Dziś ciąg dalszy rozważań o istocie rynku wydawniczego. Zacznijmy od segmentów, prowokacji i tak zwanych grup. To są elementy, które tworzą każdy właściwie rynek gdzie handluje się ideą i treścią. Czy to malarski czy to literacki czy filmowy. Mamy więc segmenty, jeden pisze o wrażliwych kobietach, a drugi o zabijaniu wrażliwych kobiet, trzeci o pedałach w wojsku, a czwarty o tym jak poderwać chłopaka w mundurze nie wychodząc z domu. Żeby pisanie miało napęd potrzebne są prowokacje, a żeby prowokatorom nie odbiło za bardzo i nie rozleźli się gdzieś z gotówką, którą im się wręczy tytułem zaliczki, potrzebne są grupy wsparcia, czyli różne artystyczno literackie towarzystwa wzajemnej adoracji. One mają też w pewnych momentach funkcję napędową czyli prowokacyjną, w naszych bowiem okolicznościach przyrody, macherzy od rynku wydawniczego przekonani są, że skandal sprzedaje książki. Czasem tak rzeczywiście jest, ale musi to być skandal specyficzny. W Polsce przećwiczyliśmy kilka wersji grup literackich. Te pierwsze złożone były z jakichś egzemplarzy o odmiennej niż reszta konstrukcji wewnętrznej. Chodziło o udowodnienie, że jak ktoś się wychował w rodzinie o korzeniach łemkowskich to jest wrażliwszy i ma delikatniejszą duszę, niż zwykły rzymski katolik. Chodziło o to by pokazać ludzi mających dziwne nazwiska, takie jak Odija i przekonać czytelników, że oni właśnie, przez tę swoją inność są niejako z natury predysponowani do tworzenia literatury wysokich lotów. Nie wiem czy pamiętacie te czasy. To były późne lata dziewięćdziesiąte. Nie mam żadnych informacji na temat sprzedaży książek takich autorów jak Bartek Odija, ale myślę, że nie była za wysoka. To się w końcu wypaliło, bo nikt tego nie chciał czytać. Prócz pana Bartka w tym towarzystwie była jeszcze pisarka Tulli, którą dziś się jeszcze czasem wyciąga z pawlacza, żeby pokazać tłuszczy jak wygląda prawdziwa, wrażliwa kobieta o pięknej duszy. Nie mają dla niej żadnej litości. Kiedy projekt o nazwie uduchowione dziwolągi został wygaszony na scenę weszli prowokatorzy pełną gębą. Choć nie o gębę w ich prowokacjach chodziło, a na pewno nie tylko o nią. Wiecie, chodzi mi o tego całego Witkowskiego, o Masłowską i podobne towarzycho, które dziś zajmuje się blogerką modową, albo śpiewa piosenki całkiem dla nikogo. Projekt umarł śmiercią naturalną, no może nie całkiem, może ktoś zawstydzony poddusił go w ostatniej fazie troszeczkę. Teraz mamy na tapecie tak zwanych solidnych rzemieślników, takich wicie, rozumicie remiechów, co to znają realia, potrafią się do nich odnieść i za swoją solidną rzemieślniczą robotę dostają rzetelne wynagrodzenie. Ja już opowiadałem kiedyś dowcip o słowie „rzetelne”, ale jeszcze powtórzę. Jestem wręcz uczulony na to słowo, albowiem w czasach kiedy pisałem jeszcze w gazetach i latałem po świecie, w poszukiwaniu jakiegoś miejsca do publikacji swoich kawałków, zauważyłem prawidłowość taką – jak ktoś używa słowa „rzetelny”, obojętnie w jakim przypadku, to znaczy, że nie ma zamiaru płacić. Sami to kiedyś przećwiczcie.
Literaccy rzemieślnicy muszą mieć do dyspozycji segmenty, inaczej nie funkcjonują, systematyka rynku równoznaczna z systematyką tematów jest im niezbędna. To oni zwykle są autorami kryminałów, albowiem powiedziane jest i zapisane w tajnych księgach, że kryminały, najlepiej proste są najskuteczniejszym narzędziem prania mózgów, prócz rzecz jasna dziennikarstwa śledczego najwyższych lotów. Rynek kryminałów jest olbrzymi i one się właściwie od siebie niczym nie różnią, można by przepisywać jeden z drugiego, dodając tylko coraz bardziej idiotyczne, wskazujące rzecz jasna na rzemieślnicze mistrzostwo szczegóły i pchać to na rynek. Byle tylko ktoś chciał brać. No, ale wiadomo, że bierze się tę tandetę tylko od niektórych, bo format polega na tym, że w najbardziej płytkim i powtarzalnym segmencie rynku kreuje się najbardziej posłusznych i najgłupszych autorów, którzy sami wierzą w to, że są genialni. Zygmunt Miłoszewski i jego twórczość są tutaj sztandarowym przykładem i lepszego nie trzeba. Kiedyś tak nie było, za komuny gdy sytuacja była odwrócona pisaniem kryminałów dorabiali najlepsi, albo po prostu oficerowie SB, było tam dużo aspiracji, tweedowch marynarek, ogrzewania dłonią kieliszka koniaku, bungalowów, spraw spadkowych z dziełami sztuki jako clou i takich tam historii, o których mieszkaniec PRL nie miał rzecz jasna pojęcia. Kiedy zostaliśmy wciągnięci do systemu rynek kryminałów się odwrócił, dawni autorzy książek takich jak „Alfabetyczny morderca” czy „Czarny koń zabija nocą” znaleźli sobie jakieś ciekawsze i lepiej płatne zajęcia, a za kryminał wzięli się ludzie nie mający pojęcia o niczym, przede wszystkim zaś o konwencji. Ja się czasem zastanawiam czy ten brak pojęcia nie jest może jakimś środowiskowym sznytem, czy oni się wręcz nie rozpoznają po tym, kto ile i jakich idiotyzmów wstawił do swojego kryminału. Wszyscy pamiętamy Słomczyńskiego, dwujęzycznego tłumacza, który na polecenie czynników oskarżał arcybiskupa Kaczmarka, pisał on kryminały pod pseudonimem Joe Alex, podobno świetne. Ja tego nie mogę potwierdzić, ponieważ z wyjątkiem Sherlocka Holmesa, nie przeczytałem w życiu żadnego kryminału. Po prostu żadnego, odrzucało mnie. Mam jednak w domu książkę Joe Alexa pod tytułem „Cichym ścigałem go lotem”. Wziąłem ją wczoraj do ręki, otworzyłem i przeczytałem, że jedna z postaci tam występujących zajmuje się badaniem czy też kolekcjonowaniem motyli z gatunku acherontia atropos, czyli zmierzchnic trupich główek, wielkich, bardzo pięknych zawisaków. No i zgadnijcie czym ten facet truje swoje ćmy? Nigdy byście na to nie wpadli. Na coś takiego mógłby wpaść dzisiaj jedynie Zygmunt Miłoszewski. Otóż do zatruwania motyli używa się cyjanku potasu. Ponieważ ja kolekcjonowałem motyle, łowiłem je, zatruwałem i przyszpilałem do styropianu mogę Wam zdradzić, że do zatruwania motyli używa się eteru. Cyjanek za to świetnie nadaje się do zatruwania słoni, jeśli jest ich akurat za dużo w pobliżu. Mój kolega zaś, który jest jeszcze większym realistą niż Joe Alex i Zygmunt Miłoszewski razem wzięci, twierdzi, że na słonie najlepszy jest inny sposób. Trzeba wyłożyć drogę do wodopoju papierem ściernym i one, jak będą tam chodzić każdego ranka, zetrą sobie w końcu nogi i będzie je można zebrać do wora całkiem bezpiecznie i zawieźć na skup, gdzie Murzyn płaci za kość słoniową i mięso od kilograma.
Na takich numerach zasadza się zawsze, podkreślam, zawsze solidne literackie rzemiosło, które reklamowane jest potem w mediach i promowane za granicą. Swoją drogą zaskakujące jest to, że nikt nigdy nie porównuje warsztatu piekarza i warsztatu zduna, choć i jeden i drugi jest rzemieślnikiem. Jeśli idzie o pisarzy porównywanie ich do ślusarzy czy rzeźbiarzy zawsze przychodzi ludziom z łatwością. – Cyzelowałem każde słowo – mówi bohater książki „Młodość Jasia Kunefała”. A jeden pan przekonywał mnie kiedyś, że Kapuściński przez długie godziny rzeźbił w słowie. Myśmy już tu kiedyś z tego rzeźbienia w słowie szydzili i nie ma powodu, by to powtarzać.
Mamy więc teraz epokę rzemiosła, której symbolem jest Miłoszewski. Jest to oczywiście kolejna odsłona tej samej propagandy, tyle, że teraz tłuczonej z większym zacięciem, bo włączył się w to jakiś zagraniczny wydawca, powiązany z bankami, który ma za zadanie formatować rynki w krajach takich jak Polska. Ja mam teraz coś do powiedzenia temu, nieznanemu mi przecież człowiekowi. Chciałem przekazać mu słowa następujące: nie doczekanie twoje dziadu. I na tym etapie rozstajemy się z jego budżetami i jego pupilem czyli Zygmuntem M.
No, ale mamy kogoś innego jeszcze. Mamy faceta, który jest bohaterem wywiadu zatytułowanego „Selekcjoner książek”. On się nazywa Michał Nalewski (pewnie dlatego, że pochodzi z Nalewek, bo niby jak inaczej?). Pan Nalewski siedzi u Prószyńskiego, gdzie dostał robotę i czyta nadsyłane prace. Wywiad traktuje o tym z grubsza, że nikt nie czyta dziś, każdy pisze i jeszcze oczekuje natychmiastowego sukcesu. To jest oczywiście prawda, ale przyczyną tego stanu rzeczy są pracodawcy Nalewskiego, przyczyną tego są wydawcy Kalicińskiej i innych idiotek, którzy nakręcili koniunktury na śmieci, po to by łatwiej było im wyławiać tych nieco bardziej zdeterminowanych i formatować za ich pomocą rynek i świadomość czytelnika. Przypominam – książka to medium intymne, takie samo jak radio, ona trafia wprost do serca i tą drogą, dosercowej iniekcji najłatwiej wstrzyknąć ludziom fenol, wiedzieli o tym już esesmani w Oświęcimiu.
Fach Nalewskiego jest całkowitą fikcją w tym wymiarze, w którym on go usiłuje przedstawić. Jego zadaniem bowiem nie jest szukanie zdolnych autorów, ale konstruowanie tła. Na tym tle, złożonym z jakieś szarej masy oszukanych niespełnieńców pokazywać się będzie tych, których system dobrał przez kooptację, wybrańców jednym słowem. Tak to jest skonstruowane i nie będzie inaczej. O oszukańczym charakterze pracy Nalewskiego przekonać się możemy przyglądając się fotografiom jakie towarzyszą temu wywiadowi. To jest dokładnie ten sam sposób, który stosowali pisarze kryminałów w PRL, tweedowa marynarka, laska, ze złotą gałką, przycisk do papieru w kształcie głowy Buddy, wszystko oświetlone niesamowitym światłem, aura tajemniczości i wiedzy hermetycznej.
Dlaczego ja twierdzę, że to oszustwo? Nie ma ani jednego nazwiska które zostałoby przez Nalewskiego wypromowane. Przez dwa lata nie znalazł nikogo wartego druku, a jeśli znalazł to nie chce o tym mówić, bo funkcja tego tekstu jest inna. Trzeba pokazać, że nie ma autorów, nie ma, no nie ma i już. Tylko ten Zygmunt ze zdolniejszych, a ze starszych to jedynie Tulli. Może jeszcze Odiję wygrzebią, jak sobie ktoś o nim przypomni. Poza tym nic. Normalnie nic. Tekst, żebyśmy nie umarli z nudów wzbogacony jest – na zasadzie szyderstwa – fragmentami odrzuconej przez Nalewskiego prozy. Nie wiem z czego mamy się śmiać, bo kawałki te niczym nie różnią się od bredni wypisywanych przez Tokarczukową, Zygmunta czy Tulli, a pewnie niektóre są nawet lepsze. No, ale jak powiadam nie o to chodzi. Fałsz jest dwa piętra wyżej. Nalewski ma coś udać dla potrzeb wywiadu, ma zagrać poetę, co po nocach czyta cudze teksty, by zarobić na życie, a w rzeczywistości jest kimś innym.
Mówi Nalewski rzecz jasna o kryminale. Bo to jest przecież najwdzięczniejszy segment rynku dla takich oszustów. Proszę, możemy zacytować cały fragment:
Kryminał to przez ostatnie lata najchętniej wybierany gatunek przez pisarzy, choć to jedna z najtrudniejszych konwencji, bo to powinien być tekst, który od pierwszej do prawie ostatniej strony nie ma słabych momentów. I zwykle musi minąć pół roku czytania propozycji wydawniczych, żebym trafił na dobry kryminał. Ale przychodzi taki moment poszukiwań, gdy tekst za tekstem jest słaby. Fabuła leży, realia leżą, portret psychologiczny postaci nie istnieje. Wtedy nachodzi mnie taka myśl, że autorzy piszą kryminały, bo dają możliwość zabicia kogoś. Choćby fikcyjną, ale jednak. I to im wystarczy.
Otóż kryminał jest najłatwiejszą konwencją, bo produkcje kryminalne przyrastają w tempie geometrycznym, w powieściach tych zmienia się jedynie dekoracja i wygląd bohaterów. Nie ma tam żadnej psychologii, jest jedynie taniocha i aspiracja. Żaden kryminał nie wciąga od pierwszej do ostatniej strony, a popularność tej konwencji bazuje na niechęci ludzi do tak zwanych poważnych rzeczy i na ich kompleksie niższości. – Poczytam sobie kryminał, bo nic innego mnie nie wciągnie. Kryminał też nie. Inna jest jego funkcja, co było do okazania wczoraj i dziś. No i ta motywacja, jaką podaje Nalewski – ludzie chcą kogoś zabić. Oczywiście, bo są sfrustrowanymi gamoniami i jeszcze do tego biją żony, jak twierdzi Miłoszewski.
Klęska autorów, którzy wysyłają swoje książki do Nalewskiego nie jest ich winą w najmniejszym stopniu. Nie każdy może być pisarzem, bo do tego potrzebne są rzeczy, o których Miłoszewskiemu ani Nalewskiemu nawet się nie śniło. Nie śniło się o nich także Kalicińskiej, Tulli i Tokarczukowej. To jest tylko układ sprzężony, grupka wybrańców, którzy są przekaziorami treści i tło kreowane z biedaków selekcjonowanych przez Nalewskiego. Tak to wygląda w rzeczywistości.
Wczoraj okazało się, czego jakoś nie zauważyliśmy, że Maja Narbutt jest dawną współpracowniczką Bertolda Kittela, najsłynniejszego dziennikarza śledczego III RP, że też nie zorientowaliśmy się wcześniej jaka to klasa i sznyt…
31 stycznia mam spotkanie z czytelnikami w moim rodzinnym mieście, w Dęblinie, w domu kultury, który teraz jest w budynku dawnej przystani nad Wisłą, tuż przy moście drogowym. Początek o godzinie 16.00. 19 lutego zaś o 17.30 (chyba) odbędzie się spotkanie w Gdańsku, w bibliotece, tak jak w zeszłym roku, w tym całym centrum handlowym, jakże się ono nazywa….Manhattan chyba…Zapraszam wszystkich serdecznie.
Zapraszam na stronę www.coryllus.pl Mamy tam cały festiwal promocji. „Dzieci peerelu”, „Nigdy nie oszczędzaj na jasnowidzu” oraz „Dom z mchu i paproci” sprzedajemy po 10 złotych plus koszta przesyłki. „Najlepsze kawałki” oraz 2 i 3 numer Szkoły nawigatorów sprzedajemy po 15 złotych plus koszta przesyłki. Zapraszam także do sklepu FOTO MAG przy stacji metra Stokłosy w Warszawie.
Wczoraj mówiłem i się nie pomyliłem 😉
To spotkanie z czytelnikami w Deblinie bedzie mialo jakis temat przewodni?
Widząc to wszystko o czym Pan napisał, ciężko jest robić swoje, nie zważając na segmenty, mody, formaty, szablony rynku. Jest nadzieja, że to minie, chociażby dlatego, że ci sformatowani”twórcy”, chcą dotrzeć do serc omijając rozum.
Nie, będzie taką sobie pogadanką. A po co ci temat przewodni?
„ciężko jest robić swoje”
Jakiś czas uczyłam młodzież. Czy ktoś widział dawne podręczniki do fizyki? Więc lekcja wyglądała tak: mój „podręcznik”…
Lekcja tzw. wychowawcza: uczeń przygotował 5-minutową opowieść na zadany z „góry” temat; potem np. dyskusja o problemie wyczytanym przez uczni w młodzieżowym czasopiśmie lub „jak nakryć do stołu” itd…
Formaty są zawsze.
Ja trochę nie na temat – kończę czytać komiks o Maczku, Tomka Bereźnickiego i Sławka Zajączkowskiego. Jest dobry ale to co się wydarzyło w Klinice Języka pt „Święte Królestwo” to nie jest nawet piętro wyżej, tylko zupełnie inny, większy i lepszy budynek, że tak wrzucę branżową metaforę. Czekam z niecierpliwością na kolejne efekty współpracy Coryllusa i Tomka.
Ciekawosc. Pytam bo bede w tym czasie w Polsce, ale zeby sie dostac do Deblina bedemusial wykonac jazde jakies 300km w jedna strone i prawdopodobnie nocleg jakis zalatwic w okolicy.
Daj spokój. A skąd byś jechał?
Niedługo będą.
ze Slaska bym jechal, ale to troche szalenstwo. 3-4 godziny za kolkiem w jedna strone. Tak czy inaczej – jestem po pierwszych rozmowach w sprawie organizacji targow ksiazki. Ze wzgledu na mozliwosci, ekipe, kontakty bede w stanie zorganizowac targi ksiazki na Slasku. Potrzebuje cala mase informacji, reserczu i wypracowania koncepcji, zeby zrobic ta impreze na poziomie. Chce pojsc w kierunku takim, ze wydawnictwa typu „Czarne” nie znajda sie na tej imprezie. Najwczesniej na wiosne 2016. To jest tez czesc mojego wyjazdu do Polski.
Nie chce logowac sie na salonie 24, a tam odbyla sie zaciekla dyskusja wprawdzie nie bezposrednio na temat dzisiejszego Panskiego eseju, tylko na temat uzywania cjanku do trucia motyli – szczegolnie wredny komentarz niejakiego Hansa Klosa J23 – moim zdaniem spowodowany zostal nie tym jakims cjankiem, lecz prawdziwym powodem ataku Hansa bylo Panskie przeslanie dla tego bankiera ” nie doczekanie twoje dziadu”, najprawdopodobniej Hans robi w banksterce, stad ta wscieklosc!
Nie możesz uprawiać takiego rasizmu. Zaproś czarnych, oni zrobią tłum, mnóstwo ludzi do nich przychodzi. Możesz ich nie stawiać w najlepszym miejscu, ale zaprosić trzeba. W targach najlepsze jest to, że mogą tam być wszyscy. My się na tych targach nie zwalczamy, raczej sobie pomagamy, oni mi pożyczają torby, a ja im rozmieniam pieniądze. Do Dęblina nie jedź bo to wariactwo.
Pewnie tak
Z tego co sie zdazylem zorientowac to kazde targi maja jakis profil tematyczny, tak jak np. targi ksiazki historycznej. Na wiosne bede chcial jakas impreze w Polsce odwiedzic. Mam doswiadczenie w organizacji imprez-eventow, mam sprawdzona ekipe, ktora mysle, ze bedzie w stanie ogarnac temat.
Mysle jednak, ze taka impreze trzeba moderowac bo to nada jej specyficzny charakter. Ja nie chce jakis diablow promowac, tylko po to, zeby pare zlotych zarobic. A jesli mam wydac swoje pieniadze, zeby ta impreza doszla do skutku i miala cykliczny charakter to moge decydowac, kto sie bedzie wystawia, a kto nie. Nie pamietam dokladnie, ale pisales, ze Tobie juz tez zapowiedzieli w Bialymstoku, ze sie mozesz nie zalapac? Czyz nie? Ja sie oczywiscie nie bede upieral. Nie mam problemu zeby posluchac madrych z doswiadczeniem i argumentami.
Ten z Nalewek, a także ten z Wrocławia to nawet nie konfekcja literacka, a raczej produkt jednorazowego użytku. Wybierasz w pośpiechu, kupujesz, wsiadasz do pociągu i czytasz. Po wyjściu z pociągu już nic nie pamiętasz. Możesz ten jednorazowy produkt podrzucic innemu pasażerowi przez pozostawienie go w pociągu, a ktoś nie majacy podczas podróży nic innego do roboty sięgnie po niego.
Ten jednorazowy produkt, nasycony przedwojennym turpizmem Wrocławia jest przetłumaczony na 18 języków i to wszystko.
W nowej twórczości nic ciekawego się nie dzieje. Stosunkowo niedawno sukces i to swiatowy zdobył Carlos Ruiz Zafón. Właściwie jego proza powiela schematy powieści XIX wiecznej. Pewną nowością jest pokazanie w tle dysfunkcji i toksyczności instytucji rodziny, co współgra z głoszonymi ostatnio poglądami.
Na pierwszy rzut oka wydawało mi się, że Gospodarz podąża podobną drogą, by dotrzeć do czytelnika, bo to oni maja zadecydować, czy książka odniesie sukces, czy też przepadnie.
Hiszpan, wydawałoby się, że ominął instytucję księgarzy i dotarł do czytelnika bezpośrednio, a oni zagłosowali kupnem kolejnych egzemplarzy, a potem sprzężenie zwrotne spowodowało dodruk kolejnych egzemplarzy i pojawienie się przychylnych recenzji. Wszystko to razem spowodowało, że Zafón odniósł spektakularny sukces w Hiszpanii i w innych 40 krajach. Wszystko to wygląda trochę jak bajeczka przykrojona na potrzeby czytelnika. Moje podejrzenie obudziła profesja autora, który przez wiele lat zajmował się reklamą, a spece od niej potrafią wszystko, począwszy od reklamy pozytywnej, a skończywszy na czarnym pijarze i zastosuja odpowiedni model, aby spowodować zwiększenie sprzedaży.
coryllus mówi:
19 stycznia 2015 o 15:31
Podoba mi się takie podejście do konkurencji. 🙂
Nie widziałam podręcznika do fizyki, ale do polskiego z VI klasy tak. Tematy prac domowych z polskiego dotyczyły głównie rodziny i wszystkich możliwych deformacji życia rodzinnego.
Z polskich kryminalow czytalem w PRL-u wlasciwie tylko Zygmunta Zeydler-Zborowskiego. Nawet niezle byly,mial facet dryg do tego. Jego kryminaly do obecnie „produkowanych” maja sie tak jak stary poczciwy bar mleczny ze smacznymi i tanimi daniami do budki Wietnamczyka sprzedajacego przypalone zapiekanki na ulicy Warszawy.
Jeszcze dwa slowka a propos imprez… towarzystwo kazirodcze z Hartmannem na czele po raz kolejny, w marcu organizuje w Warszawie „Dni ateizmu”. Ma na ta impreze przyjechac naczelny scierwojad redaktor czarliego ebdo.
Ja widze oczami swojej antypostepowej wyobrazni impreze na przyklad pt. DNI BEZ HEREZJI
No kochany, jakbyśmy zorganizowali dni bez herezji to by dopiero byla promocja, ale ktory biskup by nam to klepnął?
Ciekawe czy Hartman zorganizuje marsz z tej okazji? Mogliby np. przejsc spod Palacu Kultury i Nauki Marszalkowska do Placu Zbawiciela i oddac mocz pod tecza patrzac przy tym wyzywajaco w strone pobliskiego Kosciola.
Moze wspomnieliby o nich w wieczornym wydaniu SKY News albo CNN?
Mnie nie opuszcza przekonanie, ze walka toczy sie w okrazeniu i na pomoc nie ma co liczyc. Ale nie mam z tego powodu ani strachu, ani wahan. Mysle, ze to od mniejszych rzeczy trzeba zaczac i nie isc na zadne kompromisy, ktore pojawia sie najpewniej jako oferta marketingowa.
A zaczac trzeba, tak jak Pan przykazal, w osobie Jezusa, zeby pozniej nie bylo zadnych korekt, bo kazda korekta to szansa dla herezji.
Ja mysle o takich rzeczach – http://tradycja.org/index.html
JE Hoser?
Ładna ta tradycja o której wspomniał Valser, ale co robić z tą nieznajomością łaciny w społeczeństwie. Byłam świadkiem jak podczas odprawiania MSZY ŚW dwie młode dziewczyny, starały się jak mogły w końcu się rozchichotały, z powodu tej łaciny. Głupio to wyglądało.
ja wierze w edukacje. Ale inna niz ta co nam MEN serwuje.
Dla piszącego kryminały
– KCN przechowywany długo i przy dostępie wilgoci ulega hydrolizie z wydzielenie cyjanowodoru, a tym samym jego aktywność ulega zmniejszeniu.
– stosownie do zamierzeń autora w szafce z KCN może być lub może nie byc lustra. ponoć niektórzy samobójcy rezygnują z tego zamiaru widząc swoje odbicie w lustrze.
Nie sprawdzałem. 🙂
Coś z Lublina:
http://introibo.pl/
Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.