wrz 122020
 

Ciężarówka wyładowana ludźmi zajechała na dziedziniec Urzędu Bezpieczeństwa Ekologicznego w B., mieście, które szczyciło się najlepszymi wynikami badań czystości powietrza w kraju. Było tu tak czysto, że – jak opowiadali złośliwcy – wyniosły się stąd nawet muchy, bo nie mogły znaleźć ani kawałka gówna, na którym mogłyby przysiąść.

Samochodem zatrzęsło przy gwałtownym hamowaniu i siedzący obok kierowcy oficer, w szarym, wykonanym z papierowych, łatwo degradowalnych odpadów mundurze, spojrzał niego surowo. Ten udał, że nie dostrzegł karcącego wzroku dowódcy i uśmiechnął się ni to do siebie, ni to do wypucowanej jak lustro w salonie przedniej szyby.

– Nie widzicie, że wam się komar do szklanej powierzchni przykleił?

Kierowca, który obawiał się trochę, że pewnego dnia wyjdzie na jaw, jego krótkowzroczność i zostanie przesunięty do jakiejś roboty w magazynie, albo przy przesłuchaniach, stracił czujność i zbliżył nos do szyby.

– Rzeczywiście – powiedział cicho – zaraz posprzątam

– Zaraz Kmiecik, to wyjdzie z budynku pani pułkownik, i zacznie oglądać nasz samochód. Jak zwykle zechce dowiedzieć się ile cennych, przyrodniczych obiektów przywlekliśmy lekkomyślnie z puszczy na oponach, szybie, burtach i plandece wozu. Wyłaźcie i pozbierajcie wszystko. Nie tylko gałęzie, nie tylko błoto, ale tego pieprzonego komara także. Mam nadzieję, że nie żyje, bo będziemy go jeszcze musieli reanimować.

– Tak jest – warknął kierowca, który poczuł w tej chwili wyraźną niechęć do swojego dowódcy, do auta, które codziennie pucował przed wyjazdem na akcje i do pani pułkownik.

Oficer stracił zainteresowanie dla kierowcy Kmiecika. Ruszył wprost na tył wozu, gdzie stał już kapral w takim samym, jak on papierowym mundurze z bronią, bynajmniej nie papierową w rękach. Lufa pistoletu maszynowego spoczywała na lewym przedramieniu, a kolba w prawej dłoni kaprala.

– Zawołajcie dwóch z dyżurki i jednego z aresztu – powiedział oficer – sami ich przecież nie będziemy wyciągać z wozu.

– Tak jest – rzucił kapral i pobiegł do budynku, który robił wrażenie willi dla samotnych, starych wariatek, dotkniętych manią wielkości. Ściany były różowe, ramy okienne pomalował ktoś na niebiesko, a na każdym parapecie stały dziwne, papierowe kwiatki w różowych, wykonanych z nie wiadomo jakiej substancji doniczkach. Na każdej szybie zaś przyklejona była kalkomania z wizerunkiem aktualnego, wyłonionego w wolnych i demokratycznych wyborach lidera ruchu ekologicznego. Zwykle był to jakiś transwestyta, albo – jak pisały gazety – osoba binarna. Oficer, który wysiadł z samochodu, sam przed sobą musiał przyznać, że nie dość tego iż nie rozumie tych wszystkich klasyfikacji płci, to jeszcze ma je głęboko w dupie. Był bowiem prostym chłopakiem ze wsi, który zrobił karierę w urzędzie, tak jak jego pra pra dziadek tuż pod II wojnie światowej. Nie rozpoczął służby z jakimś szczególnym przekonaniem, ale tak zwyczajnie, bo trzeba było gdzieś pracować. Jak wszyscy w okolicy. Nikt tu nie zastanawiał się za bardzo nad ideologicznymi aspektami spraw tak poważnych jak ochrona przyrody ojczystej czy transpłciowość wśród mieszkańców terenów nadgranicznych. Liczyło się praktyczne podejście do życia. To zaś wymagało opanowania regulaminu i stosowania go w praktyce. No i tradycyjnie trzeba było uważać, żeby nikt człowieka nie podpieprzył. Gdyby nie zauważył tego komara na szybie, Kmiecik mógłby sam pobiec do pani pułkownik i zameldować, że on – porucznik Steciuk nie przykłada się do wykonywania obowiązków. A wtedy dostałby karę – co najmniej tydzień dokarmiana ekologicznej kolonii larw muchy plujki, która znajdowała się w podziemiach urzędu. Na to nie mógł sobie pozwolić.

– Melduję posłusznie, że jesteśmy – usłyszał głos za plecami. Odwrócił się i zobaczył trzech żołnierzy, jednego z własnej eskorty i dwóch, którzy byli tak wychudzeni, że papierowe mundury wisiałyby na nich, jak szmaty, gdyby nie to, że były sztywne i pozaginane na łączeniach.

– Babcia powiedziałaby – na szwach – pomyślał porucznik, a potem wydał rozkaz

– Wygruzować ich tutaj, na placu, a potem do piwnic. Biegiem! Wykonać!

Jeden z żołnierzy rzucił się do ciężarówki, i zaczął szarpać się z burtą.

– Pieprzone ekologiczno-wegetariańskie żarcie – pomyślał porucznik Steciuk patrząc na jego wysiłki i przypomniał sobie swojego wuja ze strony matki, Cześka, tego co nie chodził do cerkwi tylko do kościoła. Mimowolnie uśmiechnął się do samego siebie, choć jasne było, że ujawnienie jego myśli sprowadziłoby na niego gorsze o wiele kary niż przesypywanie trocin w kilku skrzynkach wypełnionych białymi robakami. Czesiek był bowiem kłusownikiem, najsławniejszym po południowej stronie ekologicznie czystego miasta B, gdzie jego siostrzeniec pełnił służbę w Urzędzie Bezpieczeństwa Ekologicznego.

– Czesiek to był gość – porucznik nawet nie zauważył, kiedy jego myśli przemieniły się w cichy szept, który wywołał niezdrową ciekawość w drugim, chudym żołnierzu, który nie wiedzieć czemu nie pobiegł do ciężarówki.

– A wy do cholery dlaczego nie pomagacie tamtemu? – warknął porucznik na stojącego obok podwładnego, który robił wrażenie istoty opóźnionej w rozwoju.

Tamten, jakby nie słyszał rozkazu. Pokręcił głową i powlókł się wolno w kierunku lory.

Porucznik Steciuk dobrze pamiętał dzień, kiedy Cześka przywieźli na furmance. Mówili, że dostał zawału w lesie i znalazł go patrol. On – porucznik Steciuk był wtedy jeszcze mały i niewiele rozumiał, pamiętał tylko dobrze smak kiełbasy z dzika, którą wyrabiał Czesiek i którą obdzielał całą rodzinę. Po chałupach mówiło się, że patrol nakrył go z obrzynem i wezwał do złożenia broni, ale on, choć stary, zaczął się ostrzeliwać. No i zabili go. Matka potem z płaczem podpisywała jakieś papiery, że nie ma nic wspólnego ze zbrodniczą ideologią, którą kultywował jej brat. No i dzięki temu, on – jej syn – mógł rozpocząć służbę i pracę w UBE.

– Jaką kurwa ideologią – pomyślał porucznik Steciuk – chłop se trochę postrzelał, z dala od ludzi w dodatku, przecież te dziki na piechotę już łaziły po obejściach. A teraz co? Wszystkie wytruli, bo był jakiś eksperyment ekologiczny i od dekady nie widać ani jednego. A gazety nawet o tym nie wspomną.

– Panie poruczniku – zawołał żołnierz, któremu wreszcie udało się odpiąć burtę – ten tutaj nie może zejść, trzeba mu jakiś schodek podstawić.

– Jasna cholera! – zawołał porucznik – ja mam wam kapralu schodka dla aresztanta szukać? Biegiem do piwnicy!

Żołnierz poczłapał do budynku i wrócił wkrótce z taboretem wykonanym, ze specjalnej, usztywnianej tektury, którą stosowano do wyrobu sezonowych mebli.

– To jest trochę mokre kapralu! – zawołał Steciuk – stało na deszczu, nie możecie znaleźć czegoś innego?!

Kapral stał bezradny z tekturowym taboretem w ręku i patrzył głupkowato na porucznika.

– No stanie któryś na tym i się wywali, bo mokre! Zegnie się i zgniecie, a tamten złamie nogę i podadzą nas do raportu, że dewastujemy meble urzędowe!- Niech was szlag!

Porucznik bezradnie rozglądał się po placu, zdawał sobie bowiem dobrze sprawę, że na podwładnych nie ma co liczyć. W końcu zauważył coś, czego istnienie od dawna podejrzewali wszyscy, ale nikt nie chciał wspomnieć o tym głośno z obawy przed regulaminowymi karami. Przykrywano ten przedmiot tekturą, udając, że go nie ma, choć czasem, kiedy nikt nie widział, ten i ów wykorzystywał go w jakiś sposób. A to podstawiał pod okno, do którego nie mógł sięgnąć, a to pod drzwi w piwnicy.

W samym rogu placu, przy wejściu do pomieszczeń piwnicznych gdzie znajdowała się ekologiczna hodowla larw muchy plujki, stała plastikowa skrzynka po jabłkach.

– Ma to gówno ze 150 lat i jeszcze sztywne – pomyślał Steciuk – zabrać mi to zaraz i podstawić aresztantom pod nogi – zawołał do tego drugiego, największego w całym urzędzie gamonia.

Kiedy już skrzynka stała pod paką samochodu, rozpoczęło się wyciąganie z niej aresztantów. Jak zwykle wywołało to z budynku wszystkich pracujących tam ludzi. Na placu, byli więc nie tylko żołnierze z grupy operacyjnej, ale także ci od papierkowej roboty, a nawet dwie spasione lesbijki z pejczami w rękach, które zwykle spędzały czas w kazamatach, czekając na kolejną partię aresztantów do przesłuchania. Stały i patrzyły bezmyślnie żując przy tym ekologiczna gumę wykonaną Bóg jeden raczył wiedzieć z jakiego gówna.

– Lesbijki – pomyślał mściwie Steciuk – ten z lewej to Janusz, który do dzieciństwa miał nadwagę i nie rosły mu wąsy. Matka nie puszczała go na dwór, żeby się niczym nie zaraził i wpadł w złe towarzystwo. To znaczy, żeby nie bawił się z nim – porucznikiem Steciukiem i takim Karolem, który wyjechał potem do stolicy i został aktywistą ruchu gejowskiego.

Ten z prawej zaś, to Mietek, który był normalnie rozrywkowym facetem, dopóki nie zaczął się narkotyzować wyciągiem ekologicznym z korzenia pokrzyku wilczej jagody. Siadło mu coś na łeb i zaczął odwalać, jak to się dawniej w wojsku mówiło – maniany. Potem – nikt nie wiedział jakim cudem, odnalazł się w urzędzie i to od razu przy przesłuchaniach. No i ogłosił, że jest lesbijką, którą dawniej prześladowano. Napisał nawet o tych prześladowaniach jakiś artykuł do gazety.

– Ta – pomyślał Steciuk – sam napisał. Półanalfabeta narkoman, napisał artykuł…myślałby kto. Głośno zaś rzucił

– Wyładowujcie ich do ciężkiej cholery ile będziemy czekać!

Pierwszy z lory zaczął gramolić się jakiś staruszek. Krok spodni zsunął mu się do kolan, trząsł się cały, trochę ze strachu, a trochę z powodu chłodnych podmuchów jesiennego wiatru. Na przepoconą, jakby przedśmiertną koszulę, narzucił pamiętający chyba jeszcze pierwsze rządy Prawa i Sprawiedliwości, barankowy kożuszek bez rękawów. Steciuk znał go. Był to Kajetan, który mieszkał pod lasem i doglądał ekologicznej hodowli kóz szetlandzkich, które w ramach kluturowo-ekonomicznego programu mieszania ekosystemów, wypasano na tutejszych łąkach.

Kajetan zauważył porucznika i nadzieja błysnęła w jego oku. Steciuk jednak zgasił ją jednym spojrzeniem. Staruszek zwiesił głowę i rozejrzał się niepewnie wokoło po stojących kręgiem ludziach. Żołnierz popchnął go i wskazał kierunek, a gruby Janusz, udający lesbijkę uśmiechnął się obnażając żółte od ekologicznego tytoniu zęby i pieszczotliwie puknął Kajetana pejczem w siwą głowę.

– No już – pisnął swoim lesbijskim dyszkantem – ładuj się dziadek do piwnicy, zaraz tam do ciebie zejdę.

Steciuk usiłował przypomnieć sobie za co aresztowali starego Kajetana, kiedy zauważył, że jeden z żołnierzy trzyma w rękach umazaną ziemią, papierową torbę.

– Co tam macie? – warknął Steciuk

– Grzyba panie poruczniku – pisnął żołnierz, który choć nie był lesbijką, miał głos całkiem podobny do Janusza.

– Jakiego znowu grzyba?

– No, corpus delicti panie poruczniku – pisnął znowu kapral

Porucznik Steciuk poczuł się naprawdę zmęczony

– Pokażcie – powiedział cichym głosem, choć przecież dobrze pamiętał, co jest w papierowej torbie.

Kajetana przyskrzynili na tym, jak próbował sobie usmażyć na patelni pieczarkę, którą znalazł na łące, gdzie pasły się szetlandzkie kozy. Popełnił ciężkie przestępstwo, albowiem grzyb był ważnym elementem składowym diety tych kóz, co wykazały długotrwałe i kosztowne badania naukowców z Izraela. I właśnie dlatego te kozy przeniesiono tu, na łąki pod miastem B, żeby miały bogatszą dietę. Nie można tak po prostu zabierać kozom, które każdym dniem swojego istnienia, potwierdzają śmiałe naukowe tezy, elementarnych składników ich pożywienia. Jeśli się to będzie czynić uporczywie, kozy zaczną niedomagać, sierść, która na nich urośnie, nie zmieni się w pełnowartościową wełnę, ale w jakąś gorszą, trzeciego gatunku i przez to powstaną straty w handlu, trudne do oszacowania. Tak będzie i porucznik Steciuk wiedział o tym doskonale, albowiem był pilnym słuchaczem kursów ekologiczno ideologicznych, które co kwartał odbywały się w urzędzie, na koszt pracowników. Steciuk płacił za nie, płakał, przy tym, ale bał się, że jak nie zapłaci, to zostanie poddany resocjalizacji, albo zdegradowany.

– Zabierzcie tego grzyba do magazynu i włóżcie do lodówki – powiedział cicho, całkiem jak cywil, a nie porucznik UBE – i pilnujcie go, żeby nie zgnił, bo sami wiecie co będzie.

Żołnierz skinął głową i poczłapał do piwnicy.

Następny aresztant sam zeskoczył z ciężarówki, a kiedy żołnierz próbował położyć mu rękę na ramieniu, zepchnął ją gwałtownym ruchem.

– Nie złamiecie mnie – zawołał prostując się i patrząc szyderczym wzrokiem po żołnierzach i urzędnikach – gówno mi zrobicie!

Lesbijka Mietek uśmiechnęła się poczciwie i ciepło słysząc te słowa. A żołnierz, który wydawał się Steciukowi skończonym bałwanem i sierotą, znienacka i bardzo energicznie zafasował aresztantowi kopniakia w tyłek. Ten, całkowicie zaskoczony takim obrotem spraw, który uniemożliwił mu demonstrowanie postaw szlachetnych i bohaterskich, zawołał tylko – ała! I zaczął rozcierać sobie pośladki.

Lesbijka Mietek westchnęła i wskazała mu pejczem drogę do piwnicy.

– Czym nagrzeszył ten biedak? – zapytała Mietek Steciuka, który nie potrafił ukryć swojej do niej niechęci.

– Ty skurwysynu – pomyślał Steciuk o lesbijce imieniem Mietek, zanim zabrał się za formułowanie odpowiedzi na pytanie zadane językiem archaicznym, naśladującym mowę jaką słyszało się dawniej w katolickich kościołach.

– Odpalił kosiarkę przy zawyżonych wskaźnikach zanieczyszczenia powietrza – powiedział porucznik Steciuk takim tonem, żeby lesbijka Mietek dobrze zdała sobie sprawę, że choć przesłuchuje aresztantów w kazamatach, to jednak prawo do noszenie broni publicznie, ma on – Sławek Steciuk…

– Wiele wykosił? – ciekawość lesbijki Mietek wydała się Steciukowi trochę podejrzana

– A co cię to Mietek do cholery obchodzi!? – Steciuk nie wytrzymał – zejdziesz z nim do piwnicy, to się dowiesz, a ode mnie się odpieprz…

– No wiesz – sapnęła lesbijka Mietek, która nie spodziewała się takiego wybuchu – myślałam, że się lubimy.

– Pół ara – syknął Steciuk, który przypomniał sobie jednak, gdzie pracuje i jakie regulaminy go obowiązują.

– Sporo – Mietek pokiwała głową tak, jakby martwiła się o los aresztanta – nie wywinie się.

Następna była jakaś głucha babina, którą żołnierze musieli siłą ściągać z paki. Trzymała się kurczowo plandeki i wołała bez przerwy – O Jezu, o Jezu, O Jezu – jakby nie wiedziała, że od dwóch lat obowiązuje urzędowy zakaz wymawiania imienia Jezusa, pod którym podpisał się papież i wszystkie episkopaty świata, tak katolickie, jak i prawosławne, powołując się na drugie przykazanie Dekalogu.

– Dostanie dodatkowe pięć lat jak nic – pomyślał Steciuk i przypomniał sobie, że babinę zgarnęli bo w tajemnicy trzymała na strychu małego kota, który był – jak to mówiły przepisy – organizmem żywym produkującym niezarejestrowane zanieczyszczenia.

– Dobry adwokat by ją wybronił – pomyślał Steciuk, w końcu kot był mały, srał w sieczkę jak wszystkie koty, a gówno jest przecież biodegradowalne. Skończyłoby się na trzech latach obozu pracy. No, ale ona – myślał dalej Steciuk – nie ma na adwokata, kota trzymała, bo czuła się samotna i nie rozumiała już co mówią do niej z telewizji, odchodów nie zakopywała w lesie, gdzie można by je było podciągnąć pod pod odchody lisa, albo rysia. Zbierała je i pakowała do doniczki, choć przecież na kocim gównie żadna roślina nie urośnie. No, ale co zrobić, jak człowiek ma demencję? A teraz wszyscy słyszeli jeszcze, jak wzywa Jezusa – dziesięć lat obozu pracy najmarniej. Nie przeżyje tego.

Steciuk poczuł jak jego serce mięknie, ale opanował się i usiłował zajrzeć w głąb ciemnej przestrzeni pod brezentem okrywającym pakę ciężarówki. I w tym momencie usłyszał głos pani pułkownik. Zamarł. Odwrócił się wolno, a kiedy stanął z nią twarzą w twarz, lewy kącik jego ust opadł trochę, a prawa brew wyraźnie się podniosła. Trwało to może ćwierć sekundy, ale było zauważalne. I ona to widziała. Przez jej twarz przemknęło coś, co wybitniejsi autorzy nazwaliby może cieniem uśmiechu. Steciuk stuknął obcasami i zasalutował, próbując opanować mimikę.

– No co tam chłopcy? – zapytała pani pułkownik, spoglądając do góry, bo mimo oficerek z ekologicznej tektury, na piętnastocentymetrowych obcasach, była ciągle zbyt niska, by patrzeć swoim podwładnym prosto w oczy.

Lesbijka Mietek skromnie spuściła wzrok, widząc co maluje się w oczach pani pułkownik. Ona zaś kierując figlarne spojrzenie ku Steciukowi, puknęła Mietka w pierś grubszym końcem swojego pejcza.

– Musisz się wydepilować Mieciu – powiedziała zalotnie – kłaki wystają ci zza koszulki.

Mietek sapnęła

– Nie chcę słyszeć słowa sprzeciwu – ton pani pułkownik zmienił się gwałtownie – to polecenie służbowe.

Kiedy pani pułkownik odwróciła się doń plecami Steciuk zauważył, że lesbijka Mietek przewróciła oczami, wyrażając dezaprobatę dla słów przełożonej.

– Poczekaj kutasie – pomyślał Steciuk – zrób to jeszcze raz, a złożę raport i zobaczysz.

– Kogo tam jeszcze mamy? – pani pułkownik stanęła na czubkach palców i zajrzała pod plandekę ciężarówki. Patrzyła chwilę zaciekawiona na grubasa spoconego mimo jesiennych chłodów, który siedział pod samą ścianą szoferki i najwyraźniej nie zamierzał wychodzić.

– No? – odwróciła się do swoich podwładnych – długo będzie tam siedział? Na co czekacie?

Steciuk już otworzył usta, żeby wydać rozkaz żołnierzom, ale zamilkł. Pani pułkownik bowiem – co zdarzało się jej dość często – zmieniła nagle temat.

– A wiecie – powiedziała do nich takim tonem, jakby nie byli pracownikami Urzędu Bezpieczeństwa Ekologicznego, znanymi z okrucieństwa i dzikich wybryków, o których opowiadano sobie legendy w najbardziej szpanerskich lokalach stolicy gdzie zbierali się liderzy organizacji gejowskich i ekologicznych, ale dziećmi w klasie, które przyszły do szkoły by nauczyć się abecadła.

– A wiecie – powtórzyła – że wasza pani, nie będzie się już nazywać Bondaruk? Wiecie?

Lesbijka Mietek uśmiechnęła się z udawanym zaciekawieniem, a kącik ust porucznika Steciuka znów opadł. Brew jednak wcale się nie podniosła.

– Wychodzi za mąż? – zdziwił się w myślach Steciuk, patrząc na dokładnie obojętne twarze żołnierzy i pracowników urzędu. – Chyba za Janusza? – roześmiał się w duchu z własnego dowcipu.

Wszyscy milczeli obawiając się, że próba odgadnięcia, o co dokładnie chodzi pani pułkownik Bondaruk skończy się dla każdego tragicznie.

– Postanowiłam zmienić nazwisko! – zawołała z dziewczęcą radością, nie pasującą trochę do jej wieku.

– O! – pisnęła lesbijka Janusz, która wróciła właśnie z piwnicy, gdzie przykuła łańcuchem do stołu trzęsącego się Kajetana.

– Tak, na ładniejsze i takie bardziej nowoczesne.

Steciuk bardzo się starał, ale nie mógł ukryć pytania, które odmalowało się w jego spojrzeniu. Milczał jednak twardo.

– Cieszę się, że cię to interesuje Sławku – powiedziała ciepło pani pułkownik Bondaruk – może spróbujesz zgadnąć?

Steciuk milczał

– No nie wstydź się – szepnęła stając przy nim na palcach i próbując dotknąć ustami jego ucha, do czego brakowało jeszcze dobrych dwudziestu centymetrów.

Steciuk stał wyprostowany jak struna i przeklinał w duchu swój wzrost. Gdyby był trochę niższy, mógłby niepostrzeżenie ugiąć kolana i ta wariatka dałaby mu spokój. No, ale był za wysoki, musiałby kucnąć, a to od razu podpadłoby pod próbę umniejszenia znaczenia zwierzchnika w oczach podwładnych. Spocił się i liczył już tylko na to, że ona się jednak opamięta.

– Próbuj – szepnęła na tyle głośno, by mógł ją usłyszeć

– Może – głos wiązł mu w gardle – może pani pułkownik będzie się teraz nazywać Bond, jak ten sławny detektyw z filmu?

Roześmiała się i odskoczyła od niego gwałtownie.

– Prawie zgadłeś – pisnęła – ale nie Bond, nie Bond, trochę inaczej.

Po czym, zmieniając ton głosu i jego wysokość w niecałe pół sekundy, wskazała na ciemną przestrzeń pod plandeką lory

– Wyciągnąć go stamtąd! – zawołała

Żołnierze wskoczyli na pakę i zaczęli szarpać siedzącego na ławce grubasa.

– Co on zrobił? – głos pani pułkownik, nabrał zwyczajnej, służbowej barwy i stał się po urzędniczemu surowy

– Ugotował kocioł grochówki i sprzedawał to kierowcom przy drodze.

– Nieźle – syknęła – niech Janusz i Mietek przesłuchają go razem i dadzą mu porządnie po dupie.

Grubas szarpał się i nie pozwalał ściągnąć się z ciężarówki. Był silny, ruchy miał skoordynowane i szybkie, o wiele szybsze niż można by się było spodziewać po człowieku takiej tuszy.

– Nie ma się co dziwić – pomyślał Steciuk zachowując kamienny wyraz twarzy – tyle podwędzanego boczku ile trzymał na strychu i w komórce, starczyłoby na wykarmienie całego urzędu. Żarł to codziennie to i siłę ma.

Kiedy porucznik Steciuk przypomniał sobie ten boczek, jego twarz posmutniała.

– I co – zadumał się – zabiorą teraz to wszystko, zwalą na kupę, obleją benzolem i spalą.

Pani pułkownik na szczęście nie zauważyła łzy, która zalśniła w jego oku, a on sam otarł ją ukradkiem papierowym rękawem munduru.

Kiedy w końcu żołnierzom udało się zepchnąć grubasa z lory, wszyscy odetchnęli. Rozładunek trwał już zbyt długo, a trzeba było się zabrać za przesłuchiwanie aresztantów. Kaprale już zamierzali ująć go pod ramiona, kiedy grubas, patrząc na panią pułkownik rzekł hardo

– Sam wstanę.

I rzeczywiście wstał.

– A teraz paczta – powiedział, i wszyscy zauważyli że w jego oczach pojawiła się dziwna determinacja, coś jakby gotowość na śmierć – paczta – powtórzył, jak was załatwię. Odwrócił się błyskawicznie tyłem do Steciuka i pani pułkownik, do obydwu lesbijek i wydobył z tylnej części swojego ciała taki odgłos, że niektórym, młodszym, tym co nie pamiętali już wojennych filmów zdawało się, że to kanonada pod Stalingradem. Sekundę potem powietrze wokół lory wypełniło się zapachem straszliwym, intensywnym i mocnym, tak mocnym, że jeden z kaprali od razu zemdlał.

– Alarm! – ryknął porucznik Steciuk – Alarm! Drużyna przeciwgazowa do mnie!

Lesbijka Janusz zwaliła się na brukowaną powierzchnię placu, bez przytomności, blada jak ściana. Mietek usiłowała ukryć twarz pod koszulą, tak jak dawniej w czasie pandemii covid 19 czynili ludzie, którzy idąc na zakupy, zapomnieli wziąć ochronnej maseczki. Popełniła jednak błąd, albowiem jej włochate, przepocone ciało emitowało woń która zmieszana w wonią gazów, uwolnionych przez grubasa pozbawiła ją natychmiast przytomności.

Steciuk rozejrzał się bezradnie wokoło. Pani pułkownik Bondaruk, przykucnęła i oddychała ciężko zatykając sobie usta ściągniętą z głowy furażerką. Jej gęste blond włosy, układane co rano w misterną konstrukcję przytrzymywaną przez służbowe nakrycia głowy – czapkę z daszkiem bądź furażerkę – rozsypały się w nieładzie.

Alarm! – wrzasnął Steciuk jeszcze głośniej – Alarm! Gdzie jest do kurwy nędzy drużyna przeciwgazowa!? Patrzył jak ostatni, którzy jakoś znieśli atak gazowy, chowają się w pół otwartych drzwiach urzędu. Rozejrzał się wokół, na kocich łbach dziedzińca leżało w nieładzie kilka ciał. I wtedy grubas pierdnął po raz drugi. Porucznik Steciuk mimowolnie wziął głęboki oddech i poczuł jak traci przytomność. Rzeczywistość odpłynęła od niego, nie widział już różowych ścian urzędu, nie widział ciężarówki i szyderczego uśmiechu grubasa, który ciągle stał tyłem, na lekko ugiętych nogach. Zobaczył łąkę. Wielką, kwietną łąkę, ciągnąca się po sam las. Po tej łące szedł jego wuj Czesiek z obrzynem na ramieniu, szedł i uśmiechał się.

– Mały – powiedział do niego niskim i ciepłym głosem – mały, matki nie ma w domu, pojechała do miasta. Może pójdziesz ze mną na polowanie?

Porucznik Steciuk uśmiechnął się w duchu, i widział siebie, jak idzie razem z Cześkiem wprost ku ciemnej ścianie lasu.

Michał Radoryski

Opowiadanie powstało w reakcji na ten materiał

https://www.money.pl/gospodarka/nie-rozpalisz-kominka-nie-uzyjesz-dmuchawy-do-lisci-nowe-przepisy-antysmogowe-6552521104952224a.html

  28 komentarzy do “Chrońmy przyrodę ojczystą. Opowiadanie”

  1. Dzisiaj startuje Festiwal Kultury Żydowskiej w Grodzisku Mazowieckim.

    Możemy się spodziewać relacji z pierwszej ręki ☺

  2. No i pozamiatał.

     

    Kto może, niech ucieka przez zieloną granicę na Białoruś!

  3. Lepiej nie, bo Coryllus ulegnie zakażeniu kulturowemu

    https://m.youtube.com/watch?v=b5XgrnBC45w

     

    https://m.youtube.com/watch?v=IrqFoGSR_2w

     

    Ale mam też dobrą wiadomość. Otóż, obserwując reakcje i zachowania lokalnych mniejszości stwierdzam, że ludność z krajów islamskich jest strasznie podzielona. Są klany i one się nie znoszą. Zatem nie wszystko stracone.

    Wczoraj po zmierzchu poszedłem na główny plac, gdzie jest internet i obserwowałem, jak brodacze ubrani w ciemne piżamy do ziemi składają sobie sąsiedzkie wizyty.

    Przy fontannie stała grupka pięciu muzułmanów i dwie młode dziewczyny, jedna bardzo atrakcyjna i popatrzyła na mnie z zainteresowaniem, ale czy ja bym chciał przejść na islam?…

  4. Liczby nie kłamią.

    Rząd PiS jest lepszy od radykalnie antypolskiej i antyludzkiej koalicji obywatelskiej tylko o pół procenta, no ale mówimy, że wygrał lepszy albo mniejsze zło.

  5. dobrze, że temu grubasowi co hardo sam wstał, nie rozerwało za wcześnie jelit, bo byłoby po poincie, ale pointa piękna …powrót do sielskiego zwyczajnego życia … komu to przeszkadzało??

  6. Dziękuje za chwilę dobrej zabawy, UBE- od dziś będę używać! Brawurowe połączenie stylu Dicka z Kiryłem Bułyczowem. Jutro jadę na grzyby, może ostatni raz?

  7. W każdym razem jest dużo lepszy od Charakternika – co faktycznie nie jest żadnym wyczynem.

  8. proszę uważać w lesie na dziki, Cześka nie ma UBE go załatwiło, może nie być nikogo do obrony, no i może to ostatni raz bo ekolodzy mogą uznać, że grzybiarze zakłócają homeostazę lasu.

    to wspomnienie o kiełbasie którą Czesiek z tych dzikich świń produkował i wieś obdzielał znakomicie się wpisuje we wspomnienia „przedwojennych” kiedy zasiadali w PRL do różnych imienin oraz świąt, kiedy wspominali ze łzami w oczach jakie były przed wojną wędliny, jakie bułki – jasne że, my dzieci PRL,  nie mieliśmy o takim jedzeniu pojęcia, kiedy naszym przysmakiem była zmoczona kromka chleba posypana cukrem,

  9. >jakie były przed wojną wędliny, jakie bułki – jasne że, my dzieci PRL,  nie mieliśmy o takim jedzeniu pojęcia, kiedy naszym przysmakiem była zmoczona kromka chleba posypana cukrem…

    Nieżle pofrunęłaś, ale zapomniałaś o przydrożnym szczawiu i mirabelkach. Użyję więc starego prl-0wskiego tęsknego powiedzenia używanego w związku ze śledziami moskalikami – I komu to przeszkadzało?

  10. >pointa piękna …powrót do sielskiego zwyczajnego życia … komu to przeszkadzało…

    W Ameryce to nikomu nie przeszkadza. W carskiej Rosji oficerowie wyskakiwali przez pałacowe okno, gdy zdarzył im się taki przypadek, Wot kultura.

  11. a ciągnąc temat kromki chleba z cukrem, to kiedy w latach 80 – tych ukazała się książka Moczarskeigo:  Rozmowy z katem, to wtedy dopiero pomyślałam, że ta kromka z cukrem , na podwórku, ze skakanką nie była taka zła, bo Moczarski siedział na UBE ze Stroopem, Niemcowi córka przysyłała paczki z dobrymi cukierkami i Stroop we wspólnej celi z Polakami, czasami się zawstydzał i próbował poczęstować słodyczami AK- owców i Powstańców  – ale oni dziękowali, nie mieli apetytu na czekoladowe cukierki – oni honorowe chłopaki a ja gamoń

  12. Komu Niemcy przeszkadzali w 1939 r.?

  13. W latach 80-tych nie było takiego dobrobytu (i smaków!) jak w 60-tych i rzeczywiście o cukier i szynkę nie było łatwo. A jednak, gdy zaprosiłem do domu dwie kobiece aktywistki Angielki, dla których byłem dochodzącym tłumaczem, to były nieco skonfudowane, gdy po zjedzeniu obfitego poczęstunku z wędlinami, wręczały mi kostki cukru zawinięte w restauracyjną bibułkę. Teraz wszystko się odmieniło i w słodyczach zgrzyta miałki cukier, za który wkrótce zapłacimy więcej dla zdrowia.

  14. Za to teraz w Anglii życie jest bardzo ciężkie. Znajomy Niemiec mówi, że w Polsce najlepiej było w latach 1990-tych, bo teraz jest syf, jak na Zachodzie.

  15. nie ma w Anglii polowań na dziki, nie ma fachowców od produkcji i wędzenia dobrej wędliny  – dlatego tam teraz jest ciężko ?

    czy raczej ochrona ekologii stawia wszystko na głowie

    i zamienia życie w koszmar

  16. a jeszcze to skojarzenie  z papierowymi uniformami, to mi się przypomniało powiedzenie sąsiada, że w Auszwicu to się ubierało z „papierową elegancją”, więźniowie chodząc szeleścili, szeleścił papier na plecach pod kapotą obozową, spełniał funkcję docieplającą .

  17. Wczoraj wybrałem się na spacer rowerowy, piękna pogoda, cisza itd. Moja Żona zaś jest wielką miłośniczką miodu i stosowania tych wszystkich propolisów w leczeniu. Więc ją zabrałem do gospodarza, który ma pasiekę i handluję tymi wszystkimi dobrymi rzeczami. I co? Miodu nie ma!!! Myślałem, ze to jakiś słaby rok zbiorów, ale nie. Miód jeszcze nie zebrany, a już wszystko na pniu sprzedane. Ludzie chyba przeczuwają powstanie UBE i robią zapasy.

  18. Nie ma za co, ani ja ani Michał, nie czytaliśmy nigdy Dicka i Bułyczowa

  19. A ja tak i chętnie nabędę zbiór opowiadań s-f autorstwa Michała Radoryskiego

  20. Michal chyba byl prorokiem, bo to wlasnie planuje sejmik PO/PSL w mazowieckiem – karac mandatami za kominki, grille i  „Odpalił kosiarkę przy zawyżonych wskaźnikach zanieczyszczenia powietrza”

Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.