Pewnie wielu znów mi nie uwierzy, ale naprawdę dobre historie piszą się same. Jeśli ktoś próbuje zaburzać rytm tych samoczynnie tworzących się narracji ponosi klęskę za klęską i musi mieć naprawdę dobre umocowanie polityczne i towarzyskie, żeby jego gawędy były kolportowane. I tak jest z pewnością z Wacławem Holewińskim. Jest to autor licznych książek, o których istnieniu nie wiedziałem, a i wy zapewne też nie. Teraz będą znali je wszyscy, albowiem na podstawie jednej z nich nakręcono serial „Polowanie na ćmy”. Obejrzałem wczoraj pierwszy odcinek tego serialu. W zasadzie słowo – obejrzałem – nie oddaje całej prawdy o sytuacji, w której się znalazłem, albowiem przez większość czasu przesiedziałem z zamkniętymi oczami. Tak straszne było to, co tam pokazywali.
Już same zapowiedzi, a było ich więcej niż w przypadku tego gównianego „Filipa”, mówiły, że lekko nie będzie. Nie sądziłem jednak, że będzie aż tak dramatycznie. Sam Holewiński powiedział w wiadomościach, że opisał wydarzenia, które są ważne dla naszej historii, albowiem bez nich zatracilibyśmy się jako naród. Miał zaś na myśli rewolucję 1905 roku. To jest jawny bullshit, ale nikt nawet nie mrugnął, bo każdy rozumie, że chodzi o stworzenie papki propagandowej, którą będzie się karmić młodzież. Jaka jest więc różnica między komunistami, a współczesną władzą szukającą formatów propagandowych? Zanim wyjaśnię powiem jeszcze tylko, że władza posiadająca legitymację narodu, nie musi się aż tak bardzo starać o te formaty, a już na pewno nie musi się angażować w produkcje tak nieprawdopodobne jak to całe „Polowanie na ćmy”. Teraz wracajmy do charakteru propagandy komunistycznej i współczesnej. Tamta odwoływała się do przetykanej purpurą i złotem wizji przeszłości opartej na Sienkiewiczu, ta zaś uwiarygadnia się za pomocą rewolucyjnej siermięgi. I to jest prawdziwy paradoks. A być może też demaskacja.
Wczoraj przed projekcją powiedzieli w Wiadomościach, że serial ten opowiada historię silnych kobiet. To mnie, zanim cokolwiek zobaczyłem, przekonało, że za chwilę nastąpi katastrofa. W prawdziwej sztuce i w prawdziwym filmie pokazano by bowiem, że te silne kobiety, to jest figura służąca alfonsom do sterowania ogłupiałymi babami, którym zdaje się, że mają coś do powiedzenia i ugrania w życiu. I były to dramat, którego większość przyzwyczajonej do łykania obłych klusek publiczności nie dałaby rady obejrzeć. Byłaby jednak szansa na to, że taki obraz wywoła skandal. Tak jednak nie będzie, albowiem serial ten podobnie jak wiele innych filmów i seriali zaczyna od kokietowania damskiej widowni. Czyni to poprzez postaci, które są komiczne w swoim przeskalowanym dramatyzmie. Na początek mamy scenę seksu żywcem przeniesioną z ekranizacji powieści Struga „Dzieje jednego pocisku”. Potem okazuje się, że jedną z głównych bohaterek – silnych kobiet – jest burdelmama, niejaka Szlimakowska. Większość akcji zaś rozgrywa się w jej lupanarze. Tam trafia właśnie, wykupiona przez alfonsów z więzienia, złodziejka, która okazuje się być nie tylko rewolucjonistką, ale także osobą dobrze wykształconą. Zna bowiem francuski i gra na pianinie. Pominę wszystkie absurdy obyczajowo historyczne jakie są nagromadzone w tym serialu. Skupię się na tym jednym przykładzie – mówiąca po francusku i grająca na pianinie dziewczyna, związana z ruchem rewolucyjnym, kradnie, a potem trafia do więzienia i w konsekwencji do burdelu. Wszystko w okolicznościach, kiedy to praca ugania się za ludźmi, a w każdym bogatszym domu szukają guwernantki. Ten zestaw postaci i ta linia prowadzenia dramatu świadczy o tym jedynie, co ma w głowie autor powieści, która posłużyła za kanwę serialu, czyli sam Holewiński. On ma w tej głowie same obsesje. Nawet jeśli nie są to jego obsesje, to używa ich bo zdaje mu się, że tym sposobem uwiedzie publiczność. Główna bohaterka ma na imię Aleksandra i ciągle mówi o jakimś Józefie. Możemy się więc domyślić, że sugestia będzie taka, że to jest druga żona Piłsudskiego, a Józef to sam Piłsudski. To są rzeczy niemożliwe do wytrzymania.
Burdelmama Szlimakowska, która wygląda jak gwiazda opery paryskiej, a jej lokal to prawdziwy pałac, nosi się z zamiarem sprzedania interesu, albowiem chciała by żyć w państwie wolnym i sprawiedliwym. Tak mówi adwokatowi, z którym się spotyka, a który reprezentuje kontrahentkę, zainteresowaną kupnem. Do spotkania dochodzi w jakichś stylizowanych piwnicznych wnętrzach i to jest doprawdy niezwykłe. Dlaczego tam? A nie w kancelarii? Dlaczego tam, a nie w buduarze? Bo podsłuch założą? Kto? Kosmici?
Najlepsze jest jednak jak ta nowa trafia pomiędzy inne dziwki, które mają jej powiedzieć co i jak w tej robocie. I one wszystkie są silnymi kobietami, które mają plany na przyszłość i też chcą żyć w praworządnym państwie, a do tego są bardzo wrażliwe.
Niech może ktoś Holewińskiemu, a także reżyserowi i scenarzyście wytłumaczy, że takie stawianie spraw i takie emocje to jest degradacja. Nie tylko widza, ale także kobiety jako takiej. To są horrenda.
Serial opowiada o tak zwanym pogromie alfonsów dokonanym przez żydowskich robotników, albowiem większość prostytutek pracujących w śródmieściu to były Żydówki. I z jakiegoś powodu robotnicy ci postanowili pozabijać te dziewczyny oraz ich „opiekunów”. Holewiński zbudował intrygę następującą – stoi za tym pogromem generał Markgrafski, który – czego dowiadujemy się z wiki – planował stworzenie z Polaków „narodu ludowego”, stanowiącego zaporę pomiędzy Niemcami a Rosją, oddanego sercem carowi. Jeśli tak rzeczywiście było to program pana generała był identyczny jak program rewolucji. Jeśli odjąć tego cara rzecz jasna. Z faktu zaś, że Arciszewski zastrzelił potem Markgrafskiego w Otwocku, wynika tyle, że psuł on robotę rewolucji, bo zawłaszczał jej ideologiczne podstawy. Musimy więc uznać go za wielkiego spryciarza, choć nie na tyle wielkiego, by zdolny był przewidzieć zamach na swoje życie.
Prócz burdelmamy i jej pracownicy rewolucjonistki mamy jeszcze trzecią silną kobietę – Rosjankę, która nie może mieć dzieci. Spotyka ona przypadkiem burdelmamę w salonie sukien i pomiędzy obydwoma kobietami nawiązuje się nić sympatii. Boję się pomyśleć co będzie dalej. Serial jest zrobiony fatalnie, składa się wyłącznie ze źle sfilmowanych scen symbolicznych, nie opowiada żadnej autentycznej historii, jest przegadany i pretensjonalny. Do tego robiony pod tezę i całkowicie dewastuje wrażliwość widza, który oczekuje – ile to już lat – czegoś zupełnie innego.
A można było inaczej. Można było powiedzieć choć słowo prawdy zamiast to wszystko zmyślać. Oto w biografii Markgrafskiego czytamy, że zwerbował on do współpracy z ochraną Gabrielę Zapolską. Opisała to Aniela Kallas, której książki nie są wznawiane, ponoć ze względu na ich niski i pretensjonalny charakter. Sprawa Zapolskiej doczekała się jednak odzewu, bo uczestnik zamachu na Markgrafskiego – Jan Cynarski – polemizował z Kallas, pisząc, że Zapolska pracowała dla PPS i wydobywała także jakieś informacje z Markgrafskiego. I to jest naprawdę zabawne, albowiem wszyscy mniej więcej wiemy kim była pani Zapolska. Nie wiemy może dokładnie kim był Markgrafski, ale po pobieżnej lekturze jego biografii domyślić się możemy, że Zapolska mogła odeń co najwyżej dostać jakieś preparaty informacyjne. Nie zaś informacje. To jest fikcja, którą PPS w osobie Cynarskiego próbowało przekazać następnym pokoleniom. Tak, jak dziś twórcy tego serialu próbują odwrócić naszą uwagę od spraw istotnych i każą nam się skupić na przeskalowanych i fałszywych emocjach.
To zaś po raz kolejny wskazuje, że rewolucja była w stałym kontakcie z aparatem represji i realizowała program zgodny z niektórymi założeniami polityki tego aparatu. Do krwawych rozstrzygnięć dochodziło w tych momentach kiedy zagrożone były cele i metody rewolucji. Wtedy strzelano go generałów, nie wcześniej. No, a my mamy dziś z tego tyle, że możemy sobie obejrzeć rzewne kawałki o dziwkach, alfonsach i szlachetnych burdelmamach, które pragną sprawiedliwego państwa. To jest bardzo rozczarowujące. Bardziej niż polityka Tuska, który, skupiony na destrukcji państwa, nie interesował się wcale narracjami. Przez to mieliśmy wszyscy sporą swobodę w interpretowaniu i omawianiu faktów z przeszłości. Dziś się to skończyło. Mamy bajki Holewińskiego, a w ramach zajęć nieco poważniejszych możemy sobie pokontemplować jego zasługi dla Polski. Tych bowiem jest wiele. Jeśli nie wierzycie, sami sprawdźcie w wiki.
Jeszcze prośba mojego kolegi
Polski Związek Niewidomych Okręg Lubelski Koło w Rykach zwraca się z prośbą o wsparcie finansowe na rzecz Koła.
Polski Związek Niewidomych w Rykach zrzesza osoby niepełnosprawne z dysfunkcją narządu wzroku, które z racji swojego inwalidztwa często żyją w izolacji. Organizujemy szkolenia, wycieczki, spotkania, które integrują osoby niewidome i słabowidzące w celu ich społecznej integracji, wyrównywania szans w dostępie do informacji, edukacji, zatrudnienia i szeroko pojętej aktywności społecznej a także w celu ochrony ich praw obywatelskich.
Efektem spotkań są min. oddziaływania psychologiczne, przeciwdziałania wykluczeniu społecznemu, akceptacja niepełnosprawności, które mają ogromne znaczenie w przypadku osób niewidomych.
Dzięki przyjaznej dłoni ludzi dobrej woli możliwa jest realizacja naszych celów i zamierzeń. W imieniu naszego stowarzyszenia oraz jego członków wyrażamy głęboką wdzięczność za ofiarowaną pomoc i życzliwość.
Jeśli nie masz innej możliwości – można nam pomóc w działaniu przeznaczając 1,5 % podatku na PZN w naszym powiecie.
Krajowy Rejestr Sądowy – nr KRS: 0000007330
z dopiskiem na cel: Koło w Rykach
Jeśli chcesz pomóc indywidualnie poniżej podajemy link do Polskiego Związku Niewidomych Okręg Lubelski i numeru konta:
https://pzn.lublin.pl/podziekowanie-specjalne/
także z dopiskiem na cel: Koło w Rykach