Prócz polityki, ksiądz Marian Tokarzewski, zajmuje się w swoich zapiskach z Zasławia, także innymi istotnymi kwestiami. Przypomina na przykład cudowny obraz Matki Bożej, który dla Zasławia ufundował książę Janusz Zasławski po swoim nawróceniu. On także rozpoczął budowę kościoła i klasztoru. Obraz przetrwał w Zasławiu do roku 1648, kiedy to, wraz z braćmi uciekającymi przed Chmielnickim, został wywieziony do Rzeszowa. Tam w wielkim zapomnieniu przeleżał ponad sto lat, zanim odnalazł go ojciec Benedykta Kotwickiego, późniejszego zakonnika, który na cześć Matki Bożej Zasławskiej napisał kilka pieśni. Rodziciel Benedykta został cudownie uzdrowiony, dzięki wstawiennictwu Matki Bożej, a teksty tych pieśni, są całkiem zapomniane. Nikt ich nie wykonuje, a to z tego względu, że i obrazu cudownego już nie ma, i klasztor w Zasławiu został zamieniony na więzienie. Co się stało z obrazem, nikt nie wie. Prawdopodobnie został zniszczony w roku 1943, przez z UPA, której żołnierze splądrowali klasztor i spalili kościół. Jedyne co zostało po Matce Bożej Zasławskiej, to te pieśni Benedykta Kotwickiego, które przytacza ksiądz Marian Tokarzewski.
Ja może zaprezentuję kilka fragmentów
Panno co w Obrazie
Zasławskim, z złym razie
bronisz od zginienia
przyjmij nasze pienia
Oddalasz choroby
zamykając groby
nas pragnące żwawie
dając czas poprawie
Oddal głód, mór, wojnę
daj czasy spokojne
od ognia i wody
broń od złej przygody
Spokojne sumienie
grzechów odpuszczenie
niech Twoja przyczyna
uprosi u syna
A teraz fragmenty innej pieśni
Niebios Pani, której ani świat ani nieba
cudów, darów, wziąć wymiarów zmogą jak trzeba,
lustra Twojej opieki
nad nami w każde wieki
w niepamięci, przez złe chęci
nic nie zagrzeba
Ale nieba gdzie potrzeba, co cudów dary
więc wskrzesają, rozrzucają ludziom bez miary
kiedy ludzka szwankuje
siła i potrzebuje
tej pomocy, w swej niemocy
dla wsparcia wiary
Pieśni jest więcej, ale ja się zatrzymam na tym ostatnim fragmencie. Mam bowiem w związku z nim kilka gorzkich refleksji. Wiążą się one także z treściami zawartymi w II tomie Baśni socjalistycznej. Oto, zdarzyło się, że drukarnia braci Paulinów w Częstochowie, przestała przynosić dochód i wszystko zaczęło się sypać. Nikt nie znał sposobu na naprawienie sytuacji, a modlitwy do Matki Bożej Częstochowskiej, były może wznoszone, ale zapewne w innych jakichś intencjach, bo kto by się przejmował takimi drobiazgami, jak dystrybucja książek. Przecież to są rzeczy nieistotne z punktu widzenia wieczności oraz spraw naprawdę ważnych – choroby, braku pieniędzy, ślubu córki, której trzeba wyjednać przychylność. Książki, a jeszcze do tego książki religijne, to sprawa trzeciorzędna, albowiem lud i tak będzie się modlił, a działalność wydawniczą można komuś wydzierżawić. Komu? Jakiemuś żydowi, to chyba jasne. Jeśli idzie o wydawnictwo Paulinów, to sprawą zajęła się rodzina Konów. Od razu wszystkim się poprawiło. Zakonnicy mieli problem z głowy, bo nie musieli zajmować się sprawami, które przerastały ich od strony technicznej, a być może także i merytorycznej. Lud ciągnący do cudownego obrazu był zadowolony, bo książeczki z pobożnymi napomnieniami potaniały, a do tego były jakościowo lepsze i dłużej można je było nosić w kieszeni wraz z kluczami do spiżarni, monetami, scyzorykiem i wszelkim śmieciem. Dzierżawcy odnotowywali stały wzrost sprzedaży, albowiem – jako fachowcy dysponujący nie tylko zapleczem technicznym, ale także kanałem dystrybucji, który ojcowie Paulini oddali za bezdurno, nie musieli nic robić. Wystarczyło lekko pogonić grafików od okładek i robota szła w najlepsze przynosząc krociowe zyski. Ponadto dzierżawcy mieli jeszcze jedną ważną przewagę nad wydawcami w habitach. Otóż oni nie stawiali odbiorcy żadnych wymagań. On miał kupować, a kupując uspokajać swoje sumienie. Nic więcej nie było dzierżawcy potrzebne. Zakonnicy zaś, nie dość, że nie potrafili rozwinąć sprzedaży, ani podnieść jakości, to jeszcze – sprzedając swoje wydawnictwa – stawiali ludowi wymagania, którym ten nie mógł sprostać, albowiem nie po to przychodził do cudownego obrazu, by od niego wymagano, ale by samemu wymagać.
I myślę sobie, że ta sytuacja, choć minęło już wiele czasu, jest ciągle świeża. Oto, żeby sprzedawać na przyzwoitym poziomie wydawnictwa katolickie, nie wystarczy mieć imprimatur, trzeba je jeszcze wydzierżawić jakiemuś żydowi. Dopiero wtedy odbiorca poczuje się doceniony i dobrze rozumiany. Jego emocje zaś będą właściwie stymulowane. Dopiero wtedy rozsupła mieszek i sypnie groszem, na książki i publikacje podtrzymujące jego wiarę. Nie wcześniej.
Jeśli odniósł bym powyższe rozważania do siebie, musiałbym przyznać, że albo jestem idiotą, albo jestem idiotą. Trzeciej możliwości nie ma. Znając powyższe zależności, jak głupi wydałem kilka książek poświęconych historii Kościoła, w tym jedną, której autorem jest biskup. A do tego jeszcze komiksy. Nie mam imprimatur i nie należę do rodziny Konów. Na co ja do ciężkiej cholery liczyłem? Że to sprzedam? Przyznam ze skruchą, że nie wiem na co liczyłem. Od wczoraj liczę na cudowny, choć zaginiony obraz Matki Bożej Zasławskiej.
Więc o Pani, gdy stroskani znikąd ratunku
nie znajdziemy, Ty, prosimy wyrwij z frasunku,
daj poznać, Twą przyczyną
za nami jak u Syna
jest wielkiego, statecznego
zawsze szacunku
Ponieważ jednak jakieś resztki pomyślunku w mojej głowie pozostały, postanowiłem podjąć desperacką próbę zdobycia stypendium Ministerstwa Kultury. Zorientowałem się bowiem, że linkowani tu przeze mnie ostatnio twórcy, którzy odczytują przed kamerami fragmenty swojej prozy, albo piszą ją „na bieżąco”, wrzucając do internetu, nie są bynajmniej altruistami. Nie zachowują się jak ja przez dziesięć lat, głupek i frajer, za darmo stymulujący emocje odbiorców, a do tego usiłujący jeszcze wciskać im całkiem niepotrzebne i nudne książki. Oni wszyscy złożyli wnioski o stypendium ministra, które jest przyznawana w związku z zarazą. Chodzi o to, żeby wybitni pisarze nie pozostawili ludu, bez pociechy duchowej, żeby im czytali do snu i uspokajali w ten sposób skołatane nerwy kulturalniejszej części naszego społeczeństwa. No i oni wszyscy to stypendium dostali, o czym mogliśmy się przekonać naocznie i nausznie.
Wniosek o stypendium jest dostępny na stronie Ministerstwa Kultury, więc go wczoraj wypełniłem i wysłałem. Napisałem o swoich osiągnięciach, o blogu, prawym górnym rogu, konferencjach LUL i sławnych profesorach z Polski i zagranicy, którzy na tych konferencjach bywają. Podkreśliłem, że nie mogą się one odbywać ze względu na pandemię, co jest trochę wkurzające. Dołączyłem też portfolio, czyli trzy opowiadania z I tomu Baśni polskich i okładki książek, a także komiksów.
Czekamy na efekt. Myślę, że może być ciekawie. Pierwszy raz coś takiego zrobiłem, to znaczy pierwszy raz poszedłem po prośbie, w dodatku nie do Matki Bożej, a do organizacji jawnie socjalistycznej. Mam na tę okoliczność nawet wierszyk. Napisał go wybitny poeta, Tadeusz Żeleński Boy
Niekże to syćkie pierony zatrzasnom
Wybrał się dziadek aż pod Góre Jasnom
Myślał, że grosik uzbira, tymczasem
Wrócił ciupasem…
Czekamy.
Tymczasem na rynku książki zrobił się ruch, albowiem The Times uznał powieść Szczepana Twardocha za wybitną. Od razu podniosły się pochwalne pienia, wśród których wyróżnia się głos prof. Cenckiewicza, Igora Jankego i Cezarego Gmyza. To jest wprost nie do uwierzenia. Wystarczyła wzmianka w The Times i Twardoch znów stał się pisarzem prawicowym, a do tego polskim patriotą! I nikt nie ma grama przyzwoitości, żeby zapytać go, po co on, jeszcze pół roku temu, wypisywał te wszystkie brednie, które tu omawialiśmy? Ja ten fenomen potrafię łatwo wytłumaczyć. Twardoch jest jak to wydawnictwo Paulinów przed wydzierżawieniem go przez Kona, tyle, że mechanizm działa w drugą stronę. On ma wszelkie certyfikaty potrzebne do sprzedaży, a polska prawica, obóz patriotyczny, PiS, jak zwał tak zwał, może go wydzierżawić albo nie, za opłatą i używać zgodnie z przeznaczeniem. To znaczy nakazać mu emitowanie paszczą dźwięków, które akurat są obozowi rządzącemu i jego publicystom potrzebne i przydatne. Ostatnio chyba, o ile się nie mylę, bronił tych biednych nauczycielek, wrobionych w lekcje telewizyjne. Był prawie tak dobry jak Toyah. Co z tego, że droższy. To nie ma znaczenia, bo Twardoch ma uwierzytelnienia, a Toyah nie ma. I już. Proste? Jak włos Mongoła.
Bardzo dziękuję za uwagę.
Aha, jeszcze linki
https://twitter.com/Cenckiewicz/status/1247873698650095617?s=19
Daj ogłoszenie:
Żyd na gwałt potrzebny ☺
Czy mógłby Pan wstawić opcję „za zaliczeniem pocztowym”?
Nie mogę wstawić takiej opcji, ale wysyłam za zaliczeniem. trzeba do mnie maila napisać w tej sprawie i podać adres
coryllusavellana@wp.pl
Komentarz w stylu georgiusa 🙂
Tertium non datur
P.S.
Czemu się nie bić o kasę ministra. Co to Pan podatków nie płaci, Vatu nie ściągają za książki, nie Polak, gorszy od innych? Co innego szanse. Jak nie dadzą to se pofolgujemy.
Przepraszam, ale zawsze p.Twardoch to trochę jak: Stalin, Mołotow e.t.c. jako przeciwieństwo roz – wolnienienia – wielowolnienie, kiedy ilość przechodzi w jakość, taki socjalizm, jumanizm.
Ja sobie bez żyda poradzę, co innego reszta
Nie rozumiem
Dlatego też złożyłem wniosek
Też jestem tego zdania. Stypendium twórcze od ministra potraktowałam jako zwrot podatku, wpłacany latami do budżetu. Grzebanie w zachodnich archiwach jest po prostu kosztowne. A jak się nie ma bogatego męża, a zwłaszcza żadnego…
P.S. To nie jest kryptoanons. Ale znałam kiedyś osobę, która miała pomysł na założenie agencji matrymonialnej opartej wyłącznie na algorytmie wygenerowanym z ruchów na kartach kredytowych. Kojarzenie osób, które wydają pieniądze na te same rzeczy, chodzą do podobnych miejsc etc. Ja nie wiem, czy teraz nie ujawniam jakiegoś pomysłu wartego miliardy. Gospodarzu, trzeba chyba ukryć ten post :)))
Nie widzę możliwości realizacji tego projektu
Handel i dystrybucja (Zasław)
Z MK dostaniesz odpowiedź:
Pańska suplika sze nie mieści w żadna rubryka ☺
To jest niezgodne z prawami fizyki po podobne się odpychają, więc założenie nie jest słuszne. 🙂
Też się tym pocieszam 🙂
>The Times uznał powieść Szczepana Twardocha za wybitną…
Zajrzałem do The Times. Książka jest podobno o 17-letnim żydowskim chłopcu, który był kumplem żydowskiego boksera gangstera Jakuba Szapiro, który zabił ojca chłopca. Narratorem jest Moshe Inbar, emerytowany izraelski generał. Książka w wydaniu e-book kosztuje £1.99.
Dlaczego The Times zajmuje się takimi pierdołami? Aby zapomnieć o prawdziwej haniebnej masakrze. Też bym o niej nie wiedział, gdyby nie telewizja włoska, która odnotowuje to, co zdarzyło się w rocznicę określonego dnia – 9 kwietnia.
Nie mogą nie przyznać tego stypendium Gospodarzowi. Inaczej dostaną oficjalny protest podpisany przez czytelników tego bloga i książek. Może dojść do tak zwanego rozgłosu 🙂
Ideałem jest H2O. Dwie cząsteczki podobieństw, jedna cząsteczka przeciwieństw. 🙂
Woda życia.
Jimmy, to chyba idealne proporcje. Bycie z kimś, kto jest naszym odzwierciedleniem, byłoby krępujące 🙂 I nudne na dłuższą metę. Czyli algorytm już mamy.
Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.