sty 022023
 

Szydziliśmy z tej metody wielokrotnie, ale jest ona jak hydra, głowy odrastają jej błyskawicznie, a autorzy realizujący te formaty są gorsi od świadków Jehowy i akwizytorów Zeptera razem wziętych. Nie ma na nich siły. Uważają bowiem, że opowiadając o tym, jak to ktoś poćwiartował żonę Rydza-Śmigłego, dokonują odkrycia i ujawniają jakieś sensacje. Mistrzem w tym jest oczywiście Sławomir Koper, ale inni też są nieźli.

Prawdziwe sensacje i kontrowersje nie zostaną przez tych ludzi poruszone nigdy, albowiem nie o to chodzi. Te niby odkrycia są po to, by oni mogli się grzać w ich blasku, a także by mogli sobie na swój pusty łeb nałożyć jakiś wieniec, laurowy, albo z puszek po piwie, to już zależy w jaki target który celuje. Mamy więc te zestawy sensacji odgrzewane na starym oleju co pięć dziesięć lat, po to, by źle wyedukowana, ale politycznie rozgrzana sporami o LGBT i inne pierdoły młodzież, mogła się dowiedzieć rzeczy dla każdego oczywistych i po stokroć omówionych. Przypomnijmy więc tu kilka spraw naprawdę dziwnych, których nikt nie ruszy, a okazja jest dobra, bo wczoraj, chcąc zabłysnąć przed moją starą publicznością umieściłem tu kawałek tekstu z pisma Robotnik dotyczący braci Lutosławskich. Sprawa braci Lutosławskich i w ogóle całej rodziny, jakoś słabo jest omawiana przy okazji świąt niepodległości oraz rytualnego grzania kwestii podłości bolszewików i Niemców w latach 1918-1920. Nawet ludzie deklarujący przywiązanie do ideałów Narodowej Demokracji o nich nie mówią. Bo też i nie o żadne ideały chodzi, ale o to, by pięknie się różnić od kolegów, którzy udają piłsudczyków, i żeby to wszystko ładnie wyglądało w sporach publicystycznych na wizji. Jak wiecie wydałem książkę Wincentego Lutosławskiego, której już chyba nie ma, albo zostało raptem parę egzemplarzy, jej tytuł to Jak rośnie dobrobyt. Jego prawnukiem jest prof. Krzysztof Meissner, który udzielił mi, po konsultacji z rodziną, pozwolenia na wydanie tej książki. Próbowałem go potem zaprosić na konferencję, ale już na maila nie odpowiedział. Dziś występuje razem z Rożkiem i opowiada o wielkim wybuchu. To też jest ciekawe – metoda edukacji polegająca na ciągłym powtarzaniu przez ludzi kompetentnych podstawowego kursu, z którego nie wychodzi się nigdzie dalej. Można by się nawet pokusić o zestawienie takich formuł, które stanowią podstawę lansu we współczesnej publicystyce i gwarantują dobrą pozycję na rynku wydawnictw. Są proste, klarowne i wiadomo, że dzieci oraz frustraci się nimi nie znudzą, i zawsze będą za ich pomocą mogli potwierdzić swoje wyjątkowe zdolności. No więc spróbujmy. Z zakresu nauk ścisłych wchodzi do tego zestawu fizyka jedynie, bo można gadać o kosmosie, który każdy widzi. Matematyka odpada, bo wiadomo, że nikt niczego nie policzy, a nawet jak mu się to uda, to nie przekaże tego wybrance swojego serca, by jej zaimponować, ani kolegom z murku, gdzie zawsze wszyscy siedzą, bo i tak nie zrozumieją. Chemia wymaga laboratorium i popularyzacja chemii może skończyć się źle, czego dowodem jest ten facet z Krakowa, co eksperymentował z nawozami. Fizyka jest bezpieczna i widowiskowa jednocześnie. Żeby mieć zagwarantowaną publiczność trzeba mówić o wielkim wybuchu, bo to inspiruje ludzi gapiących się po pijanemu w nocne niebo, i o jajkach smażonych na masce samochodu, bo to zadziwi nawet dziewczyny z murku.

Z historią jest jeszcze prościej, a ja się o tym przekonałem w tym roku, kiedy to dwóch profesorów, świadomych tego, że wydałem książkę pod tytułem „Proces Eligiusza Niewiadomskiego” zastanawiało się na twitterze i opublikowało felietony o tym, dlaczego też ta prawica zdecydowała się jednak zastrzelić Narutowicza? Przyznam, że byłem zdumiony. Tym głębsze było moje zdumienie, że wielu ludzi, którym sprawa ta leży na sercu, podsuwa do czytania bliźnim Józefa Szujskiego – O fałszywej historii, jako mistrzyni fałszywej polityki. Hello, wystarczy nie fałszować historii, wystarczy opublikować dostępne źródła i zastanowić się co tam jest napisane. To proste.

Teoretycznie tak, ale wtedy okazałoby się, że skala zaniedbań i kłamstw dokonywanych w dobrej wierze i z premedytacją jest tak straszliwa, że podmuch po jej ujawnieniu zmiótłby całe towarzystwo siedzące na murku. I co tu powiedzieć? Że relację z procesu wydano w 1923, w lutym, sumptem autora i obrońcy Niewiadomskiego, a potem dopiero w XXI wieku wydała ją Klinika Języka? To nawet najgłupszy z tych co siedzą na murku zorientuje się, że coś jest nie tak. I gdzie wtedy podzieje się autorytet profesorów? No, a klient kupuje tylko te książki, które są recenzowane przez właściwych ludzi. I to jest clou czyli najczęściej stosowana metoda ograniczenia podaży na rynku książki. Ponieważ ten różni się zasadniczo od rynku sztuki, na którym wszyscy nie posiadający wtajemniczenia i uwierzytelnienia, czyli 99,9 procent populacji traktowani są jak ślepe małpy, mechanizm tego ograniczenia nie zawsze działa. Spora grupa ludzi bowiem uważa, że można kwestionować autorytety, nawet takie, z którym się człowiek zakolegował. Trzeba tylko uważać, żeby nie odlecieć do Wylatowa przy takiej metodzie, ale po to właśnie są źródła, relacje piśmienne i okoliczności, żeby trzymać się ziemi.

No więc lecimy trzymając się ziemi. Patriotyczne i socjalistyczne pismo Robotnik nazwało barci Lutosławskich, którzy ujawnili szczegóły dogoworów niemiecko-bolszewickich dotyczących podziału Polski, fałszerzami, w dodatku bezczelnymi. Bracia Lutosławscy zaś, którzy byli w Rosji, zdaje się w Moskwie, uznali, że kiedy toczą się rokowania pokojowe, których efektem ma być wolna Polska, oni mogą się czuć całkowicie bezpiecznie informując opinię międzynarodową o takich porozumieniach. Okazało się, że nie. Zostali rozstrzelani bez sądu. Numer Robotnika, w którym ich oszkalowano przesłał mi kiedyś Georgius, który już tu nie zagląda od dłuższego czasu. I ja na ten zapis nie zwróciłem uwagi. No, ale co się odwlecze to nie uciecze. Zwróciłem nań uwagę wczoraj. Znajduje się o w numerze Robotnika wydanym w czerwcu 1918. Jak informuje nas ciotka wiki, w tym właśnie roku pismo ukazywało się nielegalnie. Rozumiem, że ze względu na niemiecką okupację Warszawy? No, ale publikowane tam treści są proniemieckie i prorewolucyjne, głównym zaś wrogiem niepodległości, Polski i utożsamianej z nią rewolucji są endecy i bracia Lutosławscy. Czy to nie dziwne? Wiki pisze, że pierwszy legalny numer Robotnika ukazał się w listopadzie 1918. No, ale w Bibliotece Jagiellońskiej są zdigitalizowane jeszcze dwa prócz tego legalnego – marcowy i październikowy. O czerwcowym nikt nie słyszał. Z czego się te pisma składają? Ze względu na trudny czas wojenny i okupacyjny, jak mniemam, znajdują się tam wyłącznie pomówienia podpisane pseudonimami. No i korespondencja z terenu, która także podpisywana jest przez ludzi używających tylko imienia, albo – jakbyśmy dziś powiedzieli – nicku. Zupełnie jak na blogach, tylko częstotliwość publikacji mniejsza. Można więc spokojnie założyć, że całe to pismo zostało wymyślone przez redaktora naczelnego, którym był…No właśnie kto? Wiki nie pisze kto był rednaczem Robotnika wiosną i latem 1918. Wymienia dwa nazwiska – wcześniejszego redaktora – Leona Wasilewskiego – i późniejszego – Feliksa Perla. Tego ostatniego łatwo znajdziemy na zdjęciu wraz z Rajmundem Jaworowskim szefem bojówki PPS.

Po odzyskaniu niepodległości Robotnik wychodził sobie nadal, jako normalne pismo i nikt nie śmiał nawet pomyśleć o jego zamknięciu. Treści tam publikowane nie trzymały żadnych standardów w porównaniu ze szkalowanymi przez nie pismami prawicowymi, zwanymi gadzinówkami. To Robotnik był gadzinówką i zestawem przeinaczeń oraz kłamstw. No, ale tego żaden mędrzec dziś nie podniesie, tak jak żaden współczesny endek nie będzie drążył sprawy zamordowania braci Lutosławskich. Rzuca to bowiem cień na szlachetne i chmurne lata tworzenia od nowa zrębów państwa. No, ale w ten sposób piszemy fałszywą historię – zacznie się zastanawiać jakiś trzeźwiejszy młodzieniec z tych co siedzą na murku – ta zaś jest mistrzynią fałszywej polityki. I wtedy któryś z kolegów klepnie go w plecy tak mocno, że tamten aż zleci na ziemię. I powiedzą mu, żeby się zamknął, bo ani on, ani tym bardziej inni i tak niczego nie rozumieją. Niech sobie lepiej w kosmos popatrzy i o wielkim wybuchu pomyśli, albo poczyta jak żonę Rydza poćwiartowali. Jaka tam fałszywa polityka, kiedy wszystko idzie na poważnie i serio, a zasłużeni ludzie z tytułami zastanawiają się jak tu Polsce nieba przychylić.

  5 komentarzy do “Ciekawostki i sensacje historyczne”

  1. Dzień dobry. Najpierw życzenia – dobrego roku 2023 wszystkim, szczególnie Gospodarzowi.

    Co zaś do tych lat szlachetnych i chmurnych, to ja nie liczyłbym na zrozumienie szerszej publiczności, ale zabezpieczałbym źródła. Bo one znikną kiedyś niepostrzeżenie, a ci którzy coś tam będą przebąkiwali dostaną łatkę „oszołom” – w najlepszym wypadku. W starożytności był zwyczaj tłoczenia tekstów na cienkiej miedzianej blasze, dzięki czemu niejeden ambaras wśród zasłużonych ludzi z tytułami został już sprokurowany i niejeden jeszcze się odbędzie, jak magazynier w British Museum wróci z chorobowego. Wszystkiego może nie, miedź nie jest tania, ale „Baśni”, „Socjalizm” – to utrwaliłbym. Do oryginalnych źródeł i tak nie mamy już dostępu, a będzie jeszcze gorzej…

  2. Wszystkiego najlepszego…nie stać mnie na blachę miedzianą

  3. wielki wybuch + czarne dziury + teoria strun = triduum popularnonaukowe , chociaż po kilku latach prof. Meissner zaczął używać nowego zaklęcia „17 lat ZAJMOWAŁEM się teorią strun”. Astronomia, informatyka czy fizyka kwantowa to tematy na których przy odrobinie wiedzy można się w miarę bezpiecznie lansować. Wrzucenie tematu czarnej dziury, teorii strun czy sztucznej yntleygncji gwarantuje sukces nie tylko towarzyski czy popularnonaukowy ale przede wszystkim propagandowy. Przy okazji opowiadania o niesamowitościach i postępie można niejedno załatwić i to nie tylko od czasu słusznie minionej epoki przewrotnie nazywanej Oświeceniem.

  4. proponuję posłuchać tego wykładu z naciskiem na to co mówi Pan Rożek Czy wszechświat miał początek? – prof. Krzysztof A. Meissner i dr Tomasz Rożek – YouTube

    zaiste idzie nowe…

Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.