lut 282025
 

O Zdzisławie Najderze, jako exemplum pewnego zjawiska, pisaliśmy tu chyba z dziesięć lat temu. To znaczy nie tu, ale w salonie24, bo SN jeszcze wtedy nie było na świecie. Teraz do tego wrócimy. Oto były czasy kiedy Zdzisława Najdera pokazywano chyba w każdym programie informacyjnym. Był on dyrektorem sekcji polskiej radia Wolna Europa i uchodził za conradystę. To znaczy, że był wybitnym znawcą prozy Josepha Conrada i chyba nawet profesorem w Oksfordzie. Do tego Oksfordu wyjechał jakoś w latach sześćdziesiątych, chyba zaraz po skończeniu studiów na UW. I nikogo to nie zdziwiło. Do tego jeszcze, jak się okazuje, wywodził się Zdzisław Najder z tego samego środowiska, co premier Olszewski, albowiem brat Stefka Okrzei był ojcem chrzestnym jego matki.

Po długim dość tournée po mediach w latach dziewięćdziesiątych i chyba też wcześniej, okazało się, że był on TW o pseudonimie „Zapalniczka”. Sam zaś opowiadał, że z SB rozmawiał w latach pięćdziesiątych po to, by ukryć swoją istotną działalność na rzecz Polski niepodległej. Nie jest doprawdy dziś istotne, to, o czym Najder rozmawiał z oficerami SB, ważne, że był conradystą.

Joseph Conrad sam był brytyjskim agentem, a jego proza nie nadaje się do czytania właściwie. I chyba nikt jej dziś nie czyta, bo tak zwana problematyka moralna była, jest i będzie, jedynie parawanem dla ukrycia różnych dziwnych działań. Poza tym, Conrad, podobnie jak Dickens, wciągał w wir swojej twórczości wszystkie interesujące wydarzenia i postaci z obszarów, jakimi interesowała się Korona. Było to coś w rodzaju zaplecza, gdzie przysmaża się różne kotlety, żeby były gorące, w razie, gdyby trzeba je było rzucić na stół. I żeby miały też atrakcyjny wygląd. Nie wszystkie rzecz jasna wjechały na ten stół, ale warto niektóre przypomnieć. Conrad napisał opowiadanie o Romanie Sanguszce i jego drodze na Syberię. Nigdy nie zostało ono przetłumaczone na polski, takie mam wrażenie. Nie pamiętam też, by kiedykolwiek wspominał o nim Zdzisław Najder w swoich telewizyjnych występach. No, ale to właśnie jest demaskujące. Ludzie ci bowiem, szukający jakichś uwiarygodnień, a mam na myśli zarówno Conrada, jak i Najdera, zachowywali się podobnie, ale inaczej. Conrad, którego stryj był zesłańcem, miał dobre powody, żeby pisać o Sanguszce, intencja jednak z jaką to zrobił nie była do końca osobista. Podobnie jak nie była taką intencja, którą kierował się Dickens pisząc opowiadanie o Staszicu. Łączyło ich jednak jedno – zagarniali szeroko i ze wskazaniem na postaci i obszary, będące w spektrum zainteresowania polityki brytyjskiej. To dobrze o nich świadczy i dobrze świadczy o ich patronach, gotowych wyprodukować serię atrakcyjnych narracji i kolportować je po całym świecie. Czym takie zachowanie różni się do zachowania Najdera? On na Sanguszkę nie zwrócił uwagi, albowiem interesowała go wspomniana już problematyka moralna. Dlaczego? Bo chciał w ten sposób uwieść miejscowych dzikusów i być może stanąć na czele jakiejś sekty conradystów. Tak by się z pewnością stało, gdyby istniał Internet, ale w telewizji takie sztuki udać się nie mogły. Skończyło się więc na gadaniu. Zdzisław Najder żył długo i pożegnał się z tym światem cztery lata temu. Nikt chyba tego nawet nie zauważył, tyle innych spraw Polacy mieli na głowie. Metoda jednak, jaką stosował, pozostała w użyciu. Ktoś powie, że przecież Najder był prawdziwym profesorem, czytał książki, wykładał, znał języki. Oczywiście, a wy byście chcieli, żeby agentem nie był prawdziwy profesor, ale jakiś, pardon, szajgec, udający kogoś kim w istocie nie był?  Sanguszko w czasach kiedy Najder był najbardziej potrzebny systemom, nikogo nie obchodził. Można było więc go pominąć, ale to nie zwalniało Najdera z poważnego zajmowania się Conradem i ze znajomości jego prozy. Żył bowiem Zdzisław Najder w czasach heroicznych i niebezpiecznych. To znaczy, że za dużo było na stole, by mnożyć ryzyka i przeskalowywać nieodpowiedzialność. Bo wszyscy grali w tę samą grę.

A jak jest dzisiaj? Zasady się zmieniają. Współcześni „conradyści” schodzą ze sceny, choć usiłują się za wszelką cenę na niej utrzymać. Czas drobnych oszustów się kończy. Pokazał to dobitnie Donald Trump, kiedy go zapytano czy dalej uważa prezydenta Zełenskiego za dyktatora. Odrzekł, że nigdy niczego takiego nie powiedział. Co ładnie wpłynęło na sposób prowadzenia dyskusji publicznych. Odnoszę wrażenie, że skończyły się czasy, kiedy półgłówki mogły udawać znawców historii Powstania Warszawskiego, albo psychologizujących pisarzy, czy też pisarki. W przeszłość odchodzą eksperci od geopolityki, którzy próbują uchwycić się tej czy innej wypowiedzi Trumpa i wieszczyć z niej, jak z fusów po kawie. Nowy prezydent bowiem z każdej swojej wypowiedzi czyni brzytwę, która jest zagrożeniem dla tonących w oceanie własnych bredni „conradystów”. To oczywiście nie powoduje, że znikają oni natychmiast. Na razie jeszcze, bez specjalnych niepokojów, prezentują swoje nowe skórzane kurtki i udają, że to co mówili wczoraj nie miało miejsca, bo wczoraj było wczoraj, a dzisiaj jest dzisiaj. Niestety to się wkrótce skończy, albowiem stare charyzmaty zostaną unieważnione. I trzeba będzie powrócić do traktowania spraw trochę bardziej serio, czyli rozpocznie się rozliczanie z twórczości. Nie wystarczą już deklaracje, ale zacznie liczyć się wynik. O tym, że mamy schyłek epoki „conradyzmu” , przekonujemy obserwując, jak traktuje się publiczność, a traktuje się ją źle. Mam tu na myśli liczne próby wyłudzenia uwagi, pod byle pretekstami, czy wręcz za pomocą zwykłych kłamstw i autoprezentacje na tle fototapet z czołgami. To już nie będzie potrzebne. Nadchodzi katastrofa.

I teraz co? Taki Zdzisław Najder, człowiek jednakowoż bardzo serio, żył długo i podejrzewam szczęśliwie, jako szanowany wykładowca. A gdzie się podzieją nasi pastuszkowie? Wszak cały system wykładowczy, że się tak wyrażę, zamienił się w marny bardzo standup. Fundusze zostały odcięte, nie ma widoków na nowe. Próby jednak podtrzymania dyskusji w wysokich moralnych diapazonach nadal trwają. – Czy Trump sprzeda Polskę – zastanawiają się zatroskani losem nas wszystkich „conradyści”.

Metoda ta, czyli koncentrowanie na sobie uwagi za pomocą omawiania kwestii rudymentarnych, referowanych z głupkowatą miną, bez zrozumienia, jest obecna w polityce realnej. Czyli tam gdzie jakieś freaki wyrywają sobie różne ochłapy z gardeł. To było widoczne w przypadku pani Hernik, która zapałała nagłą miłością do Jezusa, którego uhonorowała koszulką z ośmioma gwiazdkami. Tak jest w przypadku Mentzena, który pojechał do Lwowa polansować się trochę na Banderze i Orlętach. Wszyscy, z wyjątkiem bardzo ograniczonych nastolatków, zdają sobie sprawę z rewiowego charakteru takich występów. Mało kto jednak rozumie ich szkodliwość. Obecność tych motywów w przestrzeni publicznej degraduje każde działanie, które ma inny charakter niż wygłupy. A z tymi jest zawsze tak samo czyli jak w słynnej rymowanej sentencji – prawda tak prosta, że aż osłupia: kto się wymądrza ten się wygłupia.

W naszych, wesołych czasach do przemądrych wygłupów różne pańcie, łase na karierę, dodały jeszcze wątki erotyczne. Pokazują dekolty albo nogi i perorują o problematyce moralnej. I nikt nawet nie mrugnie. Bo młodzież mogłaby się poczuć oszukana, a wtedy nici z przekroczenia progu wyborczego.

Ja zaś na koniec pragnę przypomnieć, że w inaugurującym moją trochę poważniejszą i nie ironiczną twórczość tomie opowiadań także znalazł się tekst o Romanie Sanguszce. Niedawno zaś wydałem wspomnienia jego matki, na których oparł się Conrad pisząc o nim przeszło sto lat temu.

https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/roman-sanguszko-pamietniki-ksieznej-klementyny-sanguszkowej/

Postaw kawę autorowi! 10 zł 20 zł 30 zł

  6 komentarzy do “Conradyści”

  1. Najder (profesor z nadania prezydenta Kwaśniewskiego) gdyby pisał na SN to zostałby szybko zdemaskowany 😉

  2. No, ale na zachodzie też był tym profesorem. Chyba…

  3. Dzień dobry. „Chleba i igrzysk!” wołano dawno temu, kiedy odkrywano prawidła rządzące tak zwaną demokracją. Już wtedy znaleźli się tacy, którzy spostrzegli w tym szansę dla siebie. Metody z czasem dopracowano i mamy to, co mamy, a o różnych Aecjuszach i Apostatach nikt nie pamięta. Każdy kij ma dwa końce jednakże, to znaczy, że w bitwie na dekolty i nogi nic do końca nie jest przesądzone, decyduje nisza elektoratu, a ta jest odporna na… wszystko, poza inkryminowanymi argumentami. Kłopot w tym, że tak zwani „nasi” wystawią zapewne do tej walki w kisielu swoje towarzyszki ze styropianu i łatwe zwycięstwo jak zwykle przejdzie im koło nosa. Nie sposób nie wspomnieć o starym radzieckim żarcie o trzykrotnej Bohaterce Związku Radzieckiego wykonującej striptease… „Anglik brzydzi się kłamstwem” – słyszałem niedawno. Bardziej chyba jednak korupcją, ma bowiem we krwi strach przed karą, szczęk wrót Tower brzmi tam do dziś w niejednych uszach. Przeto jeśli JKM przeznaczył budżet na literatów – to oni go dostają i robią to, za co się im płaci najlepiej jak potrafią. Nawet jeśli to jakieś przybłędy ze wschodu…

  4. Oczywiście, że robią, a żartu o trzykrotnej bohaterce związku radzieckiego nie znam, poproszę o zapodanie

  5. – stary i dość niesmaczny, ale – jako dokument z epoki; W Moskwie przygotowywano się na wizytę amerykańskiej delegacji gospodarczej, w nadziei na zawarcie korzystnych kontraktów. Postanowiono ugościć Amerykanów na najwyższym możliwym poziomie. Dostarczyć także lubianych przez nich rozrywek. Wybór padł na striptease. Ten jednak niezbyt się podobał. I nie pomogło, że wykonywała go trzykrotna Bohaterka Związku Radzieckiego…

Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.