Nie pamiętam, który numer powinien mieć ten odcinek, ale chyba drugi. Zacznę od tego, że wszelki patos kończy się zawsze farsą. No, ale czym w takim razie kończy się farsa? Mam na myśli farsę poważną, która jest solidnie doinwestowana, zabezpieczona i ma wszelkie gwarancje, a do tego publiczność ją uwielbia? Zaraz się zajmiemy wyjaśnieniem tej kwestii, ale zaczniemy od początku. Nie każdy pamięta, że na początku lat dwutysięcznych żyliśmy w świecie, w którym dostępne dziś na wyciągnięcie ręki gawędy i postaci w ogóle nie istniały w świadomości zbiorowej. A jeśli się pojawiały, traktowano je jak jakieś rupiecie z pawlacza. Mam tu na myśli wszelkie narracje zwane patriotycznymi, te, od których zaczęła się także nasza przygoda. Kiedy zaczynałem blogować postawiłem sobie jedno tylko wymaganie i wysunąłem jeden postulat - żeby nie przynudzać. Trzeba opowiadać o sprawach ważnych i poważnych, ale tak żeby nie przynudzać. Które sprawy były ważne to już mniejsza, bo jak człowiek potrafi ciekawie opowiadać, to każda historia robi się ważna. I na tym to polegało. Ponieważ od roku 2010 ruszyła wielka fala patriotycznych narracji, a mój drogowskaz został podeptany, złamany i całkowicie zapomniany. Pojawiły się za to hierarchie ważności tematów. Nie istotna przy tym była całkowicie ich redakcja. Najważniejszy był oczywiście Smoleńsk i wszystkie kwestie z nim związane. I choćby ludziom tłumaczyć do, pardon, usranej śmierci, żeby nie dewastowali spraw tak poważnych, oni i tak by to czynili. Bo pisanie o Smoleńsku różnych „arcypolskich” opowieści, które dziś latają na allegro po osiem złotych, podnosiło bardzo samoocenę autorów, którzy uważali, że są prawie tak samo ważni, jak zamordowany prezydent. Kolejnym tematem był Katyń, który rozmieniono na ruskie dienieżki, w takiej ilości, że dziś w ogóle nie wiadomo gdzie się problem Katynia podział. Następny w kolejce był Witold Pilecki, a potem żołnierze wyklęci, których losy zredagowano tak, by stali się wzorem dla młodych. Jakim trzeba być skończonym durniem, żeby wymyślić coś takiego?
Do czego prowadzi taka metoda? Do unieważnienia narracji, a w drugiej kolejności do unieważnienia autorów. Oni tego nie wiedzą, bo im się zdaje, że politycy, którym służą potrafią im zapewnić stabilną pozycję na rynku. Taką pozycję może zapewnić tylko grupa czytelników. Dostatecznie duża, by autor mógł normalnie, bez stosowania różnych oszukańczych chwytów, adresować do niej swoją produkcję. Większość autorów jednak uważa, że dotacje państwowe to napęd znacznie pewniejszy. Powodzenia.
Przypomnę – narracje są najważniejsze, ale autorzy nie powinni czynić tego, co czynią nagminnie, czyli nadążać za okolicznościami. Powinni je kreować.
Finałem klęski narracji patriotycznych i ich ostatecznym wygaszeniem, są wspominki o tak zwanych wielkich Polakach. Jest to nieznośna maniera pisania o jakichś przypadkowych osobach, tak jakby miały one wpływ na życie kraju i każdego z nas. I my dziś, ponieważ jakiś człowiek zrobił sobie z tej metody terapię, powinniśmy klaskać i cieszyć się, że tak fantastyczne postaci się nam przypomina. Powtórzę – to jest finał degradacji gawęd, z których żyliśmy przez lata i które można było poprowadzić inaczej i inaczej je rozegrać. Zawsze działa jednak w takich wypadkach mechanizm sto razy tu przez nas opisany – autor staje się więźniem własnych deficytów i za wszelką cenę chce się przypodobać politykom.
No, ale wróćmy do tych idiotycznych wspominków, które prowadzą ludzie przekonani, że czynią coś wartościowego i dobrego. Dziś z samego rana dowiedziałem się o istnieniu wielkiego Polaka nazwiskiem Alfred Poznański, który urodził się w Łodzi, następnie wyemigrował do Francji, gdzie studiował prawo. Po ukończeniu studiów zaś został wziętym autorem komedii bulwarowych, które wystawiano w najważniejszych teatrach Paryża. Człowiek, który tę postać prezentuje na twitterze, prowadzi cały cykl o takich ludziach. I zawsze podkreśla, jak ważne były dla nich kontakty z krajem. To znaczy z kim i z czym? Alfred Poznański, znany we Francji, jako Alfred Savoir, to wnuk Izraela Poznańskiego, urodzony w imperium rosyjskim. I w tym momencie powinniśmy zakończyć wszelkie nasze rozważania o rzekomej „polskości” tego pana, choć w wiki napisane jest, że pochodził z żydowsko-polskiej rodziny. Jakoś nikt nie ekscytuje się pochodzeniem Reinefartha, który był przecież rodowitym wielkopolaninem, w dodatku urodzonym w Gnieźnie. No, ale wiadomo – Reinefarth to zbrodniarz wojenny, kat Powstania w Warszawie, który żył długo i szczęśliwie w Niemczech i piastował ważne funkcje publiczne. Co innego Alfred Poznański, prawnik, który – wiedziony własną fantazją, jak sugeruje pan, który go promuje na twitterze – został twórcą bulwarowych komedii. I co tu powiedzieć? Może zacznę od tego, że wszystkie formaty gromadzące publiczność są z istoty formatami politycznymi. Ich zadanie zaś nie polega na rozbawianiu tej publiczności, ale na zmianie jej mentalności, bynajmniej nie z powodu, że takie jest widzimisię autora komedii, ale dlatego, że jakieś środowiska tę zmianę zaplanowały. W tym miejscu ktoś może się zatrzymać i powiedzieć, że to paranoja, aktorzy przecież i ludzie teatru to anioły, które chcą tyko tego, by publiczność się dobrze bawiła. Jasne, i dlatego właśnie Janda i cały garnitur polskich aktorów, ze Stuhrami na czele napieprza w Kaczyńskiego od pierwszej chwili, w której dowiedzieli się, że spadł samolot. Semka zaś broni go książkami, które mają w podtytule hasło – opowieść arcypolska. Bo to takie skuteczne. Wzburzona fala emocji patriotycznych, wznosząca się przez całe piętnaście lat wyrzuciła w końcu na brzeg tego całego Poznańskiego, wnuka łódzkiego milionera, którego pałac podziwiamy do dziś. I tego wnuka zalicza się w poczet wielkich Polaków. Czym on się zajmował naprawdę? Tym czym wszyscy dobrze przygotowani do zawodu artyści i propagandyści – kreowaniem okoliczności. Akurat jemu przypadło w udziale kreowanie okoliczności obyczajowych, czyli deprawacja mówiąc wprost. I teraz uwaga, żeby zrozumieć czym była Francja jeszcze w dwudziestoleciu, trzeba zajrzeć do pism Simone de Beauvoir. Pani ta opisuje swój kraj, jako kolebkę konserwatywnego patriarchalizmu. Kobiety są uległe i posłuszne, mężczyźni poważni i władczy, a kolejne próby zdewastowania tego stanu kończą się klęskami i śmiercią lub szaleństwem autorów, którzy je realizują. Tylko bowiem ktoś nieskończenie tępy, nie dostrzega dziś, że sztuki teatralne, literatura i filmy to narzędzia socjotechniki, które przebudowują całą strukturę społeczną. I trudno znaleźć lepszy przykład klęsk i sukcesów takiej przebudowy niż Francja przełomu wieków XIX i XX. Kraj ten zmienił się najbardziej, a my – poprzez realizowany w szkole program nauczania literatury – postrzegamy go inaczej niż widzieli go sami Francuzi. Pisaliśmy tu wielokrotnie o aferze Dreyfusa, jak, w pogadankach o Joannie, zawsze mówię o religijności Francuzów, która rozwalona została przez dwa ładunki dynamitu – deprawację i dewastację rodziny, co było dziełem takich ludzi, jak Alfred Poznański, a także poprzez uaktywnienie się tak zwanych obrońców tradycji, czyli wynajętych przez republikę i różne kahały publicystów prawicowych, nie dających nikomu szans na zmiękczenie przekazu, gromadzących wokół siebie różnych młodych gniewnych durniów, którzy stawali się ofiarami swoich własnych obsesji.
I na to wychodzi jakiś współczesny popularyzator i mówi – Alfred Poznański był wielkim Polakiem. Oczywiście, podobnie jak Fryzjer Antoine z Sieradza, promotor Dunikowskiego. To wielki Polak, nie żaden komunistyczny donosiciel. A dlaczego wielki? Bo zrobił karierę na zachodzie. I tu dochodzimy do fetysza najważniejszego. Żeby być naprawdę wielkim Polakiem, trzeba zrobić karierę na Zachodzie, nieważne w jakiej branży. No i nasz dzisiejszy bohater – pan Poznański taką karierę zrobił. A nie dość tego, w wiki piszą, że był lotnikiem na wojnie i dostał Legię Honorową za swoje bohaterstwo. Ja bym tam jeszcze dopisał, że walczył w Afryce, pogryzł go lew, ale on bohatersko pełznąc przez pustynię dostał się do swoich, wyzdrowiał, wyjechał do Paryża i tam zrobił wielką karierę. Byłoby to tak samo prawdopodobne. Polacy zaś mieliby jeszcze jeden powód do radości – oto „ich” człowiek okazał się niezłomny.
Może skończmy wreszcie z tymi idiotyzmami, co? Bo one są właśnie – wzięte na sztandary – są celem największych szyderstw w nas wymierzonych. I trudno nie pomyśleć, że zostało to zaplanowane. Podobnie jak swego czasu wydawanie konserwatywnego pisma „La Croix” we Francji. Może niech na początek mała grupka osób w Polsce, zrozumie jak to wszystko działa i przestanie reagować na prowokacje w sposób głupkowaty. Tym bardziej, że owe prowokacje są odgrzewane po raz kolejny i po raz kolejny podawane na stół, jako coś nieprawdopodobnie świeżego.
No więc tak – nie można zostać autorem bulwarowych komedii, nie będąc wnukiem Izraela Poznańskiego. Prawo zaś potrzebne jest człowiekowi po to, by się bronić w razie gdyby jakiś oszkalowany przez autora ojciec rodziny, któremu wytknięto posiadanie kochanki poszedł do sądu. Wnuk Izraela Poznańskiego z całą pewnością nie latał samolotem nad linią frontu, można tak opowiadać, ale wiara w te gawędy znamionuje wielką słabość umysłu i ducha. Podkreślanie zaś, że był to wielki Polak, to już aberracja nadająca się wprost do leczenia w Tworkach.
Na dziś to tyle, jeszcze tylko prezentacja nowych książek.
https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/wojna-zydowska-jozef-flawiusz/
https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/kontusz-z-dziejow-polskiego-ubioru-narodowego/
https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/droga-krzyzowa-pawel-piotrowski/
https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/polscy-spadochroniarze-pamietniki-zolnierzy/
https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/ksiezna-izabela-czartoryska-komplet/
„Większość autorów jednak uważa, że dotacje państwowe to napęd znacznie pewniejszy.”
Bo dla naukowców grant to grunt, tfu grunt to grant 😉
Niedługo dostaną grant na badania, z których wyniknie, że cały uniwersytet jest niepotrzebny i szkodliwy. Wezmą go, przeprowadzą badania, a potem cali szczęśliwi, że odnieśli sukces ostateczny pójdą na zasiłek. Albo pod ścianę, to zależy kto będzie zlecał badania
Dzień dobry. Ja myślę, Panie Gabrielu, że oni w ten sposób kreują koniunkturę dla Pana właśnie. Nikt nie przedstawił tak wyczerpującej analizy niejakiego Żeromskiego jak Pan w swoim czasie, a teraz ma Pan, że tak po literacku powiem – świeże mięso. Oczywiście demaskatorska książka byłaby dobra, „Polakom” wszak demaskacji nigdy dość, ale ja bym poszedł szerzej. Jakaś inscenizacja fragmentów utworów wielkiego Polaka, fabularyzowany dokument… A nade wszystko – wywiad rzeka. W kraju o takich tradycjach szmoncesowych – sukces pewny. A i materiał na wejście do kanonu polskiej (powiedzmy…) literatury 🙂
Może spróbuję 🙂
Dobra wiadomość: Duma! Muzeum Historii Polski najpiękniejszym muzeum świata! (wpolityce.pl)
Kobosko drwił z muzeum bo mu się kojarzył z sarkofagiem, teraz z pierwszego miejsca 3d, będzie mógł zrobić światowy risercz czy aby się nie pomylił w swojej ocenie
chociaż tyle
Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.