lip 262014
 

Co jakiś czas przychodzi nam się zastanowić jak to jest z tą polityką wydawców i dystrybutorów wobec polskiej książki. Za każdym razem dochodzimy do tego samego wniosku – jest źle, a będzie gorzej. Z czego to wynika? Z bezwładu umysłowego osób czynnych na tym rynku i z nadziei na szybkie i łatwe zyski. Padnie teraz najważniejsze stwierdzenie, jakie kiedykolwiek wypowiedziane zostało na temat rynku książki. Uwaga! Nie ma łatwych zysków na rynku książki. Tak mogą myśleć ludzie ubodzy w wyobraźnię, albo jacyś półgroszowi geszefciarze. Nadzieja na łatwe zyski to pokusa szatana, a próby jej zrealizowania degradują wydawcę, dystrybutora i książkę. No i nie ma od tego rzecz jasna odwołania. Ja rozumiem, że nikt nie będzie traktował serio tego co piszę, bo na rynku książki są sami mądrzy i tylko ja jeden jestem głupi, przyzwyczaiłem się. To zresztą nawet lepiej, jak nikt tego nie posłucha. Co mam na myśli pisząc „rynek książki”? Mam na myśli rynek druków zwartych minus podręczniki. Dlaczego tak? Ponieważ o podręczniki walczą mafie światowego formatu, na które my nie mamy wpływu. Ta walka utożsamiana jest z rządem dusz nad naszymi dziećmi, ale to także jest bzdura. Nie chodzi o dusze, tylko o nasze portfele.
Na czym więc polega ten mechanizm, który stosują wszyscy licząc na łatwy zarobek. Na zaniżaniu poziomu rzecz jasna. Na eksploatowaniu coraz bardziej prymitywnych emocji, leżących coraz dalej nie tylko od prawdy, ale od oczekiwań czytelnika, a potem dystrybuowanie tego śmiecia, przez masowe kanały sprzedaży. Na tym zasadza się nadzieja na szybki zysk. Ona jest bezzasadna, bo masowi dystrybutorzy nie płacą z zasady, albo płacą z opóźnieniem. Książka zaś, nawet dziś, kiedy można ją wyprodukować w kilka dni, nie jest towarem masowym. Tak się może zdawać różnym świrom, ale to nieprawda. Zabawnie wyglądają w kontekście tego stwierdzenia różne zabiegi, które nazwane są często reakcjami na potrzeby rynku. Skakał Małysz, wypuścili książkę o Małyszu, Engel przegrał na mistrzostwach, wypuścili książkę Engela, teraz wyszła książka o Justynie Kowalczyk i jej depresji. Natychmiast odezwała się Pochanke z TVN, też Justyna, że ona też miała depresję, też płakała, nie biegła co prawda 10 kilometrów po śniegu ze złamaną nogą, ale płakać, płakała. No i może o niej też by napisać książkę, bo taka jest potrzeba rynku. Ja obserwuję te różne potrzeby rynku i patrzę jak one są zaspokajane. Patrzę choćby na to ile się w roku 2014 wydało w Polsce książek o charakterze naukowy, traktujących o pieniądzach i gospodarce. Całkiem sporo. Cóż za zadziwiająca przemiana….Kłopot jest oczywiście z dystrybucją, bo nowe treści nie wchodzą gładko na miejsce starych, nie da rady. Kiedy się więc przez pół wieku pieprzy o polityce dynastycznej Jagiellonów, a nagle zaczyna pisać o ich bankierach, ludzie doznają szoku i nie wiedzą co zrobić. Zwłaszcza gdy narracja ta płynie z uniwersytetu, który do tej pory zachowywał się przewidywalnie. No, ale wydawnictwa uczelniane nie muszą się troszczyć o zbyt, chodzi tam jedynie o te idiotyczne punkty, więc promocja, reklama i takie tam drobiazgi nie mają znaczenia. O wiele poważniej jest na rynku wydawnictw popularnych i popularyzujących. Tam autorzy i wydawcy od razu wpadają w zastawioną na nich pułapkę, to znaczy usiłują sami sobie przetłumaczyć, że tak zwany masowy czytelnik istnieje i w dodatku jest on zainteresowany ich książkami. Sam z siebie jest zainteresowany, to znaczy, że promocji nie trzeba robić, przez co towar zejdzie szybko i sprzeda się w ilościach dużych, a zyski z tego będą takie, że ho, ho…To jest, powtarzam, myślenie obłąkane, stosowane przez ludzi idących ku katastrofie.
Pracowałem kiedyś w firmie, gdzie jacyś szaleńcy wymyślili projekt następujący: katalog słabych książek dla biednych i niewykształconych odbiorców. Nie dało się tym ludziom wytłumaczyć, że tkwią w błędzie, bo byli to wszystko menedżerowie z Tesco i Amwaya, którzy wiedzieli lepiej. No i ich podstawowym zadaniem było menedżerowanie w gabinecie, a nie sprzedaż rzeczywista. Choć starali się bardzo robić wrażenie kompetentnych i sprawnie działających. To wtedy jeden facet z działu kontroli zapytał mnie, czy nie da się przeprowadzić korekty tego katalogu w programie Excel. Nie wiedziałem co odrzec na te słowa. Milczałem po prostu. Dziś obłęd ten zatoczył znacznie szersze kręgi i przez to właśnie mamy książki w Lidlu i Biedronce. Na początku były to jakieś korporacyjne romansidła, bez polotu. Pisane i wydawane na zasadzie – sprzeda się, bo korporacje zaludnione są durniami. Może i są, ale tych durniów nie ma w Lidlu i Biedronce, ja to wiem, bo często tam bywam. Teraz zaś sytuacja uległa dramatycznej zmianie i w sieciach dyskontowych sprzedają wszystko, nawet Cenckiewicza i Bartoszewskiego. Jest tam również, żeniona po 10 zeta od sztuki, książka pod tytułem „Resortowe dzieci”. Gdzie są, chciałem nieśmiało spytać, autorzy tej książki, którzy jesienią ubiegłego roku chwalili się, że w ciągu trzech tygodni sprzedali 100 tysięcy egzemplarzy? Może niech pan Darski wypowie się na temat obecności swojego dzieła na półce pomiędzy pampersami, a avocado. Gdzie są teraz ci wszyscy ogłupiali kłamcy, ci wciskacze kitu, projekciści, jak mówi Braun, lepszych światów? Stoją w kolejce do kasy w tej samej Biedronce, z flaszką wina za 9 zeta w koszyku?
Tylko idiota liczy na łatwe zyski na rynku książki. No, ale idiotów nigdy nie brakuje, o czym przekonujemy się co jakiś czas.
Wczoraj na półce w Biedronce zauważyłem książkę Bartoszewskiego o Powstaniu Warszawskim. Nie wstrząsnęło to mną za bardzo, bo wcześniej w Lidlu widziałem Cenckiewicza. Ja rozumiem, że można się do upojenia przekonywać, że to nic, że to właśnie próba dotarcia do szerszych mas czytelniczych, ale to jest po prostu kłamstwo. Nie ma szerszych mas czytelniczych. To jest mem wymyślony przez tego bałwana Mickiewicza na naszą zgubę. Prawie żadna książka nie trafia pod strzechy, a jeśli trafia to nie z inspiracji wydawcy czy autora, ale tego mieszkańca kurnej chaty, który zrządzeniem Najwyższego miast zapędzać dziewczyny na stogi, siedzi na przyzbie i patrzy w gwiazdy. Potem zaś za zarobione w tartaku pieniądze kupuje sobie u Żyda pochodzące nie wiadomo skąd wydanie „O obrotach sfer niebieskich”. Inaczej to nie działa. Kupić może jeszcze czasem i kupią, ale nie przeczytają. Wyniosą za stodołę, albo przerobią na skręty.
Obecność książek w Biedronce to degradacja. W przypadku Cenckiewicz degradacja autora, w przypadku Bartoszewskiego degradacja Biedronki i Powstania.
Dlaczego oni tak robią? Skąd pomysł, by umieszczać te książki w dyskontach? Bo zatkały się systemy dystrybucji w Empiku i Matrasie. No i mamy już pewną tradycję, od dawna książki są w Tesco, ale była to oferta specyficzna: romanse, przygody w odległych, egzotycznych krajach i poradniki. Czyli książki dla nikogo. Sytuacja jest więc taka: ktoś przejmuje sieci sprzedaży książek. Unieważnia je, celowo, albo z głupoty, poprzez likwidację płynności finansowej, a jedyną reakcją wydawcy jest wprowadzenie książek do innego sieciowego dystrybutora, który jest jeszcze gorszy.
Ktoś powie, że to może nie tak, może taka jest konieczność, bo przecież znane są próby budowy sieci księgarni w całej Polsce, które się za każdym razem kończyły klęską. I cóż ja mogę rzec? Jak się na stanowiskach menedżerskich zatrudnia durniów i złodziei, to się takie rzeczy muszą skończyć klęską. Jak się nie inwestuje w edukację sprzedawców stawiając za ladą krewnych i znajomych pani Krysi, która jest miła, to trzeba się klęski spodziewać. Jak się ma ofertę przeznaczoną do nie wiadomo kogo, to nie można się spodziewać niczego więcej. Utrzymanie sieci księgarń to potworny wysiłek, ale nie ma innej drogi. Mam na myśli dużych wydawców, jeśli ktoś jednak myśli, że te księgarnie utrzymają się bez inwestycji w promocję książki, że będzie się tam sprzedawał Bartoszewski, bo ma nazwisko, to chyba zwariował. Co to ma być za promocja? Ja nie będę tu opowiadał niczego po próżnicy, poczekajcie na komiks, który rysuje Tomek.
Oczywiście, jest tak, że większość wydawnictw które osiągnęły sukces na rynku w ogóle nie musi się przejmować tym co ja tu piszę, bo są to instytucje żywione przez budżet ministerstwa. One tylko udają sukces, bo w rzeczywistości są to pasożyty. No, ale to niczego nie zmienia, wobec takiej polityki na rynku, oni też staną, tyle, że trochę później wobec kwestii – jak sprzedawać książkę i jaka ona powinna być. Spośród tych rzekomych sukcesów najwidoczniejsze są efekty działań takich firm, jak „Czarna owca”, która należy do Santorskiego. Oznacza to tyle, że Santorski dostaje najwięcej kasy z budżetu, a nie to, że sprzedaje najwięcej. No i ma jeszcze pieniądze na promocję oraz dostęp do mediów. Jego książek w Biedronce na pewno nie będzie. Inni muszą sobie jakoś radzić, a radzą sobie niemrawo.
Pisałem o tym wielokrotnie: dla małych wydawców jednym ratunkiem są targi. Póki istnieją żyjemy. Jak ktoś zechce je skasować, albo podnieść ceny, tak by było tam miejsce tylko dla Santorskiego to koniec. Wtedy zostanie tylko internet. No, a co z Biedronką? Ona będzie wówczas postrzegana, jako ekskluzywny sklep dla elit, bo prócz mandarynek i sera liliput kupić tam będzie można także książkę Justyny Pochanke o tym jak dostała depresji od pracy w TVN.
Teraz konkluzja: właściwą drogą jest podnoszenie jakości książki, edytorskiej i merytorycznej. Właściwą drogą jest inwestowanie w dobrych autorów i dobrych czytelników, którzy muszą wiedzieć, że nie są byle kim, że są wybrani i to co im się sprzedaje nie jest nędzną codziennością, ale czymś absolutnie specjalnym. Książka zawsze była i zawsze będzie towarem luksusowym, służącym zaspokajaniu potrzeb ekskluzywnych. Jeśli czasem zdaje się komuś, że jest inaczej, to znaczy, że nie patrzy na książkę, ale na druk propagandowy, który nie zaspokaja potrzeb czytelnika, ale próbuje je kreować tak, by zaspokojone zostały wymagania sponsora tego druku.

Zapraszam na stronę www.coryllus.pl Nowy komiks Jakuba Kijuca niestety jeszcze do mnie nie dotarł, więc niespodzianki na razie nie będzie.

  16 komentarzy do “Bartoszewski w Biedronce”

  1. Autor jako doświadczony przez los doświadczalnik wie z doświadczenia o czym pisze 😉

  2. Z podręcznikami chodzi przede wszystkim o portfele rodziców.

    Młodzież z którą pracuję (ta w technikach – ta”słabsza”) nie
    kupuje podręczników (ale kupują biblioteki), nie nosi w plecakach i nie czyta,
    i nie planuje swoich „karier” zawodowych….
    Plecaki służą im do noszenia kanapek …

  3. Taka polityka kadrowa prowadzona przez panią a zza lady, to jest prawdziwe i dosadne szyderstwo z tego wszystkiego co się dzieje na całym, polskim rynku pracy.

  4. Było już tutaj o autorce Pottera. Raz uruchomiona maszynka promocyjna wygenerowała książki, filmy i wykreowała histerię wśród młodych.
    Moje dziecko zna dobrze angielski, ale pierwsze tomy Pottera poznało w języku polskim, a dopiero potem wzięło się za oryginał i stwierdziło, że przekład polski leży co najmniej dwie półki wyżej niż produkt angielski.

  5. szukałem opracowania i fragmentów Gilgamesza, tak przy okazji, bo inne książki już miałem zamówione, więc chciałem tylko dorzucić to – niestety, zasugerowałem sie tytułem jedynie, bo przyszło jakieś kanadyjskie romansidło – wyszukiwarka, zdaje się, z działem Antyku to powiązała a ja nie wnikałem…

    Tak też można sprzedawać badziew 😉

    Od Coryllusa to wszystkie Baśnie na raz kupiłem na targach we Wrocławiu, jakoś tak pewniej się
    czuję jak wiem, że gotówka idzie tam, gdzie zdecydowałem, że ma iść – bez pośredników.

  6. Z technikum mam jedno wspomnienie. Jako uczeń liceum poszedłem z kolegą do jednego techniku w Puławach. Tam mieszkałem i sie uczyłem. Szukaliśmy sali do wynajęcia dla naszego zespołu rockowego.
    Poszliśmy do dyrektora, a on po wysłuchaniu nas posmutniał i rzekł z grobową miną (widać było, że autentycznie boli go to): Panowie, ja wam sali nie wynajmę, bo wam pierwszej nocy sprzęt ukradną. Oni tu się nie uczą niczego poza nowymi sposobami kradzieży i włamań. Nawet policja o tym wie i wie kto się tu uczy. Nie mam na nich żadnego wpływu.

    Porozmawialiśmy jeszcze chwilę, potraktował nas jak dorosłych i rozmawiał szczerze, a mieliśmy wtedy po 17-18 lat. Facet autentycznie przeżywał rozczarowanie, że jest w takim miejscu a kilka ulic dalej są inne szkoły. Takie marzenie choćby dostać lekcje plastyki w jakimś liceum – tak mi się pomyślało, że mógł mieć to w głowie.

    Jako, że w rodzinie mam kilku nauczycieli to wiem co się w szkołach dzieje – głównie liceach i to o dobrej renomie kiedyś. Tragedia. Podręczniki już dawno przestały służyc do nauki. To powód do dojenia kasy, bo mało kto do nich zagląda.

    Panie Gabrielu, wg mnie rynek książki unieważnia również elektronika. Proszę nie traktować tego jako próbę namówienia na ebooki czy online wersje książek. To konstatacja.
    Widzę ile moich znajomych czyta książki na kindlu czy innym ustrojstwie. Ja także z braku czasu biorę audio-książkę i słucham w trasie. Papier zaczyna być – tak jak Pan napisał – ekskluzywny.

  7. Złote lato książek to było po roku 1989 i już nie wróci. Ludziska kupowali wszystko. Szwagier miał szczęki z książkami, więc poszedłem wybrać coś dla dzieciaka, W oko wpadła mi książka z z okropnym słodkim bohomazem na okładce, a w środku częstochowskie rymy dla dzieci. Zapytałem szwagra, czy to schodzi i odpowiedział, że tak. Widać nie była przeznaczona dla mnie.
    Z tego wynika, że nie ma już niewybrednego czytelnika, bo on spędza czas w inny sposób, czyli poza słowem drukowanym.

  8. Witam Szanownych Państwa,
    Co do techników, to ja się znalazłem w moim technikum łączności w Szczecinie praktycznie zrządzeniem Bożym i niezwykle jestem szczęśliwy z tego faktu od razu bardzo mi się spodobało do dziś pracuje w telekomunikacji od pierwszych dni nabyłem masę zainteresowań elektroniką, programowaniem właśnie samą łącznością jako taką. Sprzęt i kadrę to mają tam lepszą niż na Politechnice Szczecińskiej którą jeszcze jako ostatni rocznik zdążyłem zacząć (teraz to ZUT się nazywa) po dwóch latach zresztą porzuciłem tę uczelnie bo mając wiedzę i doświadczenie nie miałem zamiaru dalej dawać się upokarzać 🙂 A w ogóle z naszej klasy 25 osobowej chyba ze 2-3 na poważnie jakoś tą szkołę traktowali wielu gardziło wręcz tą całą elektroniką itd. Ale jak przyszło co do czego to okazało się że na parę lat po skończeniu szkoły 20/25 osób pracuje w branży. Także pomimo wielu przykrych rzeczy które mógłbym o tej szkole napisać to ogólnie była wspaniała i dała prawdziwą pracę całej rzeszy ludzi. Zresztą dalej ich tam odwiedzam i dziękuję za wszystko co zrobili nawet jak popełniali przy tym błędy.

    Co do formy elektronicznej to ja nawet błagałbym Pana Coryllus’a o wejście w branże elektroniczną, ja sam nie jestem jakimś „czytelnikiem miesiąca” ale coś tam zawsze staram się czytać. I nawet zawsze lubiłem kupować książki bo raz, że uważałem że trzeba dać zarobić producentom a dwa „fajnie mieć” swoją biblioteczkę. Ale teraz to się trochę zmieniło bo w związku z moimi decyzjami jestem i raczej zawszę będę bezdomny, a wielu Polaków jest w bardzo podobnej sytuacji niestety nie zawsze z wyboru. W związku z tym, że nie mogę z pewnością powiedzieć „gdzie za pół roku będę spał” (a nawet na jakim kontynencie 🙂 ) I w takiej sytuacji nabywanie literatury staję się problemem i ogromnym kosztem. Poza tym nie wiem czy bardziej „nieśmiertelna” jest pisana książka czy ebook chyba skłaniałbym się ku temu drugiemu, bo o ile prawdą jest, że papier może przetrwać setki lat, ale trzeba go później jeszcze „umieć znaleźć”, dyski twarde itd mają żywotność kilku lat potem informacja „wyparowuje”, ale szybkość replikacji i istnienie tysięcy egzemplarzy na tysiącach komputerów, które mogą się replikować w ciągu kilku sekund sprawia w mojej opinii, że dzieło staje się na prawdę nieśmiertelne.

    Problemem z e-dystrybucją jest prawdopodobieństwo dążące do jednego (a ja nawet bym się ośmielić napisać równe jeden), że produkt zostanie zpiracony.

    Pozdrawiam serdecznie.

  9. Jezyk polski jest przepiekny I bogaty w tresc. Oczywiscie mam na mysli czysty poprawny polski a nie smietnik jaki zrobiono z polskiego w ciagu ostatnich dwudziestu paru lat. Jezyk jest odzwierciedleniem pewnej filozofii, kodu kulturowego I spojrzenia na swiat.
    Zwroc uwage w jezyku angielskim na rozroznienie plci w odniesieniu do swiata zwierzat I swiata ludzi: mowi sie potocznie „female” I „male”, np. „male tiger” I „female officer”. W angielskiej wikipedii, w ksiazkach pisanych w swiecie anglosaskim czlowiek to „animal” czyli jedno ze zwierzat tyle ze najsprawniejsze bo majace rozum.

    A gdzie u nich jest wolna wola, sumienie I niesmiertelna dusza?
    Oni sa bardziej odczlowieczeni niz Zwiazek Radziecki we wczesnych latach 50ych.

  10. Harry Potter to taki erzac, substytut ktorym sie okadzaja Angole I „wolny swiat”.
    Gilbert Keith Chesterton, teolog, poeta I filozof powiedzial kiedys ze czlowiek ktory przestal wierzyc w Boga zaczyna wierzyc w cokolwiek.

  11. Z tymi ksiazkami to jest rzeznia… jakos nikomu nie przyjdzie do glowy zeby sprzedawac krewetki w butiku z krawatami. To najlepiej pokazuje z jaka pogarda i szyderstwem ta propagandowa mafia podchodzi do czlowieka.

  12. ebook pewnie się przydaje, ale nie może mieć ładnej okładki i nie można go przeglądać itd.,
    ale skoro o tym, to jak czytam ostatnią spowiedź kochanka królowej to „słyszę” ten tekst, nie jak ebook, tylko jak słuchowisko z radia,
    tak to odbieram

  13. Dobra, wyraziłeś swój pogląd, ale mnie szło o coś innego. W każdym z języków można wyrazić wiele, a niektóre z nich predestynowane są bardziej do pewnych form twórczości, myślę o poezji, niż inne, ale w każdym z tych języków wyłapie się chłam.
    To co napisałem świadczy nie o angielskim jako takim, a raczej o kiepskich umiejętnościach warsztatowych autorki i nasz tłumacz poprawił to, czego nie potrafiła twórczyni(?)
    Niektóre nacje wychwalają swój język i Francuzi o swoim mówią „ce qui n’est pas clair, n’est pas français, by o języku Angoli twierdzić, że ce qui n’est pas clair, c’est certainement l’anglais.
    Podpierając to co pisze Gospodarz, wiadomo dlaczego z dyplomacji wyrugowano francuski. 🙂

  14. Zwyczajowe tu – bingo!

  15. To ja trochę spłycę.
    O ile „Resortowych dzieci” za cenę okładkową nie kupiłem, tak za dychę w Stonce dałem się skusić. To samo z „Centkiewiczem” u Niemca.

  16. Ciekawe jak Chesterton skomentowałby H.Pottera. Podejrzewam, że nieźle by się z tego „dzieła” uśmiał. Zbiór esejów pt.”Obrona świata” na to wskazuje.

Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.