Zanim przejdę do rzeczy kilka kwestii organizacyjnych związanych z konferencją. Lunch mamy później niż zwykle, bo o 14.30. Wynika to z faktu, że hotel jest w środku miasta i mieszkają w nim zorganizowane grupy turystów, które też chcą coś zjeść i mają terminy. Musimy się z tym lunchem zmieścić w godzinę, bo o 15.30 wchodzi już nowa grupa. Tak więc uprzejmie proszę wszystkich o zachowanie dyscypliny.
Teraz do rzeczy. Tak, jak napisałem wczoraj i kilka dni wcześniej, cała narracja, w której wielu ludzi pokładało jakieś nadzieje, właśnie zdycha. Mam na myśli narrację konserwatywno-patriotyczną, czyli te gawędy, co to uspokajały ludzi starszych i prostodusznych, bo ci wierzyli, że trafiają one do młodzieży i przez nie właśnie poziom dumy narodowej wzrasta. Nie wiem skąd się w ludziach brały te myśli, bo gołym okiem widać było, że to jest przejęta od komunistów metoda werbowania stronników, którzy są na tyle nierozgarnięci, by wierzyć i nie domagać się za to gratyfikacji. My też do tej grupy frajerów należeliśmy. Nie ma się co oszukiwać. No, ale my tutaj próbowaliśmy przynajmniej coś zmienić. Nie dało się, albowiem pycha połączona z głupotą są bardzo trudne do pokonania. Nie można wyjaśnić ludziom, by nie opowiadali o Supłatowiczu w kategoriach – bohater niezłomny – bo był to oszust, którego historia może dać ludziom do myślenia, ale nie w taki sposób jak to sobie wyobrażają twórcy narracji patriotycznych. Na YT można znaleźć nagrania, gdzie jakiś popularyzator historii zastanawia się jakimi to cechami charakteru odznaczać się musiał Kazimierz Leski, że tak mu się udawało sprytnie kiwać Niemców. Tymczasem na tym samym YT bez trudu można odnaleźć gawędę Leskiego, gdzie opowiada on, jak to latał spod Lubartowa nad Częstochowę, by tam bombardować niemieckie kolumny. A jak raz mu się skończyło paliwo, to wylądował na polu, znalazł ciągnik rolniczy, przelał paliwo z tego traktora do samolotu i poleciał dalej. Ludzi takie rzeczy nie ruszają, albowiem oni chcą wierzyć. Ponieważ jednak lekceważą prawdę ludzką i boską ta ich wiara jest na nic. Nie można bowiem pokładać ufności w kłamcach. Tak, jak nie można pozwolić na to, by kłamstwo nas zdeprawowało. Łatwo jest bowiem powiedzieć – świat stoi na oszustwie. To w zasadzie jest cyrograf. I jak każdy cyrograf skonstruowany jest tak, że niczego nie dostajemy w zamian za duszę. Bo skoro świat stoi na oszustwie, to najważniejsza rzecz porządkująca nasze życie, czyli Ewangelia i dekalog także są oszustwem i może się zająć ich dekonstrukcją, tak? Oczywiście, że nie. Kłopot w tym, że niektórzy ludzie się za takie rzeczy zabierają. Wyznając jednocześnie wiarę w jakiegoś Leskiego czy innego Supłatowicza. Całe formacje polityczne wierzą, że opowiadając ludziom głupstwa i przedstawiając im fałszywych bohaterów i proroków spraw nieświętych, przyczyniają się do podniesienia poziomu patriotyzmu. Wszystko to czynione jest z intencją fałszywą, to znaczy z nadzieją, że możliwie duża grupa osób się na to nabierze i zagłosuje tak, jak się kolporterom patriotycznych narracji zamarzyło.
Do narracji patriotycznej dokłada się zwykle prawicowy konserwatyzm, który przez ostatnie lata miał twarz Marcina Roli. Wyśmiewaliśmy to wielokrotnie, ale dziś już nie ma się co śmiać, bo sprawy się wyjaśniły. Pan Rola u początków swej działalności szermował hasłem – zatrzymajmy ten lewicowy bełkot. Jak widzimy nie udało się. I to mimo zaangażowania sporych budżetów. Lewicowy bełkot triumfuje, a komunikacja pomiędzy sferą polityczną, a wyborcami sprowadzona została do poziomu agitacji uprawianej przez komunistów po wsiach tuż po wojnie. Wniosek stąd płynie jeden, a wyraziłem go już na początku tekstu – ta cała prawicowo-konserwatywno-patriotyczna narracja jest głęboko zakorzeniona w propagandzie komunistycznej. Czego nikt otwarcie nie chce przyznać, bo każdej politycznej sile odwołującej się do tradycji wydaje się, że potrafi za pomocą tych gawęd trafić do serc wyborców. Ludzie nie są w stanie zrozumieć, że ten schemat komunikacji został wymyślony w określonym celu, najprawdopodobniej po to, by wyłapywać, możliwie szybko, wszystkich tych, którzy myślą swą, jak to pięknie ujął w pieśni Leonard Cohen, dotykają realności. Na takich właśnie czeka historia Stanisława Kosickiego, który najpierw zabił niedoszłego kieleckiego wojewodę, a potem został aresztowany i był przesłuchiwany przez samego Moczara. Następnie uwolniony przez oddział Antoniego Chedy z więzienia w Kielcach, ukrywał się na sowieckim lotnisku, gdzie z własnoręcznie skonstruowanego karabinu strzelał do zajęcy. Potem zaś ukrywał się w stacji badawczej prowadzonej przez marszałka komunistycznego sejmu, zdeklarowanego łysenkistę, członka Związku Patriotów Polskich. Dlaczego ludzie wierzą w takie brednie? Bo wiarygodny jest kolporter. W przypadku Kosickiego tym kolporterem był Krzysztof Kąkolewski, autor książki „Diament odnaleziony w popiele”. W zasadzie książka ta jest prowokacją, bo ona – dość perfidnie – nakłania czytelników do ponownej, krytycznej lektury „Popiołu i diamentu”. Adresowana jest do tych myślących, inteligentniejszych, wrażliwszych, czujących więcej i widzących więcej. Jest formatem kokieteryjnym w najgorszej możliwej redakcji, bo ponad połowę jej objętości zajmują opisy relacji pomiędzy Kosickim, a towarzyszącą mu w wędrówce z Ostrowca do Krakowa dziewczyną, która zostaje najpierw jego kochanką, a potem okazuje się być agentką. To jest literatura młodzieżowa, dla młodzieży mocno niedojrzałej emocjonalnie, ale dojrzałej wiekowo. Czyli dla ludzi, których już się wychować nie da, bo podpisali oni cyrograf, polegający na tym, że starzejąc się mogą, w swojej biednej głowie, przeżywać ciągle jakieś młodzieńcze przygody. Problem zaś największy polega na tym, że mają przymus dzielenia się tym z innymi i idą jeszcze w zaparte, kiedy zarzuca im się kolportowanie kłamstw.
Nie jestem w stanie zrozumieć, jak ludzie chodzący do kościoła, gdzie słyszą przypowieść o oku i ręce, których należy się pozbyć jeśli są przyczyną grzechu, mogą sięgać po jawne komunistyczno-satanistyczne prowokacje i jeszcze liczyć na to, że to im w czymś pomoże. Pewnie dlatego, że ta przypowieść kojarzy im się wyłącznie z pornografią, czyli z czymś co potrafią rozpoznać na pierwszy rzut oka. Rozpoznawanie jakichś bardziej subtelnych „pornografii” w grę nie wchodzi, bo zwyczajnie są one zbyt atrakcyjne. Każdy przecież chce wierzyć, że prawdziwy Maciek Chełmicki nie umarł na śmietniku, ale ocalał i wykiwał UB, a potem żył długo i szczęśliwie. W dodatku mieszkał obok tego milicjanta, który go przesłuchiwał w więzieniu. Czy to nie jest niezwykły zbieg okoliczności?
Pisałem to wielokrotnie, ale jeszcze powtórzę – chcecie być wolni? Musicie mieć własny język, własne narracje, własne, wypracowane i nie budzące wątpliwości postawy. I nie możecie niczego od nikogo pożyczać, szczególnie zaś wtedy kiedy zdaje się Wam, że to znakomicie, wręcz idealnie pasuje do waszych planów i zamiarów.
Wróćmy do kwestii najważniejszej – kłamstwa, nawet najbardziej oczywiste i najbardziej absurdalne – są wiarygodne poprzez wiarygodność ich kolportera. I tu dochodzimy do problemu kreowania pisarzy w świecie współczesnym. A także nie współczesnym, ale tym trochę wcześniejszym. Utrzymanie wiarygodności kolportera warte jest sporo pieniędzy i stąd, jak przypuszczam, pomysły by uwiarygodniać Twardocha operą na podstawie libretta z jego tekstów wystawianą w Filharmonii Śląskiej. Ludzie za nic nie uwierzą w to, że Kąkolewski miał nieczyste intencje, bo przecież do końca życia występował w TV Trwam. W dodatku był prześladowany. Ja tylko przypomnę, że jeden z rozdziałów w mojej książce „Wojna domowa w Polsce” zaczyna się od cytatu z artykułu opublikowanego kiedyś w „Przeglądzie”. W artykule tym autorka przekonywała czytelników, że Jan Gerhard, autor powieści „Łuny w Bieszczadach” był prześladowanym przez komunistów patriotą. To oczywiście niczego nie zmienia, bo ludzie nadal będą w takie rzeczy wierzyć. Sprzedali bowiem swoje dusze i nie rozumieją nawet, w którym momencie ten przykry incydent nastąpił. Na dziś to tyle.
Zadaję sobie pytanie, to jak miało być:
„bo zwyczajnie są one zbyt” – mało- „atrakcyjne” czy „bo zwyczajnie są one zbyt” – abstrakcyjne 😉
Nic nie rozumiesz. Była taka książka – „I ty zostaniesz Indianinem”. I to jest marzenie wielu
Dzień dobry. Dawno temu, w czasach Bandy Czworga chyba Chińczycy wymyślili taki termin – reedukacja. Oni mieli zupełnie co innego na myśli w tych lagrach, gdzie to prowadzili, ale co do zasady – sytuacja jest podobna. To znaczy – „my”, że się tak upraszczająco wyrażę, wszyscy wymagamy reedukacji. Wychowani przez po-KEN-owską szkołę na bibule Żeromskiego, rozumujemy kategoriami wroga. I póki to się nie zmieni, póki będziemy „czytać, co jakieś kłamcy napisały” – nie ma mowy o żadnej wolności. Samo zresztą rozumienie tego słowa jest problematyczne, niektórym bowiem kojarzy się ze swobodnym… pchaniem wózka przez aleje supermarketów. Najpierw podstawy – jak mówi tytuł dobrego podręcznika do angielskiego. Trzeba tym biednym ludziom powiedzieć, co to właściwie znaczy – wolność. Albo – jak ją rozumieli ci, którzy nazywali się Polakami dawno temu. Wtedy, kiedy Henryk VIII przed kolejnym rozwodem naradzał się ze swoim gabinetem, zastanawiając się, co na to powiedzą w Krakowie.
Demaskacja jest super ważna, ale chętnie czytałabym o odwrotnych postawach, najlepiej nazwanych po imieniu i nazwisku.
– było tego trochę w książkach, co je Gospodarz wydaje…
Większość ludzi jest prostolinijna, czyta litery jakimi są. To jest po prostu naturalne i zdrowe.
Uwaza się, że człowiek pokrętny i kłamliwy od własnych kłamstw może się rozchorować psychicznie. Wykrzywia kłamliwymi praktykami przestrzeń wokół i w pewnym sensie doznaje skrętu mózgu.
Dlatego prostolinijność jest zdrowiem psychicznym, naturalną równowagą między światem wewnętrznym a zewnętrznym, a propaganda, manipulacje i fałszerstwa ten zdrowy świat wykorzystują i burzą. Tworząc wokół nas fotoplastykon fakowej fikcji.
Musimy się z tym zmierzyć, zmusić do analizy, wywrócenia podszewki, nieufnego spojrzenia na wszystko wokół, ale nie mamy innego wyjścia.
„Dlaczego ludzie wierzą w takie brednie? Bo wiarygodny jest kolporter.” – to jest zrozumiałe i uzasadnione. Ale dlaczego ludzie wierzą w brednie kolporterom niewiarygodnym? Tefałszen opowiada o Ibrahimie 6 dni płynącym w Bugu, GieWu, które co rusz drukuje małym druczkiem przeprosiny i sprostowania. Z lat 80-tych pamiętam hasło „TV kłamie”. A dopiero co obserwowaliśmy niemal dwuletnią zbiorową histerię. Zanim „wojna w 5 minut zmieniła perspektywę” ok. połowy naszego przypadkowego społeczeństwa dała sobie wcisnąć jakąś „100% – bezpieczną i skuteczną szczepionkę 2-dawkową”, jeszcze w kolejkach stali, niektórzy i po 3-cią dawkę polecieli. Podobna histeria z „poglądami politycznymi”: ponad połowa nienawidzi partii, która nic złego im nie zrobiła, za to kochają folksdojczów i psychopatów.
Powracając do p. Kani i jej wpływie na modernizację dziennikarstwa:
https://www.instagram.com/p/CuSfAurOO-8/?igsh=MWJ4MzdycGhkbjR4Nw==
W nich są głównie demaskacje.
Na jej miejscu zrobiłbym tak samo.
Sprawy często wyglądają inaczej niż się wydaje.
Mówiąc wprost – tacy ludzie są kompromitacją prawicy.
Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.