Mamy dziś wielkie święto, postaram się więc być bardzo łagodny. Naprawdę się postaram i mam nadzieję, że inni, ci których wywołam do tablicy też się postarają. Zanim przejdę do rzeczy jednak, wykonam manewr taktyczny. Otóż jestem przekonany, że tak zwana poprawność, nie tylko polityczna, ale także obyczajowa, towarzyska i każda jest wynikiem już to przymusu, już to głębokich deficytów. Prawdziwy konwenans bowiem umarł dawno temu, a my, jeśli nie przekraczamy pewnych, leżących dość daleko granic, mamy, gdy idzie o życie towarzyskie, dużą swobodę. Możemy prezentować siebie samych z jak najlepszych stron, możemy być zabawni na różne sposoby, opowiadać historie wdzięczne i smutne, możemy zadawać różne pytania mniej lub bardziej osobiste, skierowane do naszych rozmówców. Z tej ostatniej opcji korzystam bardzo rzadko, wychodząc ze słusznego moim zdaniem założenia, że ten kto mniej wie, krócej będzie przesłuchiwany. Jeśli przy tym zakresie swobody, ktoś poprzestaje, w dodatku w sposób uporczywy, na wysyłaniu komunikatów sformatowanych, a do tego zgodnych z tym, co prezentują media tej czy innej opcji, możemy mieć pewność, że jest to osoba działająca pod presją, na przykład pieniądza lub osoba o głębokich emocjonalnych deficytach, która za okazanie cienia akceptacji dałaby się ugotować na twardo. Ta druga opcja jest szalenie niebezpieczna, bo komunikaty medialne, dotyczące polityki stanową treść życia wielu środowisk. Tam zaś rej wiodą ci właśnie, którzy powtarzają je w sposób odtwórczy, ale za to bardzo głośno. To zwalnia innych od obowiązku myślenia i analizowania komunikatów, a wręcz zamienia ich w posłuszne osiołki drepczące za tym ktoś najgłośniej wypowiada różne prawdy proste a święte….
Miałem kiedyś koleżankę, która była prawdziwym fenomenem, wręcz wzorcem metra. Była to hipokrytka modelowa i trochę nawet niebezpieczna, ale dająca się obłaskawić różnymi gadżetami. Sens jej życia polegał na oszukiwaniu rodziny, której wmawiała, że pilnie studiuje. Z tego co pamiętam, na uczelni pokazała się może ze cztery razy w ciągu roku, spędzając całe dnie ze swoim chłopakiem w absolutnym zamknięciu i izolacji. Celem tych seansów nie była bynajmniej kontemplacja przyrody, czy też uważna lektura Pisma Świętego. Deficyty bowiem emocjonalne objawiają się na różne sposoby, nieraz silnie zaskakujące dla obserwatora. I niech nikt sobie nie myśli, że kiedy ten chłopak wyjeżdżał, a wyjeżdżał daleko, ona zapadała w letarg i czekała nań patrząc w zamalowaną przez noc szybę i roniąc łzę za łzą…Co to to nie. Kiedy wracał, bywało, że szybko orientował się w sytuacji, ale tylko raz zdarzyło się, że jej przyłożył. Była to bowiem pani, która szła w zaparte z takim impetem, że znany z rozrywkowego życia i przygód z mężatkami Tadeusz Pluciński, filmowy amant, mógłby do niej chodzić na korepetycje. I on był wobec tej bezczelności całkowicie bezradny. Dodam tylko jeszcze, że nie był to żaden romantyczny młodzieniec w typie „kwietny ma wianek, zielony badylek”, ale mężczyzna mocno doświadczony towarzysko i rozrywkowy. Tak się jednak złożyło, że pewnego dnia uzależnił się od tej koleżanki i nie mógł się z tego wyzwolić. Dla mnie, człowieka prostego i z natury rzeczy niezdolnego do popadnięcia w takie fazy – jak ktoś nie ma skrzydeł nie poleci bowiem, choćby nie wiem jak chciał – widok ten, widok ich dwojga, uśmiechniętych i wpatrzonych w siebie tak, jakby ich dusze były normalnie perłami, był zawsze bardzo zasmucający.
Koniec manewru taktycznego.
Teraz rozpoczyna się część główna operacji. Wszyscy pamiętamy jak to w ostatniej fazie kampanii Komorowskiego jego spindoktorzy rzucili w sieć hasło – Andrzej Duda cię wyduda. Był to pomysł, żałosny, znacznie słabszy od najbardziej banalnych wykrętów opisanej wyżej koleżanki. I wtedy córka naszego kolegi Toyaha – Zosia Osiejuk zadzwoniła tam i zapytała ich co to znaczy „wydudać”. A do tego jeszcze nagrała rzecz całą tak, żeby nikt nie miał wątpliwości, że po tamtej stronie siedzą kretyni i ofiary losu. Wszyscy tego słuchaliśmy i było nam bardzo wesoło. Wystąpienie Zosi świadczy moim zdaniem o tym, że powinna ona wziąć się za udzielanie korepetycji oszukiwanym kochankom oszalałych mitomanek. Ci zaś miast usiłować siłą wydusić ze swoich dziewczyn informację kto to był, winni iść za przykładem Zosi i stosować proste ale zawsze skuteczne pułapki taktyczne. Po wystąpieniu Zosi, okazało się nagle, że wielu ludzi chce być jak ona – być jak Zosia Osiejuk, mieć takie jak ona pomysły i tak błyskawicznie reagować na niełatwe do zagospodarowania towarzyskiego medialne eventy. No, ale nie każdy to potrafi, a jak się czegoś nie potrafi, albo się czegoś nie ma, pokusa, by to ukraść bywa nie do zwalczenia. Taki na przykład Pereira Samuel, chciał się ożenić, a nie miał nawet na ślubny garnitur. Nie żartuję, tak było. Nie miał, ale nie myślcie sobie, że ten garnitur ukradł. Wtedy był jeszcze za młody na takie numery. Był biedny i poszedł po prośbie, no i ktoś mu ten garniak pożyczył. Dzięki temu mógł się ożenić z dziewczyną spokrewnioną z Marią Kaczyńską, co bardzo dobrze zrobiło jego karierze. Ośmieliło go też jednak w sposób niebezpieczny i w jego głowie zrodziła się myśl, że człowiek w pożyczonym garniturze, dobrze ożeniony, może właściwie wszystko. Może na przykład kraść innym pomysły i się na tych pomysłach lansować. Zaraz więc po tym, jak Zosia Osiejuk zdzwoniła do sztabu Komorowskiego, zadzwonił tam także Samuel i wygłosił kropka w kropkę tę samą frazę – zapytał ich co to znaczy „wydudać”. Oni jednak, już przygotowani spuścili go na drzewo. Tak się niestety składa, że całe życie publicystów zwanych nie wiedzieć czemu prawicowymi skupia się w portalach społecznościowych i oni tam mają całkowitą swobodę, jeśli idzie o budowanie towarzyskich hierarchii. Chodzi mi tutaj o twitter. To jest bardzo ułatwione, albowiem ich aktywność przyciąga wyłącznie ludzi z deficytami, takich, którzy potrafią przez pięć lat studiów nie chodzić na uczelnię i wmawiać ojcu, że zamierzają robić karierę w dyplomacji. Ktoś powie, że mój kolega Toyah też tam siedzi. No siedzi, ale – jak oznajmia Pismo – czyż jestem stróżem brata mego? Wyjątki potwierdzają regułę. Twitter to miejsce, gdzie nie ma realnego życia towarzyskiego, a konwenans strzegący bezpieczeństwa emocjonalnego ludzi kulturalnych, zastąpiony został przez bandyterkę. Po wojnie kręcono takie filmy – jest banda starych złodziei i jeden aspirujący młodziak. No i oni robią go w trąbę i oszukują, wpychają na różne miny, bo wiedzą, że on ma tak silne parcie na to, by być jednym z nich, że nie chce się bronić. To jest dziś schemat realizowany na twitterze i w środowiskach tak zwanych „prawicowych publicystów”. Tam są różni ludzie, którzy też chcą zdobyć popularność, ale jedyne co im przychodzi do głowy to naśladować Samuela Pereirę, czyli po prostu kraść pomysły. W przyszłości być może także wyroby tekstylne, ale na razie tylko pomysły. Problem w tym, że sam Samuel Pereira, żeby zdobyć cień autentycznej popularności musi kraść pomysły Zosi Osiejuk.
Koniec natarcia sił głównych, pora na uruchomienie odwodów.
Zadzwonił tu wczoraj Toyah i powiedział, że na twitterze czynna jest taka gwiazda, która ma tyle wejść i kolegów, że nie reaguje na grzeczne pytania. Pani ta działa również w salonie i prowadzi bloga pod nickiem partyzantka. Otóż, jak twierdzi Toyah, a zapewne znajdzie to swoje potwierdzenie w linku, który tutaj dołączy, pani owa twierdzi, że w zeszłym roku zadzwoniła do sztabu Komorowskiego i zapytała – co to znaczy „wydudać”. Na to jeden z jej wielbicieli odpowiedział – to naprawdę ty? A ja myślałem, że to Samuel. Doszliśmy do bardzo ważnego momentu – wielka sława nie jest żartem wcale, jak wyraźnie widać, choć słowa starej piosenki mówią inaczej. I popatrzcie w jakiej komfortowej sytuacji się znaleźliśmy, nie musimy zadawać pytania – kto to był. Więcej, my nawet nie musimy brać zamachu na odlew, ryzykując, że nam ścięgno w barku pęknie. My po prostu wiemy, że to była Zosia Osiejuk. Wiemy też, że Samuel i ta cała partyzantka ukradli jej pomysł, bo jedyne co sami potrafią, to powtarzać komunikaty zasłyszane. To jeszcze nie koniec. Ja dziś zajrzałem na blog partyzantki i zobaczyłem, że na liście jej ulubionych blogerów znajduje się Łukasz Warzecha. I w zasadzie nic więcej można by tu nie dodawać, ale skoro bawimy się tak świetnie i nie naruszamy konwenansu, idźmy dalej. Kiedy zacząłem czytaj jej teksty odnalazłem w nich to wszystko co pamiętałem z czasów dawniejszych kiedy mogłem obserwować życie tej dziwnej pary.
Wiem, że ludzie często nie rozumieją do końca różnych opisywanych tak szczegółowo przypadków, na koniec więc:
Dobijanie jeńców, jak po każdej prawdziwej operacji.
Niech się nikomu nie zdaje, że ja w tych dawnych czasach miałem cokolwiek wspólnego z prawdziwym konwenansem, który jako się rzekło stoi na straży towarzyskiego i emocjonalnego bezpieczeństwa ludzi. Było dokładnie na odwrót. W dodatku nie byłem osamotniony w tych swoich breweriach, towarzyszyli mi ludzie, którzy dziś woleliby może o pewnych kwestiach nie pamiętać. Ja jednak pamiętam i będę się nimi posługiwał za każdym razem kiedy mi przyjdzie na to ochota. Oczywiście bez nazwisk, tak więc śpijcie spokojnie chłopcy. Pewien kolega opowiadał często taką historię, oto w barze mlecznym siedzi przy stoliku zastawionym brudnymi talerzami jakiś żul. Taki wesoły nurek. Najadł się za użebrane pieniądze, a teraz zabiera się do wyjścia. Zaczyna jednak od wyciągnięcia kawałka tektury, którą urwał z jakiegoś znalezionego na śmietniku pudła. Potem wyciąga ogryzek ołówka i wielkimi literami pisze na tej tekturze słowa – JESTEM CHORY NA AIDS. PROSZĘ O POMOC. W barze mlecznym, jak to w barze, pełno ludzi, tłok i wszyscy to widzą. Gość, wielce z siebie zadowolony podnosi się i wychodzi. Na zewnątrz rozsiada się pod ścianą i zaczyna zbierać na kolejny posiłek. Bar pustoszeje w mgnieniu oka, ale zaraz znów się napełnia. W tamtych czasach okropnie mnie ta historia śmieszyła, była bowiem zgodna z towarzyską konwencją uprawianą przez grupę, której byłem członkiem. Nie powiem, większość ludzi spoza tej grupy, którym ją opowiadałem, także się śmiała. Kiedyś jednak powtórzyłem ją tej koleżance, co tak intensywnie studiowała. Ona zaś nie uśmiechnęła się wcale, zamiast tego popatrzyła na mnie uważnie i rzekła – wiesz, ludzie nie rozumieją, że poprzez kontakt ze śliną chorego nie można się zarazić HIV, są przez to nietolerancyjni i nie szanują innych. Po czym oddaliła się gdzieś, nie sprawdzałem gdzie.
I ja mam na koniec pytanie do partyzantki, która tak dzielnie broni prezydenta Dudy. Miła pani, czy zamierza pani przeprosić Zosię Osiejuk, młodą dziewczynę, znacznie od pani bystrzejszą i póki co pozbawioną wszystkich skrzętnie przez panią ukrywanych, ale jakże dobrze widocznych deficytów? Czy zamierza ją pani przeprosić i w jakiej formie pani to zrobi? To są bardzo interesujące kwestie, pytamy o to my wszyscy, ludzie czynni na tym blogu, na blogu ojca Zosi Krzysztofa Osiejuka, pytają także ci, co są czynni na twitterze. Jak pani może kraść, kłamać, a jednocześnie bronić dobrego imienia prezydenta? Może nam pani to wyjaśnić? Będziemy wdzięczni.
Na tym kończę. Zapraszam na stronę www.coryllus.pl gdzie można już kupić drugą, nigdy nie publikowaną część Wspomnień Edwarda Woyniłłowicza. Prócz tego zaś również książkę o broni białej, autorstwa naszego targowego sąsiada – Janusza Jarosławskiego. Książka, prócz typowo kolekcjonerskich informacji, fotografii bardzo wysokiej jakości zawiera też fragmenty tekstów źródłowych, dotyczących – uwaga – wyglądu brytyjskiego żołnierza w XIX wieku, oraz sporych rozmiarów esej opowiadający o walkach Polaków z Brytyjczykami w czasie wojen napoleońskich. Tytuł tej publikacji brzmi – „Szable lekkiej kawalerii” – a tak się złożyło, że szable lekkiej kawalerii w zbiorach Janusza Jarosławskiego, to w sporej części szable brytyjskie.
Aha, jeszcze trailer komiksu i zapowiedź planszowa
https://youtu.be/3Br-t2lPbDI
https://issuu.com/tomaszbereznicki/docs/zamah_net
Na koniec informacja o przedsprzedaży biletów na targi bytomskie
Rusza przedsprzedaż biletów.
Bilety wstępu na targi w cenie 7 zł oraz odrębne, całodniowe bilety
wstępu na wykłady i prelekcje w cenie 15 zł dostępne w kasie BCK przed
imprezą. Ilość biletów na prelekcje jest ograniczona. Rezerwacje
telefoniczne pod numerem telefonu: 32 389 31 09 w. 101 (Telefon
odbierany jest w miarę dostępności kasjera. W przypadku problemów z
połączeniem zachęcamy do rezerwowania biletów poprzez stronę internetową
lub w sekretariacie pod numerem 32 389 31 09 w. 100) lub email:
info@becek.pl
Kasa czynna od poniedziałku do piątku od 9:00 do 19:00 oraz zawsze na
godzinę przed imprezą. Można płacić kartą.
Ja zaś zapraszam na stronę www.coryllus.pl, do sklepu FOTO MAG, do księgarni Tarabuk i do księgarni Przy Agorze oraz do antykwariatu Gryf przy ul. Dąbrowskiego.
Bardzo mi sie podoba dzisiejsza forma.
Chyba dla nauki przeczytam poprzednie wpisy szukajac tych wskazanych czesci.
Czlowiek sie caly czas uczy.
A zwlaszcza inzynier 🙂
PS. A jaki jest twitter tej pani?
Nie pamiętam, toyah wie i pewnie da znać.
Zamiast crime novels czytajcie coryllus novels.
Napięcie rośnie do ostatniego akapitu 😉
No tak. Deficyty najwyrazniej ulatwiaja wyjscie z konwenansu przyzwoitosci.
Nic nie wiem o TT ani o blogu na s24…. Ale wiem oczywiście kim jest złodziejka…
I pamiętam historię Zosi Osiejuk bardzo dobrze ….
Święto , to nie rozrabiajcie za bardzo;)
.
Na rympał strojenie się w cudze piórka, będąc przekonanym że cudzy garnitur to … jakby własny … no przynajmniej w chwili kiedy się go ma na sobie… Ale ubranie jest cudze i trzeba je oddać, wychowani w konwenansach zwracają pożyczoną garderobę oddając ja do pralni zanim zwrócą właścicielowi ze słowami np. „Dziękuję. Bardzo mi się przydało.”
Coryllus mówi: cudze jest cudze.
Pozwolę sobie sparafrazować: … co cesarskie cesarzowi, co Zosine – Zosi.
Gabrielu, przyznaję się. Jestem gnojkiem, który idzie ci wbrew.
Ale zanim to tego dojdę, opowiem pewną historyjkę. Ponad dekadę temu poszukując ludzi myślących w sieci, po zaoraniu paru gości na racjonalista.pl, w dziedzinach w których jeden był profesorem, a dwóch doktorami (tak zaorałem ich bezczelnie, bo nie znoszę gdy ktoś nie posiada wiedzy, a zasłania się jedynie pustym dyplomem), trafiłem na Forum Frondy. Portal wtedy był w powijakach bo jeden z panów-właścicieli, którzy jako model biznesowy wybrali sobie katolicyzm ,uprawiał był chałturę u Palikota w Ozonie, który to Palikot z kolei chwytał się w swoim czasie modeli różnych.
Otóż na owym forum spotkałem rzeczywiście parudziesięciu ludzi, od których mogłem się nieco nauczyć. Na forum owym parę miesięcy jedynie czytałem, po czym zacząłem pisać, bo nawet jeżeli czegoś nie wiedziałem, dyskutanci w trakcie rozmowy doprowadzali analizę do samiusieńkiego końca.
Takie coś w świecie nazywa się fachowo think-tankiem. Burza mózgów czy też inne osiągnięcia różnego rodzaju szkół zarządzania wyglądały przy nim jak pierwotniak, a moc analityczną miały jak pierdnięcie komara przy huraganie.
Oczywiście kwitnące wtedy gwiazdy dziennikarstwa zależnego i niezależnego czerpały tematy, rozwiązania i kontrowersje pełnymi garściami. I jak histerycznie krytyczne przedruki w prasie głównego ścieku budziły śmiech pełen litości, acz trwogi pozbawiony, to tematy „nagle i niespodziewane” objawiane w drugim czy trzecim obiegu przez tak zwanych „niezależnych” były już mniej śmieszne.
W ten sposób upadały mity jednego po drugim dziennikarzy, którzy wcześniej wydawali się świeży, chłodni i myślący.
Oczywiście FF szybciutko zauważyło co się dzieje i wśród śmiechu uznało, że skoro i tak zrobiliśmy robotę – niech idzie w świat. Tak więc robiliśmy za murzynów w zamian za wiedzę o „przekaźniku” i satysfakcję z tego że nasze analizy docierają do szerszej publiczności, nawet pod nazwiskiem.
Teraz o chodzeniu wbrew. Tak mi zostało i nie copyrajtuję swoich tekstów, ani memów, choć ich jakość publika klasyfikuje dość wysoko, co poznaję po prośbach o upublicznienie. Cóż – przynajmniej pytają. Cóż, nawet jeżeli nie podają źródła to przynajmniej się pod tym nie podpisują sami.
A wbrew ci chodzę, bo przecież ty żyjesz z pisania, więc człowiek swoje teksty rozdający, pewnie jawi ci się jako głupiec.
A ja jakoś nie mogę się zestarzeć i nadal źródło dochodu stanowi zupełnie coś innego.
Nie każdy jest tak wszechstronny jak ty, ale każdy, szczególnie młody powinien mieć swoją szansę. Mojego kolegę okradł kiedyś z pomysłu pewien znany artysta, a było to w czasach przedinternetowych. I za swoje złodziejstwo wziął jeszcze nagrodę. Internet niczego nie zmienia, poza tym, że tamci mogą się jeszcze śmiać z nas w kułak, a durnie aspirujący czynią to wraz z nimi. Dlatego będę ich tępił kiedy tylko będę mógł.
wiem, że nie powinienem, dlatego się kajam i próbuję walczyć ze swoimi postępkami.
Kojarzę Cię z blogiem pewnego prawicowca, który wycofał się z działalności politycznej. Śladów w sieci nie ma już żadnych, a szkoda.
Hej, daj linki gdzie ich zaorales, usmiech to zdrowa rzecz
Tez pamietam ten telefon pani Zosi… jej pytanie… i konsternacje po drugiej stronie sluchawki.
To bylo extra zabawne… smialam sie jak fretka!
… a Perejra to jednak jest zlodziej pomyslow… do tego bezczelny i idzie w zaparte!
To taki typ ludzkich miernot, nie umiejacych sie przyznac do bledu… i zwyczajnie powiedziec
przepraszam! To go komplenie dyskwalifikuje, bo… kto raz ukradl pomysl lub cokolwiek innego
ukradnie rowniez drugi raz !!!
Dla mnie jest on od poczatku jako kolaborant ze strefy wolnego slowa… ze stajni Sakiewicza
absolutnie NIEWIARYGODNY i SPALONY !
Zreszta wiekszosc „dziennikaszy” z tej merdialni to wyjatkowe szkodniki nie warci sa jakiejkolwiek… wzmianki czy chwili uwagi z naszej strony!
Ostatnio pewien dziennikarz „pożyczył sobie” tytuł młodzieżowego programu internetowego dla swojej gazetki. Bez skrępowania. Małą inwencją wykazują się ludzie i nawet nie mają (chyba nie mają) z tym żadnych problemów, że to nie oni wymyślają, tylko ktoś to już zrobił.
No , obeszłam z procesją spory kawałek … choć nie do końca , bo to długa trasa …. zwykle wymiękam:( .
I takie mi się różności po drodze między ołtarzami snuły … i je tu spiszę…
Otóż … ja ten nick „partyzantka ” widuję , owszem …. … I to już jest … „nawiązanie” delikatnie mówiąc do „rebeliantka”….. tym bardziej , że dla lepszego skojarzenia na s24 pojawia się też jeszcze „partyzant”…..
A to już wzmacnia moje … podkreślam – skojarzenia – z rebeliantką.
Nigdy nie klikałam na te blogi , więc wszelkie podobieństwo etc…..
Jeszcze mi się inna myśl zawarta w tekście Coryllusa plącze … zaraz ją jakoś tu rozwinę .
.
Aha , to nie ta sama osoba… tylko chęć „zapożyczenia ” cudzej slawy …. uważam że wybór nicka jest celowy..
.
Kiedyś zostałam okradziona z pomysłu i wstępnych badań, powiem, że to bardzo boli, a mnie właściwie bardzo upokorzyło, minęło wiele lat a ja pamiętam jak przez leniwego łobuza zostałam, z materiałem który już z kim innym pojechał na konferencję. … .
Ni z tego ni z owego, przyspieszało się termin publikacji złodziejowi pomysłu i tekstu, a autorowi dawano wskazówki i poprawki do użytych przez niego sformułowań.
Takie bezczelne działanie które można by „Bareją” tak sformułować: „bazując na twoich przemyśleniach opublikowałem to szybciej i co mi zrobisz?”
Pisze nam Gospodarz , że woli mniej wiedzieć , bo będzie krócej przesłuchiwany…. Może mnie tu ochrzani …ale uśmiałam się…;)
Przecież my , nasze komputery , nasze maile …. wszystko to jest jawne dla „potrzebujących „…. Po kiego licha mieli by „jacyś ” przesłuchiwać???
Nie chcę podawac pewnych przykładów śledzenia nas przez komputer podłączony do netu …. O reklamach adresowanych do lokalizacji abonenta internetu wszyscy wiemy …. Ale inne przejawy … no jeszcze widzimy że jutub nas „poznaje” ….. A reszta …. proszę się czasem przytomnie przyjrzeć…
Natomiast to ze jacyś „oni” wiedzą… nie oznacza ze sobie życzymy by wszyscy „tu obecni” wszystko wiedzieli…
Najprosciej było by dla wielu pisać „pod nazwiskiem ” … bo to i siebie samego człek pilnuje bardziej , żeby hm…nawet zeby nie obrazać innych … jeśli nie jest hejterem .
A jest jeszcze całkiem inny wątek , który mi się wysnuł z dziesiejszego i wczesniejszych tekstów … nie tylko Gabriela ..
Otóż – co my wiemy??? Raczej przysłowiowy guzik …. Trochę plot …. trochę lektur ….trochę kojarzenia faktów ….
Przecież ta rekonstrukcja historii dokonywana przez naszego Gospodarza to takie puzzle z okruszków + dużo inteligencji .
Istotne rzeczy są na wierzchu najczęściej , bo i tak czary mary w głowach odbiorców nie pozwalają im uwierzyć….
.
W sprawach naukowych czy np pisarskich jest mimo wszystko jeszcze resztka przyzwoitości – RESZTKA , powiadam … bo widzę jak okradają Gabriela … ja mam „ucho” i „oko ” do takich semantycznych pożyczek …
Ale sama trochę odcierpiałam , zanim machnęłam ręką widząc jak się jakieś moje słówka , zdanka , pomysły … rozchodzą …. podawane jako swoje …. Choć to tak wąski krąg internetowy , ze nie sposób powiedzieć , ze ktoś nie czytał…. Chyba że jakieś oczywistosci , które muszą wszystkim przyjśc na język … z racji wspólnoty kultury .
Ale coś opowiem , jak ktoś ( ktosia ) została ukarany…:)))
Na początku mojego komentowania , jeszcze nie tu …. bardzo mnie złosciły napomnienia , nie koniecznie do mnie kierowane , zeby nie używać pewnych okteśleń… bo to jakiś wróg „nasz” powiedział. Protestowałam troszkę przeciwko zawłaszczaniu słów itp… Zresztą dalej protestuję…. Jest przecież kontekst . Dla kogoś inteligentnego powinno być czytelne ..
I …w nerwowej i patriotycznej atmosferze uzyłam jako komentarza , słów znanego , ale niesłusznego poety :))))
I pisząca tam dziennikarka i blogerka w swoim tekście skorzystała z mojego pomysłu ( NIE moje słowa – pomysło , co zacytować – tylko ) ….Nie tylko wydrukowała felitonik w gazetce …ale jeszcze dała to na blogu :))) Rozwinięte co nie co …. I o ile mnie uszło to cytowanie na sucho …kontekst był jasny …. O tyle jej się zerwało sporo obelg za cytowanie kogoś niesłusznego …
co wolno wojewodzie , to nie dziennikarce :))))
.
Dzisiaj ma być grzecznie. Postaram się, chociaż ze względu na temat to nie będzie łatwe.
Pan Bóg dał Zosi Osiejuk to, co partyzantka może jej najwyżej ukraść.
Nie znalazłam się nigdy w bolesnej sytuacji okradzenia z pomysłów lub efektów pracy. Może nie ma czego kraść, a może fakt, że sypię nimi garściami, jak bielanki kwiatki w Boże Ciało. Ale to mój wybór, a wśród kwiatków, znalazły się pewnie czasem, okazy zupełnie niegodne uwagi. Dlatego mi nie żal.
Potrafię jednak znaleźć psychologiczną analogię, w jakiej się znalazła Zosia i inne osoby w podobnej sytuacji.
Zdarzało się, że złapałam kogoś na kradzieży mojej rzeczy. Najpierw to były drobiazgi, ale dla mnie cenne, jakaś zabawka, ładny ołówek, osobista ozdoba. Coś ładnego i unikalnego po prostu.
Ja tę rzecz rozpoznawalam, ale to były znaki szczególne znane właściwie tylko mnie. Trudno by to było udowodnić.
Wówczas czułam taki wstyd i zażenowanie za tę osobę, która się połaszczyła na moją własnośc, że nie potrafiłam upomniec się o swoje. Ba, wstydzilam się o tym powiedzieć nawet najbliższej przyjaciółce. Od osoby złapanej na kradzieży w miarę możliwości się odsuwalam.
I teraz wnioski. Moje postępowanie, po pierwsze: mogło rozzuchwalac złodzieja. Po drugie: nie doprowadzało do wyjaśnienia sprawy, bo może inkryminowany przedmiot trafił z innych rąk, a zła opinia o nowym posiadaczu była niesprawiedliwa.
I w ten oto sposób, jeśli nadal nie będziemy reagować natychmiast, i publicznie piętnowac wszelkie kradzieże, pozostaniemy w sytuacji jeszcze gorszej niż dzisiejsza:
Najpierw utracone pióro, potem parasolka, sukienka, książki. A jeszcze później rower, futro, mieszkanie.
No a w końcu tożsamość. I tak Cyrankiewicz kradnie zasługi Pileckiego, Szkoła lwowska podczepia się pod talent Banacha. O Łukasiewiczu mało kto pamięta, kod Enigmy złamali Anglicy, laser wymyślili ???grafen też już w cudzych rękach.
A nam pozostają tylko polskie obozy koncetracyjne i muzeum, w którym pokazuje się jak TenKraj został nowym Kanaanem.
I kto temu jest winny? Ja i mnie podobne istoty, które się o swoje nie upomna. Na marginesie dodam, że łatwiej mi zawalczyć w cudzej sprawie.
Dlatego już na koniec, potrzebny jest ktoś kto jak Coryllus zauważy niegodziwosc, napiętnuje. A inni się dołączą i rykną wielkim głosem. Wara! Nie rusz! Nie twoje!
dobijanie rannych jeńców
Wystarczy jeden zalosny numer i zostaje sie popierdulka na wieki wiekow jak ten amant co musial garnitur pozyczac.
dopóki nie mamy majątków/dobr/etc to nikt nas nie będzie przesłuchiwał; bo nie warto; dopiero gdy pojawia się kasa na horyzoncie to pojawia się zainteresowanie tych co na kasę polują, służbowo i amatorsko;- najzabawniejsze jest odwórcenie ról tj. przesluchiwanie tych, ktorzy marzą i snią o przesluchiwaniu;- to jest dopiero zabawa w labolatorium; wielu marzy a tym aby byc przesłuchiwanymi/podsluchiwanymi to jako image i epatowanie własną wielkością [tylko ie wiadomo w czym]; żaden z owych prawicowów nie dokonał jakiekokolwiek czynu [jednego, jedynego] w celu egzeplifikacji własnej 'prawicowości’;- są to bajarze za cudze pieniądze i marzący tylko o byciu 'dworakami’; drwiąco to zabrzmi tak: 'szlachetna paczka’ u drzwi w drodze do cudzego koryta
to jest jak z tymi co walczą z mitycznym systemem;- walczą, walczą ale nie potrafia pokazać jak;- tylko bełkot i brednie; a pytanie: co jest systemem? wzbudza tylko agresję. to jest tak jak z napisami na murach: cracovia/wisła ….;- i najlepsze, że w warszawie na Starówce na murach dosłownie o cracovii jak na krowodrzy czy kazimierzu; a propos: 'coca- cola to jest to’ jest autorstwa AOsieckiej [zbycie majątkowych praw autorskich za 150 tys. zł tj. 50 tys. za słowo]
Tak, takie zalosne numery „pozyczony garnitur” bedzie do Samuela przyklejony na cale zycie,
do jego zony przyklejony zostanie numer z „szafiarka”… widac po nich obydwojgu, ze to rodzinne;
do Rachonia przyklejony bedzie „pompowany penis” w ktory sie ustroil, do Warzechy przykleila sie
juz do konca zycia „niezaleznosc dziennikarska”… zwlaszcza w Chobielinie w gosciach
u Radkowej… i te numery beda sie za nimi ciagnac do konca zycia… bo to zwykle miernoty
i przecietniactwo z przerostem ego… tylko z rynsztoka merdialnego…
… a jaka plejada „poliytkow” z przyklejonymi numerami… uuu la la… dlugo by wymieniac!
Na zakończenie dnia przeczytałam sobie jeszcze raz tekst Gospodarza ….. i dopadła mnie tzw „glupawka” …. przy ostatnim akapicie :))
Tym o zdarzeniu w barze ….. i o reakcji tej koleżanki ….. Tzn rozumiem , ze ona tak na serio ??:)))
Ale mnie się zdarzało …i o wstydzie jeszcze zdarza …. wyskakiwać z tekstami w takim stylu….. w celu prowokacji :)) Obserwuję reakcje tych rozbawionych konwencją ludzi , bo one są zabawne czasem …
Rozumiem ze ona tak serio ….i ze Gabriel nie wpadł na pomysł tłumaczenia jej niczego…..
Są tacy co tak kochają tę szurniętą konwencję, że z wyższością / politowaniem / itp , zaczynają tłumaczyć o co chodzi w zabawie . Normalnie tłumaczą na czym polega dowcip … Czytając Gospodarza przypomniał mi się taki ktoś :))
Mam nadzieję , ze weekend upłynie w miarę spokojnie , bo zamierzam wrócić do komputera dopiero jak odpocznę po ostatnich tu wstrząsach :))
.
Dopiero co na s24 prawie się pobili o złoty medal dla tego śledzonego i podglądanego przez poprzednią władzę….!!:) Number One :))
.
Niestety mam to samo, wstydzę się za tego, który kradnie. Ale wiem jak to się nazywa – kindersztuba.
Oni nie mają własnych myśli , rozeznania … strasznie wszystko robione na siłę… pisane z przymusu… Zgrabne nawet u niektórych słowa … niczego nie zawierają .
.
Zlodziejstwo i zaklamanie nalezy zwalczac z najwieksza moca, zawsze i wszedzie…
i do ostatniej kropli krwi!
Potrzeba nam wiecej takich Coryllus’ow, ktorzy beda zauwazac niegodziwosci i je napietnowac… a my jak jeden maz bedziemy krzyczec wnieboglosy:
Nie twoje! Nie rusz! Wara!
Musze pani jednak powiedziec, ze nawet tu we Francji historia mocno sie odklamuje…
otoz, wczesna wiosna tego roku juz 2-krotnie widzielismy piekny film angielsko-polski
z mieszana narracja mowiacy, o tym, ze to 3 mlodych zdolnych matematykow,
kryptologow z Polski – panowie Rejewski, Rozycki i Zygalski po kilku latach pracy
w Polsce doprowadzili do odczytywania szyfrow.
Potem prace byly prowadzone we Francji i Anglii…
Nie bylo slowa o Anglikach, a dokonali juz tego w 1932 roku !!!
A byl to naprawde nowy film 2013 rok, wyswietlany o dobrej porze w Naional Geografic.
Film byl ladnie zrobiony i moim zdaniem bardzo ciekawy… znaczna czesc filmu
zlamania szyfru slynnej Enigmy
… krecona byla… w Polsce!
i nikt nie ma odwagi powiedzięć: a po co go śledzili/podsłuchiwali/..? no po co? przecież jego/ich brednie niczemu i nikomu nie szkodzą – tyko miłośnikom ich/jego talentów/u; na s-f jest zawsze rynek
Takie historie, to opowiadane w rodzinie są zabawnymi anegdotkami, powtarzanymi przez pokolenia, ale jak wyjdą poza krąg rodzinny, ma się przechlapane, będzie to się ciągnąć do siwego warkoczyka.
http://wolnemedia.net/zezowate-prawo/
pozdrawiam
Pani Beato – ze trzy lata temu, coryllus opisał swoje zmagania z wydawcą. Coryllus jeśli dobrze pamiętam, miał decyzje sądowe w ręku. I co? I nic… rządził wydawca, Coryllus na pieniądze ciągle czekał .
Może talintu nie mają?
Wiesz co, daj lepiej spokój, jeśli ten pan nie jest Twoim krewnym, to daj spokój…
Zezorro pisał kto śledził. I co Janke miał z tym wspólnego. Takie tam, różne.
Ale ten cały Salon24, to takie pudełko Prusakolepu. Ten blog wabi ludzi, dyskutują w miarę swobodnie, a Służby, Mafie i Loże, w zasadzie bezkosztowo, wiedzą co w trawie piszczy. I kto piszczy.
Czyli nie tyle autorzy, co komentatorzy, są do przeswietlenia.
Tak, bo za nich myslaly ich resortowe rodzinki… cale lata przy korytach wisieli
ich dziadkowie, rodzicie, ciocie, wujki, kochanki… i towarzystwo myslalo, ze
tak beda wisiec jak portki na doopie… do konca swiata i o jeden dzien dluzej.
Towarzystwo stanelo w miejscu, a swiat… pogalopowal do przodu…
tego dystansu nie da sie juz nadrobic… a pojawily sie takie ludzkie perly
i diamenty, ze… glowa mala!
Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.