Naprawdę rzadko się zdarza, żebym obudził się, bez żadnego pomysłu na tekst. To się w zasadzie nigdy nie zdarza, ale dziś się zdarzyło. Staram się nie opowiadać na blogu o swojej działalności autorskiej, o tym co robię, ile czasu mi to zajmuje, czy jestem przy tym śpiący czy może rozsadza mnie entuzjazm. Piszę rano tekst, zostawiam go Wam i zajmuję się książką. I tak do 14 z minutami. Czasem robię jakąś przerwę. I wierzcie mi, że staram się nie naprzykrzać nikomu tymi swoimi zajęciami, ani nie podnosić przesadnie ich znaczenia. Wczoraj jednak czy przedwczoraj ktoś mnie zapytał – a kiedy będzie kolejny tom przygód komisarza Zdanowicza?
To jest trochę irytujące, albowiem miałem wrażenie, że wszyscy komentujący „wiedzą jak jest” i nie zgłaszają żadnych uwag, zachowując taką samą dyskrecję jak ja. Wczoraj skończyłem 19 rozdział II tomu Kredytu i wojny. Muszę napisać pewnie jeszcze z osiem, jeden mam już zaczęty, ale żeby go skończyć muszę przekopać się przez masę tekstów. Zawsze gdzieś pod koniec pracy nad książką przychodzi kryzys. Żart polega na tym, że trzeba go jakoś przetrzymać, bo nie można zwolnić. Jestem już trochę stary, a więc ten kryzys dziś wygląda inaczej niż na przykład w roku 2012, kiedy chciało mi się tylko spać, albo kręciło mi się w głowie i musiałem się położyć. Teraz coś mnie boli w oku, albo mam jakieś pulsowania w głowie, no i też w zasadzie powinienem się położyć, pewnie na dzień, albo dwa. No, ale nie mogę, bo ludzie pytają – a kiedy będzie to, a kiedy będzie tamto? Kiedyś będzie szanowni Państwo, naprawdę, ja tu nie leżę do góry brzuchem i nie zadowalam się odpowiadaniem na komentarze i maile pisane do mnie w różnych istotnych sprawach. Mam co robić. Najważniejsze w kryzysie jest to, że w tekście znalazło się już bardzo dużo istotnych szczegółów, które tworzą pewien niewidoczny dla niewtajemniczonego czytelnika system. Przy 19 rozdziale, albo gdzieś w okolicy, co jest normą, łapię się na tym, że te szczegóły, rzucone mimochodem, nie będą do siebie pasowały, że to wszystko się nie zgra. Myślę też przez cały czas ile błędów zrobiłem i czy przy każdej istotnej informacji powołałem się na źródło. Staram się nie robić przypisów, bo mnie bardzo irytują, po prostu piszę w tekście skąd pochodzi taki czy inny cytat albo informacja. To co robię ma wymiar rozrywkowy, a nie naukowy i chodzi o to, by wszyscy mieli frajdę z czytania, a nie próbowali odczytywać coś tam na dole strony, wydrukowane maczkiem. Samo myślenie o tym, co napisałem wyżej, jest po prostu rozwalające. A jeszcze będę musiał to wszystko raz przeczytać, czego bardzo nie lubię robić. Czytanie po sobie to prawdziwa udręka. Jak nadmieniałem, ale może niezbyt wyraźnie i niezbyt głośno, nie zamierzam na tym poprzestać. Za chwilę muszę zabrać się za kolejną książkę, która jest już zaczęta, napisałem pełne osiem rozdziałów w międzyczasie, przygotowując kwartalnik i pisząc II tom Kredytu i wojny. Potem zaś muszę zrobić kolejny numer nawigatora, który ukaże się pod koniec sierpnia. Wyznam Wam w tajemnicy, że jest trochę nerwów i napięcia w tym wszystkim. Jeśli więc ktoś ziewając z rana pyta mnie – a kiedy będzie to, a kiedy będzie tamto – nie wyświadcza mi żadnej przysługi. Tym mniej to pomaga, im słabiej wygląda sprzedaż. Ona nie jest tragiczna i dajemy radę, ale wiadomo, że nie jest taka, jak w poprzednich latach kiedy nie było covida. To wszystko powoduje, że nie mogę, choć bardzo się staram, spokojnie odpowiadać na takie pytania. Podobnie, nie mogę z miną dojrzałego mentora udzielać nikomu żadnych rad. Dobre rady nie istnieją. Jak ktoś chce coś pisać musi po prostu pisać, najlepiej codziennie jeden tekst, a potem przez pięć godzin z przerwami na kawę i śniadanie jakąś książkę, którą ma zamiar sprzedać. Nie może się przy tym koncentrować na tak zwanej sławie, bo ona jest, pardon, gówno warta, musi się koncentrować na zwiększaniu sprzedaży w takich zakresach, które są mu dostępne. No i jednak wlazłem w buty mentora – zwiększanie sprzedaży na rynku książki to nie jest zwiększanie sprzedaży telefonów komórkowych. Jak ktoś wchodzi do salonu, nie wołamy doń z uśmiechem – witamy pana/panią serdecznie czym możemy służyć. Zwiększanie sprzedaży internetowej książek polega, w wielu wypadkach, choć nie we wszystkich, na wyrzuceniu gościa za drzwi z największym możliwym hukiem i obserwowaniu jego reakcji. To tyle tytułem wstępu. Ponieważ nie mam już dwudziestu lat i pisaniem zawodowo, czyli zarobkowo zajmuję się w zasadzie od ćwierć wieku, jestem już właściwie zabezpieczony przed pokusami. Nie wpadam w żadne pułapki, nie rusza mnie kokieteria, nie słucham dobrych rad, nie patrzę na boki, czy wszyscy mi się przyglądają, gdy pracuję. Nie poświęcam czasu żadnej z tych aktywności. W zasadzie cały czas planuję i liczę czy wystarczy mi czasu w tym roku na zrobienie tego co zaplanowałem. Chyba nie wystarczy, ale to jest w zasadzie norma. Czasu nie starcza nigdy. Najważniejsze, żeby starczyło cierpliwości.
Staram się też nie zajmować innymi autorami, a jeśli już, czynię to w ramach rozrywki, żebyśmy tu mieli trochę zabawy, jak zrobi się zbyt nudno. Nie irytują mnie sukcesy grafomanów, albo naśladowców, nie drażni mnie popularyzacja historii w wersji dla kretynów. Nic mnie to nie obchodzi, choć mam świadomość, że nie wpisując się w trendy, tracę kontakt z tak zwanym masowym czytelnikiem. No, ale zastanówcie się z drugiej strony, co bym zyskał, wpisując się w te trendy? Musiałbym konkurować z tymi wszystkimi durniami opowiadającymi historie o dupie Maryni i huzarach. Też mi frajda. Mamy tu swoją metodę, ona jest powszechnie ważna, nie można tego zakwestionować, albowiem historia w połączeniu z ekonomią i przemysłem jest interesująca i mówi o kwestiach istniejących i bezwzględnie autentycznych. Pozostawia jednak spory margines do interpretacji i dyskusji. A kiedy się to jeszcze połączy z historią świętych Kościoła Powszechnego, robi się tak zwany czad. Tego nie zrozumie czytelnik masowy, bo on musi dostać codziennie swoją porcję papki wymieszanej z glutami wyciśniętymi z jakiejś tubki. Tak, jak Twardoch musi udawać geniusza, Mróz przenikliwego śledczego, a Bonda wrażliwą milicjantkę opiekującą się pogubionymi dziećmi i psami. Dwadzieścia pięć lat codziennej pracy uwolniło mnie od konieczności uczestnictwa w tym, a także od konieczności przejmowania się treściami zamieszczanymi w książkach zwanych pracami naukowymi. Tym bardziej, że przy tym nowym projekcie raz po raz przekonuję się, że ich istotna rola polega na utrwalaniu hagad i unieważnianiu istotnych informacji. Takich, których nie da się już ukryć.
Mogę spokojnie sobie handlować książkami i pisać to co chcę. Mnóstwo osób uważa, że cała ta aktywność jest absurdalna, bo faceci w moim wieku są już jakimiś dyrektorami, prezesami, albo mają za sobą inne rodzaje karier. Ja nie chciałem być nigdy dyrektorem, prezesem, milicjantem ani politykiem. Chciałem być autorem i oto sny moje stały się prawdą. I wierzcie mi, że robię co mogę, żeby czytelnicy byli zadowoleni. Myślę, że jeszcze pięć lat takiej aktywności i będę musiał nieco spuścić z tonu. Jeśli ktoś chce się teraz przejmować tym, że wszystko to nie ma sensu, bo nie zdobyłem sławy i nie pokazują mnie w rankingach empiku czy innej jakieś sieci, nie kręcą filmów i seriali na podstawie tego co napisałem, niech się puknie w głowę.
Wszystko co robię jest jednym wielkim dowodem na to, że ludzie nie są szarą, powolną masą, którą można manipulować w dowolny sposób. Wystarczy jeden odrębny, zmieniający się stale, bardzo plastyczny, autorski format i wszystkie te schematy operacyjne speców od masowej propagandy można sobie wsadzić, pardon, w puzon. Powtórzę: sprzedajemy formaty, których tytuły nie kojarzą się nikomu z niczym, w środku znajdują się treści absolutnie niekompatybilne z żadnym propagandowym, politycznym czy popularyzatorskim formatem dostępnym na rynku. I mamy wyniki. Nie takie jak autorzy lansowani w mediach, no ale oni bez tych mediów by nie istnieli. My zaś istniejemy. I to jest sukces. Bardzo więc proszę o niezadawanie głupich pytań, albowiem cierpliwość każdego człowieka, nawet moja, ma swoje granice.
ja mam podobnie, większość moich kolegów jest kierownikami, dyrektorami a ja zawsze chciałem coś po prostu robić a nie rządzić, pracuje ponad 25 lat w szeroko pojętym IT.
rada nadzorcza nie kwestionuje pańskiego stanowiska w strukturze wydawnictwa i pańskiej efektywności – to o co biega, znaczy się jest Pan dobry w tym co robi, no i jest sukces
a ktoś jest ciekaw, zadaje pytanie , kiedy następny tom, to może po prostu chciał marketingowo podejść do sprawy i pośrednio powiedzieć że tom I książki – jest świetny
Wielu ludzi nie może zrozumieć, że praca daje satysfakcję, nawet jak nie jest wysoko wynagradzana
No może, ale trafił na zły moment – kryzys po 19 rozdziale
Stanislaw Krajski w zeszlym roku latem siedzial bite dwa miesiace w Naleczowie i odpoczywal nagrywajac pogadanki na temat masonerii. Z Naleczowa mozna wyskoczyc do „Aten”, bo jest na pewno blizej, niz z Warszawy. Uprzedzam, ze chichoty i drwiny w tym wypadku sa nie na miejscu, poniewaz wies Szozdy, czyli „Ateny” leza przy Linii Hutniczej Szerokotorowej i maja bezposrednie polaczenie do Chin. Ksiadz Guz moze wiec w kazdej chwili zamienic hektary na magazyny i rozwinac biznes, a figurki i kolumny pod strzechami to tylko przykrywka. Braun i Bartosiak beda na pewno zainteresowani, a Piton machnie bez problemu projekt hali pod hurtownie, tylko na razie jeszcze o tym nie wiedza, ze jest taka mozliwosc, tylko trzeba zbudowac rampe kolejowa w Szozdach, a przy rampie postawic jakas hurtowienke i zaczac biznes.
Wies Szozdy, czyli „Ateny” spinaja odcinek Suez – Pireus – Rzeszow ze szlakiem do Szanghaju.
https://lhs.com.pl/pl/oferta/przewozy
https://i.ytimg.com/vi/SQzHjpqQ1qI/maxresdefault.jpg
http://roztocze24.info/wp-content/uploads/2019/03/IMG_0975-.jpg
https://wrphoto.eu/data/media/40/ST44-2012_03052012.jpg
https://im2.bilgorajska.pl/gnews-artykul-10211-009.jpg
https://lh3.googleusercontent.com/proxy/BEgoyPDHkxsZjNbY1_gL6_2VfzIUH-XybhxLSnaQKio8KL7D1D5_d57gJID-EI7oCXw7Vnf8jWmlJS2C9_1zyg
https://wrphoto.eu/details.php?image_id=27154
Ksiądz Guz nie ma hektarów tylko małą działeczkę w opłotkach
Dzień dobry. No to kolejne z moich ulubionych powiedzonek; „statystyka rządzi”. Wbrew tym, którzy się na nią obrażają, obdarzają epitetami, itp, itd. Przy wystarczająco dużej próbce populacji sprawdzą się wszystkie prawa statystyki. To ona gwarantuje Panu sukces, Panie Gabrielu, czy może nawet istnienie. Przy tej ilości ludzi kupujących i czytających książki w języku polskim jest absolutnie pewne, że pewna ilość tych osób przejdzie taką ewolucję swoich potrzeb czytelniczych, że odnajdzie Pańską twórczość i się do niej trwale przywiąże. Nawet jeśli wszystko – poczynając od systemu edukacji a na masowej propagandzie kończąc – będzie ten proces utrudniało. Ta sama statystyka, niestety, skazuje Pana na pozycję autora, jak to mówią, niszowego. Im bardziej wyrafinowane treści i wnioskowania będzie Pan oferował, tym mniej będzie stałych ich odbiorców. „Praw fizyki pan nie zmienisz” (to cytat). Jednak na pocieszenie oferuje nasza wice-królowa nauk jeszcze coś; optymalizację. W skrócie polega to na tym, żeby nie tracąc z pola widzenia zasadniczego przekazu tak wybierać formę przekazu, żeby „nawiązać łączność” z maksymalnie dużą ilością czytelników. Wszystko ma znaczenie; język, kompozycja, struktura, papier, ilustracje, okładki i pewnie jeszcze inne rzeczy, które mi umykają. To się Panu dość dobrze udaje. Przykładem są Baśnie. Jestem pewien, że zważywszy na tematykę będą z roku na rok, z dekady na dekadę 😉 stawały się coraz bardziej czytane i rozumiane. W końcu sam po-KEN-owski system robi im pośrednio promocję wyśpiewując peany na cześć tych, no, tfu! humanistów. A że nie dzieje się to tak szybko jakbyśmy chcieli? Ha, nic tak się nie dzieje na tym najpiękniejszym ze światów. Proszę się nie zrażać, chwytać za łyżeczkę i spokojnie kopać ten tunel.
Ale ma nosa i uklady.
https://gcdintermariumconference.org/
https://www.wykop.pl/cdn/c3201142/comment_Gb6A5jgjeOmqElAtMZ0U7BJrP8tLJtFy,w400.jpg
https://www.computerworld.pl/g1/news/thumb/3/0/305709
To jest opinia frakcji wrogow ksiedza Guza, wplywowej i krzykliwej. Byle adwokacina bez problemu uniewazni podniesione zarzuty poslugujac sie ogolnodostepnymi informacjami na temat „mniemanej pandemii” i szkodliwosci czynnika chorobotworczego opracowanymi przez lekarzy i prawnikow. Powyzsze oswiadczenie nie jest warte funta klakow. Nawiazywanie w tym kontekscie do V przykazania to jest juz w ogole kuriozum.
Na drugim biegunie znajduje sie Robert Lewandowski, ktory jest dla mnie antybohaterem. Krol strzelcow Bundesligi jednym posunieciem stracil respekt w oczach normalnych ludzi przyjmujac w ramie dawke 0,5 ml preparatu J&J w ramach prowadzonego eksperymentu medycznego. Na drugi dzien „zwloki” napastnika Bayernu zalegaly w hotelowym lozku, podczas gdy koledzy z reprezentacji przystapili do zwyklych zajec. Stan zdrowia kopacza stal sie tabu po tym incydencie. Nie wiadomo wlasciwie, co sie z nim dzieje teraz. Pokazuja jakies stare zdjecia i nieaktualne nagrania wideo z rodzina.
„Wczoraj skończyłem 19 rozdział II tomu Kredytu i wojny.”
Uśmiech zagościł na mojej twarzy.
Prawdopodobnie nie ma juz kredytow w tradycyjnym rozumieniu. Jak wyjdzie ksiazka, to nie bedzie ich juz w ogole w obiegu.
Obecnie stosuje sie akcje dla firm, obligacje wieczyste dla rzadow, bezwarunkowy dochod podstawowy dla osob fizycznych i udzialy na gieldzie, jako ekwiwalent wlasnosci. Definicje, do ktorych przywyklismy, juz nie obowiazuja. Idzie nowe.
Jeszcze się zdziwicie, jak ks. Guz wyskoczy w Maybachu na Via Karpatię, żeby odwiedzić Brauna w Rzeszowie!
Teraz każdy ma jakieś plany związane z Miedzymorzem.
https://m.youtube.com/watch?v=s4fsVqv8kIg
Nic tak nie mobilizuje jak uznanie (i buteleczka)
Międzymorze to jest jedyna szansa dla Polski na ratunek, ale nie zdążymy tego pomysłu zrealizować, bo jest kilka ośrodków przeciwnych temu projektowi i go skutecznie sabotują i powstrzymują (Niemcy, żydzi, Rosjanie).
https://m.youtube.com/watch?v=8XVIzLlKsyA&t=2814s
no właśnie , kiedyś jeszcze w prl było mówione że Polska nie kończy się w Warszawie, no i rzeczywiście są małe /nieznane/ miejscowości, które są klamrą istotnych procesów gospodarczych.
Ludzie z południowych i wschodnich województw mają żyłkę do interesów.
Wezmy taki Radzyn kolo Lublina i jego znaczenie dla legendarnego niebieskiego barwnika tekhelet https://czasopisma.uksw.edu.pl/index.php/ct/article/view/6592/5935
Przeczytałam recenzję książki o barwnikach, wielce ciekawa. Dziękuję za link.
Nawet Pan nie wie, jak dobrze trafił z tym tekstem
Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.