gru 012023
 

Już na samym początku dnia dowiedziałem się, że istniał ktoś taki jak Edward Chwalewik, którego ciotka wiki opisuje tak oto: https://pl.wikipedia.org/wiki/Edward_Chwalewik

Pan ten przedstawiany jest jako bardzo zasłużony bibliotekarz. Zasłużony nie tylko dla Polski, bo jego największym wyczynem było katalogowanie biblioteki Judina w Kraju Krasnodarskim, a następnie pomoc w przewiezieniu jej do USA. Kongres Stanów Zjednoczonych zakupił te zbiory, bo w Rosji nikt nie miał na to pieniędzy. Edward Chwalewik był, jak dociekliwi przeczytali, członkiem SDKPiL. No, a po odzyskaniu niepodległości i wojnie z bolszewikami, pojechał do Rygi, żeby tam spotkać się ze starymi towarzyszami, a także pogadać z nimi o książkach, które powinny wrócić do Polski. Czy wróciły? Ponoć tak, bo Chwalewik dostał za to order. W dwudziestoleciu katalogował zbiory polskie, co, jak twierdził mój rozmówca, bardzo pomogło Niemcom w ich wycenie i wywożeniu do Rzeszy. Jak pamiętamy ludzie zajmujących się rynkiem antykwarycznym i bibliotekami są – jak to czasem się mawia – podejrzani na wszystkie strony. Pan Chwalewik, komunista zatwardziały wydał córkę za dziedzica z Bielawy, u którego spędził lata okupacji. Co też jest ciekawe i zastanawiające. Na uczelniach wyższych przedstawia się go jako bohatera. Opowiada się tam także o tym, jak to w XVIII i XIX wieku po polskich klasztorach krążyli ludzie zwani książkołapami, którzy z samej miłości do książek wynosili z tych klasztorów, pod czarnymi pelerynami, w które byli odziani, co cenniejsze egzemplarze. Ich postawa według osób wykładających te przedwieczne prawdy, zasługuje na podziw i uznanie.

Potem dowiedziałem się też, że w szkołach zaleca się uczniom pisanie rozprawek na temat „Jak usprawiedliwiłbyś działania i postawę żołnierzy szwedzkich podczas Potopu”. Przyznam, że jak to usłyszałem to zbaraniałem. A może od razu zlećmy dzieciom napisanie rozprawki – jak usprawiedliwiłbyś działania polskiego rządu po 10 kwietnia 2010 roku? Najlepiej zaś zadać dzieciom pracę taką – Czy uważasz, że szkoła wychowuje czy deprawuje uczniów? Uzasadnij swoją wypowiedź przykładami.

Trzeba by się poważnie zastanowić czy pomiędzy nauczycielami nie ma osób, które celowo i na zlecenie przygotowują dzieci na znoszenie kolejnej okupacji bez wyrzutów sumienia i moralnych niepokojów. W końcu ci, co przyjdą tu, żeby zabijać, rabować i gwałcić, też są ludźmi i należy im się do cholery jakieś zrozumienie, co nie?

Naprzeciwko naszego stoiska mamy Teologię Polityczną i Oficynę Volumen, która sprzedaje albo rozdaje Gazetę Polską, w ofercie zaś są książki Semki o Wałęsie. No i inne jakieś rzeczy, podobne rzeczy. I trudno doprawdy nie odnieść wrażenia, że ludzie, którzy napisali te książki pomylili własne podwórko, na którym zawsze wygrywali w kapsle, z Polską. I tak też ją traktują. Widoki są, powiem Wam, ciekawe, a nawet dość inspirujące. Wczorajszy dzień może nie był klęską, bo sporo osób jednak przyszło, ale ogólnie wiało pustką. Zjawili się jednak na targach, w najlepszej komitywie, marszałek Kuchciński i były senator PiS Jackowski. Był też minister Jarosław Sellin. U nas, jak zwykle stała spora grupka osób i toczyła się jakaś tam dyskusja. Byliśmy chyba jedynymi przejętymi tak zwaną sytuacją ogólną ludźmi. Dyskutowaliśmy sobie właśnie o niskiej frekwencji wyborczej na Podkarpaciu, kiedy zauważyliśmy marszałka Kuchcińskiego. Taki zbieg okoliczności.

Gdybym miał powiedzieć, co się zmieniło na targach od dwóch lat, kiedy to byłem tam ostatni raz, rzekłbym że teraz jest więcej milicjantów na emeryturze. Tak to przynajmniej wygląda. No i wydawnictwo „Przegląd”, jak się zdaje, zagościło tam na stałe. Podobnie jak Krytyka Polityczna. Doceniamy wszyscy rzecz jasna ten fakt, że na targi nie zagląda jeszcze minister Sienkiewicz, Radosław Sikorski i sam Donald Tusk, ale myślę, że w przyszłym roku nie odmówią sobie tej frajdy. Wszyscy w końcu są historykami i niejednego autora mogliby zaambarasować swoją wiedzą. Oferta na Targach Książki Historycznej jest bardzo zróżnicowana. Sprzedają tam, na przykład, Wielką księgę whiskey, a także powieści Jacka Dehnela. Jest więc w czym wybierać.

Jak zwykle zjawiło się parę osób, którym musiałem tłumaczyć dlaczego ja w ogóle wydaję książki takie, jak „Handel wołami w Polsce”, albo „Dzieje górnictwa i hutnictwa na Śląsku”, komu to jest potrzebne i kto to czyta? Wielu odwiedzających stoisko wyrażało uznanie z tego powodu, ale równie wielu nie mogło tego zrozumieć. Jak to już wielokrotnie powtarzałem, jestem pewien, że ci sami ludzie, którzy widząc te książki są zdumieni, perorują potem w towarzystwie o wyższości spraw gospodarczych nad wszelkimi innymi sprawami.

W trakcie rozmowy pojawił się temat obecności urzędników państwowych i posłów na twitterze. To jest prawdziwa plaga i degradacja. Dobrze pamiętamy bowiem, że żaden poseł brał nigdy udziały w życiu blogowym, które w całości pracowało na sukces PiS w wyborach 2015. Poza panem Mikke rzecz jasna, doproszonym na polityczne blogi po to, żeby uświetnić całą tę formułę. Ktoś kiedyś założył bloga Jarosławowi Kaczyńskiemu, ale było to tak słabe, że w końcu straciło sens. No, a teraz twitter pełen jest wpisów ludzi, którzy się przez formułę tego twittera degradują, a czasem ośmieszają. Mają jednak poczucie, że uczestniczą w poważnych dyskusjach.

Jeden z czytelników stwierdził w pewnym momencie, że tak zwana nasza strona jest naznaczona nieludzkim wręcz ubóstwem treści, która w dodatku moderowana jest ręcznie przez parę osób. Po stronie Donalda Tuska mamy rozmaite media, prywatne osoby, fundacje, stowarzyszenia i nieformalne grupy, które go wcale nie słuchają, ale pracują na jego rzecz. Po naszej stronie mamy wyłącznie grupki nieszczerze zatroskanych losem kraju patriotów, które domagają się od kogoś, nie wiadomo od kogo, żeby wreszcie zrobił porządek z tą ruską agenturą.

Nie wiemy co przyniesie dzień dzisiejszy, muszę jednak powiedzieć, że mam pewne drobne satysfakcje z pobytu na targach. Okazuje się, że przyszło do nas kilku studentów, którzy są czytelnikami bloga i kupują książki. Może nie będzie więc jakoś szczególnie tragicznie.

lis 302023
 

Zawiozłem wczoraj książki na targi pod zamek. Targi zaczynają się dziś o 10.00 i trwają do niedzieli do 17.00. Popatrzyłem na halę, na swoje stare miejsce gdzie zawsze stałem, a teraz jest tam stoisko Krytyki Politycznej i zamyśliłem się, ale niezbyt głęboko. Powiem Wam, że nie wygląda to dobrze. Najlepsze i najczęściej odwiedzane targi książki w Polsce podzielą, jak mi się zdaje, los targów wrocławskich. Z wyrazistej imprezy zamienią się w handelek mydłem i powidłem. Pisząc – wyrazista – nie mam na myśli cyklicznych występów posła Brauna w czasie trwania tych targów, ale ofertę i postawę wydawców. Stoimy prawie na końcu hali, na stoisku nr 25. Jedyny plus tej lokalizacji jest taki, że jak się zdaje obok będzie kantyna. Nie wiem czy przyjdzie tłum, bo chyba, tradycyjnie już promocji na mieście nie było. No, ale może siłą rozpędu jakoś się to rozwinie. Wobec sytuacji, jaka zachodzi w polityce, sądzę że czas tak zwanych prawicowych wydawców, treści historycznych w ogóle i różnych ciekawych wątków, powoli mija. Nikt tego nie mówi głośno, ale koniunktury te zależały i nadal zależą od sukcesu PiS. Przygoda nasza rozpoczęła się bowiem na serio w roku 2010 na fali wściekłości po 10 kwietnia. Ja wiem, że targi książki historycznej istniały wcześniej i mają długą tradycję, ale to co się działo na tej imprezie w latach 2012 – 2019, miało tak wielką dynamikę, że chyba powtórzyć się nie da. Potem przyszedł covid, a potem popisy parlamentarzystów, którzy z targów zrobili sobie tło dla własnej osoby. No i wybory roku ostatniego. Wczoraj Radosław Fogiel, człowiek który gadał z sensem, jak mi się zdawało napisał, że nie wierzył w to co mówiono w sejmie o Komisji ds. Badania Wpływów Rosyjskich – że zagraża Tuskowi. Teraz się zorientował i wyraził zdziwienie. Nie wiem ile Radosław Fogiel miał lat, kiedy zaczynaliśmy pisać na blogach, ale widać, że lektura tych blogów bardzo by mu się przydała. Wpis ten oznacza także, że Radosław Fogiel nie oglądał też filmu „Reset”, który emitowała TVP i o którym stale dyskutuje się na twitterze, gdzie Radosław Fogiel umieszcza swoje wpisy. Boję się myśleć o czym jeszcze świadczyć może wpis rzecznika PIS, ale mam silne przeczucie, że całe młode pokolenie posłów i działaczy partii uważa, że ich życie nie może się w żaden sposób zmienić na gorsze. A wszystko co tak mówi się o ich kolegach posłach z KO, to tak naprawdę bajki o żelaznym wilku. Przecież oni się tam znają, spotykają codziennie i wymieniają uprzejmości. Kiedy przeczytałem ten wpis dotarło do mnie, że cała, trwająca dwie kadencje, akcja medialno promocyjna, wliczając w to naszą aktywność i nasze złudzenia, nie miała sensu i znaczenia, albowiem ci co weszli w dorosłe życie po nas, są całkowicie i absolutnie zahipnotyzowani. Trudno więc oczekiwać, żeby na takiej imprezie jak targi książki pod Zamkiem pojawili się ludzie oczekujący jakichś ciekawych treści. Ci, na których liczyliśmy i liczymy, że powiększą grono czytelników, jeszcze się nie obudzili. Kiedy to nastąpi nikt z nich nie będzie miał czasu, ani ochoty żeby czytać cokolwiek. Nawet ich polityczna mądrość do niczego się nie przyda. Wczoraj, na przykład, prof. Cenckiewicz napisał, że praca w komisji ds. badania wpływów rosyjskich, bardzo poszerzyła jego wiedzę. I to jest sukces. Przyznam, że nie bardzo rozumiem o co chodzi. Od 2010 roku cały Internet i ludzie po miastach oraz wioskach mówią o zamachu, a także potrzebie wskazania i osądzenia odpowiedzialnych. Na co wychodzi główny śledczy i mówi – poszerzyłem swoją wiedzę. Super. Wyobraźmy sobie sytuację, że w filmie „Bolek i Lolek na Dzikim Zachodzie” dwaj główni bohaterowie przybywają do siedziby wąsatego szeryfa i mówią mu – szeryfie, wprawdzie nie ujęliśmy Jimiego Pif-Paf, ale znacznie poszerzyliśmy wiedzę o terenie, na którym przebywa. To jest o pustyni Mohave. Możemy o tym opowiedzieć. Takie rzeczy, co jest dla wszystkich jasne, nie mogłyby się znaleźć w scenariuszu. Za to mają miejsce w polskim sejmie. Premier Morawiecki przemawia, rzucając oskarżenia na siedzącego w ławach poselskich Tuska, któremu towarzyszą Budka i Kierwiński, a na galerii cała komisja ds. badania wpływów uśmiecha się sardonicznie i patrzy w dół na tego Tuska z pogardą. Naprawdę, chciałbym żeby oni mieli rację, chciałbym, żeby PiS utrzymał się u władzy i żeby było jak dawniej. Tyle, że się na to nie zanosi. Tusk zaś nie będzie się, pardon, opieprzał, kiedy już zostanie premierem. I nie będzie wygłaszał mów skierowanych do posłów PiS. To jest jasne dla każdego tylko nie dla rzecznika partii i nie dla komisji ds. badania tych całych wpływów. Ludzie, wszystko zaczęło się po 10 kwietnia 2010 roku. To był moment, który nadał pęd działaniom i myśleniu wielu ludzi. Wy zaś dzisiaj wchodzicie w dyskusję z człowiekiem, na którego rzucacie oskarżenia i oczekujecie, że on się zawstydzi i odejdzie? Czy co zrobi? Człowiek ten otwarcie zapowiada, że komisja ds. badania wpływów będzie działać w innym składzie i badać wpływy rosyjskie w PiS. Jednocześnie ogłasza publicznie, że PiS psuje stosunki Polski z Rosją. I wszyscy się śmieją, bo uważają, że to taka niekonsekwencja. Tym, co wsiedli do samolotu 10 kwietnia też się zdawało, że wrócą do domu. Jednak nie wrócili. Im się też zdawało, że wszystko jest w porządku. Jeśli ktoś oskarża swojego przeciwnika o rzeczy naprawdę niepiękne, musi się liczyć z tym, że te jego zaklęcia się zmaterializują. I nie będzie mu wcale do śmiechu. To jedna kwestia. Kolejna jest taka, że posłowie reprezentują naród. Dobrze by było więc, żeby zachowywali się w sposób dla narodu zrozumiały, obliczalny, a przede wszystkim skuteczny. Nic tego, niestety, nie zapowiada. Wystąpienie zaś rzecznika Fogla jest wręcz demaskatorskie. Przyznam, że trochę się rozczarowałem. Przez czternaście lat po Smoleńsku ludzie rządzący Polską nie rozumieją co to są fakty dokonane, a także, że nie można odwrócić biegu wydarzeń. To jest naprawdę zasmucające.

Kiepsko się płynie na fali rozczarowań, a zdaje się że na nic innego nie możemy liczyć. No, ale rynek treści i sprzedaż książek to ostatnie zmartwienie władzy, która ma teraz poważniejsze problemy.

lis 292023
 

Zanim przejdę do rzeczy dwa ogłoszenia. Od czwartku, od 10.00 do niedzieli do 17.00, jesteśmy z Lucyną na Targach Książki Historycznej pod Zamkiem Królewskim. Z przerwami na sen rzecz jasna. Będzie specjalna promocja.

Najprawdopodobniej w sobotę będzie z nami Hubert, który wrysowywał będzie autografy do książki „Gniew. Bitwa Wazów” i do innych swoich prac.

Ponieważ przez ostatnie dwa dni, sprzedało się sporo książek, wysyłka będzie realizowana wolno. Z powodu, o którym napisałem wyżej – jesteśmy na targach i nie możemy jej usprawnić. Dział wysyłek to jedna osoba.

Teraz do rzeczy. Na ekrany kin wszedł film „Napoleon” Ridleya Scotta, który już od pół roku wywołuje wielkie emocje u ludzi zainteresowanych historią. Chodzi mi tutaj o ludzi zainteresowanych historią w szczególny sposób, czyli takich, którzy uważają się za ekspertów. No więc ci eksperci czekali pół roku, mrucząc coś tam półgębkiem, na tego Napoleona, po to, żeby zacząć wygłaszać opinie na jego temat. Tymczasem już z samej zajawki widać było, że ten film to jakaś nędza, a Ridley Scott robi swoje obrazy, bo mu za to płacą, a nie dlatego, że przeżywa historię i współczesność własnego kraju tak intensywnie, że okresowo wpada w depresję – jak Kurosawa. Nie wiem, jak to się dzieje, że nikt z wypowiadających się o filmie ludzi, a przynajmniej ja na takich nie trafiłem, nie zauważył, że tak zwani wielcy reżyserzy to stajnia. Żeby się do niej dostać trzeba coś podpisać, zrobić jeden lub dwa zakłamane filmy i jechać po tematach, które gwarantują oglądalność. Dlaczego gwarantują? Bo wśród publiczności są rzesze znawców, całkowicie przekonanych, że Ridley Scott zrobił film o Napoleonie specjalnie dla nich. Żeby mogli wypowiedzieć się na temat scen bitewnych, kroju mundurów i gry aktorskiej. To mnie nieustająco zdumiewa. Ludzie, którzy nie wiedzą nic o grze aktorskiej, a o bitwach czytali w książkach Łysiaka, albo innego jakiegoś autora, uważają, że posiedli stosowną legitymację do oceny nowego filmu Scotta. Na jakiej podstawie? Kiedy Kossak miał malować Somosierrę czy inną jakąś bitwę, jechał na miejsce i dokonywał wizji lokalnej. Gromadził materiały i organizował seminarium z udziałem kolegów malarzy i sponsora, którym tłumaczył wszystko i pokazywał dlaczego ma być tak, a nie inaczej. Do oceny filmu „Napoleon” wystarczy, że jeden z drugim coś tam kiedyś przeczytał. Powtórzę – ten film zapowiadano jako film dla kucharek. A wiemy to dlatego, iż podkreślano wątki miłosne w zajawce. Główny bohater zaś wygląda jak upiór z opery, a nie jak Bonaparte. I niech mi nikt nie tłumaczy, że to wybitny aktor. Pretensja, że nakręcono go nie tak, jak sobie ktoś wyobrażał jest dziecinna, tak jak i cały ruch recenzencki związany z wielkimi dziełami filmowymi wchodzącymi na rynek. To tylko darmowa promocja propagandy filmowej. Dawno nie było nic o Napoleonie i ktoś postanowił to wykorzystać. Wynajął Ridleya Scotta, który jest na tyle sprawny, żeby sprzedać każdą brednię. Ludzie zaś oczekują, że będzie jednak inaczej. Niektórzy mają nawet pretensję, że w filmie nie ma nic o Polakach. A zapłaciliście producentowi, żeby było? Mnie zdumiewa ten fakt, że nikt w żadnej polskiej instytucji nie wpadł jeszcze na pomysł, żeby płacić tym, co planują takie wydarzenia, za umieszczanie w nich polskich wątków. To powinna być praktyka powszechna. Nie jest, albowiem ludzie naiwnie wierzą, że film to sztuka, a nie propaganda, albowiem opowiada ludzkie historie, a reżyser zmaga się z wielkością przedstawianych postaci. To jest gówno prawda. Reżyser realizuje to, co mu każe producent, a jak on nie ma do końca sprecyzowanych wizji, mówi do reżysera – weź coś wymyśl. I ten wymyśla. Co Ridley Scott wymyślił w filmie „Królestwo Niebieskie” wszyscy wiemy, nikt jednak nie zapytał ile mu za to zapłacili Arabowie i Turcy. Bo każdy wierzy,  że on tak szczerze, albo z głupoty pokazał tych Templariuszy. No i wszystko poprzekręcał także z tego powodu, że jest Anglikiem i nie lubi Kościoła.

I tu dotykamy sprawy bardzo ważnej – produkcja filmowa to rynek i tam się targują przedstawiciele handlowi różnych organizacji. Potem z tego wychodzą filmy, które jacyś niedorobieńcy w dziurawych swetrach, odkładający na bilet do kina przez dwa miesiące, recenzują w polskim twitterze, przypierając miny znawców klasy światowej. Istotne pytanie brzmi – dlaczego żadna polska organizacja nie weźmie udziału w tych targach? Po pierwsze dlatego, że ci co nimi kierują nie wierzą w takie rzeczy, po drugie dlatego, że sami chcieliby być filmowcami, aktorami, producentami, ale nie mogą, więc tylko ich udają, prezentując stosowne, wyobrażone pozy, na rautach i przyjęciach, a także w mediach, po trzecie – jakikolwiek ruch inny niż pozorowany w obszarze tak zwanej promocji Polski wywołałby serię gwałtownych oskarżeń w zasadzie o wszystko – głupotę, niegospodarność, nie zrozumienie branży czy inne jakieś pierdoły. Istotne zaś byłoby tylko to, że ktoś zaburzył hierarchię, wyskoczył przed szeregi i domaga się rzeczy, które w Polsce są nie do pomyślenia.

Podsumowując – wiara w obłąkaną wizję świata filmu jest ważniejsza niż wszystko inne. Niż sam film, jego produkcja, gangi działające na rynku, niż istotny sens zawodu reżysera. W całym tym obłędzie jakim jest oglądanie filmów, pisanie o nich, ocena pracy twórców, pokazy, festiwale, najważniejsze jest, by ocalić własną wrażliwość. To znaczy co dokładnie? Nic. Pustkę. Cień wrażeń z przeczytanych dawno lektur. Tylko tyle. Ludzie nie wierzą, że sprawność warsztatowa polega na tym, by umiejętnie i zawsze w odpowiednim momencie wywołać wzruszenie u widza. To zaś wywołuje się ciągle tak samo, tymi samymi metodami, tymi samymi zagrywkami, tą samą tandetą. Widz zaś jest przekonany, że skoro drży mu serce, albo żołądek podchodzi do gardła, to świadczy o wielkości twórcy. O niczym nie świadczy. Tylko o tym, że udało się nabrać paru frajerów. Ludzie oglądający film „Królestwo niebieskie”, a nie mający pojęcia jak wyglądają opisy tych zdarzeń, nie mówiąc już o jakichś próbach ich rekonstrukcji, też pewnie płakali na tym filmie. Szczególnie, kiedy główny bohater grzebał żonę, albo zakochiwał się w niewłaściwej kobiecie. I guzik ich obchodzili ci Templariusze i cała ta dęta historia z Jerozolimą.

Dlaczego z Napoleonem miałoby być inaczej?

Teraz sprawa kolejna – to o czym tu ciągle gadamy, czyli ta mityczna promocja Polski, na którą przeznaczane są potężne budżety, nie może się udać nigdy. Bo paradygmaty, na których opiera się rynek są niezrozumiałe dla ludzi dysponujących pieniędzmi na takie rzeczy przeznaczonymi.

W Napoleonie nie ma wątków polskich, bo ich tam być nie może. Żeby przyciągnąć do kina więcej ludzi Scott pokazał cycki jakiejś mietły, udającej Józefinę. Gdyby pokazał Polaków, nikt by na ten film nie poszedł. Najpierw więc trzeba się postarać o towar, który mógłby być w takim filmie zaprezentowany, albo po prostu zapłacić. Jak to zrobić nikt w Polsce nie wie. A nie wie, bo wszystkim wydaje się, że żeby podnieść oglądalność wystarczą cycki. I to przy świadomości, że normalnie na ulicach odbywają się parady LGBT i nie takie rzeczy jak cycki się tam pokazuje.

Żeby wejść na globalny rynek treści Polska nie może korzystać z tych samych wytrychów, co Scott i inni wielcy reżyserzy. Bo oni to zawsze zrobią lepiej i zawsze przebiją nas tematem. U nas nie było Napoleona, nie było też wielu innych rzeczy, o których warto robić filmy. Trzeba się więc zastanowić co było i o tym stworzyć gawędę. Najlepiej zaś kilkanaście gawęd rozstawionych w różnych segmentach. Z tym jednak może być kłopot, albowiem rządzi u nas system ekspercki. Czego nie ma w  świecie, a najlepszym tego przykładem jest sam Ridley Scott i jego filmy. System ekspercki polega na tym, że jak w księgarniach i w sieci, bo nie w kinie przecież, albowiem to jest za drogi sport, pojawią się książki uznane za fachowe, mowy nie ma, żeby pojawiły się tam inne, promujące inną jakąś jakość. Mam na myśli jakość inną niż ta, jakiej oczekiwali rodzimi znawcy epoki napoleońskiej. To z miejsca wywołuje kolaps i powstanie wąskich kółek zainteresowań kłócących się o nieistotne szczegóły. No i wysuwających pretensje do Ridleya Scotta, że nie zrobił filmu tak, jak sobie go wyobrażali.

Powiecie, że to nie może tak wyglądać, albowiem zakrawa na obłęd. Niestety tak właśnie jest. I nie ma mowy, żebyśmy kiedyś uwolnili się od tego szaleństwa.

lis 282023
 

https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/gniew-bitwa-wazow-gabriel-maciejewski/

 

https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/pamietniki-sybiraka-edward-czapski/

 

https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/kredyt-i-wojna-tom-i-2/

 

https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/kredyt-i-wojna-tom-ii/

 

https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/bitwa-o-warszawe-1944-major-zbigniew-sujkowski/

 

https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/przygody-kapitana-magona-leon-cahun/

lis 282023
 

Wczoraj znowu rzuciła mi się w oczy fotografia Macieja Świrskiego. Miał tak fantazyjnie podkręcone wąsy, jak jeszcze nigdy, i jakiś jedwabny szal zarzucony nonszalancko wokół szyi. Zamyśliłem się nad tym jego wizerunkiem i przypomniał mi się tekst, który tu kiedyś, całkiem niedawno umieściłem. Dotyczył on sposobów zwracania na siebie uwagi wśród celebrytów w Polsce. Większość z nich albo się w coś przebiera, albo się całkiem rozbiera. – Co się czepiasz – powie ktoś – człowiek chce elegancko wyglądać! Okay, czy ja coś mówię? Niech sobie wygląda elegancko. Mam jednakowoż taki postulat, żeby tę elegancji nie mieszał z działaniami na rzecz poprawienia dobrostanu ogólnego. Bo widać, po wyborach 15 października, że im kto w PiS „eleganciej” wygląda, tym słabsze efekty uzyskuje. Poprzez bowiem niewymuszoną, a czasem i wymuszoną elegancję, ludzie i całe instytucje chcą skłonić wyborcę/odbiorcę do oceny własnego potencjału. Czyli chcą wyrazić takie oto zdanie – poczekajcie, zobaczycie czego ja nie narobię, jak tylko mi się zachce. My jednakowoż oczekujemy, że ktoś – elegancki, albo nie – przedstawi nam efekty swojej pracy. Nie dokona demonstracji swojego potencjału intelektualnego, możliwości finansowych czy coś innego jeszcze…nie będę pisał czego…ale że pokaże co zrobił i jaki zbawienny wpływ ma to na nasze życie. Niczego takiego jednak nie dostrzegamy.

Problem z PiS i wyborcami partii jest taki, że działacze i politycy domagają się od nas, byśmy razem z nimi przeżywali preparowane gdzieś na zapleczu emocje i odchrzanili się w elegancki sposób od tego, co istotne, czyli od efektów pracy. Te bowiem kiedyś przyjdą. Jeśli nie w wyniku działań samej partii, to w wyniku zmiany międzynarodowych koniunktur. My jednak nie chcemy tego czynić. I to jest kłopot, którego – jak donoszą nam uprzejmie ludzie chadzający jeszcze do klubu Ronina – nie rozumie w partii nikt.

Jaka jest istota tego nieporozumienia? Członkowie partii, umówmy się bez przesadnej złośliwości, ludzie którzy w większości mają bardzo nisko zawieszony horyzont, chcieliby rządzić dekretami, a najlepiej memami. Coś powiedzieć o husarii i usłyszeć po tym wycie tłumu. Potem coś o wybuchu – i znowu wycie. I tak w kółko. Proszę Państwa, w ten sposób swoimi wyborcami zarządza Tusk. Jeśli chcecie go naśladować musicie sięgnąć po jego target, a to oznacza inne kostiumy, inne gawędy, inną narrację polityczną. Jeśli nie jesteście gotowi na jej zmianę – przykro mi to mówić – ale macie nas. My zaś głosujemy na Was z coraz większym rozdrażnieniem, albowiem do komunikacji z nami delegujecie ludzi, których Tusk nie wysłałby do ZK Wronki, żeby dyskutowali tam z osadzonymi. I to jest drugie dno problemu. Konflikt ten pozostanie i będzie nam towarzyszył do końca, czy to się prezesowi Kaczyńskiemu podoba czy nie. Końcem tym zaś będzie likwidacja Internetu. I wtedy zapanuje spokój. Rozstawieni w terenie funkcyjni będą namawiać ludzi do różnych głupkowatych wystąpień, system nie będzie wydolny, ale zawsze zdarzy się coś, co spowoduje, że koniunktura trochę się przechyli i wtedy ludzie za kogoś przebrani, ale całkowicie pozbawieni mocy sprawczych, ogłoszą że to dzięki nim osiągnięto tę ćwiartkę sukcesu. Dla PiS najlepiej by było gdyby czasowo zlikwidowano demokrację. Wtedy można by prowadzić politykę gabinetową i nie oglądać się na wyborców, którzy pyszczą w sieci, zamiast słuchać, co im tam ma do powiedzenia jeden czy drugi działacz. Dlaczego oni pyszczą? Bo czują się niedocenieni. To proste. Głosują i uważają, że należy im się za to chociaż słabe „dziękuję”. Nie zaś połajanki działaczy, którzy oskarżają wyborców o zbyt małą frekwencję i zbyt małe zaangażowanie.

Przez ostatnie cztery w PiS demonstrowano gotowość do działań, nie mając ani ochoty, ani możliwości by działać naprawdę. W istocie działacze dysponowali tylko strojami i pomadą do wąsów. To niestety za mało. Demonstrowanie czegokolwiek nie ma już sensu. Przekonał mnie o tym wczoraj Zychowicz, który nie będąc tego świadom powiedział, że koniunktura na treści kojarzące się z prawicą, ojczyzną, Bogiem i Kościołem wygasa. I to będzie dla wielu ludzi najgorsze. Nie utrata władzy przez PiS, nie Tusk na stanowisku premiera, ale wyhamowanie koniunktur na treści wyżej wymienione. Poniosły one bowiem spektakularną klęskę, nie zamieniono ich w nic wartościowego, przeciwnie, pocięto na trociny i zmieszano z plewami. Budżety poszły na zatracenie, nic z nich nie wynikło, poza zaklęciami Holeckiej na wizji, która przekonywała wszystkich, że oto TVP odnosi wielki sukces. Idzie czas innych koniunktur i jedyna nadziej w tym, że realizujący je autorzy są jeszcze głupsi i bardziej pretensjonalni od naszych. Ja osobiście największe nadzieje pokładam w redaktorze Kamilu Janickim z Krakowa, który napisał ostatnio książkę o historii Słowian.

No, ale co powiedział Zychowicz? Otóż zmartwił się, że jego nagranie z Bartosiakiem osiągnęło oszałamiający wynik – 7000 odsłon na YT, ale administracja tego YT obcięła z sobie tylko znanych powodów ten wynik o 1800 odsłon. Przypomniałem sobie, jak w szczytowym okresie prosperity miałem w salonie24 6 tysięcy odsłon dziennie. Z samego tylko pisania, bez pokazywania gęby i osób towarzyszących. To właśnie oznacza, że koniunktury wygasają. Były one bowiem na sztywno połączone z działaniami partii i postawami jej prominentnych członków, a także z publicystyką TVP. Nikt sam z siebie, czy to wydawca, czy publicysta-autor nie utrzyma się na rynku, kiedy Bartłomiej Sienkiewicz zostanie ministrem kultury i wyznaczy nowy kurs. Wszyscy rzucą się do organizowania zbiórek. No, ale w tym segmencie konkurencja jest jeszcze ostrzejsza i wygrywają ci, co nie boją się iść do więzienia za głoszone treści i wygłupy. Można więc rzec, że to do czego nawoływano w mediach związanych z PiS przez te wszystkie lata czyli kultura debaty i ogólne podniesienie poziomu zostały na długi czas pogrzebane.

Na koniec słowo o skuteczności. Oto uaktywniono tak zwanego agenta Tomka, który zaczął wygadywać różne rzeczy pod adresem osób publicznych, w tym redaktora Gmyza. I tenże redaktor napisał na twitterze, że jak Kaczmarek nie przestanie, to ma się szykować na Armagedon w ciągu 24 godzin. Po upływie tego czasu znany wszystkim z TVP redaktor Gmyz napisał coś takiego mniej więcej – No, Kaczmarek, przegiąłeś, będzie Armagedon, wypatruj listonosza.

Normalnie Siwa niszczyciel światów…

Trochę żartuję, a trochę nie. Sami wiecie dlaczego…

Przypominam o naszych nowych książkach i o promocji, która kończy się dziś o 21.00

 

https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/gniew-bitwa-wazow-gabriel-maciejewski/

 

https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/pamietniki-sybiraka-edward-czapski/

 

https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/kredyt-i-wojna-tom-i-2/

 

https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/kredyt-i-wojna-tom-ii/

 

https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/bitwa-o-warszawe-1944-major-zbigniew-sujkowski/

 

https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/przygody-kapitana-magona-leon-cahun/

lis 272023
 

Jak wiecie wydaję wyłącznie książki ryzykowne, to znaczy takie, których nie wyda żadne pobierające dotacje wydawnictwo, albowiem te muszą mieć solidną podkładkę propagandową. To znaczy – w praktyce – że muszą się kojarzyć jednoznacznie z Trylogią, „Popiołami”, „Nad Niemnem” czy jeszcze innym jakimś wielkim tytułem. W mojej ocenie jest to wyrzucanie pieniędzy w błoto. Ma ta działalność tyle samo sensu, co narodowe czytanie. Spłaszcza przekaz, uniemożliwia dyskusję, a do tego dzieli rynek na dwie rozłączne części – na wtórne książki, mające „budzić ducha” i na literaturę specjalistyczną, którą ludzie kolekcjonują po to, by ładnie wyglądała na półkach. Schemat ten powoduje, że cały ciężar tak zwanej poważnej dyskusji o historii spoczywa na profesorze Nowaku, którego głos jest jednak coraz słabiej słyszalny.

Oglądam sobie czasem wystąpienia prof. Nowaka. Jedno z nich na przykład obejrzałem dziś z rana. Był to fragment wykładu dotyczący polskich kompleksów na tle zachodu. Profesor Nowak twierdzi, że narodziły się one w latach 1630- 1670, a ich podłożem były najazdy i wojny domowe. Utrwaliły się zaś w XVIII wieku, poprzez sponsorowane z Petersburga i Berlina, pisma francuskich filozofów, którzy pełnili tę samą funkcję, jaką dziś pełnią dziennikarze gazowni.

Wysłuchałem tego co powiedział prof. Nowak i mogę dodać od siebie, że takie naświetlenie tych spraw bardzo mi odpowiada. Nie zostało jednak to rozumowanie doprowadzone do końca, albowiem jeśli przyjmiemy, że pompowanie narodu frustracją nastąpiło we wskazanych przez profesora latach, łatwo wskazać człowieka, który proces ten rozpoczął. Był nim król Władysław IV. Władca ten często wynoszony pod niebiosa jako polityk z wizją, w dodatku zwycięzca i peacemaker, był w mojej ocenie kimś zupełnie innym. Był człowiekiem, który uległ wizji stworzonej przez agentów francuskich, w wizję tę uwierzył bez zastrzeżeń i został wciągnięty w pułapkę. Od kiedy król był pod wpływem polityki Paryża? Trudno orzec, ale łatwo przyjąć że od czasów swojego ślubu z Marią Ludwiką Gonzagą. Podłożem zmiany królewskiej polityki z proaustriackiej na profrancuską były jego relacje z ojcem. Te zaś przez historyków są oceniane jednoznacznie – zły Zygmunt nie rozumiał bardziej odeń dynamicznego syna i krzyżował jego dalekowzroczną politykę. To jest, moim zdaniem, wizja wprost spreparowana przez politykę oświeceniową, która nie zaczęła się w XVIII wieku, ale stulecie wcześniej, kiedy to założono Akademię Francuską. Politycznym zaś ojcem oświecenia, które postponowało narody Europy Środkowej i wpędzało je w nędzę i aspiracje był kardynał Armand de Richelieu.

I o tym, między innymi jest moja nowa książka „Gniew. Bitwa Wazów”. O relacjach pomiędzy ojcem i synem w okolicznościach silnego politycznego kryzysu. Bitwę pod Gniewem nazywa się bitwą Wazów, albowiem walczyli ze sobą stryj i bratanek, ale przecież była to bitwa trzech Wazów, w obozie polskim znajdował się przecież także królewicz Władysław. Zygmunt zaś, dowodząc operacją, musiał stawić czoło nie tylko Gustawowi Adolfowi, ale także swojemu synowi, który domagał się, by powierzono mu dowództwo nad armią. Konflikt starego króla z synem zwykle oceniany jest niekorzystnie dla Zygmunta. Tak, jakby panowanie Władysława IV nie zakończyło się serią katastrof. Tak, jakby owe katastrofy nie były wynikiem błędnej polityki króla, a niezawinionym przez nikogo kataklizmem. Takie formaty dominują w opisach zdarzeń z pierwszej płowy XVII wieku i mowy nie ma, żebyśmy się spod ich wpływu wyzwolili. Próbujmy jednak. Po to między innymi napisałem tę książkę, którą zamierzam dystrybuować i liczę na jakąś dyskusję na temat opisanych tam wydarzeń. Są one niestandardowe jeśli brać pod uwagę to, co się drukuje w Polsce na temat historii XVII wieku. Nie ma tam bowiem bohaterstwa, nie ma jednoznacznego sukcesu, ani też jednoznacznej porażki. Książki tej nie napisałby i nie wydał, żaden rodzimy dystrybutor pieniędzy, bo te przeznaczone są na projekty jednoznacznie propaństwowe, czyli takie, które mimowolnie wywołują okrzyk – hurrrrrrrraaaaaaa!!! I zachęcają ludzi do tego by poświęcali życie i mienie dla dobra wspólnoty. My tego czynić nie będziemy. Triumf takich koncepcji bowiem doprowadził po dwóch stuleciach do okoliczności, w których powstała druga z prezentowanych tu dziś książek – „Pamiętniki Sybiraka”. Ja ją Państwu prezentuję, że się tak wyrażę, saute. To znaczy bez panierki. Jest to goły tekst Edwarda Czapskiego, który został zesłany na Syberię po Powstaniu Styczniowym. Edward Czapski, herbu Leliwa był ziemianinem z Litwy, a jego wspomnienia zostały cudem uratowane z pożogi. Tekst został poskładany przez Zofię Czapską i opatrzony przypisami jej autorstwa. Zrezygnowałem z publikacji tych przypisów, jak również adresowanej do polskiej emigracji w Londynie przedmowy Stanisława Vincezna. Dodałem tylko wyjaśnienie, dlaczego zdecydowałem się zainwestować w publikację tych wspomnień. Były one wydane tylko raz jeden, w roku 1967 w Londynie. Na allegro ich cena sięga niemal 400 zł. Edward Czapski ma w polskiej wiki jakąś śmieszną i nic nie znaczącą notkę. O wiele lepiej potraktowali go Białorusini i Litwini. Ci pierwsi opublikowali nawet w sieci tekst wspomnień w języku białoruskim.

Dlaczego dochodzi do takich horrendów? Albowiem czym innym jest dystrybucja pieniędzy na kulturę, a czym innym dystrybucja książek. I naprawdę jedno nie przeszkadza drugiemu, trzeba się tylko pozbyć złudzeń, że transfer dużych pieniędzy oznacza sukces. Trzeba się też pozbyć złudzenia, że może on na kimś zrobić wrażenie. Nie ma bowiem takich pieniędzy, żeby nie można było i skontrować jeszcze większymi pieniędzmi.

Pozostańmy przy sprzedaży książek, bo one trafiają, o czym wielokrotnie pisałem do serc i umysłów, w dodatku bez pośrednika. Stąd także moja decyzja by zaprezentować czytelnikom wspomnienia Czapskiego, bez dodatków. Tekst ten znakomicie broni się sam, choć nie jest kompletny, bo jego część została zniszczona. Wydałem go też licząc na opamiętanie tych osób, które mieszkając na tak zwanej ścianie wschodniej, popełniły błąd głosując w ostatnich wyborach na KO i Trzecią Drogę. Mam nadzieję, że część z nich przeczyta te wspomnienia, a niektórzy może się nawet nad nimi zastanowią.

Do tego proponuję, z przyczyn o których już wielokrotnie pisałem, promocję trzech tytułów. Potrwa ona do jutra do godziny 21.00

Informuję też, że będziemy w tym roku na targach pod Zamkiem, które odbywać się będą w dniach 30 listopada – 3 grudnia. Promocja już wówczas nie będzie obowiązywać, ale moja żona, która zdecydowała się wziąć w tej imprezie udział wymyśliła inną promocję. Jaką? Dowiecie się na miejscu.

 

https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/gniew-bitwa-wazow-gabriel-maciejewski/

 

https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/pamietniki-sybiraka-edward-czapski/

 

https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/kredyt-i-wojna-tom-i-2/

 

https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/kredyt-i-wojna-tom-ii/

 

https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/bitwa-o-warszawe-1944-major-zbigniew-sujkowski/

 

https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/przygody-kapitana-magona-leon-cahun/

lis 262023
 

Kampania KO była przygotowana lepiej niż kampania PiS i to jest oczywistość. Mimo iż rok 2019 wskazał jakie błędy popełnia Prawo i Sprawiedliwość i można było ich uniknąć. Kampania KO oparta była na nienawiści zbiorowej przełożonej na szereg mniejszych niechęci, do poszczególnych działaczy PiS. Panuje powszechne przekonanie, że takim metodom można się przeciwstawić jedynie poprzez wstawienie na front osobowości wyrazistych i dynamicznych. Jeśli tak rzeczywiście jest, to powiedzcie mi, jakim cudem Płaczek znalazł się w sejmie?

Mamy do czynienia, w zasadzie codziennie, z coraz bardziej wyrazistymi aranżacjami, których ofiarą pada publiczność. Każdy dureń może założyć sobie zrzutkę, opowiadać na YT o tym, że Ukraińcy nas za chwilę wyrżną, albo Amerykanie odejdą na Pacyfik i wejdą tu ruscy. I na pewno znajdzie wdzięczną publiczność, która coś tam mu zapłaci. Przy takiej łatwości konkurowania z medialnym profesjonalizmem i przy takiej bezczelności trzeba się naprawdę zastanowić nad tym skąd się bierze skuteczność i jak buduje się niechęć do przeciwnika. PiS nie zbudował wystarczająco silnej niechęci do Tuska, choć bardzo się starał. TVP zbudowało za to niechęć do wielu działaczy PiS, a przede wszystkim do własnych ekspertów, którzy pokazywani byli dzień w dzień w wiadomościach i zabierali głos w każdej sprawie. Od hodowli tuczników po produkcję rakiet.

Wpadły mi wczoraj w oko dwie rzeczy. Nagranie Zychowicza z Markiem Budziszem i twitt redaktora Gursztyna odnoszący się do niedawno opublikowanego artykułu GW na temat sytuacji na granicy. Dwaj pierwsi bohaterowie naszych czasów z trudem powstrzymują wesołość opowiadając o zagrożeniach jakie nas czekają w najbliższym czasie i wyobrażając sobie – jak przypuszczam –  frajerów, którzy lecą do komputera by zamówić przez Internet ich książki. Redaktor Gursztyn zaś, wzorem innych, ważniejszych odeń redaktorów z TVP domaga się, żeby ktoś wreszcie zaczął nagłaśniać sprawy opisane niedawno przez gazownię. A cóż takiego tam napisali? Mniej więcej to, że Holland w swoim filmie kłamała. Sytuacja na granicy nie wygląda tak, jak ona to pokazała, ale bardziej tak, jak to było przedstawiane w TVP. I na to jeden z redaktorów TVP pisze, że ktoś powinien to wreszcie nagłośnić. W sensie, że my chyba? My – blogerzy…Proszę bardzo, nagłaśniam. W dodatku zupełnie za darmo. Nie chcę za to honorarium. Sprawę tę na początku podniósł Jan Maria Rokita, który – w swoim obecnym emploi – powinien być schowany na pawlacz. Jest bowiem symbolem nieskuteczności, postacią z czeskiej komedii i w ogóle pretekstem do ogólnej beki. On też się domaga, żeby ktoś się wreszcie tym zajął.

Nie wiem czy należycie jasno się wyrażam. Oto TVP przez całe dwie kadencje PiS stanowiła, a przynajmniej takie było powszechne przekonanie, propagandową tubę rządzącej partii. I wydawać by się mogło, że jej wpływy są wielkie. Ledwie opadł kurz po wyborach, które przecież nie zostały jakoś drastycznie przegrane i okazuje się, że wpływ TVP jest równy zeru. A jej pracownicy domagają się reakcji przypadkowych ludzi, na jeden artykuł, którym powinien się zająć prokurator, w dodatku wojskowy. Jeśli bowiem na granicy trwa wojna hybrydowa, to film Hollandowej podpada, jak mniemam, pod zdradę stanu. I GW pisze w dodatku, że nie zawiera on prawdy, ale jest jedynie pewną wizją. I nic się nie dzieje. Jedyną siłą sprawczą ma być Internet. Mamy żywić Zychowicza, dawać władzę i charyzmat największej partii w Polsce, bo wynajęci przez tę partię ludzie, zatrudnieni w państwowej telewizji mogą się jedynie ustawiać na czyimś tle i tam prezentować swoje poglądy i kreacje. I zapewne – w chwili kryzysu – mamy wyjść na ulicę, narażać się na wszelkie związane z tym niebezpieczeństwa, a w razie sukcesu tej akcji przekazać władzę działaczom PiS i ich uwiarygodnić? To na szczęście nie jest mój problem i ja w związku z tym żadnych rozczarowań przeżywał nie będę, albowiem w żadnych demonstracjach nie biorę udziału. Raz wziąłem i wystarczy. O jeden raz za dużo.

Myślę, że będzie jeszcze weselej, bo prezes zwołał na styczeń nadzwyczajny jakiś kongres prawicy, gdzie wszyscy będą się zastanawiać co zrobić przed nadchodzącymi wyborami samorządowymi i europejskimi. Wyznaczono nawet frontmanów, którzy będą koordynowali tę akcję. W „Do rzeczy” napisali, że będzie to obejmowało głównie sprawy polskie, bez zagranicy. Nie wiadomo co to może znaczyć, bo wszak wybory europejskie zagranicy dotyczą, a jednym z głównych rozgrywających jest minister Rau. Pozostali dwaj to minister Gliński i minister Czarnek. Ten ostatni był głównym czarnym ludem, którego wskazywała opozycja jako zagrożenie dla demokracji i różnych swobód. Był on też autorem kilku nieszczęsnych bon motów, służących opozycji do nawalania PiS. I stał się przez nie jeszcze wdzięczniejszym obiektem ataku niż Beata Szydło. Oczywiście – każdy ma tam jakieś swoje rachuby. Ja nie mam nic do ministra Czarnka, chcę tylko powiedzieć, że w zbudowanej na nienawiści preparowanej w każdym pojedynczym sercu kampanii KO, zajmował on ważne miejsce. I przeciwko niemu kierowana była największa ilość hejtu.

Myślę, że sprawy należy ująć w kategoriach ilościowych – czy Przemysław Czarnek jest w stanie wyprodukować w mediach tyle śmiesznych powiedzonek, że zrównoważą one medialną kampanię przeciwko niemu? Bo to jest kampania. I niech ktoś wreszcie zauważy tę dysproporcję – tamci robią negatywną, personalną kampanię przeciwko konkretnym osobom. Uczestniczą w niej media, farmy trolli, politycy KO, jej działacze regionalni, przypadkowe osoby ziejące nienawiścią do PiS i Bóg jeden wie, kto jeszcze. W PiS nikt nie wpadnie na pomysł, że wystawienie wyrazistej postaci powinno łączyć się ze stworzeniem jej zaplecza, zbudowaniem analogiczne machiny propagandowej wymierzonej w tamtych. W PiS wszystkim się zdaje, że jak ktoś pełni ważne stanowisko, potrafi opowiedzieć żart i daje sobie radę w pyskówkach, to będzie dobrze. Nie będzie dobrze, bo to jest wysyłanie pojedynczych ludzi na zatracenie. PiS nie może przekonać wyborców, że Tusk to zdrajca, Rachoń apeluje do rządu, żeby ujawniał jakieś kwity, czyni to na wizji. Dziennikarze codziennie właściwie demonstrują bezradność, a zapowiedziana konferencja zjednoczonej prawicy opierać się będzie na Czarnku, który jest głównym celem ataków i szyderstw. I sam się nie obroni, bo wobec stosowanej przez tamtych metody nie można odpowiadać podobną metodą. To właśnie prowadzi do bezradności, czego przykładem była i jest nadal publicystyka w TVP. Nikt nie jest w stanie przekrzyczeć jawnych, oczywistych i bezczelnych kłamstw. W dodatku podawanych tak, że nie można przeciwko nim skierować sprawy do sądu, bo strach, lub też chronionych immunitetem. Trzeba zagrać va banque i unieważnić wybory, rozpocząć postępowanie przeciwko oszczercom i wyprowadzić prewencje na ulicę. Potem zaś dopiero siadać do rozmów z tymi wyfiokowanymi pańciami. Nie wcześniej. Lub też zająć się budowaniem pozytywnego, niekonfrontacyjnego przekazu opartego na innych niż Przemysław Czarnek osobach. I tu pojawia się postać ministra Raua, który ma duży kredyt, jest osobą spokojną, zrównoważoną i kompetentną. No i nie robi niczego, co dałoby się przerobić na mem. Stworzenie pozytywnego przekazu nie polega na zakomunikowaniu wyborcom – chcemy dobrze. To jest za mało. I niech ktoś to wreszcie zrozumie.

Będziemy mieli ten kongres i na to wygląda, że wyznaczy się tam kolejną grupę młodych zdolnych, którzy rokują najlepiej. I oni, bez żadnego wsparcia medialnego, bez żadnych narzędzi, bez planu i celu zostaną wysłani na propagandową wojnę z przeciwnikiem, który nie musi się nawet obawiać demaskacji własnych łgarstw. Bo chodzi mu tylko o to, by zniszczyć wroga. Metoda jest nieistotna. A skoro jest nieistotna nie można jej kwestionować, bo to jest właśnie bezradność. Media związane z PiS zaakceptowały metodę tamtych i nawet nikt nie zauważył kiedy się to dokonało. Nikt nie zauważył, bo pycha ludzi kierujących tymi mediami jest tak wielka, że jakby na nią wleźli i spadli, to mokra plama by z nich nie została.

Obawiam się, że będzie jeszcze gorzej. Zapowiadają, że kongres ten zagarnie szeroko wszystkie środowiska prawicowe. Pewnie więc dojdzie do wydawania jakichś certyfikatów kto jest a kto nie jest szczerym patriotą. I – obstawiam to już dziś – wszyscy dawni i ci nieco świeżsi zdrajcy i kunktatorzy, dostaną stosowne uwierzytelnienia. Potem zaś kiedy zorientują się, że nie są one nic warte, grzecznie przejdą na stronę tamtych, jak swego czasu Migalski z Poncyliuszem. W końcu chodzi tylko o to, żeby się dobrze bawić. I o nic więcej.

My też się tu przecież nieźle bawimy obserwując to wszystko. Ktoś zapyta – skoro media nic nie znaczą, skoro prawo nie może być zastosowane, skoro nikt poza głupkowatym nawoływaniem do czynu nie może nic zrobić, to na co to wszystko i na czym się ten zestaw niemożności trzyma? Wszyscy wierzą, że prezes Kaczyński ma nadludzkie moce. I wszystko trzyma się na wierze w rozdawane przezeń charyzmaty. Nic ponad to się nie liczy. Żadna sprawność osobnicza, poza wskazaniem przez prezesa nie ma znaczenia. I długo jeszcze nie będzie miała. Bo to, co jest w PiS istotne, to hierarchie wewnętrzne. I trzeba by, żeby Tusk zorganizował gestapo, a także by rozpoczął aresztowania o świcie, żeby ten stan się zmienił. Chętnych zaś do przyjęcia namaszczenia z rąk Jarosława Kaczyńskiego jest ciągle wielu. I wierzą oni wiedzą, że nawet jak ta szarża na czołgi się nie powiedzie, to zawsze można będzie podpisać z Tuskiem jakiś akt niehonorowej kapitulacji i dostać odeń jakiś stołek. Tak to wygląda na dzień dzisiejszy. Może coś się zmieni, ale raczej wątpię.

lis 252023
 

Różnie wyraża się bezradność ludzi, którzy przekonani byli o tym iż przyszło im w udziale rozstrzygać najważniejsze problemy świata tego. Takich zaś jest w przestrzeni publicznej sporo. Zwykle popadają oni w stan, który ująłem w słowa widoczne w tytule. Dodam też, że nie wiem sam czy może być postawa bardziej irytująca i głupia. O ponad miesiąca twa zbiorowy onanizm polegający na wypisywaniu bredni na temat tego co się stanie, jak Rosja zajmie Polskę do Wisły. Są tacy, co uszczegóławiają te opisy do granic obłędu, bo chcą sobie jakoś wytłumaczyć sytuację w jakiej się znaleźli po 15 października. I myślą, że publikując te brednie przyczyniają się do lepszego zrozumienia geopolityki przez ludzi, którzy głosowali na Trzecią Drogę. Powstają jakieś absurdalne raporty nie oparte o nic, o żadną istotną informację, a ich podstawowym źródłem jest rosyjska telewizja, w której gromada dziadów z tytułami profesorskimi omawia plany ataku na Bałkany po zwycięstwie nad Polską.

W podobne gierki bawi się gazownia, a to z kolei oznaczać może tylko jedno – że ci, którzy do tej pory byli opozycją, zamierzają wejść w buty PiS i ogłosić się spadkobiercami, albo wręcz autorami wszystkich pisowskich reform i poczynań. Sam prezes zaś i jego otoczenie zostaną, na podstawie medialnych doniesień, skazani na polityczną i cywilną śmierć za rzekomą współpracę z Rosją. Ku temu wszystko zmierza. I mowy nie ma, żeby się PiS przed tym obronił, bo w telewizji od wyborów nic się nie zmieniło. TVP i TVP Info zachowują się jak japońska armia po bitwie pod Midway, nieświadome klęski, która już nastąpiła, mimo pozorów siły i sprawności, ponawiają ciągle te same, absurdalne i kosztowne ataki.

Do tego dochodzi onania za pomocą szyderstw i groteski. Nie ma się z czego śmiać tymczasem. Ktoś, zapewne jakiś sztab przy Tusku wypuścił informację, że jego rząd ma być zaprzysiężony 13 grudnia i że to taka intryga pisowska o charakterze symbolicznym. Nie wiem czy może być coś głupszego, ale wielu to podchwyciło i uważa, że pomysł jest znakomity. Tymczasem Tusk ogłosił, że on chętnie się na taki wariant zgodzi, albowiem 13 grudnia przypada dzień świętej Łucji i coś tam jeszcze. Moim zdaniem Tusk zmontował straszak. Tylko, że mało kto to zauważył. Nie wierzę też, żeby ten idiotyczny pomysł pojawił się w szeregach PiS, a jeśli on stamtąd wyszedł, to miej nas Panie Boże w opiece.

Kuriozum absolutnym jest to, co zrobił wczoraj redaktor Rachoń, domagał się mianowicie na wizji, żeby rząd odtajnił dokumenty potwierdzające współpracę czołowych polityków KO z Rosją. Nie wiem co powiedzieć, mi się wydawało, że od takich spraw jest właśnie Rachoń, który wystąpił w filmie „Reset”. Człowiek wszedł do siedziby Gazpromu w Szwajcarii, w nocy, a teraz domaga się, by rząd, którego telewizja sfinansowała tę eskapadę, odtajnił jakieś dokumenty, o których wiadomo, że są, ale czyjąś decyzją zostały zablokowane? Czyją? Ministra Kamińskiego?

Okay, może ja czegoś nie rozumiem i sprawy te są tak poważne, że za nimi nie nadążam. No, ale poważne sprawy omawia się zwykle w zaciszu gabinetów, a nie w telewizji. I nie czyni tego redaktor, uważany do 15 października, za największy pistolet w całym dziennikarskim światku. Wielu bowiem ludziom zdawało się, że z kim, jak z kim, ale z rządem Mateusza Morawieckiego dziennikarze TV Republika nie muszą się komunikować poprzez wizję. No, ale jak widać myliliśmy się.

Jakby tego było mało minister Macierewicz domaga się, by postawiono Hołownię przed trybunałem stanu. Kto ma to zrobić, że spytam? I komu mają pomóc takie komunikaty? Na pewno nie PiS i nie wyborcom, którzy czują się zrobieni w bambuko i załatwieni na cacy. No i oczekują jakichś działań, a nie demonstrowania bezradności i wskazywania, na jakieś istniejące gdzieś ponoć siły, które mają wszystko załatwić niejako automatycznie.

Mamy dość emablowania nas słowem. Chcemy zobaczyć jakieś czyny, nie tylko w wykonaniu ministra Błaszczaka, do czego się już przyzwyczailiśmy, ale także innych ministrów. I to szybko.

Nie wiem też czy jest coś bardziej irytującego jak żarty z Kosiniaka-Kamysza. Ktoś wczoraj przypomniał, że jego stryj był za komuny wiceministrem MON. Ludzie, ten facet to nie jest Kichuś majstra Lepigliny, jak wam się zdaje. To jest ktoś zupełnie inny, a kiedy zostanie ministrem obrony narodowej, może dojść do rzeczywistych dramatów. Jedyna nadzieje w ambasadorze Brzezińskim, z którego wszyscy szydzą, bo wygląda jak głupek i gada rzeczy, których żaden poważny analityk w Polsce nie wypowiedziałby na głos z obawy przed linczem. Brzeziński jest krytykowany tak samo, jak wcześniej Żorżeta, najbardziej chyba przychylna i sympatyczna osoba pełniąca funkcję ambasadora USA z jaką mieliśmy do czynienia. Słuchają ludzie tych rzekomych bredni Brzezińskiego o Tusku, słuchają i żadnemu nie przyjdzie do głowy, że są to zawoalowane groźby wobec Tuska. Bo wszystkim się zdaje, że polityka polega na demonstrowaniu opisanej wyżej bezradności, czyli na gwałtownych wystąpieniach i żądaniach by coś ujawnić, kogoś osądzić, coś przedsięwziąć, z kimś skończyć. To brednie. I tak polityka nie wygląda. Tak zachowują się ludzie, którym zdawało się, że mają moc sprawczą, a w rzeczywistości nie byli nawet pionkami. Czego się spodziewaliście po ambasadorze największego mocarstwa? Że poprzez rząd PiS i powie – ludzie, źle wybraliście, to może zniweczyć nasze działania! Czyście poszaleli? Mark Brzeziński mówi, że Tusk jest znanym przyjacielem USA, który rozumie czym jest demokracja, a także prawa człowieka i inne podobne rzeczy. I Tusk będzie musiał się zdecydować czym chce być, bo kim chce być, to kwestia, o której zdecydują inni. Konkretniej zaś będzie musiał zdecydować czyją chce być ofiarą. I tego się trzymajmy. Wbrew wszystkim świetnie zorientowanym analitykom nie wierzę, że Rosja może zająć Polskę wschodnią, nie wierzę, że Amerykanie zostaną z Polski wyproszeni, przez nowy proeuropejski rząd Tuska i nie wierzę, że Tusk wybierze ofertę Rosjan. Jeśli tak zrobi jego nazwisko, tu po pochówku, zostanie wymazane ze wszystkich miejsc, w których figurowało. Miejmy nadzieję, że przewodniczący Tusk to rozumie, a także, że rozumie to Władysław Kosiniak Kamysz, bo że nie rozumie tego Hołownia, to pewne. Tylko bowiem ich brak niezrozumienia okoliczności może być dla nas jakimś zagrożeniem. Tak sądzę. Choć oczywiście mogę się mylić, jak wszyscy.

lis 242023
 

Zdecydowanie nadużywam wyrazu kokieteria więc postanowiłem go zastąpić słowem emablowanie. To jest prawie to samo, ale nie do końca. Kokieteria bowiem jest bardziej kobieca, a emablowanie bardziej męskie. Od razu też wyznam, że w zawodach o mistrzostwo emablowania nie wyszedłbym nawet z grupy, ale wiem, że są prawdziwi czempioni w tej konkurencji, którzy nie cofną się przed żadną hańbą, byle tylko uzyskać odpowiedni efekt. To znaczy zwrócić uwagę osoby lub osób, które mają paść ich ofiarą.

Emablowanie ma różne oblicza i formy, od prostego lizusostwa, poprzez wpatrywanie się głęboko w oczy, na ordynarnych wyskokach kończąc. Chodzi o to, żeby się podobało, zrobiło wrażenie i wywołało stosowny efekt. Nie interesuje nas tu dziś emablowanie, którego celem jest wywołanie zainteresowania płci przeciwnej, ale ten drugi rodzaj, czyli zabiegi skierowane do grup zorganizowanych i trochę już przygotowanych na działanie emablowania. Cały wachlarz tych zabiegów widoczny jest dziś w sejmie X kadencji, która zapewne przejdzie do historii jako kadencja szczególna. Takich bowiem, wystudiowanych silnie  zabiegów, których celem jest uwaga publiczności, jej serca i umysły nie było widać w sali sejmu dawno, a być może nigdy. Na pewno zaś nie po II wojnie światowej. Ich nasilenie zaś oznacza zaś, że znaczenie parlamentu spada, rośnie zaś znaczenie działań zakulisowych, poczynań na pograniczu prawa, które próbują uchodzić za legalne i różnych wyskoków o charakterze nieodwracalnym. Na to należy teraz najbardziej uważać. Mogę się oczywiście mylić, bo cóż ja wiem o sejmie i jego tajemnicach. Jeśli jednak PiS postawi się w sytuacji, do której wszystko zmierza – bezradnego cielęcia – na pewno pójdzie na rzeź. I nikt nawet nie mrugnie.

Nie o polityce chciałem dziś jednak pisać. Wczoraj dostałem przedziwną wiadomość mms. Była to okładka książki zatytułowanej „Rozsypane puzzle”, której autorem jest znany we Wrocławiu ksiądz Mirosław Maliński. Ja tu zwykle nie krytykuję księży, ale w ostatnim czasie spotkałem się na twitterze z wielką aktywnością ludzi, głoszących szczególny dość pogląd – że Kościół przeszkadza w rozwoju nauki. Ludzie ci są świadomi, że twitter wyklucza jakąkolwiek dyskusję, a chodzi tam jedynie o to, by emablować kontrowersją i zaskakującymi formułami. I oni to właśnie czynią wciągając ludzi w absurdalne dyskusje, których celem jest wykazanie, że zdobycze nauki unieważniają Boga. Uczestnictwo w tych występach nie ma sensu, albowiem jeden rzut oka na profile tych osób, a jest ich naprawdę dużo, ujawnia, że tuż za kokieteryjnym wpisem tyczącym się nauki i jej ścieżek, jest kolejny – dotyczący majątku Kościoła i konieczności jego podziału. Trudno więc nie uznać, że ruch w tym interesie jest przypadkowy czy pozorny. Raczej jest zaplanowany i celowy, a celem są słabe umysły, które wdają się w dyskusję z prowokatorami i oszustami. Będąc przy tym całkowicie świadome tego, że niczego w formułach dostępnych na tym portalu wyjaśnić, ani ustalić się nie da. Jaki to ma związek z książką księdza Malińskiego, zwanego Maliną i takim przezwiskiem się posługującego w swojej misji. Tak to rozumiem, albowiem na okładce jest napisane – Malina, a książka dotyczy posługi księdza i różnych przygód, jakie go w trakcie jej pełnienia spotkały. Włączyłem sobie jeden z podcastów księdza, w którym opowiada on – siedząc w samochodzie na siedzeniu pasażera – o swoim pobycie w Senegalu. W pewnym momencie ksiądz Malina zaczął mówić jakie wrażenie zrobił na nim islam i jak musiał uznać iż jest to religia poważna i głęboka. Ksiądz Malina mówił także o posłudze swojego kolegi wśród dzikich plemion południa, które nie były zislamizowane, a także o tym, że jej efektem było wyznaczenie przez radę starszych kilku ludzi do nawrócenia na chrześcijaństwo. Ja oczywiście rozumiem jakie są trudności w pracy misyjnej w krajach Afryki, a przynajmniej się staram. Nie wiem jednak co powiedzieć, kiedy ksiądz katolicki wyraża się w ten sposób o islamie. Od dawna bowiem stawiam tu taki postulat – trzeba zbadać jawne i niejawne wpływu islamu w Europie od pierwszej bitwy pod Poitiers do dziś. Żyjemy bowiem w cielęcym złudzeniu, że chrześcijaństwo jest dynamiczne, mobilne i emanuje energią, a islam to bezrozumna masa, wśród której – z wielkim ryzykiem co prawda – ale z zachowaniem doktrynalnego bezpieczeństwa, mogą działać katoliccy misjonarze. Jeśli zaś nie oni, to armia występująca z imieniem Chrystusa na ustach. To jest schemat, który w zasadzie każdy katolik ma w głowie. I na to wychodzi ksiądz Malina i mówi – islam jest religią poważną i głęboką. Oczywiście, że tak. Jest jeszcze doktryną, która napędza wiele podstępnych i wpływowych organizacji, nie ograniczających się do działań o charakterze religijnym i misyjnym. Bo islam też prowadzi misję. Nie wiemy dokładnie, co takiego zachwyciło księdza Malinę w islamie, ale podejrzewać możemy, że całkowite zabetonowanie na argumenty katolickich księży. Takie rzeczy zwykle nazywa się powagą i ulega się ich fascynacji. To zaś z kolei oznacza, że misje katolickie nie mają wśród wyznawców islamu żadnych wpływów i żadnego poważania. Jedyne co mogą robić to nawracać dzikich, pod kontrolą urzędników państwowych, jak najbardziej będących wyznawcami islamu. I tak, do momentu aż się nie zmienią okoliczności i islam kulturalnie, poprosi zakonników o opuszczenie terenu, na którym do tej pory działali. Jeśli prośba nie poskutkuje, zaczną się groźby, które na pewno zostaną zrealizowane.

Żyjemy pewnym złudzeniem, bardzo poważnym, które obfitować będzie w tragiczne konsekwencje. Wydaje nam się, na przykład, że uchodźców sprowadzają do Europy gangi powiązane z europosłami. Czyli, że ci europosłowie, mają moc decydowania o czymkolwiek. Nie mają, mogą się tylko podporządkować siłom, które wywierają na nich naciski. Czyli płacą im, albo ich straszą. Można też oczywiście zawsze liczyć na gromadę idiotek, takich jak Ochojska czy Róża Thun, które uważają, że walczą o lepszą Europę. To są brednie. Można oczywiście wierzyć, że ten ambaras, w którym się znajdujemy to wynik działania agentury rosyjskiej. I to będzie do pewnego stopnia prawda, ale to nie Rosja będzie głównym beneficjentem rozwalenia Europy, a islam właśnie i organizacje działająca w obrębie jego doktryny. Ja oczywiście wiem czym kończą się takie rozważania – zlekceważeniem islamu i teoriami, że za wszystkim tak naprawdę stoją Amerykanie i Żydzi, którzy chcą zawładnąć światem i rządzić nim poprzez islam, który jest bezwolny, tępy i ograniczony. Opinii ten nie zmieniają nawet filmy, gdzie widać jak bojownicy Hamasu skręcają – na czas – moździerze z rur kanalizacyjnych. Powtórzę więc – ulegamy poważnemu złudzeniu i nie rozumiemy, a także nie chcemy rozumieć czym jest tradycja islamu. Mam na myśli tradycję polityczną. Wiele za to dyskusji prowadzimy o tym, czy Kościół nie za bardzo wtrąca się w politykę. Powinien wszak skupić się na misji, a przede wszystkim oddać pieniądze. Te, znane od ponad stu lat argumenty, powtarzane w każdym pokoleniu przez ludzi emablujących słuchaczy swoją rzekomą inteligencją i zorientowaniem w sprawach najnowszych odkryć naukowych, nie znajdują żadnych kontrargumentów. Po stronie Kościoła bowiem mamy legion księży takich jak wspomniany tu Mirosław Maliński, ludzi osobiście sympatycznych, ciepłych i serdecznych, którzy z jakichś przyczyn chcą pisać książki i opowiadać o wrażeniu jakie wywarł na nich islam w Senegalu. No i prowadzą misję wśród studentów, zdobywając coraz więcej i więcej słuchaczy. Jak to nazwać? Bardzo prosto – to jest budowanie pewnego złudzenia. Dotyczy ono bezpieczeństwa i spokoju. Kościół, by przyciągnąć do siebie wiernych, szczególnie młodych, emabluje ich wizją bezpieczeństwa i spokoju. Nie ma żadnego bezpieczeństwa i spokoju. Tak stoi w Piśmie i tak jest wokoło. Większość ludzi to dostrzega.

Prócz okładki z zaskakującym dość rysunkiem przedstawiającym autora przy kuchni, książka księdza Maliny ma jeszcze czwartą stronę okładki, jak każda książka. Są na niej portrety i opinie recenzentów: Moniki Jaruzelskiej, arcybiskupa Rysia i Jerzego Skoczylasa, tego w Wrocławia, co tworzył drzewiej kabaret „Elita”. Recenzje są w najgorszym razie wyważone, a najlepszym zaś entuzjastyczne. Książka zaś ma sporą listę patronów medialnych i jest dystrybuowana szeroko. Ksiądz Maliński zaś, jak mniemam, nie poprzestanie na niej i napisze kolejną. Proponowałbym, żeby znalazły się tam problemy omawiające sposoby, jakimi islam emabluje katolików, szeregowych księży, media w Europie i inne organizacje. Jestem pewien, że ksiądz Maliński posiada unikalną wiedzę na ten temat. A tu link do książki https://sklep.2ryby.pl/malina/rozsypane-puzzle/

lis 232023
 

Wczoraj toyah wskazał mi podcast niejakiego Grzesiaka, który jest jakimś czarownikiem czy medium, nie zapamiętałem dobrze. Ja ten pocast włączyłem i po niecałej minucie wyłączyłem. Moja żona, która też tego słuchała zamyśliła się chwilę, a potem rzekła – witam was serdecznie, mimo, że jesteście, tak powiedział ten facet. I trudno mi było się z nią nie zgodzić. Okazuje się bowiem i to coraz wyraźniej, że ludziom nagrywającym podcasty publiczność nie jest w ogóle potrzebna. To jest, w mojej ocenie, oznaka poważnego kryzysu dystrybucji, ale mogę się mylić. Po cóż bowiem publiczność, skoro większość tych czarnoksiężników promuje i kolportuje treści sponsorowane? Pieniądze zaś, które za ten kolportaż dostają wrzucane są w koszty działania organizacji globalnych, czy nawet tych mniejszych. Kto się w takich okolicznościach może przejmować publicznością? Ona jest wręcz balastem. I ta okoliczność daje pewne nadzieje, ale o tym za chwilę. Publiczności potrzebują sprzedawcy jakichś gadżetów, szkoleń czy książek, ale ich z kolei jest tylu, że widz nie może się połapać, co jest w prezentowanych wystąpieniach istotne, a co nie. W końcu rzecz sprowadza się do tego by działać w formułach najbardziej prymitywnych, bo te robią zasięg masowy i stwarzają złudzenie popularności. Kłopot w tym, że tych popularnych opowiadaczy jest legion. Publiczność zaś stale się kurczy, albowiem – co wielokrotnie ćwiczyłem na sobie – nie ma takich ludzi, jak ci wykreowani przez marketing promujący podcasty. To jest fikcja. Są jednak ludzie, którzy bardzo by chcieli dorosnąć do tych wymagań, ale nie wiedzą jak to zrobić. Kupują więc towar lansowany przez takich Grzesiaków i sądzą, że stali się przez to lepsi. Zostawmy ich własnemu losowi.

Mamy dwie grupy czarowników – tych, którzy potrzebują publiczności i tych, którzy jej nie potrzebują. Są ludzie, którzy wykreowali się nie posiadając ani produktu, ani publiczności. Inwestując tylko gotówkę w spoty reklamowe, własny wygląd i sale, w których przemawiali, przed kamerami jedynie, do pustych krzeseł. Zawsze jednak przychodzi moment, kiedy ktoś mówi – sprawdzam – dzieje się to w chwili gdy podcasterzy podpisują duże kontrakty reklamowe. Raz i drugi złudzenie może nadążyć za rzeczywistością, ale w końcu projekt oparty o nieistnienie publiczności musi się posypać, a jego główny bohater schodzi ze sceny dyskretnie lub nie i myśli tylko o tym, by nikt nie zapytał go o obietnice, które składał. Sprzedaż bowiem to nie propaganda i musi być zrealizowana, a także potwierdzona jakimiś kwitami.

Ci, którzy potrzebują publiczności zwykle są przytomniejsi, o ile posiadają jakiś produkt, który muszą upłynnić. Ten zaś musi być sprzedawany gładko, że się tak wyrażę, nie może być więc przesadnie kontrowersyjny i zbyt kanciasty. Musi być taki, żeby klient przełknął go łatwo, jak gęś kluskę. I tu dochodzimy do pana Grzesiaka, którzy sprzedaje w zasadzie same emocje, w dodatku młodzieńcze, opakowane przy tym w pozłotkę profesjonalizmu niemalże amerykańskiego. Czegóż ten człowiek nie robił czego nie studiował, czym się nie zajmował i jakich przygód nie miał…baron Munchausen to przy nim betka, małe miki i frędzel. I wydawać by się mogło, że treści takie powinny być potraktowane lekceważąco, ale człowiek ten ma masę wielbicieli, którzy chcieliby być tacy jak on. Skąd to się bierze i czego jest objawem? Niechęci do życia moim zdaniem. Każdy kto kiedykolwiek coś w życiu planował, a potem próbował zrealizować wie, że plany mają się nijak do praktyki. Wiedza zaś z niej płynąca jest nieprzekazywalna, a kiedy się próbuje ją przekazać ludzie wzruszają ramionami i odchodzą, albowiem niczego nie potrafią zrozumieć. Interesuje ich bowiem wyłącznie kolportaż złudzeń i stałe potwierdzanie tego co sobie nabili do głów w młodości i później. Liderem procesu nabijania do głów osób starszych i młodszych są oczywiście autorzy, dziś rolę tę przejmują twórcy podcastów, a my się musimy zastanowić, co będzie po nich. Moim zdaniem dozór więzienny. Bo za długo tych złudzeń sprzedawać się nie da. Uważam, że nastąpi wielka demaskacja i wszyscy staniemy w prawdzie, pytanie tylko co będziemy mieli wtedy w rękach. Jeśli tylko dobre rady Grzesiaka to raczej słabo to widzę.

Internet, aż dziwne, że nie telewizja, pełen jest ostatnio człowieka nazwiskiem Józefaciuk, który dostał się do sejmu, a jest dyrektorem szkoły. To jest ten pan cały w tatuażach, który do jakiegoś czasu opowiada o tym, iż jest neopoganinem, modli się do kamieni i drzew oraz odprawia jakieś rytuały. On łączy w sobie wszystkie cechy twórców podcastów, zarówno tych, którzy potrzebują publiczności, jak i tych, dla których jest ona zbędna. Dlaczego tak? Albowiem Józefaciuk uczy aż siedmiu przedmiotów i jego uczniowie muszą go słuchać, nie mają wyjścia. Jest jak szef kompanii w filmie „CK dezerterzy”, nie ma odeń ucieczki.

Pomyślcie – siedem przedmiotów! Kiedy bliżej przyjrzymy się tej liście zauważymy, że tych przedmiotów jest jedynie trzy: angielski, fizyka i WF. Reszta to jakieś modyfikacje. Najistotniejsze jednak jest to, że Józefaciuk reprezentuje format znany z podcastów. I ma podobny program. On jest wręcz ważniejszy niż program nauczania, który miał realizować, albowiem o tym nie opowiada wcale. Na jego przykładzie widać, jak powoli, z kadencji, na kadencję zmienia się sejm. I w co on się zamienia. W serię podcastów, które nagrywają ludzie nie potrzebujący publiczności. To się dość wyraźnie rzuca w oczy – publiczność jest zbędna. – Witamy państwa serdecznie, mimo że jesteście – tak mówią nam posłowie obecnej kadencji. Nie słuchając nikogo i niczego, odwołując się do swoich wewnętrznych projekcji i licząc na to, że po objęciu władzy, wzmocnieni aparatem policyjnym, będą mogli odrzucić wszelkie złudzenia. Czy tak się stanie? To już zależy od tych, którzy zlecili im nagrywanie podcastów i będą ich rozliczać z wyników. Tylko bowiem autorom tych występów nie zależy na publiczności, sponsor, o ile sprzedaje jakiś masowy towar, zawsze o niej myśli, albowiem – nawet mając ogromne wpływy – musi liczyć się z kosztami opanowania nieprzychylnych tłumów i odpornych na infiltrację umysłów. Te zaś bywają spore. Na razie sejmowe podcasty świętują triumf i nie ma takiej bzdury, która by nie wywołała zachwytu. Wszystko to jednak klapnie niebawem. Obawiam się tylko, że do następnego sejmu dostaną się Michał Wiśniewski, Zapała i Zenek Martyniuk. I dopiero wtedy się zacznie.

lis 222023
 

Taki właśnie, paraterapeutyczny tytuł postanowiłem dziś nadać mojej notce. Jest bowiem na tym świecie tak, że wszelkie szanse na zorganizowany sukces są zawsze torpedowane poprzez frustracje stymulowane opiniami zewnętrznymi. Mówię teraz o polityce, ale można to także przełożyć na życie osobiste czy towarzyskie.

Okoliczność ta powoduje, że wszelkie sukcesy powinny być starannie przygotowywane w tajemnicy, przy dobrym rozpoznaniu przeciwnika i wszelkich trudności, albo muszą być realizowane w czasie kiedy w kraju panuje władza absolutna. Tej jednak nie można zaprowadzić z dnia na dzień i poprzedza ją zwykle kilka dekad krwawych rewolucji i wojen domowych. U nas władza absolutna miała zawsze charakter namiestnikowski. To znaczy żaden wybrany przez naród władca nigdy nie był władcą absolutnym. Wszyscy absolutni władcy rządzący Polską byli najeźdźcami i rządzili tu za pomocą wicekrólów, groźnych lub łagodnych.

Kiedy zachodzą inne okoliczności, czyli takie jakie mamy teraz, wszelkie projekty poważne mogą zostać łatwo rozbite przez wskazanie innych, rzekomo ważniejszych niż sukces państwa, celów. Właśnie przed naszymi oczami przewija się cały korowód tych rzekomo istotnych projekcji, a my nie możemy z tym nic zrobić, albowiem w procesie wyborczym odjęto nam możliwość komentowania tych absurdów. Zostało nam tylko szyderstwo, które nie jest ani dobrym doradcą, a i satysfakcji daje mało. Można się oczywiście zastanawiać, jak to już wielokrotnie czyniliśmy, nad sensem wszystkich poczynań, które miały miejsce w czasie rządów PiS, a sumarycznie złożyć powinny się na sukces kraju. Wiele z nich było po prostu absurdalnych. Czego dowodem może być choćby postawa niejakiego Tomasza Kaczmarka, niegdyś obwożonego po kraju przez Anitę Gargas, niczym małpa w klatce, a dziś straszącego polityków PiS ujawnieniem rzekomych afer. Zostawmy jednak tego dziwnego człowieka jego własnemu losowi. Żaden, podkreślam, żaden, głęboki i zmieniający sytuację nas wszystkich projekt polityczny jest w zasadzie niemożliwy do przeprowadzenia. Natychmiast bowiem opiniują go idioci, którzy – za pieniądze lub za darmo – wystawiaj temu projektowi ocenę negatywną. Zwykle z tego powodu, że nie ma w nim dość wyraźnie podkreślonych praw jakiejś grupy lub autorom krytyki nie kojarzy się on z niczym istotnym. Odpowiedzią na takie histerie zwykle jest próba przekonania ludzi za pomocą argumentów racjonalnych, że jednak projekt jest potrzebny. I to jest najgorsze. Żadne racjonalne argumenty nie trafiają do nikogo. Więcej, część z nich ma właściwości usypiające. Ludzie, jak w czasie ostatnich wyborów, siedzą w domu, zamiast się mobilizować, albowiem wydaje im się, że wszystko będzie dobrze i sprawy potoczą się tak, jak to zostało zaplanowane.

Tymczasem tak się nie stanie. Dewastacja pomysłów na kraj ma w Polsce wielką tradycję i jej częścią jest – o zgrozo – podkreślanie, jak ważne i istotne dla kraju były projekty realizowane w czasie rządów namiestnikowskich. Tego rodzaju projekcje są obecne stale także dziś, na naszym rynku politycznych pomysłów nie nadających się do realizacji. Warunkiem bowiem ich powodzenia jest utrata niepodległości, a następnie wskazanie co można robić, kiedy już okupanci przestaną rabować i mordować ludność. Na nic jednak wskazywanie tej okoliczności, bo mędrcy i propagatorzy rządów namiestnikowskich mają za sobą siłę, pieniądze i rzesze ogłupiałych zwolenników.

Zwróćmy też uwagę, że żaden, ale to żaden z projektów, które realizowano w czasie kiedy państwo było niezależne, a sejm, senat i król decydowały o nim, nie ma dobrej prasy. Więcej, nie ma żadnej prasy, albowiem historia naszego państwa zaczyna się w roku 1918. Wcześniej były zabory, a przed zaborami nie było nic. To jest z pozoru wygodny, ale całkowicie obłąkany schemat współpracy z wyborcą. Ten bowiem, czego dowiodły ostatnie wybory, nie ma w ogóle zamiaru sięgać do jakiejkolwiek przeszłości. Interesuje go tylko tu i teraz, a także przypadkowe opinie, które zgromadził siedząc przy komputerze. Ma on też poczucie sprawstwa, to znaczy zdaje mu się, że po dokonaniu przezeń aktu wrzucenia kartki do urny, sprawy potoczą się tak, jak to sobie wyobraził. Kiedy się okazuje, że jednak nie, zamyka się on w sobie i udaje, że polityka go nie interesuje. No chyba, że socjotechnicy podsuną mu coś krwistego pod nos, wtedy on znów zacznie kombinować po swojemu. Musi się jednak oprzeć na jakichś opiniach. Te zaś nigdy nie są przypadkowe, choć tak wyglądają. I to właśnie najtrudniej zrozumieć.

Kolejny akapit zacznę od anegdotki. Znajomy znajomego, przedsiębiorca pełną gębą, miał zwyczaj stawiać swoich nowych pracowników frontem do sklepowej witryny, wchodził między nich a tę witrynę i mówił – kategorycznie zakazuję samodzielnego myślenia. Macie wykonywać polecenia, a jeśli czegoś nie wiecie lub nie rozumiecie zgłaszać to do mnie lub kierownika. Powtarzam – żadnego samodzielnego myślenia.

Ten inspirujący przykład można rozwinąć i stwierdzić, że władza, która chce realizować projekty istotne dla kraju, powinna – wobec oczywistej niemożności posługiwania się batem – rozdać marchewki i urządzić igrzyska. Potem zaś, za zasłoną tych igrzysk przeprowadzić swoje plany, których istota musi być do końca niezrozumiała przez większość wyborców. Konsumują oni bowiem preparowane opinie sił państwu wrogich i w zasadzie nic więcej. Czy tak się w Polsce działo? Częściowo tak, ale tylko częściowo, mamy bowiem wśród klasy politycznej olbrzymią grupę osób, które są przekonane, że wszystkie te projekty służą temu, by oni mogli zarabiać na igrzyskach. Tak to dokładnie wygląda. Stąd mamy stale obniżający się poziom igrzysk, które powoli przestają kogokolwiek interesować. I z całą pewnością nie można za nimi niczego ukryć. Stanowią za to wdzięczny obiekt do ataku sił, które domagają się bojkotu i unieważnienia wszystkich dobrych dla kraju przedsięwzięć.

Załóżmy więc, że Tusk przejmie władzę, albowiem wygląda na to, iż premier Mateusz Morawiecki próbując utworzyć rząd, chce się upodobnić do Tuska. To jest niemożliwe, tak samo jak niemożliwe jest udawanie Wołoszańskiego, kiedy żyje i jest aktywny prawdziwy Wołoszański. Nie ma żadnego projektu, który pozwoliłby uratować plany PiS, pozostaje tylko naśladownictwo paradygmatu opozycji. I to jest najgorsze. Może bowiem zakończyć się dla PiS prawdziwą katastrofą.

Powróćmy do igrzysk. Te były bardzo nędzne. I nadal takie są. Choć przecież był budżet przeznaczony na coś lepszego. Nikt jednak nie pomyślał o istotnej funkcji igrzysk. Ich organizatorom zdawało się, że są one po to, by załogi obsługujące poszczególne areny mogły błyszczeć. Tak nigdy nie było, jak świat światem. I trzeba to wreszcie zrozumieć. Tusk wyjaśni to wszystkim dokładnie, a w swoich igrzyskach odwoła się do przykładów z czasów najdawniejszych. Myślę, że zacznie o spektaklu zatytułowanego „ Kastrowanie Mieszka II”. Tego się nikt nie spodziewa, mimo wielu zapowiadających to widowisko znaków. Dobrze by było, żeby ktoś znalazł sposób, jak do tego nie dopuścić.

lis 212023
 

…ale też filmowców i w ogóle akwizytorów treści. Złapałem się, jeszcze latem, na tym, że zaczynam pisać książki dla siebie. To znaczy takie, z którymi czytelnik ma wyłącznie kłopot, bo nie może się zorientować o co mi chodzi i po co ja brnę w tak odległe rejony, żeby potem iść z powrotem, a finalnie znaleźć się w miejscu, o którym nikt wcześniej nawet nie pomyślał. No właśnie…Na tym polega pisanie książek dla siebie. Pomyślałem też, że trzeba to trochę zmienić i o tej zmianie chcę napisać dzisiaj.

Tak, jak już wcześniej wspominałem książki to propaganda i biznes. Nie ma w nich nic innego, a jeśli ktoś tak twierdzi, to łże. Bo nawet nie kłamie. Jest to w dodatku propaganda bardzo podstępna, bo sączona wprost do serca. Stąd należy mieć silnie ograniczone zaufanie do tych autorów, którzy potrafią wycisnąć łzy z oczu czytelnika. To się bowiem czyni zwykle według pewnego schematu. Mamy skrzywdzone dzieci, skrzywdzoną dziewicę, kobietę zgwałconą wielokrotnie i spaloną, albo porzuconych i bezradnych ludzi, których czeka okropny los, a oni sami, by przeżyć muszą jeszcze to okropieństwo pogłębiać. Takimi metodami wyciska się łzy. Można jeszcze dodać parę akapitów o podłości bliźnich i ogólnej beznadziei. I te schematy powtarza się stale, od początku świata. One nie świadczą o wielkości autora, ale o stopniu opanowania narzędzi propagandowych. Te zaś, ze względu na masowy charakter kultury są dostępne w zestawach uproszczonych. Takich skrzynkach małego majsterkowicza, które kiedyś sprzedawano wszędzie.

Ostatnią rzeczą o jakiej myślę, sam będą autorem, jest dewastacja emocji czytelnika według wskazanych prerogatyw. Cały czas szukam innych dróg i to również bywa średnio zrozumiałe. Wczoraj na przykład wszedłem na twitterze w dyskusję z człowiekiem, który stręczył – jako niekwestionowaną wielkość – Stefana Żeromskiego. Napisałem mu, że jak ktoś opisuje Wenus z Milo jako popiersie, wkłada Szczerbicowi do portfela nieistniejące tysiąc frankowe banknoty, a do tego ignoruje postaci i realia, które go otaczają, budując nastrój za pomocą wymienionych wyżej numerów, nie może być nazwać wielkim pisarzem. On na to, że wystarczy mu iż płakał przy niektórych utworach. No, ale człowiek jest istotą średnio skomplikowaną, a do tego potrzebującą wzruszeń. I każdy kto opanuje serię chwytów ze wskazanego zakresu, łatwo wywoła nagłe emocje u czytelnika. Tak notorycznie czynią filmowcy pokazując, w różnych dekoracjach, ciągle tę samą historię. Zwróćcie uwagę jak silnie ograniczony jest warsztat reżyserski. Ludzie ci mają do opowiedzenia dwie w zasadzie gawędy – kochałem ją, a ona mnie oraz jak Kościół upodlił człowieka. To wszystko. Są oczywiście różne warianty, ale żeby uzyskać efekt autentyczności pokazuje się zawsze miłość dwojga ludzi na plaży. Czasem plaża jest na plaży, a czasem w Oświęcimiu, a w roku 2017 powstał film o obozie Zgoda, który mieścił się w Świętochłowicach czy w Jaworznie i tam Polacy dręczyli Ślązaków. No i wczoraj była jakaś rocznica z tym związana. I kto się odezwał na twitterze w tej sprawie? Szczepan Twardoch rzecz jasna, który pisze, że chciałby aby wspomnienie o tym obozie budziło w Polakach niepokój. Ślązaków też nie oszczędza, pisze, że niektórzy byli strażnikami w Oświęcimiu, ale im wybacza, bo stawali wobec trudniejszych wyborów. Dla wszystkich myślących ludzi jest jasne, że Szczepan ma w dupie ten obóz, jak również Polaków i Ślązaków. Interesuje go jedynie utrzymanie pozycji, którą zdobył dzięki wpływom nierozpoznanych organizacji. Chce by wszyscy myśleli iż jest pisarzem głębokim i porusza poważne problemy. Dokonuje więc co jakiś czas pewnej prezentacji, która ma to potwierdzić. Najlepiej zaś robić to przy okazji różnych rocznic. Z grubsza zaś chodzi o to, że Szczepan stoi po stronie skrzywdzonych, a także potępia zło w każdej postaci, także w postaci śląskiej. Tylko, że wtedy potępienie jest stosownie mniejsze, bo też i Śląsk jest od Polski mniejszy.

Żyjemy już jakiś czas i możemy sobie powiedzieć wprost, że są to manipulacje. Takie same jak u Stefana Żeromskiego. Ileż można bowiem, będąc człowiekiem poważnym, pieprzyć o różnych okropnościach, w dodatku ciągle w tej samej tonacji? To oczywiście bywa postrzegane jako zaleta, albowiem wskazuje, że zło jest jednolite i ma ciągle tę samą twarz. Otóż nie jest to prawda i takie wskazania demaskują autorów aspirujących, wynajętych i słabych. Zło jest przede wszystkim podstępne i stosuje metody, o jakich się Szczepanom Twardochom i ich promotorom nie śniło. A na pewno nie często. To zaś, co prezentują oni publicznie, służy jedynie do dewastowania emocji ludzi młodych, no i do kokieterii. W metodach tej ostatniej zaś, na pierwsze miejsce wysuwa się opisywanie zła spersonifikowanego i przebranego za dobro, albo jakiegoś takiego dobrodusznego, jak w spektaklu „Igraszki z diabłem”. I tak w koło Wojtek. Zmierzam do tego, że autorzy słabi koncentrują się na opisywaniu sytuacji typowych. Czasem trochę zapomnianych, bo obecnych w literaturze sprzed stu albo i więcej lat, ale typowych. Emocje odbiorcy podpowiadają mu, że skądś on już zna ten schemat, a poza tym łzy same się cisną do oczu, więc autor chyba trafił w to, w co miał trafić. To jest oczywiście głupstwo. W nic nie trafił i w nic nie trafi.

Dostałem wczoraj do ręki fragment kolejnej książki Gabriela Ronaya, zatytułowanej „Mit Draculi”, którą tłumaczymy. Jak i w poprzednich razach, mogę powiedzieć, że jest to rzecz zaskakująca, a momentami wstrząsająca. Autor bowiem koncentruje się na sytuacjach i postaciach nietypowych, ale autentycznych. I to go odróżnia od Twardocha. To również powoduje, że Ronay nie został wynajęty do żadnej roboty propagandowej i do wmawiania ludziom, że obudzone emocje to najszczersza prawda. Wspomniany fragment umieścimy w nowym numerze Szkoły Nawigatorów, trochę dlatego, żeby promować książkę. Obydwie rzeczy ukażą się na początku przyszłego roku, bo w grudniu już nic poza zapowiedzianymi pozycjami nie wydam. Czytam sobie ten fragment i zastanawiam się – dlaczego żaden ze znanych mi autorów nie umieści akcji swojej powieści na Węgrzech, na początku wieku XVIII, w czasie kiedy kraj uwolniony został spod okupacji tureckiej? Z tego co pisze Ronay, wynika, że były to okoliczności więcej niż wstrząsające. No, ale nie. Musi być obóz Zgoda, miłość dwojga ludzi na plaży, ewentualnie Napoleon Bonaparte, bo taki film niebawem wejdzie na ekrany.

No, ale wracajmy do książek pisanych dla siebie. Gabriel Ronay nie pisał swoich książek dla siebie i to daje mi pewną nadzieję. Pomyślałem więc, że czas stworzyć pakiet treści opakowanych atrakcyjnie, które będą omawiać epizody i postaci autentyczne ale mało znane. No i napisałem i za chwilę wydam książkę „Gniew. Bitwa Wazów”. O tym, że epizod ten jest mało znany można się przekonać czytając komentarze na fejsie. Okazało się jednak, że środowisko rekonstruktorów i znawców historii rości sobie prawo do oceny tej książki. Tak, jakby wszystkie historyczne treści wpuszczane na polski rynek musiały dostać imprimatur od świrów co interesują się średnicami luf muszkietowych i kształtami guzików przyszywanych do odzienia wojskowych. Nie powiem zdziwiłem się i oda razu dałem odpór tym zakusom. Nie będzie tak, że na rynku polskich książek wszystko podporządkowane ma być fałszywym emocjom Twardocha i obłąkaniu rzekomych znawców afirmujących stworzoną przez siebie hierarchię. Potem bowiem znów się okaże, że w Polsce nikt się niczym nie interesuje. A kto i czym ma się interesować jeśli do konsumpcji podaje się zaprawione nieszczerymi łzami śledzie, albo skamieniałe, żołnierskie suchary? Wszystko zaś po to, by czytelnik czuł się coraz gorzej. A to znaczy, by w ogóle przestał rozumieć po co istnieje. Tak, powiadam, nie będzie, albowiem wejdziemy teraz w etap przerabiania wszystkich wyprodukowanych przeze mnie, hermetycznych i słabo rozumianych treści, na formaty strawne i czytelne dla każdego, zaopatrzone przeważnie w ilustracje znanych grafików. Tak nam dopomóż Bóg.

Niestety nie działa Szkoła nawigatorów, nie wiem więc kiedy wrzucę tam tekst

lis 202023
 

Nie ma dnia, żeby w mediach społecznościowych ktoś nie nawoływał do zachowania kultury i ogłady. No i nie domagał się, byśmy wszyscy razem i każdy z osobna przeciwstawili się chamstwu, które wylewa się zewsząd. A nie dość, że chamstwu, to jeszcze kłamstwom, mitomanii i fałszywym oskarżeniom. To jest oczywiście niemożliwe, a nawoływania takie powodują, że wskazywane przez nawołujących wartości dewaluują się jeszcze bardziej. Nie można obronić kultury wołając – więcej kultury. I to wiemy już ze szkoły podstawowej, wszystkie panie nauczycielki, które tak upominały uczniów, spotykały się w najlepszym razie z lekceważeniem, a w najgorszym z pogardą. Żeby opanować sytuację trzeba było wzywać pana od WF, albo od zajęć praktycznych, który za pomocą kilku tak zwanych plaskaczy, albo kopniaków zaprowadzał kulturę i ogładę na całym korytarzu czy w klasie. Są to prawdy znane i dobrze przez wszystkich pamiętane. Jak więc możecie dziś ludzie wzywać do zachowania kultury i do zaprzestania kłamstw, kiedy nie macie ani jednego narzędzia, które mogłoby te wasze nawoływania uczynić powszechnie ważnymi?

Ludzie nawołujący do zachowania kultury, wskazują też często, że kiedyś było inaczej, lepiej, a wszyscy byli grzeczniejsi. To nie jest prawda tylko złudzenie. Chamstwo pleniące się na ulicach, powszechna, popierana przez MO i SB bandyterka przyjmująca różne nazwy, były dla wielu z nas chlebem powszednim. W czasach zaś mitycznych, na które lubimy się powoływać, w czasach naszych pradziadków, kultura była egzekwowana za pomocą broni białej i palnej. Ta bowiem stanowiła nieodłączny element życia w kulturze i każdy cham dobrze się zastanowił zanim zdecydował się kogoś obrazić, albo wystąpić przeciwko niemu z fałszywymi oskarżeniami. Nasza sytuacja jest o tyle zła, że nie mamy czym wyegzekwować kultury, a do tego nie działają sądy. Takich okoliczności jeszcze w wolnym kraju nie było. Bo to są okoliczności okupacyjne. Kiedy broń jest zdelegalizowana, nie ma pojedynków, a sądy nie działają, to mamy do czynienia z okupacją. Co jakiś czas, co prawda, pojawiają się gdzieś w prasie czy mediach ogłoszenia będące efektem wyroków sądowych o zniesławienie, ale są mało widoczne i nie sądzę, by dostarczały komukolwiek satysfakcji. Żyjemy w dodatku w takim momencie, kiedy nagle i niespodziewanie zjawić się mogą w naszych miastach ludzie z innych kręgów kulturowych, dla których wyraz „kultura” oznacza wypruwanie bebechów wrogom i smażenie ich na wolnym ogniu. Oni będą tu współegzystować z nami pozostając całkowicie poza prawem, a wręcz pod ochroną organizacji szczebla globalnego, dla których są pretekstem do istnienia. I jak się wtedy obronimy? Policja, jakże przecież kulturalna, nie była sobie w stanie poradzić z garstką prowokatorów i podstarzałych wariatów. Jak więc sobie poradzi z tabunem agresywnych czarnych, którzy domagać się będą jedzenia, wódki i rozrywek? My też sobie z nimi nie poradzimy, albowiem jesteśmy podzieleni, a część z nas została wręcz wskazana jako ich przyszłe ofiary. Nie mamy broni, a nawet jeśli ktoś ma, nie może jej użyć w obronie własnej, albowiem sąd go za to skaże, a organizacje opiekujące się uchodźcami zdewastują jego życie tak, że nie zostanie z niego nic. Nie będzie u nas jak w Niemczech czy w Holandii, gdzie ludzie czujący się obywatelami tych krajów potrafią rozdzielić swój interes, od interesu – chwilowo dominującego – klas politycznych. I potrafią być wobec siebie lojalni. My jesteśmy podzieleni trwale, nie ma siły, która by ten podział zniwelowała, a jedyne co możemy zrobić to wołać – więcej kultury, więcej kultury!

Przypomnę więc raz jeszcze – kultura w dawnych czasach krzewiona była przez ludzi uzbrojonych przynajmniej w szpadę. Potrafili się oni obronić przed innymi ludźmi, uzbrojonymi w nóż, na przykład. Należeli bowiem do klasy, w której kultywowano władanie szpadą i uczono tej sztuki. Ci, którzy pozostawali poza tą klasą, mogli co najwyżej złapać za sztachetę, orczyk, albo sięgnąć po nóż. I to ich odróżniało od ludzi kulturalnych. Dziś ludzi kulturalnych od niekulturalnych odróżnia bezradność. Nawet, jeśli ktoś potrafi obronić się rękami, dużo ryzykuje. Może zostać oskarżony o napaść, o przekroczenie granic obrony koniecznej i inne takie historie. Co będzie, jak zacznie się relokacja? Nie chcę nawet o tym myśleć. Prócz istniejących już w Polsce, a chronionych prawem kast, które mają ambicje, by uczyć kultury innych, znajdzie się jeszcze jedna grupa – z własną, specyficzną kulturą. I wielu zdawać się będzie, że to prostoduszni i potrzebujący pomoc ludzie, którym da się wszystko wytłumaczyć. To nie jest prawda, są to bowiem istoty zdeprawowane i gotowe na wszystko. W dodatku takie, które mają dobrze przećwiczone wymuszenia i szantaże grupowe i indywidualne. W dodatku w warunkach skrajnie trudnych, o jakich w Polsce nikomu się póki co nie śniło. Mają oni też zagwarantowane trwanie i bezpieczną przyszłość, nawet jeśli chwilowo muszą znosić jakieś niedogodności. I tu ważna kwestia – Polacy wielokrotnie skazywani byli na zagładę, unieważnienie, zniknięcie. I radzili sobie z tymi wyrokami jako społeczność, z nadludzkim wysiłkiem, okupując to zmianą kondycji społecznej, degradacją, utratą majątku i bezpieczeństwa. Trwali jednak. I dalej trwają, ale bez gwarancji na przyszłość. Warto to zauważyć. Ci, których się tu sprowadza z Afryki mają takie gwarancje. Udzielają im ich nasi sąsiedzi, którzy 100 lat temu szczerze życzyli nam śmierci, wszystkim na raz i każdemu z osobna. Jak myślicie, w jakim kierunku rozwinie się sytuacja? Szczególnie, że mamy dziś w przestrzeni publicznej festiwal tak agresywnego chamstwa i takich pomysłów, że człowiek odruchowo szuka sztachety, bo wie, że nic innego mu nie pomoże. Poprzez zachowania i wypowiedzi polityków, prawników, tak zwanych celebrytów, które krążą po sieci, jesteśmy degradowani do roli bydła, tak jak kiedyś przez ukazy carskie i pomysły Hakaty. Ludzie ci tego nie rozumieją, albowiem ich jedyną troską, jest zademonstrowanie publicznie własnych dysfunkcji. No i przynależności do grup nieformalnych, ale pozostających poza sankcją prawną. I nie trzeba tu doprawdy wymieniać nazwisk, bo każdy je zna. Nie trzeba się ekscytować prowokacjami aranżowanymi w zasadzie codziennie, przez najbardziej wpływowych i bezczelnych z nich. Można się jedynie, po raz kolejny zadumać na tym, dlaczego media, ciągle jeszcze publiczne, pozwalają na wylew tego chamstwa. To jest zdumiewające. Tam, jak sądzę, komuś się zdaje, że to taki format publicystyczny, który za chwilę się zmieni. Patostreamy, wszak robią zasięgi, ale ludzie którzy w nich występują, po wyjściu ze studia, stają się grzeczni i obliczalni. Tak było, choć też nie do końca, kiedy rządził PiS, albowiem nie było pozwolenia na chamstwo totalne, a jedynie na kanalizowane w określonych mediach i platformach. Kampania pokazała jednak, że komuś jest potrzebne to chamstwo w telewizji, bo można się na nim polansować. Wszystko wskazuje jednak, że pomysł ten był głupi, albowiem ci, co mieli okazać się chamami, będą zaraz wyznaczać standardy kultury. I odwrotu od tego nie będzie. Każdy zaś kto im się przeciwstawi słowem, będzie przestępcą. Prawo bowiem służyć będzie do ochrony interesów grup uprzywilejowanych. Ktoś bardzo cyniczny powiedziałby, że tak było i do tej pory. No tak, ale do procesu potrzebna była procedura dowodowa, jakieś dokumenty, świadkowie itp. Teraz, z tego co zapowiada lewica, zanosi się na festiwal donosów, o jakich nie śniło się prymusom w liceum im. Klementa Gottwalda. Wszystko zaś po to, by ocalić nową kulturę i nową wrażliwość.

lis 192023
 

Wczoraj na popularnym portalu społecznościowym, który już nie nazywa się twitter ukazało się takie oto ogłoszenie. https://twitter.com/EwaZajaczkowska/status/1725482315046891711/photo/1

Widoczna tu osoba, to Ewa Zajączkowska Hernik, która startowała do sejmu z ramienia Konfederacji, ale się tam nie dostała. Ma jednak pomysł na to, jak zorganizować sobie kampanię w terenie, choć do wyborów zostało jeszcze cztery lata. Pani ta prowadzi również popularny podcast na YT, gdzie prezentuje się, a na pewno prezentowała z posłami PiS.

Nie wiem jak Wam, ale mnie się ta aranżacja kojarzy z nauczycielką stosującą świadomie seksualny terror wśród dorastających uczniów. To jest oczywiście świetny sposób na zdobycie i utrzymanie zainteresowania, szczególnie, że adeptów w polityce nigdy nie zabraknie. Oni siądą w ławkach i będą się przez cały czas trwania politycznej agitacji zastanawiać jakie majtki włożyła dziś prowadząca spotkanie.

Trudno mieć pretensje do kobiet, które zamierzają zdobyć władzę, że zachowują się w ten sposób. Bo to zapewne wydaje im się naturalne, a nawet jeśli są świadome, że nie grają czysto, to jednak zaraz się usprawiedliwiają.

Pani Zajączkowska Hernik do sejmu się nie dostała, ale życzymy jej powodzenia. No, a co z takim Płaczkiem, który po dwóch latach prowadzenia nędznego podcastu jest jednak w sejmie? Jak on się tam znalazł? Nawet w TVN nie musiał występować. To proste – Płaczek wykorzystał, bo trudno powiedzieć, że przywłaszczył, format, który do tej pory był kojarzony z PiS. Przebrał się za żoliborskiego inteligenta i nabrzmiałym od szczerości i dobrych intencji głosem tłumaczył ludziom, że minister zdrowia chce ich wymordować. I to wystarczyło. Ludzie bowiem kochają wyraziste formaty i przywiązują się do nich, ale z różnych powodów. Pani Zajączkowska i pan Płaczek są tutaj dobrymi przykładami. Czy są też znawcami duszy Polaków? Wychodzi na to, że tak, albowiem zainwestowali, niewiele, ale jednak, w przekaz podprogowy. To nie jest łatwe wbrew pozorom i zapewne ktoś im w czasie tej inwestycji doradzał. Można by bowiem zapytać – dlaczego ja sam na przykład, choć mam przecież takie możliwości, nie zacznę organizować politycznych lub innych pogadanek po kawiarniach i robić sobie w ten sposób zasięgów oraz zwiększać popularności? Bo nie mieszczę się w formacie konferansjera, takim jaki jest dziś dostępny. Musiałbym sobie taki format zamówić i ktoś musiałby go zrobić, a to znaczy zmienić mnie trwale i nie wiadomo czy na lepsze.

Czy po stronie PiS ktoś próbował osiągnąć podobny efekt? Tak, w zasadzie czyniono to stale. Nikt jednak nie wpadł na pomysł, żeby zatrudnić do tego profesjonalistę, czy choćby jakiegoś erotomana gawędziarza. Efektem tych pisowskich pomysłów był Oskar Szafarowicz, o którego medialnym wizerunku rozmawiałem ostatnio z kilkoma znajomymi. Zgodziliśmy się co do tego, że człowiek ten odebrał PiS głosy młodzieży akademickiej, która mogłaby się hipotetycznie zainteresować polityką inną niż lewicowa. Nie można bowiem szukać popleczników wśród surykatek pokazując im Timona z filmu „Król lew” i namawiając do tego, by go naśladowały. Tego zdaje się nikt nie zrozumiał, a ja wiem nawet dlaczego. Jest bowiem w Polszcze naszej, a w Warszawie szczególnie obecne, coś, od czego wszyscy powinniśmy się trzymać jak najdalej. Jest to etos inteligenta. W istocie jest to kult bezradności i bezdusznego cwaniactwa, który ukrywa się za smutnym uśmiechem. I tę właśnie antyjakość, notorycznie myloną z jakością przez struktury PiS, lekką ręką wypożyczył sobie Płaczek. Nikt tego nawet nie zauważył. Mniejsza jednak o niego, bo jemu to wystarczyło. Dla całej, wielkiej i różnorodnej partii, w której są ludzie naprawdę barwni, ten cały etos inteligenta, wymyślony za środkowej komuny, jest niepotrzebny. Więcej, on jest tylko balastem. Tak, jak balastem jest narodowe czytanie książek, które były szkolą udręką. Temat emocji związanych ze szkołą wykorzystała bowiem już Ewa Zajączkowska Hernik i to ją stawia w rzędzie wybitnych znawców duszy polskiej anno domini 2023.

Etos inteligenta jest jeszcze z jednego powodu nieprzydatny. W PiS jest bardzo niewielu inteligentów, ukształtowanych tak, jak sobie to wyobraża prezes. Jest tam za to bardzo wielu ludzi, którzy mają skomplikowaną przeszłość, nieraz bardzo skomplikowaną.  Nie wiadomo dlaczego to im akurat powierza się niezwykle złożone zadania. Takie jak prowadzenie kampanii wyborczej, na przykład. Do czego zmierzam? To stwierdzenia, że komunikacja jakiej PiS używał do porozumiewania się z wyborcami składała się z samych nieautentycznych formatów i z samych nieautentycznych postaci. I nie jest to stwierdzenie powierzchowne, wymierzone w prominentnych działaczy, ale konkluzja sięgająca głębiej. Wczoraj jeden z kolegów zaproponował, żeby – analogicznie do pomnika Murawiowa w Królewcu – postawić w Augustowie pomnik księcia Konstantego Ostrogskiego. No, ale nikt w PiS nie jest w stanie nawet przeprowadzić takiej operacji w myślach, która połączyłaby te dwa pomniki w coś, co miałoby być podstawą jakieś skoordynowanej akcji po stronie polskiej. No i nikt tam nie wie kim był książę Ostrogski. A poza tym dlaczego pomnik jakiegoś księcia, a nie Lecha Kaczyńskiego czy choćby Jana Pawła II, którego wszyscy ludzie tak dobrze kojarzą?

Stwierdzenie, że komunikacja w PiS odbywa się w zawężonym spektrum to nie jest nawet eufemizm. To jest coś, na co nie ma jeszcze nazwy, a co bardzo łatwo można przerobić na serię kabaretowych skeczów. Dziś na przykład zauważyłem na portalu X zwanym do niedawna twitterem, wypowiedź pana Sakiewicza, który przedstawia kolejny, tym razem ostateczny dowód na to, że na pokładzie samolotu w Smoleńsku nastąpił wybuch. Wiemy o tym, dodatkowe dowody nie są nam potrzebne. Problem w tym jedynie, że takie gadanie odstręcza wyborców. Tego uporczywie nikt nie chce zrozumieć, a przez to budzimy się zawsze, jak w filmie „Dzień świstaka”, w roku 2007, kiedy to ktoś zabrał babci dowód i Tusk wygrał wybory. Antoni Macierewicz napisał wczoraj, że sytuacja jest naprawdę groźna i trzeba budować oddolny superpatriotyczny ruch, który uratuje Polskę. Zapytałem więc na jakich formatach, na jakich osobach, na jakich treściach wreszcie ten ruch ma być budowany? Bo jeśli na felietonistach z GP to nie sądzę, by odniósł on sukces. Odpowiedzi nie dostałem. No i cóż to za postulat – przez osiem lat PiS miał w ręku wszystkie argumenty, od instytucji do mediów. I co z tym zrobił? Wylansował Magdę Ogórek?

Ja wiem, że wszyscy już marzą o tym tylko, by ta hańba wreszcie się skończyła i żeby znów mieć kredyt zaufania u ludzi, który pozwoli na budowanie kolejnych złudzeń, kolejnych oddolnych ruchów, które nie będą tak naprawdę oddolne, ale kierowane przez nieudolnych gamoni, kolejnych głupkowatych formatów a la Szafarowicz, a wszystko w oczekiwaniu na zmianę koniunktur międzynarodowych. No, ale ta hańba dopiero się zaczyna, wydaliście się w ręce Tuska, który będzie się nad wami znęcał bardzo powoli, dozując cierpienia i upokorzenie. Żeby to przetrwać musicie mieć prawdziwy plan. Nie taki na niby, jaki przewidzieliście dla nas, waszych wyborców.

lis 182023
 

Jak łatwo możemy zauważyć media nazywane czasem pisowskimi zajmują się wyłącznie tym, by jakoś zatrzeć przykre wrażenie porażki wyborczej. Media zaś zwane opozycyjnymi, które – jak w dawnych czasach buntownicze armie – są silniejsze niż państwo, święcą triumf i zapowiadają nadejście złotej ery. No i rozliczeń rzecz jasna, które są konieczne, by sprawiedliwość wreszcie zatriumfowała.

Tymczasem nie uwierzycie co się stało w Rosji, a w zasadzie w Obwodzie Królewieckim, czyli tuż nad granicą Polski. Oto odsłonięto tam pomnik Michała Mikołajewicza Murawiowa, sławnego Wieszatiela. Ja bym się o tym także nie dowiedział, bo nawet twitter milczy na ten temat, mimo, że od rana do nocy aktywne tam są różne medialne pistolety, co to wszystkie sprawy załatwiają jak rewolwerowcy na Dzikim Zachodzie, gdyby nie mój kolega ze studiów. Z zawodowych obowiązków i pozazawodowych nawyków śledzi on media zza wschodniej granicy i tam właśnie znalazł tę informację. Żeby nie psuć wrażenia, jakie robi jego notatka, umieszczona na fejsie, zacytuję ją tu w całości.

 

W Królewcu 18.10.2023 odsłonięto pomnik Michała Mikołajewicza Murawiewa, jak opisuje to rosyjska prasa, kopię pomnika ustawionego w Wilnie w roku 1898. Na pomysł „wpadł” kilka miesięcy temu gubernator tego okręgu. Przy odsłonięciu podkreślano zasługi Murawiewa, a właściwie jedną – stłumienie powstania polskiego 1863. W 160 rocznicę wydarzeń Rosjanie zdecydowali się zademonstrować swój rodzaj pamięci. Pierwszą ofiarą „Wiesztiela” był wikary z bliskiej mi parafii w Żołudku w Ziemi Lidzkiej – ks. Stanisław Iszora rozstrzelany na Placu Łukiskim w Wilnie, co odbyło się z pogwałceniem ówczesnego prawa rosyjskiego. Murawiew o swych wyczynach tak pisał do patriarchy Filareta „wzrok ludzki nie zdoła przeniknąć zasłony pokrywającej przyszłość tego dzieła”. Kilka dni temu jeden z przemawiających przedstawicieli władz rosyjskich powiedział: „zasadniczo Michaił Nikołajewicz skonsolidował wokół siebie całe społeczeństwo zachodniego regionu Rosji, gdzie został gubernatorem” i jest to prawda! Od tej pory społeczeństwo polskie, litewskie, białoruskie nie miało już złudzeń co do celów władzy carskiej – brutalność gubernatora skonsolidowała je tak dalece, że choć kilkanaście lat później postawiono mu pomnik, to niedługo po tym skonsolidowane społeczeństwo Wilna usunęło go.

Co do skali pokazanego światu w zeszłym tygodniu obiektu jest on na miarę możliwości dzisiejszych Rosji. Piszą kopia pomnika wileńskiego, a to raptem jego miniatura… mimo to znak to jasny, że może odżywać hasło „program Murawiewa programem Rosji”.

 

W przeciwieństwie do mojego kolegi Piotra, ja bym się tak łatwo nie pocieszał wielkością tego pomnika, ale zwrócił uwagę na datę jego wystawienia – 18 października – trzy dni po wyborach. Jak wiemy nie ma przypadków są tylko znaki. I ten znak jest aż nazbyt wyraźny. Nikomu nie trzeba go tłumaczyć, wszyscy rozumieją. Rosjanie mogą sobie na swoim terenie stawiać co chcą i gdzie chcą. Jednak pewne sprawy są nie do przyjęcia i ktoś powinien wezwać w związku z tym ekscesem ambasadora na tak zwany dywan. Celem wystawienia tego pomnika jest sprawdzenie jak dalece polskie społeczeństwo nie jest skonsolidowane. Tak sądzę. Dawny pomnik Murawiowa sprawił, że Polacy, Litwini i Białorusini, zjednoczyli siły przeciwko okupacji rosyjskiej i całemu aparatowi przemocy. Ten, pomniejszony Murawiow, postawiony został, by sprawdzić kto z Polaków, Litwinów i Białorusinów w ogóle go zauważy i zareaguje. No i jak zareaguje.

W Polsce nie zareagował nikt. Wszyscy są tak skupieni na prezentowaniu bezkompromisowej postawy powyborczej i zarzucaniu sobie nawzajem hipokryzji, że nie ma nawet mowy o interpretowaniu tego, jakże wyraźnego znaku. Nie zareagował też żaden z przedstawicieli narodów reprezentujących dawną Rzeczpospolitą. Co do Białorusinów, sprawa jest jasna. No, ale co z Litwinami? Dzięki temu prostemu i integrującemu Rosjan eventowi dowiedzieli się oni, że nie ma już nawet cienia dawnej wspólnoty. Potwierdzili to obecnością Murawiowa w Królewcu. I nie ma doprawdy znaczenia, że jest on dużo mniejszy. Istotne jest, że nie wywołał oburzenia. Czekajmy teraz aż Niemcy postawią pomnik Staufenberga w Zgorzelcu. A jak ci nowi faszyści sponsorowani przez Moskwę dojdą do władzy, to może nawet Goebbelsa wciągną na cokół.

Wiele się tu mówi o upadku edukacji i głupocie młodych pokoleń. Słusznie, bo dzieci nie mają dziś chęci do nauki i nie rozumieją po co miałyby się czegokolwiek uczyć, szczególnie w zakresie tak zwanych nauk humanistycznych. Jest jednak szansa, że polityka Moskwy przywróci edukacji historycznej w Polsce właściwy wymiar. Niech no tylko spadkobiercy Murawiowa dostaną carte blanche na różne poczynania w Europie Wschodniej, albo niech Sikorski znów zostanie ministrem spraw zagranicznych i przeprowadzi pokazowe pojednanie narodów słowiańskich pod tym pomnikiem. Wtedy jedni z przerażenia, a drudzy by wykazać się lojalnością wobec nowego pana, będą na wyścigi recytować co ważniejsze fragmenty życiorysu Michała Mikołajewicza. Wszystko przy dźwiękach muzyki marszowej granej przez specjalnie na tę okazję przygotowaną orkiestrę wojskową z Królewca. I nikt wówczas w Polsce nie będzie się zastanawiał czy to dobrze, czy źle, że uczy się historii aż tak dokładnie, że trzeba zapamiętywać kim był ten Murawiow.

Trochę żartuję, a trochę nie. Widzę bowiem, że wielu ludziom w Polsce dzisiaj obecność w przestrzeni publicznej pomnika człowieka odpowiedzialnego za masowe egzekucje, w dodatku przeprowadzane bezprawnie, wcale nie przeszkadza. Wielu myśli, że to może nawet dobrze, że on się tam pojawił, bo widać, że Rosja nie odpuszcza, a to z kolei rodzi nadzieję, że ci parszywi Jankesi nie mogą tu robić wszystkiego, co chcą. To jest sposób myślenia łatwy do rozpoznania i łatwy do wskazania wśród osób czynnych w mediach społecznościowych. Na opamiętanie nie ma co liczyć, albowiem ludzie prowadzeni na śmierć, do końca łudzą się, że to nie o nich chodzi, a cała sytuacja jest jedynie bolesną pomyłką, nieszczęśliwym zbiegiem okoliczności, który już, zaraz, zostanie wyjaśniony na ich korzyść. Potem zaś kat i prokuratorzy pozwolą im wrócić do domu, gdzie czekać już będzie na nich pięknie zastawiony stół i uśmiechnięta żona.

Zsyntetyzujmy teraz to wszystko. W Polsce trwa festiwal nieszczerych emocji, kwestionowane są najważniejsze dokonania ostatnich ośmiu lat, mówi się jawnie o rozliczeniach ustępującej władzy, a jednocześnie wzywa do pojednania ponad podziałami, z którego – tak to rozumiem – PiS jest wyłączony. W tle zaś majaczy pomnik Murawiowa w Królewcu, który naprawdę jednoczy Rosjan. Nawet tych, co do których nie mieliśmy wątpliwości, że są nastawieni przyjaźnie i popierają demokrację. Oni bowiem będą ją popierać tylko do tego momentu, kiedy władza w Rosji nie zademonstruje znów swojej siły. Wtedy przestaną i zajmą się wskazywaniem kandydatów na stryczek. I to jest tak oczywiste i pewne, jak wschody i zachody słońca. Gwarantem takich postaw i takich zmian jest właśnie Michał Mikołajewicz Murawiow. Nie lekceważmy go. Powrócił właśnie, tak, jak Hitler w znanej i popularnej niemieckiej komedii.

lis 172023
 

Ludzie nie rozumieją, czym było pogaństwo w istocie, i jak ważne, a także trudne były misje chrześcijańskie na terenach pogańskich. Zwykle wyobrażamy to sobie tak – przebiegli i uczeni mnisi przysyłali swoich przedstawicieli do prostodusznych i cierpliwych kmiotków, którzy mieli jakieś swoje życie, bardzo podobne do naszego. I ci dziwni goście w sutannach wywracali kmiotkom to życie całkiem na drugą stronę, nakazując im uczestnictwo w dziwnych jakichś i bezsensownych poczynaniach o charakterze cyklicznym. W sumie byłaby z tego kupa śmiechu, gdyby nie to, że trzeba było na gwałt organizować reakcję pogańską i tych mnichów pozabijać. Ta reakcja opisywana jest zawsze jako słuszny, choć spóźniony gniew ludu. Podsumowując – historia jakiej się uczymy zaprawiona jest solidną porcją poczucia winy, którą musimy przeżywać jako dziedzice tradycji chrześcijańskiej. Na szczęście możemy się od niej uwolnić i zyskać nową jakość, wystarczy, że weźmiemy udział w reakcji pogańskiej, która właśnie zaczyna rozwijać swoje oferty przed naszymi zdumionymi oczami.

Tu mała dygresja – ponieważ wymiana dóbr, idei i treści jest najważniejszą częścią naszego życia, warto zastanowić się nad kwestią oferty. Jaką ofertę miało i ma nadal dla ludzi chrześcijaństwo, wiedzą prawie wszyscy. Czy ktoś się jednak zastanawiał, jaką ofertę mają ci drudzy? Co trzeba zrobić, żeby znaleźć się w szeregach reakcji pogańskiej i jakiego rodzaju wpisowe uiścić? Jakoś nie widzę żadnych analiz na ten temat, choć różnych analiz w sieci krąży tyle, że można od tego oszaleć.

Po sieci krąży też od jakiegoś czasu głupkowaty filmik wywołujący szczerą wesołość u młodzieży. Oto mamy wnętrze jakiegoś środka komunikacji publicznej chyba metra, pomiędzy czarnymi siedzi sobie dziewczyna, też jakaś taka śniada. Nad nią stoi Arab z jakimś zawiniątkiem przypominającym becik z dzieckiem w środku. Dziewczyna ustępuje mu miejsca, on siada, ale okazuje się, że tam, w tym zawiniątku, nie ma dziecka, ale jakieś szmaty, czy coś. I tu następuje pierwszy wybuch śmiechu. Kolejny słyszymy, jak tej dziewczynie inny kolorowy podaje bukiet kwiatów. Ona myśli, że to dla niej, a on tylko chciał, żeby je potrzymała, bo musi zawiązać sobie buta. Beka nie z tej ziemi. Dalej nie oglądałem, albowiem uznałem, że są to sceny z obozu koncentracyjnego. Musiałem jednak zastanowić się głębiej, co budzi tak szczerą wesołość młodych ludzi i doszedłem do wniosku, że fałszowanie intencji. To jest najlepsza zabawa, która, w wymiarach przedszkolnych czy w ogóle infantylnych, mogła mieć dla pewnych osób jakiś urok. Osoby te jednak nie cieszyły się szczególną atencją środowiska i uznawane były co najmniej za dziwne. Żeby nie przedłużać przejdźmy od razu do sedna. Jeśli mamy takie tło, możemy zdefiniować sobie czym było i czym jest pogaństwo – fałszowaniem intencji na wielką skalę. Udawaniem czegoś w celu uzyskania wielu korzyści, z których najważniejszą jest władza nad bliźnim i możliwość dysponowania jego życiem i czasem. To istotne dobra, a o ich przydatności nie muszę chyba nikogo przekonywać.

Jeśli ktoś uważa, że przykład ten jest zbyt mało wyrazisty, mam inny, bardziej wysublimowany, bo pochodzący z książki Antoine de Saint-Exupery „Ziemia planeta ludzi”. Jest tam opisana historia człowieka, który przyłączył się do karawany arabskich kupców, albowiem ci mu obiecali, że wraz z jego towarami, przeprowadzą go przez pustynię pełną niebezpieczeństw i będzie on mógł dotrzeć do miejsca, gdzie ludzie bezpiecznie uprawiają handel. Kiedy karawana oddaliła się już wystarczająco od miejsca, które gwarantowało temu człowiekowi bezpieczeństwo, Arabowie – jak pisze Saint Exupery – położyli mu rękę na ramieniu, nazwali barkiem i sprzedali. I zwróćmy uwagę na to, że zarówno w jednym, jak i drugim przypadku nie doszło do żadnego aktu przemocy bezpośredniej, którym tak lubią nasładzać się i ekscytować znawcy wojen krzyżowych. Ot po prostu zaaranżowano pewną sytuację, której świadomi byli tylko niektórzy. Można by rzec, że ten drugi przypadek to gra w trzy karty o własne życie. Podkreślmy więc jeszcze raz – pogaństwo to fałszowanie intencji w celu zdobycia władzy nad czasem i życiem bliźnich. Jeśli ktoś pamięta starą komunę, wie, że nie było łatwo o czas wolny, który w całości należał do partii i państwa. W niedzielę zaś zakłady pracy chodziły na czyny społeczne, które miały przyspieszyć gospodarczy rozwój kraju. Nie było to nic innego, jak potwierdzenie niewolnego statusu mieszkańców.

W zasadzie można by się już zabrać za katalogowanie fałszywych intencji, z którymi ludzie Tuska przeszli do ofensywny w sejmie. I nie tyko w sejmie, bo ta ofensywa pogaństwa, której celem jest nazwanie nas barkami i sprzedanie w niewolę, toczy się już od dawna, tworząc różne bardzo, raczej słabo bronione fronty. Ten najważniejszy dotyczy praworządności i gospodarności. Złodzieje i aferzyści, ludzie którym postawiono zarzuty, będą teraz rozliczać tych, co – bez czynu społecznego – podnieśli kraj z upadku. I śmiać się będą jak ci Arabowie z filmiku, którego akcja rozgrywała się w metrze. Bo tak im się udało sprytnie wykiwać tych głupich białasów. Myśleli, że to naprawdę, a przecież to był podstęp. Chrześcijanie rzadko stosują podstępy, już prędzej, po wylaniu przez niewiernych krwi męczenników, zabierają się za rozwiązania ostateczne, które tak silnie deprymują pogan, uważających, że mają przecież dobrą ofertę, bo nie ma w niej słowa o przemocy. Nikt nie cierpi przesadnie, no chyba, że kobiety, ale one zasługują przecież na to, albowiem myślą i żyją emocjami i mimo wielokrotnych prób wychowania ich za pomocą bykowca, nie umieją z tej pułapki wyjść, niech więc cierpią, bo im się to słusznie należy. Taka jest logika pogaństwa i ona będzie teraz w Polsce utrwalana. Jej najwierniejszymi służkami zaś będą posłanki i urzędniczki nowej władzy, które nie zorientują się gdzie są i kim są, nawet wtedy kiedy ktoś położy im rękę na ramieniu i nazwie jakimś dziwnym i niezrozumiałym słowem.

Teraz trzeba odpowiedzieć na pytanie dlaczego ludzie traktują serio ofertę pogan? Bo zwalnia ich ona z odpowiedzialności, w przekazie podprogowym zaś obiecuje wiele. Tylko, że głównie zdeprawowanym kanaliom, którzy są całkowicie świadomi jej podwójnego charakteru i podpisując zgodę na jej wprowadzenie, oczekują dopuszczenia do ustaleń niejawnych. Czyli realizacji wtajemniczeń. Skąd pewność, że akurat oni zostaną do tych wtajemniczeń dopuszczeni? To też jest dość proste – poganin, istota z natury nieszczera, zakłamana i traktująca wszystkich pogardliwie, uważa te swoje deficyty i skrzywienia za zalety, czy wręcz za zasługi. Uważa też, że inni poganie to rozumieją i niejako naturalnie przekażą mu część mocy, którą zdobędą. To oczywiście nie jest prawda i tu dotykamy kolejnego problemu o istotnej wadze – wewnętrznej lojalności wśród pogan. Nie widzimy i nigdy nie widzieliśmy, także oceniając czasy dawno minione, kiedy misjonarze narażali życie nawracając ludy nie znające Chrystusa, że lojalność pogan jest gwarantowana. Ona nie istniała nawet wśród ludów prymitywnych, te były bowiem wobec siebie lojalne, albowiem same stworzyły sytuację wykluczającą nielojalność, czyli źle traktowały bliźnich mieszkających wokół, a przez to mogły liczyć tylko na siebie. Poganie w Euroazji są wobec siebie lojalni, albowiem ktoś im to gwarantuje. A skoro tak, to kolejny wniosek jest następujący – gwarancje są zawsze przeciwko komuś. I my wiemy przeciwko komu. Teraz tylko musimy sobie wyjaśnić kwestię kluczową – jak działają i dlaczego czasem nie działają lojalności wewnątrz społeczności chrześcijańskiej. No, ale to już zostawiam Wam.

Dziś o godzinie 21.00 kończy się promocja

https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/jak-nakrecic-bombe/

https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/wielki-zywoplot-indyjski/

https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/ojciec-dreadnoughta-admiral-john-fisher-1841-1920/

No i mamy nową książkę

https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/o-ujscie-wisly-wielka-wojna-pruska-adam-szelagowski/

lis 162023
 

Dyskutowałem właśnie z kolegą o różnych ważnych sprawach dotyczących technik przekazu i obrotu treścią. Wnioski przedstawię tu w skrócie. Oto jest tak, że prawa strona sporu polityczno-cywilizacyjnego, powinna wręczać swojej publiczności jakieś narzędzia służące do polemik. Czy to czyni? W praktyce nie, za to otrzymuje ta publiczność pewne formaty, z istoty atrakcyjne, ale całkowicie niepraktyczne. Dlaczego więc atrakcyjne? Albowiem są one na stałe zespawane z osobą, która je reprezentuje, a osoba ta jest przeważnie bardzo popularna.

Podaję przykłady – człowiek opowiadający żarty zasłyszane u Stanisława Michalkiewicza nie będzie Stanisławem Michalkiewiczem, a te kawały w jego ustach nie będą wcale śmieszne. To samo będzie z Grzegorzem Braunem i Januszem Korwinem Mikke. Ten ostatni już dawno wpadł na pomysł, że nie ważne co się mówi, istotne są gadżety, które go wyróżniają. No i ma muszkę, którą zakładają sobie także jego naśladowcy sądząc, że w ten sposób posiądą charyzmat. Wielu się nawet zdaje, że go posiedli, albowiem muszka umożliwiła im poznanie nowych koleżanek. Nie każdy jednak może występować z muszką i nie każdy może bawić się takim stylem, jak pan Janusz. Reszta prawicowych guru nie ma atrybutów wymienialnych, ale gra słowem i mimiką. To są rzeczy nie do powtórzenia i nie do podrobienia. I każde naśladownictwo wychodzi fatalnie. Na tym polega dramat ludzi, którzy chcą odnosić sukcesy dzierżąc w rękach oznaki konserwatyzmu i prawicowości. W zasadzie nie zaorano ich jeszcze tylko dlatego, że przeciwnik traci tożsamość. Sam nie wie kim chciałby być. Uniwersytet, z istoty lewicowy, nie może się zdecydować czy ma być uczelnią, dark roomem czy może jeszcze jednym medium społecznościowym. Profesorowie, w tym ci udający konserwatystów, nie wiedzą czy chcą być badaczami poważnych zagadnień, cyrkowcami, czy striptizerkami. Wszystko jest pomieszane i to daje prawicy, uzbrojonej w plastikowe noże i drewniane karabiny, jakąś szansę. Wszyscy wymienieni ludzie bowiem pragną jednego – popularności i za tę popularność, lajki, kliknięcia, komentarze gotowi są na wszelkie ekstrawagancje. Istotne pytanie brzmi – czy ich widownia dostaje do ręki jakieś poważne narzędzia polemiczne? Nie dostaje, bo co innego występy na scenie, a co innego produkcja narzędzi. Jeśli jakiś ekspert od wojny ględzi w swoim podcaście o tej wojnie, to tylko ględzi. Prawdziwej wojny nie widział. Jakoś jednak tak jest, że nie można, zamiast niego, dopuścić do głosu tych, co na wojnie byli, bo nie. Może oni daliby publiczności jakieś argumenty, które by pomogły jej pokonać szwagra w kłótni przy wigilijnym stole. Tak sądzę, ale do końca pewny nie jestem.

Mamy nieustające przedstawienie, które trwa przed naszymi oczami na kilku scenach na raz, po jego zakończeniu zaś, zostaje nam w rękach jedynie skasowany bilet i nic więcej. Nie możemy naśladować aktorów w codziennym życiu, choć bardzo byśmy chcieli, a oni – podejrzewam, że świadomie – złożyli taką obietnicę – że można. Zrobili to, żeby w ten podstępny sposób utrwalić swój wizerunek i swoją postawę, a także by ją promować. Czy to jest uczciwe? Nie mnie o tym orzekać, niech każdy sądzi tak, jak mu serce dyktuje.

My, w naszych tutejszych poczynaniach, mamy inne metody i one właśnie zaczynają się rozwijać przed naszymi oczami. Cóż to znaczy? Już mówię – nie tracąc z oczu waloru najważniejszego, jakim jest polemika, tworzymy projekt, który – na jednym niewielkim odcinku – da czytelnikom do ręki narzędzia do dyskusji. Będą to teksty i formaty publikowane na naszym blogach i wydawane w naszym wydawnictwie. Dotyczyć zaś one będą nie spraw bieżących, nie UE, nie innych jakichś emocjonujących kwestii, którymi żyją prorocy Internetu i akademii próbujących zwrócić na siebie uwagę zdejmowaniem gaci, albo przebieraniem się w togi rzymskich senatorów. My będziemy tu sobie przez najbliższy rok z okładem, no chyba, że Pan Bóg zrządzi inaczej, dyskutować o epoce króla Zygmunta III Wazy. Chyba można tak napisać, skoro można mówić o epoce stanisławowskiej, w odniesieniu do ostatniego króla Polski?

Zaczęliśmy od książki Adama Szelągowskiego „O ujście Wisły. Wielka wojna pruska”. Autor reprezentuje szkołę krytyczną wobec naszego ulubionego władcy, ale się tym za bardzo nie przejmujemy, albowiem podstawowym walorem naszych tu aktywności jest polemika. Dlatego w przyszłym tygodniu, mam nadzieję, wjedzie do naszego sklepu, napisana przeze mnie książka „Gniew. Bitwa Wazów”, która nieco inaczej oświetla sprawy związane z wojną, jaką Zygmunt III prowadził w Prusach z Gustawem Adolfem, królem Szwecji. Paweł Zych już wczoraj zapowiedział tu swoją książkę o panowaniu Zygmunta III, opartą na głębokiej bardzo kwerendzie. Hubert przez cały czas pracuje nad komiksem o Zygmuncie III, i pewnie skończy tę robotę gdzieś w przyszłym roku. We dwóch zaś zaplanowaliśmy stworzenie jednego jeszcze przynajmniej epizodu – tekst plus ilustracje – z barwnej wojennej historii czasów zygmuntowskich.

Jak wszyscy zauważyli w projekt ten jest zaangażowanych trzech żyjących autorów, z których każdy działa samodzielnie, a wszyscy kooperują ze sobą. Poświęcamy temu projektowi swój prywatny czas i podczas pracy nad nim nie pokazujemy się publicznie w różnych przebraniach. Nie zakładamy strojów z epoki, jak to czynią niektórzy, nie prezentujemy się w żadnych niecodziennych dekoracjach, albowiem nie zależy nam na tym, byście nas naśladowali. To jest niemożliwe z istoty – i tu powiedzmy sobie to wprost – nikt nie będzie rysował tak, jak Hubert i Paweł, ani nie narzuci takiego tempa w pisaniu, jak ja. Nie o to bowiem chodzi. Istotne jest by na rynku, wśród publiczności znalazło się maksymalnie wiele produktów ułatwiających dyskusję o ważnych sprawach, w takich standardach i redakcjach, które obezwładnią przeciwnika już samym tylko postawieniem problemu. Ten zaś będzie można uzasadnić powołując się na teksty i dane, a także na wspomniany już atrakcyjny produkt, który każdy będzie mógł wziąć w rękę i obejrzeć, a także przeczytać. Nie chodzi o to, żeby schować się w szafie podczas kiedy rodzice w wujostwem jedzą uroczystą kolację, a następnie wyjść z niej w kulminacyjnym momencie w kapeluszu i butach taty. Nie gramy w tę grę. Mamy inną, która odbywa się na innym boisku, z zastosowaniem innych narzędzi i reguł. Te zaś nie będą udostępniane publicznie. Panuję, że w przyszłym roku, jeśli Bóg pozwoli, zorganizujemy całą serię spotkań zamkniętych, połączonych z pogadankami na różne tematy. Wejdą tylko ludzie z listy, wstęp będzie za co łaska, bo musimy się gdzieś osadzić, w jakimś bezpiecznym miejscu, a potem będą rozmowy i dyskusje o charakterze bardzo tajemniczym. Nie zapraszamy wszystkich, nie robimy pogadanek edukacyjnych i popularyzatorskich, zostawiamy to analitykom od konfliktów światowych, wyzwań globalnych i zmian cywilizacyjnych. Miłej zabawy panowie. Idziemy inną drogą. I to jest nasz przekaz pozytywny.

Do piątku, do 21.00 trwa promocja na trzy tytuły

https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/jak-nakrecic-bombe/

https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/wielki-zywoplot-indyjski/

https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/ojciec-dreadnoughta-admiral-john-fisher-1841-1920/

No i mamy nową książkę

https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/o-ujscie-wisly-wielka-wojna-pruska-adam-szelagowski/

lis 152023
 

Człowiekiem, który w ostatnich latach wyrządził polskiej kulturze najwięcej szkody, był w mojej ocenie Krzysztof Karoń. Wydał on książkę w fatalnej okładce, którą nazwał „Kultura i antykultura”. Istotną funkcją tej książki było wskazanie, że do kultury zaliczają się ci, którzy stoją po stronie autora i popadają w zamyślenie po każdym jego słowie, a po stronie antykultury stoją wszyscy, którzy się z autorem nie zgadzają. Stąd prosty wniosek, że książka Krzysztofa Karonia miała za zadanie uporządkować rynek i zgromadzić wokół pewnej idei jak najwięcej czytelników z emocjonalnymi i intelektualnymi deficytami. W swojej wielkiej naiwności wielokrotnie krytykowałem Krzysztofa Karonia, wskazując, że nie można zaczynać działalności literackiej i publicystycznej od opus magnum, bo potem nie ma już co pisać. Byłem niestety głupi, bo nie rozumiałem po co ta książka powstała.

Na drugim miejscu wśród ludzi dewastujących kulturę umieszczam pana Karłowicza z Teologii Politycznej i wszystkie jego pomysły, nawet te, które się jeszcze w jego biednej głowinie nie narodziły.

Na trzecim zaś całą publicystykę TVP ostatnich ośmiu lat, ze szczególnym wskazaniem na programy pani Raczyńskiej.

Dlaczego tak? Albowiem kultura nie rości sobie pretensji, ale wyznacza standardy i jest tłem. To zaś co wymieniłem nie może być kulturą, albowiem poszukuje tła – antykultury, żeby na tym tle ładnie wyglądać i wysuwać roszczenia. I teraz ważna sprawa – za każdym razem, kiedy kultura zostaje zdefiniowana tak, jak to wskazałem, kończy się to klęską, a w najlepszym razie uwiądem. I nie trzeba mnożyć przykładów bo każdy je widzi. Trudno więc nie uznać, że tak definiowana kultura, to jedynie jakiś zagon reprezentantów antykultury, lub ludzi przez nią ogłupionych, który prowadzi akcję werbunkową i szuka frajerów. Jak powiadam – zawsze kończy się to kompromitacją.

Niestety – powołując się na kulturę wyższą i wskazując, że przeciwnicy reprezentują kulturę niższą, w pułapkę tę wpada także prezes Kaczyński. I to nie pierwszy już raz. Otoczenie bowiem prezesa, nie reprezentuje żadnej kultury wyższej, a jedynie kokieterię, która poszukuje tła. I to jest prawdziwie zasmucające. Nie różniąc się bowiem metodologicznie i ideologicznie od tego tła, ta niby kultura naszych, próbuje zakwitnąć, a tymczasem zlewa się z tym tłem, które miało tak ładnie wyeksponować jej działania i cele. Najlepszym przykładem z ostatnich czasów jest film „Reset”. Wczoraj ktoś napisał, że Sikorski szykuje się do objęcia posady ministra spraw zagranicznych. Trudno o większe szyderstwo z kultury definiowanej w taki sposób, w jaki czynią to media publiczne.  Zestaw wartości prezentowanych w tym filmie został realnie zakwestionowany i unieważniony. Powtarzanie więc tego serialu niczego nie zmieni i nic nie da, okazał się on kapiszonem. Rzeczywistość zaś jest bardziej skomplikowana niż się wydawało autorom.

Kultura zajmuje się produkcją faktów dokonanych i skończonych. To dobrze widać w sztuce, ale też na wojnie. Bo wojna, w myśl nowożytnych definicji, także była dziełem sztuki. Jej finał zaś musiał być czymś naprawdę widowiskowym. Jakim dziełem sztuki była wojna prowadzona przez PiS z Tuskiem? Nie było w niej ani jednego dokonanego faktu i ani jednej skończonej akcji. Wszyscy za to żyli w cieniu jedynej kojarzonej z Tuskiem i skończonej ostatecznie operacji czyli Smoleńska. Skojarzenia te zaś umacniał w każdej głowie serial „Reset”. Można oczywiście stwierdzić, że wszystko to jest przypadkiem i tak się złożyło, no ale skoro tak, to po co w ogóle coś planować? Niech się wszystko toczy swoim trybem, a my się przyglądajmy.

Działania mają swoje konsekwencje, ale wielu ludziom wydaje się, że konsekwencje są dziełem przypadku lub też ich samych i powstają wskutek jednej decyzji lub wypowiedzi. Dobrze było to widać wczoraj w sejmie, kiedy dwaj bohaterowie wojny pisowsko-peowskiej panowie Ziobro i Czarnek usiłowali za pomocą słowa, gestu i mimiki, zanegować rzeczywistość. Przyznam, że się tego nie spodziewałem, bo gdyby myśleli oni poważnie nad przyszłym sukcesem, który przecież ma być ich udziałem, raczej by takich postaw nie demonstrowali. Z faktami bowiem, szczególnie groźnymi, raczej nie należy dyskutować publicznie. Trzeba je unieważnić, możliwie szybko.

Sukces PiS w wyborach 2015 i 2019, będę się przy tym upierał, był owocem pięcioletniej, trwającej dzień w dzień kampanii internetowej, w której wszyscy lub prawie wszyscy braliśmy udział. Kampania ta, robiona całkowicie za darmo w prywatnym czasie, miała ten walor, że wszyscy usiłowali się ustawić na jej tle i wskazać, że ludzie ją tworzący są mierzwą i śmieciem. To się nigdy nie udało, a fakt ten świadczy o tym, że nasze działania należały i należą nadal do sfery kultury, a nie antykultury. Ilość sił i pojedynczych osób, które negowały i zamilczały wpływ Internetu na sukces PiS była i jest ogromna. Moim zdaniem owoce tego sukcesu PiS może konsumować nadal, ale są one powoli unieważniane. I mówię to serio – mimo upływu lat, mimo wskazania, że to nie Internet, a Gazeta Polska dała PiS zwycięstwo, partia może ciągle czerpać z tego koszyka, który wypełnili internauci. Nie chce tego jednak robić, albowiem nadzieję pokłada w źle rozumianej kulturze. I bez przerwy się na nią powołuje, czyni z niej fetysz, którym – za każdym razem – jakiś omszałek wyciera sobie gębę, jak ściągniętą kurwie z nogi pończochą. Tak się kończy walka o kulturę w opisanej tu redakcji i trzeba z tym, jak najszybciej skończyć.

Antykultura, na którą powoływał się i którą definiował pan Karoń, charakteryzuje się negowaniem lub pomijaniem faktów. Wróćmy więc teraz do miejsca, gdzie pisałem o sukcesie, jaki dał PiS Internet i wskazałem, że nie dała partii tego sukcesu Gazeta Polska. To jest łatwe do udowodnienia. To GP reklamowała się w Internecie, a konkretnie wśród blogerów i komentatorów, a nie na odwrót. I to jest fakt niezbity. Jeszcze lepszy jest ten – tygodnik Karnowskich był początkowo wydawany jako gazeta blogerów, a główną gwiazdą był tam Sowiniec. Czym to było, jeśli nie próbą zawłaszczenia sukcesu, jaki dał PiS Internet? I czym to jest dzisiaj kiedy mimo największych i najkosztowniejszych wysiłków medialnych do władzy wracają Tusk i Sikorski? Dlaczego tak jest? Albowiem to, co w PiS uchodzi za kulturę jest jedynie inną redakcją antykultury proponowanej przez tamtych. Kultura nie dałaby się nabrać na rzucane tu i ówdzie plewy. I nie pozwoliłaby się wprzęgnąć do zadań, które musiałbym się, z oczywistych względów, zakończyć klęską. Kultura prowadzi wieczną wojnę i traktuje ją jak dzieło sztuki. Na końcu zawsze musi być wielki finał. Czy wobec tego działania Tuska można uznać za kulturę? Jeśli zorganizuje on publiczną egzekucję Ziobry i Czarnka, tak, ale nie wcześniej. Tak się jednak nie stanie, bo Tusk nie reprezentuje kultury. Nie reprezentują jej też nasi, albowiem przy każdym, najmniejszym wahnięciu koniunktury szukają poparcia i uwiarygodnienia, w dodatku w miejscach gdzie z istoty być go nie może – u pogodynek, u Harariego i u Roli. I tu dotykamy kolejnego, ważnego problemu, mianowicie wyższości słowa pisanego nad mówionym. Dziś PiS z nadzieją patrzy na Internet i na zasięgi różnych magików tworzących podcasty. Wydaje się bowiem ludziom z tej partii, że to jest zasób, który oni mogą wykorzystać. To nieprawda. Dlatego, że działania tak zwanych analityków, robione są na zlecenie i mają charakter reklamowy, a wektor ich można łatwo odwrócić. Poza tym ich zasięgi w żaden sposób nie przekładają się na poparcie w wyborach. Poza tym popieranie komediantów, których znaczna część publiczności ma w pogardzie degraduje polityków. Im silniej zaś myślą oni o zasięgach tym ta degradacja jest większa. Nie widzą bowiem waloru najważniejszego – tych, którzy myślą, a nie klikają. Słowo pisane zaś jest tak ta cicha woda z piosenki. Działa niezauważalnie i trwale. I tego się trzymajmy.

Tak, jak zapowiedziałem od dziś w sprzedaży nowa książka

https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/o-ujscie-wisly-wielka-wojna-pruska-adam-szelagowski/

I zapowiedziane promocje

https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/jak-nakrecic-bombe/

https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/wielki-zywoplot-indyjski/

https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/ojciec-dreadnoughta-admiral-john-fisher-1841-1920/

lis 142023
 

Bo czują się przez nią oszukani. Tak to wygląda w zarysach najogólniejszych. To jest myślenie obłąkane, ale praktykowane. Dodam od razu, że ja też czuję się oszukany, ale na Polskę głosuję, albowiem nie mam tyle siły i pomysłów, by przeżyć bez Polski w innej jakiejś strukturze. Myślę, że nikt głosujący przeciwko Polsce nie ma tej siły, ale wszyscy są przekonani, że w tej jakiejś Europie, Rzeszy, czy czymś tam dadzą sobie doskonale radę. Nie dadzą sobie rady, bo degradacja i unieważnienie Polski oznacza degradację i unieważnienie ich personalnie, wszystkich razem i każdego z osobna. To zaś pociąga za sobą dewastację życia i zabór majątku. Propaganda partii opozycyjnych zaszła już jednak tak daleko, że dopóki wymienione rzeczy nie wydarzą się naprawdę nikt w nie wierzył nie będzie, za to wszyscy ochoczą opowiadać będą, że PiS ich okradł dając 13 i 14 emeryturę. To się wszystkim spina w głowie i w sercu, albowiem od opozycji otrzymali oni coś wyjątkowego, o czym wielokrotnie tu już pisaliśmy – poczucie wybraństwa i współuczestnictwa. W czym? W dewastowaniu Polski. Tyle, że ludziom wydaje się, że będą dewastować PiS.

Teraz ważna rzecz – jak politycy i działacze PiS wyobrażają sobie Polskę i jak ją przedstawiają swoim wyborcom? Moim zdaniem fatalnie. Tak fatalnie, że ja nie jestem w stanie w nią uwierzyć. Nie dość, że jest to po większej części sfingowana nieprawda, to jeszcze podaje się ją tak, jakby ów polityczny kelner miał w największej pogardzie menu, które kazano mu zaprezentować.

Weźmy taki projekt jak narodowe czytanie. Jest to inicjatywa nieautentyczna, nie rozumiana przez nikogo, chyba nawet przez samego prezydenta. Zaaranżowana przez urzędników, którzy chcieli pokazać wyborcom, jak wygląda miłość do Polski i jak ją należy prezentować. Poprzez głośne odczytywanie znienawidzonych przez większość ludzi lektur szkolnych, przez które wielu repetowało klasę. Po czymś takim musimy oglądać, jak prezydent wręcza odznaczenia pogodynkom i ich partnerom. Kiedy poszukamy w sieci wypowiedzi tych odznaczonych osób, bez trudu odnajdziemy takie, które deprecjonują Polskę jako taką, a partię rządzącą i samego prezydenta szczególnie. Nie jestem w stanie tego pojąć. Czy prezydent nie wie kogo odznacza? Ponoć tak, bo tych ludzi jest za dużo. To są jakieś brednie. Normalnie ludzie mają tysiące obowiązków i stać ich jeszcze na zainteresowanie polityką, a prezydent nie może się dowiedzieć komu wręcza krzyż? Czy jest kompletnie ubezwłasnowolniony i nie może nic zrobić, a jedynie uśmiechać się i czytać publicznie co słabsze kawałki z Orzeszkowej?

Premier zaś pojechał swego czasu na spotkanie z panem Harari, nędzną kreaturą Sorosa, której złożył hołd, bo mu się zdawało, że reprezentuje ona przyszły, wolny od narodowej mitomanii świat. Minister sprawiedliwości z kolei udał się do Marcina Roli, który najspokojniej w świecie robił sobie zasięgi ubliżając premierowi i lansując się na tak drażliwym temacie, jak antysemityzm. Bo się ministrowi wydawało, że zasięgi tego człowieka przełożą się jeden do jednego na jego własne zasięgi w wyborach. Inaczej tego sobie wyjaśnić nie potrafię.

Czy nie jest to dość dowodów na to, że ludzie reprezentujący Polskę i pracujący na rzecz obywateli, bo tak przecież było, nie oszukujmy się, mają jednocześnie fałszywe wobec tej Polski i wobec tych obywateli intencje?

Tomek Bereźnicki, który zrobił w swoim życiu masę projektów nadających się do nagród państwowych, umieścił tu ostatnio link do informacji o nagrodach mediów publicznych. Dostali je między innymi Stan Borys i Ernest Bryll, a także Krzysztof Masłoń. Z kim TVP i PiS chcą się komunikować za pomocą tych nagród? Z zaświatami chyba, bo brakowało jedynie pośmiertnej nagrody dla Mieczysława Fogga. Wczoraj zaś TVP puściła galę tych nagród, a po niej wyemitowano reportaż o Lisiewiczu i jego organizacji „Naszość”, która walczyła z komuną za pomocą dowcipu i żartu oraz inteligentnej prowokacji. Nie mam słów, żeby opisywać ten szajs. To jest, powtarzam, ubliżanie inteligencji widza, a im bardziej widać, że Tusk chce zemsty po prostu, tym nasi bardziej brną w ten absurd i zaprzeczają swojej własnej autentyczności.

Dlaczego wielu z nas czuje się oszukanych przez Polskę, a jednak na nią głosuje? Bo Polska w formacie, jaki prezentują politycy PiS, to wieczna niespełniona aspiracja. To dążenie do czegoś, co nigdy się nie stanie. To malowidła wyobrażające ludzi renesansu pochylonych nad księgami, którzy myślą o tym, jak uczynić ojczyznę wielką. Wszystko to nie było prawdą na poziomie faktów podstawowych i sprawdzalnych. Polska jest projekcją, która rozłazi się w rękach, także w rękach patriotów, ale nikt nie rozumie dlaczego. Prócz tego oszustwa jest jeszcze inne – jakakolwiek dynamika nadana Polsce natychmiast jest wyszydzana. To odstręcza wszystkich od Polski i pozostawia ją sam na sam z cwaniakami, prowokatorami, debilami i złodziejami. I to jest łatwe do udowodnienia, choćby przez przykłady, które podałem wyżej. Ta dynamika Polski i samych Polaków powinna się ujawnić już w czasie narodowego czytania, ale prezydent tak dopiera fragmenty lektur, żeby nic się nie ujawniło, a wszystko pozostało ukryte. Jednym z najczęściej wyszydzanych przez oświeconych Polaków, a także przez wrogów Polski, fragmentów literatury jest ten oto kawałek „Pana Tadeusza”: Szabel nam nie zabraknie, szlachta na koń siędzie, ja z synowcem na przedzie i jakoś to będzie.

Ma ów fragment wskazywać na nieodpowiedzialność działań Polaków, których trzeba koniecznie i stale wychowywać. I rząd PiS, nie jawnie, ale tak trochę wstydliwie, przejął rolę wychowawcy narodu. Po to, by już więcej nie trzeba było z szablami siadać na koń. No, ale coś się stało i cały projekt szlag trafił, choć wczoraj w czasie wręczania Morawieckiemu nominacji, wszyscy ministrowie się tajemniczo uśmiechali. Ludzie ci, podobnie jak cała opozycja nie odnoszą się w swoich, w oczywisty sposób fałszywych i demagogicznych projekcjach do Polski, ale do pewnej projekcji stworzonej dawno temu przez Niemców. Można to powtarzać  w nieskończoność, ale nikt nic nie rozumie, bo Stan Borys musi dostać nagrodę, a Masłoń napisać jak bardzo fascynują go Kresy. Tam, w tej szóstej księdze „Pana Tadeusza” jest wcześniej napisane tak:

Jakże Wasze myśli?

Czy potrzeba, żebyśmy zaraz w pole wyszli?

Strzelców zebrać – rzecz łatwa; prochu mam dostatek,

W plebaniji u księdza jest kilka armatek;

Przypominam, iż Jankiel mówił, iż u siebie

Ma groty do lanc, że je mogę wziąć w potrzebie;

Te groty przywiózł w pakach gotowych z Królewca

Pod sekretem; weźmiem je, zaraz zrobim drzewca,

Szabel nam nie zabraknie, szlachta na koń wsiędzie,

Ja z synowcem na czele i? – jakoś to będzie !

Opis ten trochę zmienia sytuację. Tak, jak zmienia sytuację Polski i Polaków inne od obowiązującego ujęcie historii i porzucenie dotychczasowych jej interpretacji. Na takie rzeczy jednak się nie zanosi, albowiem TVP, chce nam powiedzieć, że gromada latających po mieście kabotynów z organizacji o kretyńskiej nazwie przyczyniła się do obalenia komuny, a nie do zagospodarowania emocji puszczonej samopas młodzieży, która mogła w tym czasie zająć się czymś pożytecznym.

Mamy w tym opisie strzelców – których łatwo zebrać. Mamy proch – jest go pełna piwnica. Są armatki i groty do lanc, tak więc, nie samą szablą szlachcic miał walczyć. O tym jednak nikt nie wspomni, albowiem cała polska literatura i historia przerobione są tak, byśmy wszyscy w masie i pojedynczo się do Polski zniechęcili. I pozostawili ją godniejszym od siebie. Na przykład Lisiewiczowi, Stanowi Borysowi, Bryllowi, Omenie Mensah, jej parterowi Brzosce i panu Harari, którego na swojego przewodnika duchowego wybrał premier Morawiecki.

Żyjemy w złudzeniu, ale jest szansa, że Donald Tusk nas z niego uwolni. Stanie się to – na nasze szczęście – kosztem wymienionych w tym tekście osób – najpierw. Potem owe zmiany mogą też dotyczyć nas, ale miejmy nadzieję, że wcześniej Pan Bóg o nas zadba. Bo my tutaj wierzymy w Boga i Kościół Święty i interpretujemy dzieje zgodnie z jego nauką, a nie przeciw niej. Po tej rozprawie, bo już widać, że będzie to rozprawa, całe postrzeganie Polski i Polaków zmieni się nie do poznania. I niech mi nikt nie mówi, że jestem pesymistą. Bo to jest bardzo optymistyczny wniosek.

lis 132023
 

Jest coś takiego, jak systemowa nieskuteczność stale mylona ze skutecznością. Polega ona na tym, że do naszej świadomości docierają jedynie poczynania i słowa osób, które w swoim emploi zawarły cechy kojarzące się ze skutecznością, a nie docierają do niej istotne efekty ich działań. Czy też ich brak, bo o to w rzeczywistości chodzi. Podejmowanie działań nieskutecznych, a widowiskowych podoba się publiczności bardzo, albowiem ma ona wtedy przeświadczenie, że sama w czymś uczestniczy. Działania skuteczne zaś przeważnie mają autora, a przez to trudniej się pod nie podpiąć. Z reguły jest co prawda tak, że kilka osób próbuje podważać autorski charakter dokonań, albo też naśladuje je w sferze nieskuteczności systemowej, żeby zasłonić przykre wrażenie jakie wywołał w nich rzeczywisty sukces, ale to niewiele zmienia. Skuteczność ma autora, a nieskuteczność naśladowców. No i jest ona osobną konkurencją, która właśnie dla nich została zorganizowana.

To co się wydarzyło 15 października tego roku można by nazwać mistrzostwem olimpijskim w nieskuteczności. Podjęto niesamowitą ilość działań, rzeczywistych i pozorowanych, żeby porwać za sobą masy, które miały zapewnić PiS zwycięstwo w wyborach – jednoznaczne i bezapelacyjne. Pominięto tylko jeden szczegół – wyłączono publiczność z udziału nawet w działaniach pozorowanych. Nie dano jej możliwości, by mogła się utożsamić z czymś systemowo nieskutecznym, ale z jej punktu widzenia istotnym. A tamci to zrobili. Mieli najpierw konstytucję, a potem osiem gwiazdek. Podkręcili gałkę emocji o jedną kreskę i wygrali. Nasi zaś zostali sami z całym stołem zawalonym działaniami pozorowanymi, które – o zgrozo – okazały się obfitować w konsekwencje. I tak, konsekwencją wyświetlenia przed wyborami filmu „Reset” jest rosnące przekonanie generała Pytla iż jest on rycerzem bez zmazy. Będzie nią także powrót Tuska do władzy, który powinien – w teorii przynajmniej – oślepić na kilka co najmniej tygodni najbardziej zagorzałych patriotów, którzy jeszcze nie rozumieją, że wszystko dzieje się naprawdę i raczej nie ma odwrotu. Wszyscy, których nazwano zdrajcami i przestępcami w tym filmie będą przez najbliższe lata sprawować władzę. I trudno nie nazwać tego ironią, choć w rzeczywistości jest to groza. Jej skali jeszcze nie rozumiemy, ale myślę, że już wkrótce spłynie na nas owo rozumienie i dopiero wtedy zorientujemy się gdzie naprawdę jesteśmy.

Ludziom systemowo nieskutecznym bardzo trudno jest wyjaśnić, że mobilizacja kadr, a o to chodziło w wyborach, nie polega na tym, by się przed nimi popisywać swoimi nadludzkimi możliwościami. Po czterech latach oglądania TVP Polacy mieli już dosyć prezentacji w wykonaniu najbardziej bojowych i patriotycznych posłów, szczególnie, że popisy te zasłaniały rzeczywiste osiągnięcia. No, a wynik wyborów wskazał, że inwestycje to za mało, żeby przekonać ludzi do głosowania na PiS. Ci, którym miały one służyć, nie zauważyli ich po prostu, za to zauważyli, że opozycja proponuje im uczestnictwo w super zabawie. Uczestnictwo – podkreślam – w działaniach pozorowanych. U nas nie było nawet tego. My mieliśmy tylko oglądać jak poseł Tarczyński spaceruje po Lampedusie i czeka, aż zaczepi go jakiś czarny.

Zaliczam posła Tarczyńskiego do tych osób, które przepełnione dobrymi chęciami uprawiają nieskuteczność w zakresach wręcz olimpijskich. Co się ten facet nagadał w PE, ile błędów wskazał, ile zagrożeń, ile dróg wyjścia z tego wszystkiego, i co? Jajco. Bo akurat nie o to chodziło. Zrobił sobie jeszcze w dodatku zdjęcie z Oskarem Szafarowiczem, kolejnym królem drugiego planu, który powinien występować jako logo nieskuteczności. Fotka ta lata po sieci z podpisem – wojownicy prawicy. I ludzie to komentują słowami – trzeba nam więcej takich osób. Winszuję. Będzie jeszcze ciekawiej niż jest. Bo jeśli będzie więcej takich osób to nasza rola ograniczy się już chyba tylko do przeglądania ich zdjęć na twitterku, bo w telewizji nie starczy czasu antenowego, żeby pokazać wszystkie ich pozorowane działania. Okrzyki zaś – hu, ha – wydawane przez niektórych będą się mieszać ze słowami pieśni – hej kto Polak na bagnety.

Przepraszam, że znowu szydzę, ale jak widzę smutnego Radosława Fogla w TVP to nie mogę się powstrzymać. Był on i jest nadal jednym z moich ulubionych urzędników, ale jego rola u boku prezesa została sprowadzona do idiotycznych memów, które kolportowano po całym internecie. I co? To samo, co wyżej…Skończyło się na generowaniu emocji.

Najgorsze jednak dopiero przed nami. I my jako wyborcy wcale nie jesteśmy na to gotowi, ani też nikt nie próbuje nawet ułatwić nam tego przygotowania. Co prawda entuzjazm związany z nominacją premiera Morawieckiego nieco już opadł, ale nikt nie zaczął jeszcze myśleć, jak zminimalizować traumę, którą niewątpliwie wywołają poczynania tamtych. Bo, że będą one drastyczne i nieodwracalne, tego możemy być pewni. Być może PiS będzie mógł coś z tym zrobić, ale na ten moment szczerze w to wątpię. Im częściej pokazują Lichocką w telewizji tym wątpliwości moje się pogłębiają. O tym, że jest już pozamiatane i żaden rząd Morawieckiego nie powstanie, wskazywać może ogłoszenie przez prezesa jakiegoś nadzwyczajnego zjazdu wszystkich sił prawicowych, który ma się odbyć w styczniu. Uważam, że impreza ta odbędzie się pod hasłem – pozoranci wszystkich ugrupowań łączcie się. Realnym wyzwaniem bowiem są teraz wybory samorządowe, czyli próba odbicia wielkich miast z rąk KO. Czy to jest w ogóle możliwe? Myślę, że nie. Wszyscy, jak to bywało wcześniej, zajęci byli opracowywaniem planów, mających wejść w życie w czasie trzeciej kadencji, że zapomnieli o wyborach samorządowych. Tymczasem one stają się teraz najważniejsze. I dobrze by było je wygrać przynajmniej w dwóch dużych miastach i ze trzech mniejszych. Nie ma na to, jak powiadam, planu a czasu mamy coraz mniej. Kampania w Warszawie na pewno zostanie oparta o pozorantów. Im więcej będzie się uaktywniał pan Tobiasz Bocheński, kandydat PiS na prezydenta stolicy, tym więcej pozorowanych działań, podejmować będą najbardziej wyraziści i najmniej skuteczni przedstawiciele partii. Po to, by mu pomóc oczywiście, bo przecież nie zaszkodzić. Wszystko zakończy się jak zwykle katastrofą. Jedyna nadzieja w Tusku, że on już po pierwszym posiedzeniu sejmu zacznie robić te swoje czystki i realizować groźby. Wtedy można powstać fala wznosząca i koniunktura, która zatopi Trzaskowskiego. Żadne działania ze strony PiS nie będą miały na to wpływu. Zbyt mało czasu upłynie od wyborów parlamentarnych, od setek prezentacji osób specjalizujących się w nieskuteczności, by ludzie mogli to zapomnieć.

Na razie i tak wszyscy są skoncentrowani na tym, by pokazać, jak bardzo nie chcą się dać upokorzyć Tuskowi. Im bardziej nie chcą tym gorsze będą efekty.

Na koniec taka anegdota, którą już chyba kiedyś przypominałem. Po kapitulacji pod Vilagos wojsk węgierskiej insurekcji, hrabina Esterhazy udała się, cała we łzach, do kanclerza Schwarzenberga, by prosić go o łaskę dla uwięzionych powstańców. Stary lis Schwarzenberg uśmiechnął się tylko i powiedział – dobrze, już dobrze, ale przedtem będziemy jeszcze troszeczkę wieszali.

I w takiej właśnie sytuacji postawił się PiS. I nie wiadomo w jakim stanie dotoczy się partia do wyborów samorządowych. Pozwólcie, że jeszcze trochę będę krakał, ale niebawem zabierzemy się znów za starą, dobrą pracę u podstaw, do której zawsze zachęcał nas prof. Cenckiewicz, jeden z filarów pozorowanej, pisowskiej aktywności w mediach rządowych.

lis 122023
 

Miałem to nazwać „Dlaczego Polacy nienawidzą Polski”, ale wolałem tak. Julek napisał wczoraj bardzo dobry tekst o tym, że wyborcy antypisa chcą przede wszystkim strącić sobie z pleców Polskę. Uważają ją za garb, przeszkodę i ciężar. I szukają kogoś, kto ułatwi im pozbycie się jej ostateczne. To jest temat wałkowany po tysiąckroć, ale przecież jakoś tak powierzchownie, bez zrozumienia. Ja, z racji wykonywanych obowiązków, chciałem rzecz postawić na gruncie praktyki sprzedażowej. Wszystko przez to, że obejrzałem wczoraj dwa fragmenty filmów, dość duże. Jeden film to były „Legiony”, a drugi to „Chłopaki nie płaczą”. Powiem tylko jeszcze na wstępie, że nazwanie tych filmów gównem, przepraszam, że przy niedzieli, to jest obelga dla załóg wozów asenizacyjnych.

Jeśli założymy, że film „Legiony” to oferta Polski dla jej synów, a ten drugi film to oferta antypolska dla tych, co chcą się Polski ze swojego życia pozbyć, to – biorąc pod uwagę kryteria handlowe i sposób prezentacji oferty – uznać będziemy musieli, że składa ją nam ta sama osoba lub organizacja. To jest nie do ukrycia i widzimy wyraźnie, w jednym i drugim filmie te same emocje, które są całkowicie niezrozumiałe dla człowieka usiłującego przyjąć jakąś postawę wobec otaczającej go rzeczywistości. Ten wniosek jest straszliwy i miażdżący, wskazuje on bowiem, że pomiędzy politykami, którzy ryzykują życiem, jak Lech Kaczyński, a wyborcami, istnieje cała grupa ludzi, z dostępem do budżetów i dystrybucji, o której nikt nie kręci filmów i nie pisze książek. Grupa, która wymyka się wszelkim opisom, ale stanowi zwarty jakiś krąg osób, przygotowujących ofertę dla narodu. Ofertę, za pomocą której politycy będą się z narodem komunikować. Oferta ta składa się ze strzępków – nomen omen – emocji, które ludzie dysponujący budżetami podpatrzyli w innych, wcześniej nakręconych filmach. Potem zaś umieścili w swoich i opatrzyli lub nie, jakimś ironicznym komentarzem. W jakiś przedziwny sposób doszli oni do wniosku, że coś takiego jak scenariusz w filmie nie jest w ogóle potrzebne, że ukazanie właściwej kolejności zdarzeń, czy choćby pór roku – po wiośnie nie następuje wszak zima – nie ma żadnego znaczenia, a liczą się właśnie te emocje. Mamy więc w jednym filmie szczelnie odzianą w wełnianą konfekcję identycznego niemal kroju parę, która usiłuje odbyć stosunek płciowy w parku, wokół pałacu w Starym Otwocku. W drugim zaś jakaś pani, której odzienie koresponduje z odzieniem otaczających ją mężczyzn, a mam tu na myśli ekstrawagancję jednego i drugiego stylu, usiłuje znaleźć partnera i ojca dla swojego dziecka, a kryterium tego szukania są wpływy wśród ludzi, osiągane za pomocą brutalności i sprawności w posługiwaniu się bronią. To jest to samo, co w filmie wcześniejszym, ale inaczej oświetlone. Jeszcze jedno różni film „Chłopaki nie płaczą” od „Legionów”. W tym pierwszy słychać listy dialogowe. W tym drugim dialogów w ogóle nie ma, albowiem jest to zlepek podpatrzonych i przeredagowanych scenek bez związku ze sobą, a jak ktoś coś mówi, to trzeba podkręcać głośność na 17, żeby cokolwiek usłyszeć. A i tak okazuje się, że są to rzeczy bez znaczenia dla rozwijających się na ekranie zdarzeń, które naprawdę, tylko ktoś nieskończenie życzliwy osobom odpowiedzialnym za ten szajs odważyłby się nazwać akcją.

Film to nie jest rozrywka, jak się wydaje wielu ludziom. Film to najważniejsza ze sztuk, jak rzekł towarzysz Lenin, film to komunikacja i źródło cytatów, którym ludzie potrafią posługiwać się w codziennym życiu. Film to też obszar gdzie dokonuje się podmiany znaczeń i dewastacji postaw, a wielu z nas wierzy, że nie jest to robione celowo, ale przypadkiem. Ludzie, którzy stworzyli film „Legiony” przypadkiem ubliżali przez dwie godziny inteligencji widza i jego wrażliwości, przypadkiem też wzięli za to pieniądze. Wyprodukowany przez nich koszmar przypadkiem jest puszczany w TVP Historia i przypadkiem też jest sprzedawany innym telewizjom, które – jak przypuszczam – nie chcą go kupić, żeby sobie nie ukręcić powroza na szyję i nie ściągnąć na łeb jakiejś kontroli finansowej. To wszystko dzieje się przypadkiem i nie ma w tym ani jednej celowej i przemyślanej decyzji. Jeśli do czegoś można mieć pretensję to chyba tylko do tych, którzy wybrali osoby dysfunkcyjne, a przekonane o własnej kompetencji, do wykonania dzieła znanego jako film pod tytułem „Legiony”. Czyli do kogo? No właśnie – do kogo? Ja tu celowo nie wymieniam nazwisk osób odpowiedzialnych za ten film, albowiem słyszałem, że niektórzy członkowie ich rodzin są na mnie śmiertelnie obrażeni, że ośmielam się krytykować tę twórczość i postawy. Niepotrzebnie, jestem tylko nic nie znaczącym blogerem, bez wpływu na cokolwiek. Nagrody i odznaczenia państwowe i tak będą, spox.

Powróćmy jednak do tematu – kto i na jakiej podstawie zdecydował, że ludzie ci zdolni są do dźwignięcia odpowiedzialności tak wielkiej, jak stworzenie filmu o zaraniu niepodległego państwa polskiego? Sami sobie odpowiedzcie na to pytanie. Ja wracam do rozważań sprzedażowych.

Wyżej opisany dramat to oferta jaką politycy PiS i antypis mają dla swoich wyborców. Jest ona przygotowana przez te same osoby. Nasz problem zaś nie polega na tym, że Polacy chcą się pozbyć Polski i głosują przeciwko PiS-owi, ale na tym, że to ta kasta pośredników przekazujących emocje chce się pozbyć Polski. Ta Polska jednak ciągle kreuje jakieś budżety na własną promocję, a więc nie można się jej pozbyć tak po prostu. Trzeba ją jeszcze przedtem udręczyć za pomocą tych szmatławych wykwitów.

Decyzje polityków dotyczące 500+ czy czego tam, mają w komunikacji znaczenie drugorzędne wobec produkcji filmowych szarpiących emocje. Ludzie, z dwojga złego, wybierają film „Chłopaki nie płaczą”, albowiem jest w nim coś, co z daleka może uchodzić za ironię. W rzeczywistości jest to gówno w lesie przykryte papierem od paczki papierosów „Sport”, ale skoro nie ma innej oferty, człowiek i tak się uśmiechnie – że tak łatwo dał się nabrać. Konsekwencji żadnych nie poniesie. Film „Legiony” zaś zapowiada, że wszyscy, prędzej czy później, będziemy musieli umrzeć dla Polski. I nie jest ważne, że to prezydent Kaczyński umarł dla Polski. To jest już nieistotne, albowiem zostało tak samo spostponowane przez filmowców, jak każda inna sprawa istotna dla narodu. Ważne jest tylko to, że w tej ofercie – która ma nam pomóc w byciu Polakami – na pierwszym miejscu jest śmierć. Na drugim zaś seks w parku w cholernie niewygodnych do noszenia i ściągania ubraniach. I to właściwie tyle. Czego więc oczekujemy? Tego, o czym mówią antypisy – zemsty. Nie oczekujemy narracji, która ma nas pobudzić do myślenia, bo myślimy cały czas. Oczekujemy postawienia przed sądem osób odpowiedzialnych na śmierć prezydenta, bo w jego osobie zniszczono cały zestaw pojęć służących do komunikacji z narodem i wlano strach do wielu serc. Co dostajemy zamiast tego? Już tłumaczę – politycy antypis mówią, że trzeba z nami rozmawiać, że trzeba być dla nas dobrym i łagodnym, to na pewno zrozumiemy, jak bardzo błądziliśmy. Nie wiem czy można postawić człowieka w gorszej sytuacji i zafundować mu większe upokorzenie, a tu jeszcze mamy coś dodatkowego – zwalanie odpowiedzialności za zaniechania i tępotę działaczy, na nas właśnie. Jak wobec takiej sytuacji ma się określić wyborca niezdecydowany? Ma poprzeć PiS? On to wszystko widzi, analizuje i wie, że tamci na pewno nie zaproponują mu śmierci. Mogą mu zaproponować posłuszeństwo, wezmą odpowiedzialność za wszystko i nawet jak go okradną, to przecież będzie żył. Może jeszcze każą mu donosić na bliźniego, co głosował na PiS. Wielkie mi co…Nikt się przecież nie dowie.

Oczywiście można teraz wołać – oferta Tuska jest fałszywa. Może i tak, ale co z tego? Można krzyknąć – to ta oferta zawiera w sobie śmierć! Ale tego nie widać, a jak śmierć przyjdzie nic nie będzie już miało znaczenia. Ważne, żeby żyć złudzeniem do samego końca. Można też powiedzieć – przecież pokazaliśmy wam jakie to zło! Tak, i doprowadziliście do sytuacji, w której to zło przejmuje władzę. Z kim więc mamy się porozumiewać? Z bezsilnymi, którzy nic nie mogą, nawet skonstruować uczciwej oferty, i oczekują, że to my im damy siłę, czy ze złymi, którym dobrowolnie oddaliście władzę? I będziecie ją nadal oddawać po kawałku we wszystkich dziedzinach życia. Piszę to w imieniu wyborców niezdecydowanych. Bo ja sam, świadom opisanych tu zależności będę z ciężkim sercem nadal głosował na PiS. Pozwólcie mi jednak nie komunikować się na żadnym poziomie, nawet na poziomie „dzień dobry” z politykami i działaczami tej partii, ani też z osobami wyznaczonymi przez nich do skonstruowania oferty, za pomocą której odbywa się komunikacja z narodem. Niech się trzymają z daleka. Tak będzie najlepiej.

Jeszcze dwa wydarzenia z wczoraj, jakże znamienne. Prezydent Andrzej Duda odznaczył jakimś ważnym odznaczeniem Omenę Mensach, znaną pogodynkę. Krzyż pani Omena dostała za działalność charytatywną. Wczoraj pojawiła się też informacja o śmierci blogerki 1maud, którą wielu z nas pamięta z salonu24. Jak napisano na portalu niezalezna.pl generowała ona miliony odsłon w salonie24, napisała też dwie książki. Jedna z nich nosi tytuł „Perełki peerelu” i była ponoć bestsellerem. Świeć Panie nad jej duszą.

lis 112023
 

Nie pamiętam już który z francuskich generałów, świadom klęski pod Kijowem i słabości polskiego frontu doradzał Polakom wykonanie głębokiego odwrotu, aż za Kraków. Tam armia miała się przegrupować i uderzyć ponownie. Nie wykonano tego, albowiem generał ów nie rozumiał, że nie jest we Francji, gdzie można wycofać się za Hawr, do Normandii, za Loarę i tam coś planować. Wycofanie się za Kraków w roku 1920 to po prostu klęska, kapitulacja, oddanie prastarej stolicy wrogowi. No i ogólna rzeź. Jedynym co można było zrobić i to wykonano, było powstrzymywanie kosztem niewyobrażalnych strat, frontu południowego i planowanie operacji na północy.

Nie lubię porównań militarnych, albowiem fałszują one obraz, ale publiczność je lubi, więc czasem ich używam. Powierzchowne podobieństwo do opisu zdarzeń z roku 1920 maluje się wyraźnie. Mamy rząd Morawieckiego, który będzie powstrzymywał tamtych tak długo jak się da, a reszta będzie planować jakieś operacje. Dla wszystkich bowiem jest jasne, że nie można oddać władzy teraz, bez żadnego oporu. I tak pewnie stanie się to za kilka tygodni, ale za kilka tygodni sytuacja może się znacząco różnić od tego co mamy dzisiaj. Dlatego zawsze warto próbować.

Na czym polegać miałby ów manewr? Na razie jeden – w wykonaniu prezydenta – się nie powiódł. Łatwiej więc powiedzieć na czym miałby on nie polegać – nie może być to jedynie kokietowanie publiczności i dawanie jej złudnych nadziei. Czekam więc cierpliwie, aż zakończy się dzień niepodległości – mam nadzieję, że spokojnie. Czekam aż ludziska pójdą do domu i czekam na to, co się stanie za kulisami. Bo coś się stać musi. Potrzebny jest bowiem głęboki ten cholerny manewr. Można zaś go wykonać z tego prostego powodu, że rząd koalicyjny to nie jest Armia Konna, przeciwnie wyglądają oni, jak z opisu Sienkiewicza – rzekłbyś, wojsko na psach siedzi. No, ale mając w pamięci wszystko to, na co liczyli premier i prezes w stosunkach z UE, może się okazać, że i oni będą skuteczni. Czekamy więc na to, co zrobi premier Morawiecki, mamy jednak w pamięci fakt, że ustępował on Ursuli von der Leyen i umawiał się z nią na tak zwaną gębę. Prawie rok temu zaś publicznie oznajmił, że za parę miesięcy KPO będzie wypłacone. Czy już oprzytomniał? Nie wiem i ciężko mi o tym orzekać. Może się bowiem okazać, że głębokość manewru musi być znacznie, ale to znacznie przeskalowana. I nie chodzi o to, by zrobić coś teraz i utrzymać władzę, przynajmniej do wyborów do PE, następnie ogłosić własne, nowe, przed końcem kadencji,  i zgarnąć całą pulę. To jest kilka manewrów, raczej trudno wykonalnych, a armia na razie jest w odwrocie. Bądźmy mimo wszystko optymistami, porzućmy militarne porównania i sięgnijmy po sportowe. Tusk wstąpił dziś z czymś w rodzaju orędzia i namawiał do zgody narodowej. To jest oczywiście pułapka. W tle jednak powiewały biało czerwone flagi i nastrój był podniosły. Może to jest moment, żeby zastosować jakieś dżudo? Sam nie wiem…? Partia, która zdobyła znaczący, ale nie przeważający procent głosów, w koalicji z trzema innymi, słabszymi siłami, nie może nagle wypiąć się na środowiska patriotyczne, konserwatywne i tradycyjne. Może tylko dokonać ich podmiany. Wstawić w to miejsce dawnych resortowych emerytów, którzy na szczęście, mają już swoje lata, Przez co nie zainteresują raczej młodzieży, do której adresowany był całkiem bezideowy przekaz Tuska. Taki manewr może odebrać sporo skuteczności koalicji szykującej się do władzy, a poznajemy to po tym, że gen. Pytel już pisze na twitterze o swoim rycerskim zachowaniu. Może trzeba im pozwolić na to rycerskie zachowanie i poczekać jak rozwinie się sytuacja, bo może być naprawdę ciekawie. Na taki manewr jednak nie mamy co liczyć, albowiem patriotyczne emocje są głównym paliwem naszych i mowy nie ma, żeby z tego zrezygnować. Będziemy więc przez jakiś czas mieli dwa patriotyczne kręgi, w których każdy nucił będzie swoje piosenki. Wygra ten, gdzie będzie więcej młodszych oficerów w stopniu generała. I o to warto powalczyć.

Najważniejszy manewr dotyczył będzie – tak sądzę – przyszłorocznych wyborów prezesa PiS. Ponoć Jarosław Kaczyński już zapowiedział swoje ustąpienie, a to znaczy, że rozpoczęła działalność giełda nazwisk. Nasz problem polega na tym, że nie widzimy kto doradza prezesowi i kto podsuwa mu kandydatury.  Dla większości wyborców jasne jest, że najlepszą kandydatką na to stanowisko byłaby premier Beata Szydło. Z kilku powodów. Po pierwsze – jest ze wsi. To jest wielki atut. Ona naprawdę jest ze wsi, a nie tak, jak większość członków Europejskiej Partii Ludowej czy Kosiniak Kamysz, prezes PSL, lekarz z Krakowa. Po drugie – Beata Szydło, ma w dużym poważaniu, to co o niej piszą i mówią krajowe media. Jest całkowicie odporna na hejt. Można też założyć, że kierując partią nie będzie się z nikim umawiała na tak zwaną gębę, albowiem wyda się jej, czy komuś z jej otoczenia, że środowiska eurokratów, mogą być czasem przyjazne Polsce. Nie ma też niebezpieczeństwa, że ulegnie ona złudnym jakimś projekcjom dotyczącym osobistych zażyłości z członkami PE i urzędnikami unijnymi.

Nie wiemy jednak na poparcie jakich kół w partii może ona liczyć. Tak naprawdę to w ogóle nic nie wiemy o tym, co dzieje się w PiS i kto, a także o czym, decyduje. Narracja bowiem wewnętrzna oparta jest o wspomniany tu już zestaw pojęć patriotyczno-emocjonalnych. A za chwilę nastąpi próba jego zawłaszczenia. I nic innego w komunikacji z wyborcą PiS do zaprezentowania nie ma. Ambicje zaś liderów poszczególnych frakcji, mogą być zabójcze.

I znów powróćmy do początku, czyli do metafor militarnych. Obojętnie co by się nie działo, Morawiecki i wszyscy, którzy tworzyli rząd, a także posłowie PiS muszą – nie bacząc na straty – zatrzymać armię siedzącą na psach. Na zapleczu powinien być zaś przygotowywany wielki manewr oskrzydlający. – Łatwo ci mówić – powie ktoś – siedzisz sobie w zaciszu domu, piszesz książki i masz w nosie prawdziwą politykę. Nie do końca, ale trochę prawdy w tym jest. Cieszę się, że nie muszę podejmować decyzji w omawianych tu zakresach, ani demonstrować swojego braku ambicji, czy też profilować ich tak, by uśpić czujność konkurentów do stołka. To wielka wygoda. Tak, jak wszyscy jednak niepokoję się o przyszłość i jestem przekonany, że w przyszłym roku jedno z najważniejszych stanowisk w partii powinno przypaść Beacie Szydło. Uważam tak, wbrew wielu głosom, które doradzają stawianie na młodych. Młodzi, o czym wiemy na pewno, chodzą na pasku sił nierozpoznanych. I kiedy są nieposłuszni, skraca im się smycz, albo zakłada paralizator na obrożę. I tak się kończy rumakowanie. Polsce potrzebny jest polityk doświadczony, nie bojący się ryzyka, nie ufający nikomu i zdecydowany. W dodatku taki, który brzydzi się kokieterią, a o takiego najtrudniej. Dlatego uważam, że powinna to być przede wszystkim kobieta, a z kobiet najlepsza jest Beata Szydło. Taki manewr…Życzę wszystkim spokojnego dnia niepodległości.