lis 282022
 

Jakiś czas temu Agnieszka Słodkowska poleciła mi starą bardzo i przez nikogo już dziś nie czytaną książkę pod tytułem Na jawie. Jej autorem i bohaterem jest Stefan Żechowski, malarz i grafik z grupy Stanisława Szukalskiego. Ja tę książkę przeczytałem w dwóch etapach, a i to nie w całości. Jest ona bowiem zbyt wstrząsająca by zaliczyć wszystko na raz. Straszliwe jest w niej wszystko, od wstępu napisanego ręką Ryszarda Wójcika, sławnego dziennikarza, który za komuny wprowadził w telewizji program Świadkowie, do ostatniej linijki tekstu. Ja dziś opowiem tylko o niektórych wątkach z tej niewielkiej pracy wydanej w stanie wojennym. Zacznę od tego jednak, że Żechowski prowadził szczegółowe zapiski ze swojego życia, które przechowywał w domu rodzinnym, w Książu Wielkim pod Krakowem. Dom ten się spalił, a dzienniki wraz z nim. I to jest prawdziwa strata dla kultury polskiej, a nie jakieś tam dyrdymały o niespełnionych afektach i zapomnianych poetach. Żechowski, który był bardzo dokładny, zapisywał wszystko o wszystkich. Nie ma wątpliwości co do tego, że jego dziennik zostałby wydany za Jaruzelskiego. Gdyby tak się stało mielibyśmy dziś taki przegląd postaw świata artystów i profesorów z Krakowa, że nie trzeba by było robić żadnych lustracji. Tyle tytułem wstępu. Z twórczością Żechowskiego zetknął się każdy kto miał w ręku porządnie bardzo wydaną powieść Emila Zegadłowicza zatytułowaną Motory. Dzieło to jest wykwitem manii. Inaczej tego nazwać nie sposób. Zegadłowicz napisał powieść pornograficzną o różnych paniach, z którymi los zetknął go alkowianie, a potem jeszcze wymienił ich nazwiska i przekazał Żechowskiemu. Do powieści tej Stefan Żechowski zrobił grafiki. One są bardzo charakterystyczne i mogłyby być dziś inspiracją dla wielu młodych twórców zajmujących się fantastyką, a jednak Żechowski został zapomniany. Nie rozumiemy tak naprawdę dlaczego, bo choć jego postacie mają przeważnie za duże głowy, to jednak wszystko razem nie wygląda najgorzej. Kiedy czytamy Na jawie, myślimy o tym, że Żechowski był neurotykiem z obsesjami na tle płci przeciwnej, ale poza tym nie podejrzewamy niczego. Nawet kiedy zetknął się on z Zegadłowiczem, umysł nasz ukojony jest opisami braterskich spotkań dwóch kontrowersyjnych twórców w beskidzkiej siedzibie pisarza, w Gorzeniu. Oczywiście przypominamy sobie śmieszną historię o tym, jak to Zegadłowicz, pisarz katolicki, któremu miasto Wadowice nadało honorowe obywatelstwo i nazwało jego nazwiskiem ulicę, nagle napisał powieść Zmory, gdzie pozbywając się wszelkiej pruderii, opisał to, co mu się wydawało życiem intymnym bliźnich. Potem napisał te całe Motory i stał się największym skandalistą w II RP. Kiedy był jeszcze pisarzem katolickim, Słonimski szydził zeń ostro, a kiedy wydano mu Zmory, nazwał go Zmoriakiem, nawiązując do sławnego katolickiego pisarza Francois Mauriaca.

Zegadłowicz rozmawiał z Żechowskim głównie o kobietach i życiu, choć w istocie sprowadzały się te rozmowy – możemy to wywnioskować z tekstu Na jawie – do rozmyślać o terrorze emocjonalnym. Tym bowiem zajmował się Żechowski jako dorosły człowiek. Ponieważ nie mógł uprawiać terroru na taką skalę jak jego mistrz Stach Szukalski, co opowiadał obcym babom niewyszukane komplementy, w obecności anglojęzycznej żony, ograniczał się do terroru intelektualnego, narzucając wpatrzonym w niego wielbicielkom przekonanie, że góruje nad nimi nie tylko wrażliwością, ale także intelektem. W Szukalskim zaś irytowało go najbardziej to, że Stachu nie dość iż jest bystry, rozumie czym jest sztuka, to jeszcze jest bezczelny i diablo przy tym silny, co potrafi ładnie zademonstrować. Żechowski czuł się przy Szukalskim źle, albowiem on go pozbawiał złudzeń na temat dziewczyn. Tak to jest opisane, w rzeczywistości jednak sprawa jest głębsza – Szukalski pozbawiał Żechowskiego władzy nad kobietami, o którą to władzę Żechowski zbiegał całe życie. Szukalski zaś był na tyle wszechstronny i intuicyjny, by rozumieć, że żadna władza nad kobietami nie istnieje. Choć oczywiście można sobie budować jakieś złudzenia. I moglibyśmy snuć dalej tę freudowską opowieść, gdyby nie rozwój narracji w książce Żechowskiego. Nie możemy się bowiem nadziwić zbliżeniu Żechowskiego i Zegadłowicza. Obaj wyjadają sobie z dzióbków, a Żechowski opisuje wdzięki córek pisarza. Czyni to wszystko w czasach przedwojennych, wspominając jednocześnie o tym, że Zegadłowicz był ciężko chory na wrzody żołądka. Jak pamiętamy pisarz zmarł w roku 1942 na raka krtani, raczej więc nie były to wrzody.

W czasach powojennych, tak jakby wcześniej niczym innym się nie zajmował, Żechowski zaczyna opisywać swoje spotkania z takimi osobami jak Wanda Wasilewska i Leon Kruczkowski. Ja, przyznam się Wam, zbaraniałem. Całe to towarzycho spotykało się bowiem w domu pisarza skandalisty, który miał w Wadowicach swoją ulicę – Emila Zegadłowicza. To nie jest byle co, musimy rzecz dobrze ująć. Oto wyszydzany przez lewicującego intelektualistę, w dodatku Żyda, Antoniego Słonimskiego, katolicki pisarz – Zmoriak – Emil Zegadłowicz przyjmuje u siebie, na przyjęciach i pogaduchach Wandę Wasilewską i Leona Kruczkowskiego. I dyskutują sobie o przyszłym kształcie Polski. A my się dziś dziwimy jakiemuś Szustakowi? Czy innemu Obirkowi? Ludzie, ten Zegadłowicz miał wszystko, co sobie zamarzył, wielki dom, choć zimny, w ładnej okolicy, posadę etatową i mnóstwo fuch autorskich w różnych miastach i gazetach, a także teatrach. I co? Nagle postanowił, jedna po drugiej, napisać dwie opasłe powieści o wizytach gimnazjalnych młodzieńców w prowincjonalnych burdelach? Co mu za to obiecano? Zapewne – tak przypuszczam – udział w przyszłym rządzie nowej i sprawiedliwej Polski. Nic innego w grę nie wchodziło, plan był bowiem zapewne taki, że sowieci opanują Polskę już w 1939 roku i ustanowią tu swoje porządki. Niestety sprawy potoczyły się inaczej i skandalista Zegadłowicz nie dożył nowych czasów. Doczekał ich jednak Żechowski, który opisuje w książce Na jawie swoje przygody w trakcie utrwalania władzy ludowej w Małopolsce. Nie szczędzi przy tym nam opisów szlachetnych dziewcząt, które spotykał w czasie tego utrwalania, zafascynowanych nim, gotowych rzucać wszystko i jechać gdzieś na kraniec świata, tam gdzie akurat wysyłała go partia. Jest w tej książce sporo opisów podłych postaw żołnierzy NSZ, którzy są przedstawieni jak najgorsi wrogowie  Polski, gorsi nawet od faszystów, o których Żechowski wspomina półgębkiem.

Ja zaś po przeczytaniu tego wszystkiego najbardziej zdziwiłem naiwnością i dziecięcym optymizmem Antoniego Słonimskiego, który uważał się za lewicującego intelektualistę. Miał on szczęście, że czerwoni nie opanowali kraju w roku 1939, bo nie ostałby się aż na Kołymie, wraz ze swoim kolegą Tuwimem. Tu bowiem na miejscu, były już katolicki pisarz Zegadłowicz, wraz ze swoim wrażliwym na niewieście wdzięki kolegą Żechowskim, którego drażniła obcesowość Stacha Szukalskiego wobec kobiet, zaprowadzaliby swoje porządki

  6 komentarzy do “Co kryje się za wrażliwością artystów?”

  1. I takiego jak Pan opisał Stefana Żechowskiego, w 2002 roku Gimnazjum w Książu Wielkim, miejscu jego  urodzernia, wybrało sobie na patrona i wzór dla młodzieży:

    https://www.ksiazwielki.eu/urzd/jednostki/zespol-szkolno-przedszkolny-w-ksiazu-wielkim/69-uncategorised/701-gimnazjum-im-stefana-zechowskiego-w-ksiazu-wielkim

  2. Dzień dobry. Cóż, ja tego raczej czytał nie będę, dziękuję więc za streszczenie. Swoją drogą ex post wydaje się to wszystko takie oczywiste. Ten plan na Polskę, który siły zła miały już tak dawno, właściwie zaraz po jej formalnej likwidacji i tak metodycznie go realizowały. A ci nasi pożal się Boże intelektualiści nic a nic się nieb pokapowali, choć niewątpliwie mieli się za wybrańców Boga, obdarzonych nadludzką przenikliwością. Potem niektórzy obejrzeli jednak z bliska tę Kołymę i czy inny Kazachstan, a ci dalej nic. Albo byli to leninowscy pożyteczni idioci całą gębą, albo ktoś ich straszył i szantażował, jak gangsterzy celników w latach 90-tych i nielegalny spirytus płynął do kraju szeroką rzeką. Nomen omen, można powiedzieć, bo ten czy inny sposób otępiania tego biednego ludu daje efekt w końcu ten sam. Mamy więc co widać…

  3. Nasi ukochani intelektualiści dobrze wiedzą o co chodzi. Czasami im się uleje i wtedy człowiek stawia oczy w słup. Co do artystów to zawsze tacy byli. Jeden próbował inaczej, to sam Pan Bóg go sprowadził na ziemię. ” Ty Mnie nie maluj na kolanach, ty mnie maluj dobrze… ” , ale to było dawno, dawno temu. Ciekawe co też by Pan Bóg powiedział współczesnym wybrańcom.

  4. Nie wiem, czy Pan Bóg się w to mieszał, ale na pewno krążyła opowieść bodajże o Styce:

    „Styka, ty mnie nie maluj na kolanach, tylko maluj mnie dobrze”

  5. He he …Na pewno się w to mieszał ten stary satanista Boy-Żeleński .On to puszczał w obieg publiczny…

Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.