanie, ponieważ zabrania tego RODO. Trzeba tam jechać i wysłuchać gawędy pana ordynatora na miejscu. Ciekawe czy będzie on do kogoś podobny, mam na myśli tego ordynatora…Może do Goebbelsa… w zasadzie czemu nie….Nie będzie mnie dziś przez cały dzień, tak więc musicie sobie radzić sami.
Zapraszam na stronę www.prawygornyrog.pl gdzie umieściłem intro przygotowane przez Michała, a rozpoczynające cykl nagrań z zamku Karpniki, których bohaterem jest prof. Grzegorz Kucharczyk.
Kaszubski znam tylko z zawołania peronowego:”Koscezyno wysedec”.
A film jest o relacjach arystokracji pruskiej z Kaszubami, czy o wszystkim co pod kamerę wpadło?
Często w domu, odtwarzamy z You tuba walc Czajkowskiego i w tle jest ta roztańczona na bogato scena zbiorowa, pokazująca rosyjską arystokrację wytworną, pięknie ubraną , oczywiście społeczność z jej wewnętrznymi dramatami. Wygląda że producent nie żałował kasy na żadną filmową wersję „Anny Kareniny”. Może problem polskich filmów to kasa, czy raczej bylejakość?
Tak, tak właśnie go odebrałam. W dodatku Kaszubami związanymi emocjonalnie z Polską.
Co do RODO: jedno z biur turystycznych „otacza” od tego roku opieką turystę przebywającego za granicą w ten sposób, że telefoniczny kontakt z pilotem/rezydentem na miejscu odbywa się przez call center znajdujący się w Warszawie… Czas oczekiwania na połączenie w sezonie to kilkanaście minut. Podobnie odpowiedź na SMS – nawet doba… A jeszcze rok temu rezydent biura podróży udostępniał turyście po prostu swój służbowy nr komórki.
A ja jestem ciekawy jak po kaszubsku i śląsku jest „grawitacja” , lub „czasownik”, . Na chama tworzone gwary
W kwestii szpitala trzeba ominąć system, przy pomocy banknotów oczywiście. Tak najszybciej. Chyba , że zależy nam na procedurach . W latach 70 moja babcia ,rocznik 1896 , dostała udaru, trafiła do szpitala z paraliżem, lekarz powiedział krótko jeśli będzie w szpitalu po pół roku śmierć pewna, jeśli będzie w domu może wyjdzie z tego. Ojciec zabrał babcie do domu i jeszcze 10 lat pożyła i mnie kołysała.
Kasę lepiej wyprowadzić na boki niż inwestować w kostiumy czy scenografię. Bylejakość otrzymujemy wtedy gratis, takie dwa w jednym, które koniecznie nasi słynny filmowcy muszą doprawić stekiem wulgaryzmów, roznegliżowaną celebrytką i atakiem na Kościół i katolików
Wszystko ze wszystkim jest splątane. Gdy pytano Niemców w „pomorskich Palmirach” …lasach piaśnickich – za co to? Niemcy odpowiadali – za Gdynię (miasto, port który – przyćmił Gdańsk). Piaśnica to była przed wojną polska miejscowość, las i rzeka graniczna z rzeszą niemiecką. Płynąca z jeziora Żarnowieckiego do Bałtyku. Gdynia z wioski rybackiej – w całości wybudowana w stylu klasycystycznym, od razu z ogromną ilością nowoczesnych schronów dla ludności cywilnej. Gdy Hitler wysiadł na nowym dworcu kolejowym w Gdyni, z miejsca zakochał się i ogłosił, że Gdynia odtąd będzie portem Gotów „Gotenhafen”. Otwartym samochodem ulicą Świętojańską – naprędce zamienioną na Adolf Hitler Strasse, powieziono Hitlera do Grand Hotelu w Sopocie. Stamtąd miał obserwować kapitulację Rejonu Umocnionego Hel. Lecz Hel nie kapitulował na życzenie zauszników Führera, na polskim Helu był polski garnizon, port wojenny, dowództwo obrony wybrzeża i admirał Józef Unrug …przed 1918 (w pierwszej wojnie światowej) dowódca flotylli niemieckich okrętów podwodnych, którego prawnuk dzisiaj apeluje do polskiej kasty sędziów – by się opamiętali. Kasino – Hotel w niemieckim Zoppot, zaprojektowany w wyniku konkursu przez dwóch niemieckich profesorów Królewskiej Wyższej Szkoły Technicznej w Gdańsku …projekt okazał się plagiatem domu zdrojowego książąt pszczyńskich (stąd – von Pless …Pszczyński) właścicieli Szczawna Zdroju (Bad Salzbrunn) koło Wałbrzycha – dobra Hochbergów von Pless. Hitler skonfiskował Hochbergom majątek, w tym zamek Książ – za otwarcie antynazistowską postawę; ich dwaj synowie wstąpili – jeden do brytyjskiego wojska (Daisy von Pless była angielką) , a drugi do polskich sił zbrojnych i był oficerem łącznikowym w RAF …a trąbiły o tym gazety świata, a Hitler dostał szału. Pomimo że książę pszczyński przyjaźnił się z cesarzem Niemiec; …w zamku w Pszczynie na Górnym Śląsku (jeden z piękniejszych, nie spalony i nie okradziony – cudo, dziś muzeum) był całą pierwszą wojnę – sztab, i miejsce pobytu cesarza Niemiec Wilhelma II Hohenzollerna. Daisy Hochberg von Pless – księżna pszczyńska, hrabina von Hochberg, baronowa na Książu, niedawna właścicielka całego wydobycia węgla kamiennego, Wałbrzycha, Szczawna – Zdroju …umiera w zapomnieniu w 1943 r. w Wałbrzychu, w parkowej willi jedynym ocalałym z ogromnego majątku lokalu. Z jej przodków wywodziły się królowe angielskie, natomiast brat Daisy był ojczymem Winstona Churchilla. Maria Teresa (Daisy) była kobietą pełną wdzięku i urody, a o jej względy zabiegała cała męska część Europy.
Wizerunek arystokracji z błękitnym sznurem
W „Magnacie” miał epizod Aleksander Małachowski. Bajon kazał mu pojawić się /scena filmu/ z rańca we fraku. Przytomnie Małachowski zwrócił reżyserowi uwagę, że nikt z rana po pałacu nie biegał we fraku. I o ile tę scenę pamiętam, to Małachowski grał w bonżurce. Ładnej, skądinąd.
No i najwazniejsze…
… ze to cale pier****ne i przeklete RODO jest dla NASZEGO DOBRA !!!
Jestesmy tak „otoczeni opieka” RODO… a tym samym BIURWOKRACJA, ze niebawem albo sie pozabijamy nawzajem… albo nas pozabijaja z tej nadopiekunczosci… swoja droga teraz widac coraz bardziej i dotkliwiej co za knoty i absurdy te DEBILE Lunijne przygotowaly i co tak ochoczo wprowadzily nasze, polskie DEBILE !!!
To naprawde nie miesci sie w glowie.
Wspolczuje ogromnie Panie Gabrielu…
… no nie jest to latwa sytuacja. Wlasnie dzisiaj – przy handlu – rozmawialam ze znajoma o pobycie jej meza, ktory zlamal noge w szpitalu praskim. Owszem szpital teraz odnowiony, elegancki i nowoczesny, ze Europa moze zazdroscic… ale obsluga medyczna FA-TAL-NA !!! Na lekarza trzeba czekac kilka godzin zeby sie cos dowiedziec… nie daj Boze aby chory trafil do szpitala na weekend… na caly dzien z personelu pomocniczego przewiala sie – UWAGA !!!… JEDNA salowa, do tego Ukrainka… swoich chorych rodziny same musza pielegnowac i karmic – bo inaczej to czeka ich SMIERC GLODOWA !!!
Naprawde bylam w lekkim szoku sluchajac tych jej doznan… koszmar i tragedia w jednym !!!
Mam nadzieje i ufam, ze z Pana przemila Tesciowa wszystko ulozy sie dobrze… niemniej jednak macie Panstwo problem.
Sily, zdrowia,cierpliwosci… i przede wszystkim opieki bozej zycze, Panie Gabrielu
gdyby galicyjscy urzędnicy mieli pomysł na RODO, GIODO i co tam jeszcze to by świat dziś zupełnie inaczej wyglądał, zapewne „Rok 1984” Orwella nie byłby profetyczny a opisywany byłby jako reportaż, po prostu z autopsji
Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.