Proces wrażliwego introwertyka
Dwadzieścia lat to wystarczająco dużo czasu, by zmienić poglądy w sposób radykalny, w dodatku kilka razy. Nie możemy się jednak oprzeć wrażeniu, że relacja z procesu Eligiusza Niewiadomskiego, jaką nam pozostawił jego obrońca z urzędu, mecenas Stanisław Kijeński, pobrzmiewa nutką egzaltowanego fałszu. Oto za młodu tenże Kijeński wsławił się obroną towarzyszy Ludwika Waryńskiego, po latach zaś napisał ten szczególny i jedyny w swoim charakterze utwór opowiadający o sposobie przeprowadzenia postępowania sądowego wobec mordercy prezydenta Narutowicza. Daje w nim wyraz nieskrywanej sympatii dla mordercy, a także odnosi się z pogardą do działaczy socjalistycznych, których wcześniej bronił. Wspomina przy tym nie byle kogo, bo samego Szymona Diksztajna – Młota, który jako pierwszy zapoznał czytelnika polskiego z myślą Karola Marksa. Cały tekst utrzymany jest w tonie żałobnego entuzjazmu, a Niewiadomski jawi nam się poprzez ten szczególny pryzmat jako człowiek nie tylko niezwykły, ale wręcz stworzony do czynów wielkich. Całą zaś odpowiedzialność za morderstwo dokonane na prezydencie spycha mecenas Kijeński wprost w podświadomość Niewiadomskiego i czyni z niej jakąś straszliwą kipiel, w której wylęgają się niczym smoki z jaj idee piękne i zbrodnicze. Wizja ta, jak wiele opisywanych w tym tomie wizji, ma uwieść czytelnika i przekonać go, jak wielkim Polakiem był ten, który poważył się na czyn straszliwy, ale w istocie swojej szlachetny. Oczywiście nie zamierzam nikomu odbierać prawa do kultywowania pamięci po Eligiuszu Niewiadomskim, chciałbym tylko zwrócić uwagę na kilka aspektów jego ziemskiej wędrówki, które niewiele mają wspólnego z błyskawicami eksplodującymi w jego mózgu, a dużo z pieniędzmi, prozą życia oraz uczciwością postępowania sądowego.
Zacznijmy od wątków kojarzonych ze sferą osobistej dyskrecji. Niewiadomski miał w życiu dwa poważne wypadki. W Paryżu uległ poparzeniom, a w Warszawie połamał sobie kręgosłup, wyskakując z tramwaju. Nie wiemy, w jakich okolicznościach doszło do poparzenia, czy pan Eligiusz podejmował może jakieś chemiczne eksperymenty, których natura nie była mu do końca znana, czy może po prostu próbował podrzucić kilka szczap do kominka i zapomniał, że ma na sobie długi płaszcz. Jeśli idzie o złamania kręgosłupa i żeber, to były one poważne, ale Kijeński nie rozwija tego wątku, tak jakby Niewiadomski mógł sobie w Warszawie tamtych lat załatwić luksusową klinikę rehabilitacyjną, dzięki której stanął znów na nogi. To jest, jak wiemy, niemożliwe i najprawdopodobniej ostatnie lata życia Eligiusza Niewiadomskiego były pasmem cierpień, o których on, posiadacz osobowości rzeczywiście introwertycznej, nie mówił nikomu.
Kolejną zagadką są podróże Niewiadomskiego. Przez swój temperament jest on ciągle usuwany z zajmowanych stanowisk i niełatwo się z nim współpracuje. Mimo tych kłopotów, mimo rodziny na utrzymaniu, pan Eligiusz podróżuje po Europie, realizując różne projekty wydawnicze, które z całą pewnością kosztują niemało. Oddajmy tu na chwilę głos Kijeńskiemu:
Poświęcił się wtedy pracy nad historją sztuki i wykładom o niej, wnosząc i tu – jak wszędzie – elementy twórcze. Wobec zupełnego braku materjałów pojechał za granicę, wertował tam bibljoteki i muzea, sporządzał mnóstwo fotografij i odpisów, sprowadził dzieła naukowe i pierwszy w Polsce wprowadził przezrocza do swych wykładów. Same ich tytuły mówią o niesłychanym ogromie pracy. Oto te tytuły: W krainie Faraonów. Portret w sztuce starożytnej. Bohater. Rzeźbiarze zwierząt w Niniwie i Babylonie. Demon. Człowiek w rzeźbie średniowiecznej. Pierwiastek dekoracyjny w sztuce romańskiej. Miasto. Architektura rycerska. Witraż. Prymitywi flamandzcy. Wielcy poprzednicy Michała Anioła. Kobieta w sztuce odrodzenia. Renesans w architekturze. Leonardo da Vinci. Michał Anioł – Tycjan. Rembrandt. Rubens. Wielcy portretyści XVII w. Co to jest barok? Bocklin. Prerafaelici angielscy. Krajobraz w sztuce XIX w. Zadania psychologiczne w malarstwie XIX w. Co to jest styl i stylizacja w sztuce. Rzeźba XIX w. Źródła stylu moderne w architekturze. Styl moderne w przemyśle artystycznym. Wielcy rysownicy XIX w. Tragedja narodowa w sztuce polskiej. Matejko. Koń w malarstwie polskiem. Realizm w sztuce i krytyce polskiej. Wyspiański. Główne prądy we współczesnem malarstwie rosyjskiem i inne.
Dalej zaś czytamy, co następuje:
Od r. 1911 opracowywał wielkie 2-tomowe wydawnictwo „O sztuce średniowiecznej’’, trawiąc 2 lata na zbieraniu materjałów po całej Europie, gdzie wynalazł wiele rzeczy nieznanych. Dzieło to, jak również i kilka innych były gorączkowo wykończane do druku przez autora już w więzieniu mokotowskim. Jest pomiędzy niemi i zamówiona w r. 1913 przez Krywulta monografja Jacka Malczewskiego.
Nie wiemy niestety, a Kijeński nam tej tajemnicy nie zdradza, kto finansował projekty Niewiadomskiego, kto płacił za jego podróże, za biblioteki, gdzie zgromadzono stare foliały i za muzea, do których przecież nie wchodzi się za darmo, szczególnie na zaplecze. Jasne, że Eligiusz nie podejmował tych wysiłków za własne środki, a wskazywać na to może także fakt jego bezkompromisowego zachowania się w chwili, kiedy rząd wolnej już Polski odebrał kierowanemu przezeń działowi w ministerstwie środki na różne przedsięwzięcia. Jak pamiętamy, Niewiadomski napisał podanie o zwolnienie z pracy. Oto człowiek przyzwyczajony do swobodnego korzystania z nie swoich pieniędzy, rozrzutny perfekcjonista o nieprawdopodobnym rozmachu, który wszystko podporządkowuje misji, staje wobec ograniczeń, których znieść nie może i nie chce. Kto aż tak rozwydrzył Eligiusza Niewiadomskiego? Kto finansował jego projekty, które – przyznajmy – nie zestarzały się i można by z nich dziś nawet ułożyć program kilku semestrów niejednej uczelni plastycznej.
Tu zakończmy listę wątpliwości dotyczących postawy i rzeczywistej misji Eligiusza Niewiadomskiego na tym padole łez. Zapoznajmy się z węzłowymi, jak niekiedy mawiają profesorowie humaniści, zagadnieniami tego postępowania. Nie traćmy czasu na analizę szczegółów i okoliczności wydania wyroku, nie psychologizujmy i nie przypisujmy Niewiadomskiemu cech, których istnienia można się co prawda domyślać, ale nie sposób stwierdzić ich z całą pewnością. Przyjrzyjmy się jedynie momentom przyspieszenia i zaniechaniom, które tak mocno rzucają się w oczy. Myślę, że to w zupełności wystarczy, by zorientować się, w jakim punkcie psychologicznym zostaliśmy postawieni my wszyscy, całe pokolenia Polaków żyjące i myślące, od tamtych grudniowych dni począwszy do dziś.
Oto proces mordercy prezydenta, człowieka, z którego lewica próbowała uczynić ślepe i bezwolne narzędzie prawicowego terroru, a prawica szlachetnego rycerza, który zmylił drogę w ciemnościach, brnąc przez cuchnące bagna do jaskini smoka, rozpoczął się już 30 grudnia, dwa tygodnie po dokonaniu zamachu. Był to pośpiech szczególny, podobno ze względu na okoliczności dokonania czynu. Z wydaniem wyroku spieszono się tak samo jak z pogrzebem zabitego w czasie grudniowych zajść robotnika Jana Kałuszewskiego. Proces rozpoczął się o godzinie 10.45 w sali kolumnowej Sądu Okręgowego w Warszawie, w gmachu położonym przy ulicy Miodowej. Rozprawie przewodniczył sędzia Wacław Laskowski, pozostali sędziowie to Jan Kozłowski i Tadeusz Krassowski. Oskarżycielem był Kazimierz Rudnicki. W czasie procesu występowało dwóch adwokatów. Z urzędu stawał Stanisław Kijeński, sławny przed laty obrońca proletariatczyków, który bronił Niewiadomskiego. Z powództwa zaś cywilnego występował mecenas Franciszek Paschalski, który był pełnomocnikiem Leopolda Skulskiego, opiekuna nieletnich dzieci Gabriela Narutowicza. Powództwo cywilne opiewało na 1 markę polską. To trochę dziwne, przynajmniej dla laika nierozumiejącego za bardzo zawiłości spraw karnych, szczególnie o tak doniosłym znaczeniu. Nie jest to ostatnie zaskoczenie w tym procesie. Oto w akcie oskarżenia widnieje informacja, że Eligiusz Niewiadomski podjął decyzję o zamordowaniu Narutowicza dopiero w chwili, kiedy ten zgodził się przyjąć urząd. A co by było, gdyby się nie zgodził? Możemy postawić takie teoretyczne pytanie, mając w pamięci powszechną praktykę teoretyzowania na temat postępków pana Eligiusza, której to czynności oddają się wszyscy interpretatorzy tych zdarzeń, do samego początku do dziś. A co by było, gdyby Narutowicz odmówił przyjęcia godności prezydenta? Może trzeba by było rozpisać nowe wybory? A może władzę wziąłby Piłsudski, na którego Narutowicz również planował zamach? No tak, planował, ale nie przyznał się do tego w czasie zeznań, które znalazły się potem w akcie oskarżenia, ale dopiero w trakcie procesu, kiedy przemawiał do sądu i do publiczności. W akcie oskarżenia napisane jest, że podjął decyzję o zamachu, dopiero kiedy Narutowicz wyraził chęć objęcia swojej funkcji. Ponieważ musimy założyć, że Eligiusz Niewiadomski był odcięty od informacji niejawnych, wypada przyjąć, że owa decyzja zapadła 11 grudnia, w dniu zaprzysiężenia prezydenta. I co? W te gorące dni, w dni strajków, mordów politycznych, ulicznych walk i prasowej nagonki malarz Niewiadomski myśli sobie tak: skoro Piłsudski jeździł do Zachęty, to ten także z pewnością pojedzie, a jak pojedzie, to ja tam będę na niego czekał? To jest oczywiście możliwe, pozostawmy sobie jednak pewien margines komfortu, który pozwoli nam nie zwątpić w trzeźwość naszych ocen i nie spowoduje utraty szacunku dla samych siebie.
Posłuchajmy, jak głodomór nerwowy, człowiek czynu, który łaknie sukcesów i pragnie stawać jedynie w sytuacjach jednoznacznych, opisuje swoje zbrodnicze plany:
Myśl o zamachu dla odebrania życia Naczelnikowi Państwa kiełkowała we mnie już dawno. Pierwszą chwilą było powołanie rządu ludowego. Od tego czasu podlegała pewnym wahaniom i tłumieniom, aż do chwili sprawy z gabinetem Korfantego. Stronność o pomstę do nieba wołająca, jaką okazał w tej sprawie, i język, którym przemawiał p. Naczelnik Państwa do przedstawicieli Sejmu, grożąc im, że zejdzie na ulicę i przemówi językiem ulicy, wreszcie niedotrzymanie zobowiązań, przyjętych wobec Korfantego i Sejmu, że nie będzie przeszkadzał tworzeniu się tego gabinetu, wyjaśniły mi ostatecznie moralne i umysłowe jego kwalifikacje.
I dalej:
Wszystko było gotowe. Przeżyłem, przemyślałem wszystko. Wypróbowałem po raz setny rękę i rewolwer, ostatni raz w poniedziałek wieczór. Że Piłsudski zginie, byłem tego tak pewny, jak tego, że tutaj stoję. We wtorek 5-go grudnia wyszedłem z rana na ulicę. Wziąłem gazetę, spojrzałem na pierwszą stronę, a moje postanowienie upadło od razu. Znalazłem wiadomość o kategorycznej rezygnacji Piłsudskiego z kandydatury na stanowisko Prezydenta.
Wypada zapytać, na ile pewne było kandydowanie Piłsudskiego na prezydenta i czy traktował on tę sprawę serio. Raczej nie. Niewiadomski zaś był poprzez gazety, które czytał, i tak zwany nastrój ulicy podtrzymywany w przekonaniu, że Piłsudski zostanie prezydentem. Miała go dosięgnąć zemsta. Za co? Za niedotrzymywanie obietnic i za chamstwo, które według Eligiusza obniżało rangę głowy państwa i samego państwa. Niewiadomski mówił jeszcze, że chciałby przekłuć napompowany balon stronnictw lewicowych, które za bardzo się rozpanoszyły. Zarzuty więc wobec Piłsudskiego są natury szlachetnej, można rzec estetycznej. O wpływie Żydów na politykę Niewiadomski zaczyna myśleć dopiero w czasie przygotowań do zamachu na Narutowicza. Ale jakież to przygotowania? Kilka dni łażenia po mieście z rewolwerem w kieszeni. Rewolwerem, który niczym strzelba u Czechowa, musi wystrzelić. Kto podsunął Eligiuszowi Niewiadomskiemu tę myśl, by użyć rewolweru i kto powiedział mu, że prezydent Narutowicz będzie w Zachęcie 16 grudnia punktualnie o 12.00? No i rzecz z pozoru błaha, ale nie dla śledczych z prawdziwego zdarzenia – czy broń, którą posłużył się Niewiadomski, rzeczywiście była rewolwerem? Informacji tych na próżno szukać będziemy w pracy Kijeńskiego. Ani sąd, ani prokurator, ani żaden z adwokatów nie zapytał Eligiusza Niewiadomskiego o tę prostą, oczywistą i narzucającą się niejako samoczynnie kwestię – kto udzielił mu tak dokładnych informacji? Pozostanie to na zawsze tajemnicą.
Kiedy wczytujemy się w dalsze rozważania Niewiadomskiego dotyczące jego zamiarów, łatwo łapiemy się na tym, że jest on nam ideowo bliski. Oto Niewiadomski uważa za katastrofalny rząd Moraczewskiego, nazywany rządem ludowym. Niechęć Piłsudskiego do przewodzenia narodowi wytyka z całą bezwzględnością, na którą nie było już potem stać nikogo – ani polityka, ani historyka. Za najbardziej zaś upadlający państwo czyn uważa powołanie tak zwanej milicji ludowej. To znaczy oddania atrybutów władzy nad ulicą znanym nam już gangsterom Łokietkowi i Tasiemce oraz gromadzie gotowych na wszystko, a niezidentyfikowanych do końca z imion i nazwisk, byłych carskich szpicli. Tak o tym mówił:
Rząd ludowy Moraczewskiego nie miał ani odwagi, ani siły, żeby otwarcie pod tym sztandarem stanąć. Wybrał drogę pośrednią. Nazwał się skromnie rządem ludowym. Jednakże każdy zrozumiał, że nazwa była tu tylko listkiem figowym innych zamiarów, dyktatury właściwej. Pierwszą rzeczą, którą stworzył rząd ludowy, była milicja ludowa, środek zabezpieczenia. Milicja ludowa była pierwszym aktem antypaństwowym i pierwszą zdradą stanu. Gdyby inne stronnictwa tworzyły i uzbrajały klasowe milicje, to byłoby ich pięć albo sześć i musiałyby doprowadzić do wojny domowej.
Niewiadomski ma oczywiście rację. Socjaliści nie chcieli bronić narodu, chodziło im o władzę nad narodem, którą sprawować chcieli za pomocą dobrze zorganizowanych gangów. Tak rozumiał swoją misję Józef Piłsudski również wtedy, kiedy dokonał zamachu stanu. Nie wszystko jednak rozumiał pan Eligiusz, tłumacząc sądowi swoje postępowanie tamtego grudniowego dnia. Nie rozumiał, skąd się wziął Piłsudski, nie rozumiał, czym był kryzys przysięgowy, który wzbudził w nim szczery entuzjazm, i nie rozumiał, że on sam jest częścią machiny, którą za wszelką cenę chciał zwalczać.
Krytyka socjalizmu jako wymysłu Żydów, którzy, promując pierwiastki materialne zamiast duchowych i lansując walkę klas jako narzędzie do opisu rzeczywistości, prowadzą do zguby narody, nie mogła się spotkać ze zrozumieniem sądu. Podobnie jak nazywanie socjalistów bydłem. Każdy bowiem, kto żył w Warszawie w końcu XIX wieku i na początku wieku XX, dobrze wiedział i jasno dostrzegał, ileż to pierwiastków duchowych i narodowych wniosły do życia publicznego rodziny takie jak Natansonowie, Kronenbergowie czy Grossowie. Trudno więc było Eligiuszowi Niewiadomskiemu, człowiekowi o umyśle pełnym szufladek zapełnionych równo ułożonymi drobiazgami, zaprzeczyć tym faktom. Tym trudniej, że korzystał jedynie ze swojego przepełnionego miłością do ojczyzny serca. Nie dysponował żadnymi rozumowymi narzędziami poznania rzeczywistości poza, rzecz jasna, tymi najprostszymi, którymi analizuje się doniesienia prasowe i uliczne bójki.
To jednak, co Eligiusz Niewiadomski powiedział sądowi o sytuacji w biurach defensywy, czyli kontrwywiadu, a co cytowałem w jednym z poprzednich rozdziałów, zaskakująco koresponduje z pewnym fragmentem zeznań Stanisława Cara, którego powołano na świadka jako pierwszego. Oto, kiedy już zapadła decyzja, że prezydent odwiedzi Zachętę, Car spytał go, czy życzy sobie ochronę policji albo tajniaków. I na to Gabriel Narutowicz miał odpowiedzieć:
…najlepszem zabezpieczeniem będzie nie zwracanie się do władz bezpieczeństwa.
Nikt poza Stanisławem Carem nie wiedział w przeddzień zamachu, czy prezydent przybędzie do Zachęty, nie był tego pewien sam Narutowicz. Dwaj prezesi towarzystwa – Kozłowski i Okuń pewność tę uzyskali w kilka minut przed przybyciem Narutowicza do gmachu Zachęty. Tak o tym mówił w sądzie prezes Kozłowski:
W sobotę nie wiedziałem na pewno, czy p. Prezydent przyjedzie, ale wiedziałem, że przybędzie p. Nowak i dlatego przed godz. 12-stą prosiłem członków komitetu, żeby byli gotowi na spotkanie p. Nowaka. Rzeczywiście na 5 minut przed 12-stą byliśmy gotowi. Ale przedtem, zanim przyszedł p. Nowak, przyjechało dwóch panów adjutantów, którzy powiedzieli, że zaraz p. Prezydent Rzeczypospolitej przyjedzie. Ja się jeszcze zapytałem, czy zaraz, odpowiedzieli mi, że za parę minut i ci panowie adjutanci w oczekiwaniu p. prezydenta wyszli na dwór.
Dalej prezes Kozłowski zeznał coś, co nie zgadza się z relacją Jana Skotnickiego. Stwierdził mianowicie, że nie było wtedy ani nigdy wcześniej w Zachęcie praktykowane przecinanie wstęgi przed otwarciem wystawy. W zeznaniu świadka Kozłowskiego na pierwszy plan wysuwa się postać premiera Juliana Nowaka. Przybył on do Zachęty przed prezydentem, a w zeznaniu Kozłowskiego występuje jako ten człowiek, który miał prezydenta w Zachęcie zastąpić. Nowak zamiast Narutowicza, o którego wizycie – co za zaskoczenie – Car zakazał mówić, dodając jednak po chwili, że przyzwoitym ludziom można. Oto jak wygląda zeznanie Kozłowskiego dotyczące obecności w Zachęcie premiera Nowaka.
Car powiedział, że prawdopodobnie będzie, zaś p. Nowak będzie na pewno. To też gdy po tym strasznym wypadku p. Nowak mówił: „Po co przyjechał p. Prezydent, ja mu wczoraj perswadowałem, żeby tego nie robił, że go zastąpię“, mnie to zdziwiło, bo kiedy byliśmy u p. Nowaka i mówiliśmy, że jedziemy do p. Prezydenta, aby prosić o przybycie do Zachęty, to p. Nowak powiedział: „Ja będę u niego po południu, to mu powiem“.
Mamy więc jeszcze jedną osobę, która wiedziała, że prezydent wybiera się do Zachęty. Był nią premier Julian Nowak, który najpierw namawiał Narutowicza do otwarcia wizyty w Zachęcie, a potem twierdził, że postanowił mu to wyperswadować. Nie podzielił się jednak wynikami swoich negocjacji z prezesem Towarzystwa Kozłowskim przed dokonaniem zamachu. Czekał z tym, aż Niewiadomski Narutowicza zastrzeli.
Przedziwne jest to, że z chwilą, kiedy sędzia już, już zamierza zadać to ważne pytanie – czy wiadomo świadkowi, jaki charakter miała znajomość premiera Nowaka z podsądnym? – do gry wkracza prokurator i zadaje Kozłowskiemu pytanie – po której stronie prezydenta pan stał w chwili zabójstwa? Jasne jest, mam nadzieję, dla wszystkich czytelników, że Julian Nowak nie został powołany jako świadek w tym procesie. Kozłowski twierdził jeszcze, że nie znał bliżej Niewiadomskiego, co kłóci się nieco z zeznaniami innych świadków.
Kolejnym przesłuchiwanym był wiceprezes Zachęty Okuń. On także zbliżył się na niebezpieczną odległość do kluczowego rozstrzygnięcia, czyli kwestii kto i kiedy poinformował Niewiadomskiego o wizycie prezydenta w Zachęcie, ale zaraz zadano mu pytanie o odległość, jaka dzieliła go od prezydenta w czasie, kiedy Niewiadomski strzelał.
Okuń, podobnie jak wcześniej Kozłowski wspomina także o tym, że przed zaproszeniem prezydenta odbyła się dyskusja wśród zarządu Towarzystwa Zachęty, w czasie której wyłoniono dostojników państwowych i kościelnych mających uświetnić otwarcie dorocznej wystawy. I tu ciekawa kwestia. Okuń jako jedyny wymienia prócz Narutowicza, Hallera, Nowaka i kardynała Kakowskiego także Józefa Piłsudskiego. Jego kandydatura także była brana pod uwagę.
Kolejnym świadkiem był Ignacy Sołtan, jeden z adiutantów, którzy oznajmili Kozłowskiemu, że prezydent jednak przybędzie. Zeznał on, że o wizycie prezydenta dowiedział się w piątek wieczorem około godziny dziesiątej. Zeznał też, że to on odebrał Niewiadomskiemu rewolwer. W czasie kiedy Ignacy Sołtan, adiutant Piłsudskiego, człowiek bardzo mu bliski, składał zeznania, w słowo wszedł mu sam Niewiadomski i zaczął te zeznania poprawiać. Zapytał Sołtana, czy nie pamięta, że on – Eligiusz Niewiadomski – domagał się, by natychmiast wezwano policję? Ignacy Sołtan, rzecz jasna, natychmiast sobie ten szczegół przypomniał.
Zeznanie Skotnickiego było najbardziej chyba dramatyczne, ponieważ wszyscy bezpośredni świadkowie potwierdzili, że kiedy tuż po strzałach wymieniono nazwisko Niewiadomskiego, Skotnicki określił go słowem wariat. W sądzie zaś Niewiadomski wprost domagał się, by Skotnicki wyjaśnił swój stosunek do niego, a także, by określił, o jaki rodzaj szaleństwa mu chodziło, kiedy w dniu 16 grudnia tuż po godzinie 12 wołał w tłum: – to ten wariat Niewiadomski!
Skotnicki, jako jedyny z wydających psychologiczne opinie na temat Niewiadomskiego świadków i autorów, zwraca sądowi uwagę na rzecz następującą:
Pan Niewiadomski był człowiekiem zupełnie samodzielnym i nie tak łatwo poddawał się wpływom zewnętrznym, z zewnątrz narzuconym. Jednakże jeżeli te rzeczy były podsuwane umiejętnie, to p. Niewiadomski mógł je przyjmować jako swoje; na potwierdzenie mogę podać następujący fakt: kiedy wstąpiłem na służbę jako człowiek zupełnie świeży, zauważyłem pewne braki, na które zwróciłem uwagę, podkreślając, że należałoby położyć pewien nacisk. Mówiłem o przemyśle artystycznym. Ten przemysł artystyczny w pierwszych latach stał na drugim planie; mój program przerzucenia się na przemysł artystyczny po paru miesiącach został przejęty przez p. Niewiadomskiego, który został jego fanatycznym wyznawcą, może nawet z niejaką ujmą
dla czego innego.
To szalenie interesująca kwestia, zważywszy na wczesne, socjalistyczne sympatie Niewiadomskiego i na jego dość gwałtowny zwrot ku ideom narodowym, niepoparty żadnym rzeczywistym zaangażowaniem się w działalność jakiejkolwiek organizacji o charakterze prawicowym.
Kolejną ważną kwestią jest sposób, w jaki Kijeński wypytuje Skotnickiego o charakter podsądnego, o to, czy miał on w sobie pierwiastki szaleństwa. Można by to uznać za próbę „zrobienia wariata” z Niewiadomskiego, ale przecież ani sąd, ani prokurator, ani żaden z adwokatów nie złożył wniosku o przebadanie podsądnego przez biegłego psychiatrę. Zadawanie więc świadkom pytań dotyczących kondycji oskarżonego przez jego obrońcę z urzędu wygląda raczej na dość niestaranną inscenizację, którą od czasu do czasu przerywa fachowymi i celnymi uwagami sam Niewiadomski.
Jeszcze bardziej zaskakujące jest to, w jaki sposób sąd i świadkowie określają broń, z której podsądny zastrzelił prezydenta. Otóż cały czas mówi się o hiszpańskim rewolwerze. Przypomnę, że czas to był świeżo po wielkiej wojnie, większość z uczestników procesu znała się na broni, część z nich była oficerami, a wszyscy uparcie powtarzają – hiszpański rewolwer dziesięciostrzałowy. Powołany przez sąd biegły rusznikarz nazwiskiem Zbigniew Klępiński także używa tego określenia, oficer w służbie czynnej – Ignacy Sołtan tak samo, podobnie Car, człowiek, który w wojsku służył. Tymczasem pobieżny nawet przegląd stron internetowych, popularyzujących wiedzę o broni, dostarcza nam informacji innych zgoła. To co nazywano w roku 1922 rewolwerem hiszpańskim było w istocie pistoletem Cebra wz. 16, kaliber 7,65. Cebra to po hiszpańsku zebra i z takiej właśnie zebry strzelał podsądny Niewiadomski w plecy prezydenta. Jak to możliwe, że wszyscy obecni na sali, a także wszyscy autorzy używali na określenie tej broni wyrazu rewolwer? Nie wiem. Może gdyby spytać kogoś z zawodowych wojskowych, na przykład absolwenta wiedeńskiej Kriegsschule, Józefa Hallera, otrzymalibyśmy właściwą odpowiedź? Być może brzmiałaby ona tak – proszę się niczemu nie dziwić, to są, miły panie, oficerowie legionowi, niemający nic wspólnego z prawdziwym wojskiem. Nie popuszczajmy zbyt mocno jednak wodzy fantazji, bo czeka nas jeszcze wiele niespodzianek. O wiele bardziej zaskakujących niż najśmielsze nawet figle wyobraźni.
Oto do akt sprawy dołączono listy anonimowe, które wcześniej już zostały zacytowane w niniejszej pracy. Biegły grafolog zajął się ich analizą i stwierdził jedynie, że nie były one pisane ręką Niewiadomskiego. Nie wydano polecenia zlokalizowania ich nadawców. W czasie rewizji w mieszkaniu Niewiadomskiego znaleziono jego osobistą korespondencję z żoną, a także notatki z rozporządzeniami pozostawionymi na wypadek śmierci. Tak owe notatki opisuje protokół sądowy:
Jedyną notatką, która może mieć łączność z wypadkami dnia 16 b. m., jest notatka napisana na złożonym półarkuszu białego papieru, zatytułowana: „na wypadek mojej śmierci pozostawiam tę notatkę dla wiadomości rodziny ostatnich moich interesów” i przedstawia wykaz sum, należnych od firmy „Z. Arct“, firmy „Trzaska, Ewert, Michalski“, od zarządu kursów drukarskich, sum, znajdujących się w biurku i w kasie I-go Współdzielczego T-wa budowy domów.
Wydawnictwo „Trzaska, Ewert, Michalski” było winne Eligiuszowi Niewiadomskiemu pieniądze, to ważna informacja. Trochę gorzej sprawa się ma z Pierwszym Współdzielczym Towarzystwem Budowy Domów w Warszawie. Informacje zawarte w odręcznych notatkach Niewiadomskiego, znalezionych w jego mieszkaniu mają bezpośredni związek z serią pytań, jakie podsądnemu zadał występujący z powództwa cywilnego adwokat Paschalski, pełnomocnik pana Skulskiego, opiekuna dzieci zmarłego. Zauważył on, że w protokołach policyjnych przesłuchań znajdowały się zeznania Aleksandra Demidowicza-Demideckiego i Władysława Janusika, które, choć z jego punktu widzenia istotne, nie znalazły się w orbicie zainteresowania sądu. Sam Niewiadomski zapytany o Aleksandra Demidowicza-Demideckiego zeznał, że nie wyjawiał mu żadnych szczegółów dotyczących swoich poglądów i planów. Kim był Aleksander Demidowicz-Demidecki? Był to syn Konstantego Demidowicza-Demideckiego, prezesa Banku Ludowego, człowieka, który brał udział w przygotowaniu ucieczki Józefa Piłsudskiego ze szpitala dla obłąkanych. Prywatnie zaś Aleksander Demidowicz-Demidecki był narzeczonym, a później mężem córki Eligiusza Niewiadomskiego. Mecenas Paschalski domagał się, by zeznania obydwu wymienionych osób zostały dołączone do akt sprawy. To nie był jedyny wniosek występującego z powództwa cywilnego mecenasa Paschalskiego. Domagał się on także, by jako świadek w sądzie wystąpił Józef Ewert, a właściwie Ludwik Józef Ewert, jeden z założycieli wydawnictwa „Trzaska, Ewert, Michalski” oraz prezes ewangelickiego konsystorza w Warszawie. Według Paschalskiego posiadał on następujące informacje:
W swoim czasie, w dzień zabójstwa Prezydenta Rzeczypospolitej w dn. 16 grudnia, kiedy to zabójstwo się dokonało o godz. 12 m. 10, syn jego, b. nasz młodszy kolega, obecnie redaktor „Pochodni“ i Żagwi“ w Sosnowcu, dowiedział się o zabójstwie, dokonanem przez p. Eligjusza Niewiadomskiego, o godz. 10 rano w Sosnowcu, dowiedział się z podaniem nazwiska zabójcy.
Oto syn wydawcy, który jest winien Niewiadomskiemu pieniądze, o czym ten informuje rodzinę w notatce pozostawionej na wypadek śmierci, przebywając w Sosnowcu już o 10 z rana dnia 16 grudnia wie, że zamordowano prezydenta i że czynu tego dokonał właśnie człowiek, któremu jego ojciec nie zapłacił w porę honorarium. Określenie tej informacji słowem „zaskakująca” to jest eufemizm i gruba nieprzyzwoitość. Paschalski wnosi o przesłuchanie Ludwika Józefa Ewerta, niejako pod nieobecność syna. Sprzeciwia się temu i rzecz całą bagatelizuje obrońca z urzędu Eligiusza Niewiadomskiego, a także autor broszury, którą tu analizujemy, mecenas Stanisław Kijeński. Jeszcze fantastyczniejsza niż ta informacja i wystąpienie obrońcy jest reakcja sądu na wniosek Paschalskiego. Oto ona:
Sąd Okręgowy po naradzie postanowił: 1) ustalić, że na dochodzeniu byli badani świadkowie Aleksander Demidowicz-Demidecki i Władysław Janusik; 2) ponadto zważywszy, że śwjadek Józef Ewert ma ustalić okoliczności niemające znaczenia dla niniejszej sprawy Eligjusza Niewiadomskiego, pozostawić wniosek powoda cywilnego bez uwzględnienia.
Po takiej odpowiedzi sądu Paschalski domaga się, by zapytano Niewiadomskiego, od kiedy nosił przy sobie rewolwer. I tu, tak skory do publicznych elukubracji pan Eligiusz podnosi się z miejsca i oświadcza, że tej akurat tajemnicy nie zdradzi, gdyż jest ona dla sprawy obojętna.
Zatrzymajmy się na chwilę w tym miejscu i rzućmy okiem na życiorysy obydwu Ewertów. Jeśli idzie o biogram ojca, to z naszego punktu widzenia, prócz oczywiście niekłamanego sukcesu finansowego, jaki odniosło jego przedsiębiorstwo, najistotniejszy jest dla nas fakt, że Ludwik Józef Ewert zmarł w roku 1945 w Grodzisku Mazowieckim, w mieście, opodal którego Marian Swolkień, szef policji politycznej II RP, rozpoczynał nowy rozdział swojego życia jako jeden z dyrektorów krajowej energetyki. Syn Ludwika Józefa Ewerta, człowiek, który na dwie godziny przed zamachem, będąc w Sosnowcu, wiedział, że prezydent nie żyje, a zabójcą był Niewiadomski, znany mu przecież, podobnie jak jego papie, został w roku 1927 mianowany redaktorem naczelnym miesięcznika Naród i wojsko, następnie zaś redaktorem naczelnym tygodnika Polska zbrojna. Był, rzecz jasna, podobnie jak Niewiadomski, byłym agentem dwójki.
Zanim przejdziemy do podsumowania i krótkiego omówienia wystąpień oskarżyciela, obrońcy i pełnomocnika stającego z powództwa cywilnego, wskażmy, za co konkretnie należały się Eligiuszowi Niewiadomskiemu pieniądze od wydawnictwa „Trzaska, Ewert, Michalski”. Otóż przygotowywał on dla tej oficyny monumentalne dzieło zatytułowane Wiedza o sztuce na tle jej dziejów. Nad tą syntezą wiedzy o sztuce pracował Eligiusz Niewiadomski do samego końca, jeszcze w więziennej celi. Kwoty, z których wypłaceniem ociągało się wydawnictwo Ludwika Józefa Ewerta, były więc zapewne znaczne.
Przejdźmy teraz do końcowej mowy prokuratora. Kazimierz Rudnicki starał się nadać swojej wypowiedzi ton jak najbardziej rzeczowy i wykazać, że pomiędzy wizją rzeczywistości oskarżonego, której efektem był mord na prezydencie, a rzeczywistością obiektywną zieje przepaść. Niewiadomski widzi drzewa, ale nie widzi lasu, koncentruje się na nieistotnych szczegółach, na bałaganie w defensywie, na milicji ludowej, a nie widzi, ile szkół powstało, nie widzi uporczywej pracy dokonanej przez cztery ostatnie lata, pracy, która mimo wojny postawiła kraj na nogi. Prokurator zarzuca Niewiadomskiemu, że, oskarżając sejm o anarchię, całkowicie mija się z prawdą, a do tego jeszcze obniża znaczenie żywiołów mniejszościowych, które w tym sejmie zasiadły. I tu, co moim zdaniem znamienne i ważne, nie wymienia Izaaka Grunbauma, ale ukraińskiego działacza i jego partię, nazywaną potocznie chliborobami. Oto w roku 1922 do sejmu Rzeczpospolitej dostali się galicyjscy działacze, którzy pragnęli, by mniejszość ukraińska zaakceptowała stan faktyczny, czyli za cenę szerokiej autonomii zrzekła się statusu Galicji jako strefy okupowanej. Reprezentowali Ukraińską Partię Włościańską – chliborobów, a ich lider Sydir Twerdochlib został, ze względu na swoją ugodową postawę wobec Polski, zamordowany przez Ukraińską Organizację Wojskową. Na ten przykład właśnie powołał się Kazimierz Rudnicki, chcąc wykazać niedorzeczne sprzeczności rodzące się w umyśle Niewiadomskiego. Na koniec zaś złożył wniosek o zasądzenie podsądnemu kary śmierci.
Zanim przejdziemy do wystąpienia mecenasa Paschalskiego, przypomnę krótko, kim był człowiek, w imieniu którego mecenas występował. Oto opiekunem dzieci Gabriela Narutowicza był Leopold Skulski, polityk reprezentujący poglądy narodowe, były premier, który złożył dymisję swojego rządu na ręce Piłudskiego w chwili, kiedy trwała ofensywa wojsk Tuchaczewskiego. Dlaczego to zrobił? Rząd Skulskiego utworzony został w porozumieniu z PSL Piast przeciwko protestującym posłom PSL Wyzwolenie. Co to znaczy? Tyle jedynie, że wobec trwającej wojny premier kategorycznie sprzeciwiał się dewastacji folwarków ziemiańskich oraz dużych gospodarstw chłopskich. Dewastacja oznacza w tym przypadku przymusową, rewolucyjną rekwizycję żywności. Tej nie udało się uniknąć, co nie spodobało się chłopom z PSL Piast, przez co Skulski został zmuszony do ustąpienia. Rekwizycja żywności nieodmiennie łączy się z działalnością spółdzielni dystrybuujących żywność i sieci prywatnych pośredników, którzy także tę działalność prowadzili. Niestety, żadne szczegóły dotyczące relacji kół politycznych sejmowych z przedsiębiorcami obracającymi ziemiopłodami, jak się wtedy mówiło, nie są mi znane. W kolejnym rządzie, w rządzie Witosa, Skulski był ministrem spraw wewnętrznych. I to jest ważne, bo jako taki podejmował ważne decyzje dotyczące działalności policji wobec tłumów podburzonych przez agitatorów i działaczy skrajnej lewicy. Skulski jako premier nie zawahał się, wydając polecenie strzelania do strajkujących kolejarzy, a jako minister spraw wewnętrznych kazał strzelać do strajkujących robotników Zagłębia. Oczywiście tłumaczył to sytuacją wojenną. Ten właśnie człowiek został wybrany przez Narutowicza na opiekuna małoletnich dzieci w razie śmierci ich biologicznego ojca. Był ponadto politykiem i współtwórcą Narodowego Zjednoczenia Ludowego, które to ugrupowanie zostało wyłonione w wyniku rozłamu na prawicy. Skulski wystąpił w opozycji do Romana Dmowskiego i trudno doprawdy przypuścić, że stało się tak bez inspiracji Józefa Piłsudskiego.
Skulski był chemikiem i farmaceutą, znał Gabriela Narutowicza jeszcze z Genewy, stąd może decyzja uczynienia go prawnym opiekunem dzieci prezydenta. Skulski angażował się jeszcze za czasów carskich w tworzenie towarzystw promujących kulturę fizyczną, między innymi utworzył oddział Sokoła w Łodzi.
Jego pełnomocnik, mecenas Paschalski, jako jedyny poza samym Niewiadomskim, zwrócił uwagę, że zbrodnia, której dokonał, była wymierzona przeciwko uczynieniu z Polski Judeo-Polonii. Paschalski oczywiście traktuje Niewiadomskiego jako człowieka nie do końca świadomego okoliczności, w których przyszło mu żyć. Podkreśla przy tym także, że podsądny dopuścił się swojego czynu w wyniku inspiracji, jaka płynęła z gazet „określonych ugrupowań politycznych”. Na swoje nieszczęście wskazuje nawet czas, kiedy owa nagonka miała miejsce. Były to dni od 6 do 16 grudnia 1922 roku. To stwierdzenie jest w jawnej sprzeczności z tym, co mówił Niewiadomski i co zaraz potem wyraził sam Paschalski, że pierwotnie kula przeznaczona była dla Piłsudskiego. Jak więc nagonka trwająca 10 dni, a w istocie ledwie 3 dni, mogła wpłynąć na decyzję Niewiadomskiego? Tego Paschalski nie tłumaczy, podkreśla jednak, że choć wpływ artykułów prasowych jest w jego ocenie oczywisty, nie są one jednakowoż zbrodnią. Paschalski także jako jedyny podnosi, choć zastrzega się, że formalnie, kwestię domniemanych wspólników Niewiadomskiego, których istnieniu podsądny zaprzeczył. Ich śladem ma być według Paschalskiego wiadomość otrzymana od młodego Ewerta z Sosnowca, któremu ktoś powiedział, że prezydent został zabity już o 10 z rana 16 grudnia. Sąd nie zainteresował się tym wątkiem, a Paschalski nie miał do tego zastrzeżeń.
Na jedno żaden z wyżej wymienionych nie zwrócił uwagi, na ten fakt mianowicie, że Piłsudski i Narutowicz byli spowinowaceni i to oni dwaj zostali przez Niewiadomskiego wytypowani jako wrogowie Polski, których należało unicestwić. Niewiadomski nie chciał zastrzelić Moraczewskiego ani Witosa, ani Daszyńskiego, choć wszyscy oni byli o wiele bardziej wyrazistymi symbolami Polski lewicowej i tej całej Judeo-Polonii niż Gabriel Narutowicz, człowiek, któremu koronę cierniową prezydentury poprawiał na głowie sam poseł Thugutt, znany promotor spółdzielczości w Ćmielowie.
Przez tego wirusa to ledwo zmogłem do końca.
Dzisiejszy numerek to 494 ☺
„A może władzę wziąłby Piłsudski, na którego Narutowicz również planował zamach?”
do korekty
Dobrze boson wiesz o co chodzi, o dobre chęci, którymi wybrukowane jest piekło. Nie kapujesz, że wytykając mi takie rzeczy nie przyczyniasz się do podniesienia jakości, a jednak to czynisz. Chcesz wskazać, że ja to zrobiłem specjalnie, czy co? Nie mogę teraz zrobić korekty, bo nakład leży w magazynie. Po co więc, albo lepiej, po ch…j, wypisujesz takie rzeczy? Podnosi ci to samoocenę? Lepiej się po tym czujesz?
jesteś niereformowalny, definitywnie szkoda mi czasu na twoje urojenia
adios
Ciekawe są te wędrówki Eligiusza po świecie i fotografowanie wszelkich dzieł sztuki. Może zleceniodawcy tych działań byli przekonani o dewastacji niektórych z nich podczas mającej nadejść wojny?
I jeszcze jedno, te wycieczki przypominają mi sytuację z antykwariatu z Krakowa opisaną przez Estreichera.
Cały zaś opis zamachu i sądu poraża. Do wielokrotnego czytania.
Może napisz, w tej swojej obywatelskiej trosce list do Baliszewskiego, żeby tak strasznie nie kłamał o tym zamachu i do Pleskota, autora biografii Niewiadomskiego, żeby nie czynił tego samego. Stać cię na to? Czy będziesz tu przychodził i poprawiał literówki i nazwiska? „Oburzony” od siedmiu boleści i ósmego smutku
Przeciętny czytelnik jakim jestem nawet nie zauważył, że coś nie teges.
…ale w 100% Gabriel ma rację, że mogłeś mu to napisać prywatnie, zamiast popisywać się na blogu.
Gdyby tak z młodzieżą jakąś nakręcić kopię rozprawy nad Niewiadomskim… Tak, słowo w słowo, i osoba w osobę, włącznie z ubiorami epoki, i miejscami na sali. Byłoby ciekawe.
W ogóle mnie zastanawia to czy to co się pisze o endecja w tym czasie to prawda
Tak jest, do ponownego przeczytania, taka ilość osłupiającej informacji jak w wykładzie Pantery o likwidowaniu linii jakobickiej.
Sławny historyk pisze w biografii hetmana… Stefan Żółkiewski chyba ze dwa razy. To trochę tak jakby pomylić Adolfa Szyszko-Bohusza z innym Adolfem. Ciekawe ilu doświadczonych redaktorów i korektorów to pominęło. I nic.
Ci fizycy są uparci jak osły ☺
Oto cytat z prognoz wykonywanych przez fizyka (-ków) z Uniwersytety Warszawskiego na blogu:
http://www.fizykwyjasnia.pl/na-biezaco/prognozy-rozwoju-epidemii-koronawirusa/
„Podana wczoraj oficjalna liczba zachorowań na koniec dnia (425 – 5) kolejny raz okazała się być niższa niż przedstawione wczoraj przewidywania (480). Raportowane liczby zachorowań cały czas przyjmują kształt krzywej wykładniczej. Można jednak zauważyć, że coraz więcej punktów odstaje od dopasowywanej funkcji. Wciąż jest jednak za wcześnie, żeby stwierdzić, który z przedstawianych scenariuszy jest bardziej prawdopodobny.
Prognoza na koniec dzisiejszego dnia, według modelu wykładniczego, to 569 aktywnych przypadków.”
Trzeci dzień popełnia błąd (12%, 14%, 13%), zakładając wykładniczy wzrost zachorowań w porównaniu z moim wczorajszym błędem 1,6% dla logistycznego wzrostu.
Powyższy fakt uwidacznia wyższość SN i LULu nad UWu. Przyjemność wypowiedzenia się na temat PANu, doradzającemu rządowi, zostawiam sobie na jutro ☺
Innym błędów nie poprawiają, prawda? A tu można i jeszcze człowiek publiczność dzięki temu zdobędzie. Jak się powstrzymać? Nie da rady panie dzieju, nie da rady…
Całkiem nieprawda. To jest manipulacja, w którą daje się wkręcać sama prawica i ludzie uważający się za endecję
Nie umiem tego podać inaczej.
No właśnie. i nikogo to nie rusza…
Już daj spokój
Więc na podium głupoty stoją ci młodzi narodowcy którzy któregoś razu ponaklejali na tabliczki plac im. Narutowicza w Warszawie naklejki im. Niewiadomskiego
Elementy o ciemnej przeszłości i nowe rondo w Warszawie
Marian Swolkień https://www.ipsb.nina.gov.pl/a/biografia/marian-swolkien ur. 6 IX w Krakowie, był najmłodszym synem Bolesława (zob.) i Jadwigi Anieli z Epsteinów (1855–1931). (…) Dn. 16 VI 1924 objął S. stanowisko naczelnika powstałego w miejsce zlikwidowanej Służby Informacyjnej Wydz. V Komendy Głównej Policji Politycznej.(…) Zawarte w październiku 1924 małżeństwo S-a ze Stanisławą Ludwiką Rettinger (1887–1945), urzędniczką w MSW, było bezdzietne. (…) W czasie okupacji niemieckiej S. nadal kierował Spółdzielnią «Sami sobie». (..) W nowych warunkach politycznych (czyli po 1945r. moje) włączył się w działalność Wiejskich Spółdzielni Spożywców. W r. 1947 został wybrany do Rady Okręgowej Okręgu Warszawskiego Związku Rewizyjnego Spółdzielni RP. Był zwolennikiem Stanisława Mikołajczyka i t.r. wysuwano w PSL jego kandydaturę na listy wyborcze do Sejmu. Po przejęciu 31 XII 1948 Spółdzielni «Sami sobie» przez Zjednoczenie Energetyczne Okręgu Warszawskiego pełnił w nim S. od stycznia 1949 funkcję zastępcy dyrektora ds. administracyjno-finansowych, a w l. 1951–2 był kierownikiem Oddziału Ogólnego. W r. 1952 objął kierownictwo Sekcji Zaopatrzenia Służby Inwestycyjnej w Zakładzie Sieci Elektrycznych Warszawa – Teren w Pruszkowie, ale w maju 1953 został zwolniony w wyniku reorganizacji Zakładu. Znajdował się odtąd w trudnej sytuacji materialnej, a ze względu na pokrewieństwo swoje i żony z mjr. Zygmuntem Szendzielarzem «Łupaszką» był kilkakrotnie przesłuchiwany w Urzędzie Bezpieczeństwa Publicznego. Dopiero w r. 1956 dyrektor Ogniska Muzycznego w Grodzisku Maz. Feliks Dzierżanowski zatrudnił go do prowadzenia sekretariatu i finansów. Dn. 2 II 1958 został S. radnym Miejskiej Rady Narodowej w Milanówku; przez pewien czas był w Radzie przewodniczącym jej Komisji Finansów i Budżetu. Pełnił również funkcję wiceprzewodniczącego Miejskiego Komitetu Frontu Jedności Narodu, lecz zrezygnował w r. 1960, a wkrótce potem przestał też działać we władzach samorządowych. W l. sześćdziesiątych był czynny w Lidze Ochrony Przyrody. Zmarł nagle 30 V 1971 w Milanówku.(…)”
Co za życiorys! Co za koligacje i znajomości. Naczelnik Wydz. V Komendy Głównej Policji Politycznej II RP, szefuje w czasie okupacji w spółdzielni „Sami sobie”. Czyni to samo po 1945, a w 1949 zostaje wicedyrektorem pionu finansowego strategicznego Centralnego Zarządu Energetyki https://sip.lex.pl/akty-prawne/mp-monitor-polski/utworzenie-centralnego-zarzadu-energetyki-16831243 i dopiero śmierć samego Stalina sprowadza trudną sytuację materialną…
Proszę się nie podniecać koloryzowany i danymi. Nie ma na dziś informacji z 4 województw. W mazowieckim jest niby 107 przypadków a tylko w szpitalu w nowym mieście nad pilicą jest 27 osób. U mnie w powiecie jest 1 przypadek ale zamknięto już cały szpital chorób płuc.
„jesteś niereformowalny” czyli, że nie daje się nagiąć do głoszenia urojeń pana bozona? No to jasne jest, że jest to zaleta coryllusa
„Proszę się nie podniecać koloryzowany i danymi”
Czyli co, jednak nie zatrzyma się?
Zatrzyma bo zawsze się zatrzymuje, w końcu dziś żyjemy, pomimo hiszpanki czy dżumy Justyniana. Po prostu dane są koloryzowane. Osoby które zetknęły się z chorym są wysyłane na kwarantannę i testy im się robi jak im się pogorszy. Ponieważ większość przechodzi bezobjawowo to testów się nie doczeka i będzie żyła dalej.
Dzięki za odpowiedź. Oczywiście pytając o to, „czy się nie zatrzyma” miałem raczej na myśli skalę. To znaczy czy jednak będzie ona istotnie mniejsza w Polsce niż we Włoszech, Francji czy Niemczech, czy jednak pójdziemy ich śladem tylko z przesunięciem w czasie.
Tak z ciekawości. Czy Ty słyszysz, i widzisz?, jak reagujesz i co piszesz?
Naprawdę tak z ciekawości 🙂
To jest wróżenie z fusów.
A co do podawanych oficjalnie danych. W Głogowie zmarł facet, który był na kwarantannie. Nie miał przeprowadzonego testu. I tyle są warte podawane przez rząd informacje.
Super by było.
Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.