cze 162012
 

Istotą wojny najemniczej nie jest pieniądz, ale wyobcowanie. Wynajęci do walki, uzbrojeni mężczyźni są skuteczni przez to, że relacje pomiędzy nimi konsoliduje odmienność i wrogość. I nie chodzi tu bynajmniej o wrogość ich przeciwników w bitwie, nie tylko o nią. Chodzi także o wrogość wszystkich wokół i wrogość wrośniętą w ich serca.

Stulecie XV, szczególnie zaś jego druga połowa, zaznaczyło się triumfami piechoty na polach bitew. Tak jak mówiliśmy już tutaj, były wtedy dwa niedoścignione wzory piechoty, które każdy władca chętnie wziąłby na swoje usługi: janczarzy i husyci. O tym by wynająć tych pierwszych żaden chrześcijański władca nie mógł nawet marzyć. Co innego ci drudzy. Oni byli do wynajęcia. Przez swoją skuteczność, przez okrucieństwo i fanatyzm husyci stali się pożądanym nabytkiem w każdej armii. Najbardziej zaś pragnęliby ich widzieć po swojej stronie królowie polscy z dynastii litewskiej. Kazimierz Jagiellończyk, miał wręcz obsesję na punkcie husytów, bo wierzył w to, że mogą oni pomóc mu w pokonaniu Krzyżaków. Nawet jeśli to była prawda, to husyci wynajmowali się do walki również po stronie zakonu i sojusze z nimi były zwykle dość kłopotliwe. Stoczona dawno temu bitwa pod Grotnikami, w której Zbigniew Oleśnicki pokonał Spytka z Melsztyna udowodniła zaś, że skuteczność husytów to nie jest walor, którego nie da się przebić, jeśli komuś na tym naprawdę zależy.

Nie można jednak skrywać, że piechota, dobra piechota, była na ówczesnych polach bitew najważniejsza.

Wyobcowanie najemników to kwestia, którą można wpisać w regulamin służby, w kulturę i politykę. Tak robili Turcy, stawiając na najbardziej brutalny sposób szkolenia – porywanie młodych chłopców i ćwiczenie ich w odosobnieniu, do wojny. Janczarzy byli środowiskiem, patrząc z dzisiejszego punktu widzenia, zdegenerowanym, swoistym i przez to bardzo niebezpiecznym. Spajała ich nienawiść do otoczenia, osobista alienacja każdego żołnierza i specyficzne relacje pomiędzy nimi. Była to subkultura więzienna w istocie, z tym, że owi więźniowie byli co jakiś czas wypuszczani ze swojej twierdzy i rzucani na wrogów sułtana. Dawało to zwykle efekt piorunujący i straszliwy.

O ile husytów łączył fanatyzm religijny i poczucie wyższości oraz wybraństwa, to janczarzy byli po prostu zdeprawowani. Ich wyszkolenie i sprawność zaś brały się z dyscypliny wpajanej latami pod groźbą śmierci w mękach. Te dwie formacje miały olbrzymi wpływ na decyzje władców dotyczące formowania wojska w toczących się pod koniec XV wieku i w wieku XVI wojnach. Papież Eugeniusz IV, od którego zaczęliśmy naszą opowieść, również myślał o tym by stworzyć poddaną sobie, sfanatyzowaną i wyobcowaną piechotę o dużej skuteczności. Poczynił w tej kwestii pewne kroki, które niestety nie przyniosły spodziewanych rezultatów, ale zostały z powodzeniem wykorzystane przez innych, dużo później. Co takiego zrobił Eugeniusz IV? Oto uwolnił od klątwy Begardów żyjących w miastach Flandrii. Kim byli ci ludzie? Begardzi i Beginki to potomkowie bułgarskich heretyków, katarów, albigensów, ocalałych z pogromów w Okcytanii, w początkach XII wieku. Mieszkali w miastach niderlandzkich, we Flandrii, a jednym z większych skupisk tej społeczności była Antwerpia. Żyli w osiedlach, o zwartej zabudowie, zwanych beginażami. Pochodzenie tej nazwy nie jest jednoznaczne i tłumaczy się je w różny sposób, ale my przyjmijmy, że chodzi właśnie o to, kto je zamieszkiwał.

Mieszkańcy miast, do tego heretycy, prześladowani najpierw przez wiele lat w kraju o najstarszej tradycji katolickiej na kontynencie, a potem żyjący w izolacji w miastach Flandrii, w miastach, która same były przecież zamkniętymi enklawami, to dobry materiał na żołnierzy walczących w zwartym szyku. Papież nie przygotowuje się co prawda do wojny z Francją, ale do wojny z Turcją, wobec braku dobrej piechoty jest to jednak bez znaczenia, trzeba czynić pewne kroki, które mogłyby położyć fundament pod budowę takiej formacji.

W świecie chrześcijańskim trudno jest stworzyć warunki do skonstruowania takiego narzędzia jak sfanatyzowana piechota, którą w krótkim czasie da się wyszkolić do walki i zwycięstwa. Jedyną szansą jest herezja, o czym wiedzieli wszyscy, którzy walczyli z husytami, oraz miasta, a także ośrodki przemysłowe i kopalnie, gdzie pracuje wielu oddalonych od normalnego życia mężczyzn. Wyszkolenie żołnierza zajmuje jednak czas i sporo kosztuje, o wiele łatwiej jest przejąć wojsko po kimś. Tak zrobili swego czasu Węgrzy. Po definitywnej likwidacji husytów ich tradycja wojskowa przetrwała w armii węgierskiej. Król Maciej miał doskonałą armię złożoną z konnicy, dobrze wyszkolonej na wzór husycki piechoty i olbrzymich taborów. Zajął przecież Wiedeń, z którego Węgrów wyparto dopiero po jego śmierci, przy udziale najdoskonalszej formacji pieszej końca XV stulecia – pikinierów szwajcarskich.

Całość w książce.

Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.