maj 172022
 

Zdumiewające jest to, jak mało własnej inicjatywy wykazują użytkownicy twittera. Obserwuję tam około 200 osób, w tym polityków i dziennikarzy i od wczoraj wszyscy oni, albo prawie wszyscy, ekscytują się Trzaskowskim, który ogłosił, że przeszedł przez przejście dla pieszych, albo jakąś wariatką z uniwersytetu rzeszowskiego udającą profesora, która mówi, że wyborcy PiS to byli pańszczyźniani chłopi. Jest to dowód na to, że ewolucja nie istnieje, albowiem znaleźliśmy się dokładnie w tym samym momencie, w jakim salon24 i jego użytkownicy znajdowali się w roku 2009. To znaczy nie my, ale tamci. No, ale niestety okoliczności te źle bardzo rokują dla nas, albowiem treści, którymi się ekscytujemy, nawet silnie podrasowane pod twitterowego odbiorcę są tam po prostu niezrozumiałe. I to nie ze względu na ich obfitość czy formę podania, ale ze względu na nośnik. To znaczy jeśli o czymś nie mówi postać rozpoznawana, to treść ta nie ma znaczenia. Odbieram to jako druzgocącą klęskę, nie tylko moją, ale także całego programu tak zwanej popularyzacji. Czego bowiem by się nie zrobiło dla poszerzenia horyzontów i wywołania zainteresowania czymś innym niż brednie Marianny Schreiber, wszystko i tak skończy się na wspólnym recytowaniu bon motów Piłsudskiego i wskazaniu, że „tylko prawda jest ciekawa”.

Napisałem kiedyś, że aby zabierać się za pisanie, trzeba znaleźć sobie dobry wzór. Moim zdaniem dobry wzór to znaczy francuski. Mam na myśli oczywiście francuskie książki z przeszłości, a nie współczesne czy nawet te mające dwadzieścia lat. To jest pewien sznyt. I nie chodzi o to, by go podrabiać, ale o to, by zauważyć, jak głęboko sięgają autorzy francuskiej propagandy, żeby uzyskać właściwy efekt. Ich naśladowcy, koncentrują się zwykle na kilku powierzchownych sprawach, a wrogowie, bo takich jest wielu, upierają się, że ich książki nie są nic warte. Nikt nie potrafiłem wyjaśnić ludziom, że nie można patrzeć na problemy takie jak twórczość poprzez własne obsesje. Tymczasem przeważającej liczbie autorów wydaje się, że pisanie to ekspozycja własnych obsesji – bo inni tak robią. Otóż nie, inni wcale tak nie robią, ale żeby to zauważyć trzeba zrozumieć po co w ogóle są książki. Większość książek to propaganda państwowa. Promocja silnych, zasobnych społeczeństw, zorganizowanych i dobrze uzbrojonych, które chcą w nośnikach przeznaczonych na rynki obce przenieść siebie, własne sukcesy, pomysły i moc. I tam zrobić odpowiednie wrażenie, a także tę swoja moc utrwalić. Ludzie odbierają to pozytywnie, bo książka kojarzy się dobrze i nie wydaje się nikomu zagrożeniem. Poza tym stanowi płaszczyznę licznych porozumień i tworzy wspólnoty lokalne, nie w sensie geograficznym, ale emocjonalnym. To są wspólnoty silnie ze sobą związane i raczej trwałe. O tym wszystkim wiedzieli zapewne promotorzy książek w dawnych czasach, ale byli na tyle poważni, że nie opowiadali o tym nikomu. Dziś wiedza ta, zdaje się, poszła w zapomnienie. Autorom zaś i promotorom roi się, że powtórzenie dwa razy jakiegoś żartu to sukces literacki. Tak jest w Polsce. We wspomnieniach, nie pamiętam tytułu, pewnego młodzieńca z Paryża, który wybrał się w latach pięćdziesiątych z kolegą do Indii, znajdujemy niezwykły opis. Jechali starym samochodem, a droga prowadziła początkowo przez Jugosławię, konkretnie Serbię. W wielu domach przyjmowano ich ze wzruszeniem i czcią, choć byli tylko nastolatkami z Paryża. W wielu domach ludzie wyciągali gdzieś z zakurzonych teczek artykuł Zoli pod tytułem „Oskarżam”, który dotyczył sprawy Dreyfusa, a który traktowali jak relikwię i przechowywali od ponad pół wieku. Taka była moc francuskiej propagandy zawartej w książkach i w postawach jej polityków. Podobne sytuacje opisuje Levi Strauss w „Smutku tropików”. Jeśli więc ktoś chce zarzucać Francuzom powierzchowność, niech się może lepiej zastanowi. Inaczej nieco sytuacja wygląda z literaturą rosyjską, albowiem oni przerzucili ciężar promocji na pożytecznych idiotów z zachodu, w tym Francuzów. I trudno doprawdy wyjaśnić komukolwiek, że pisma rosyjskich autorów są słabe. W Polsce przez wiele dekad kabotyni pousadzani na stołkach naukowych i medialnych autorytetów pisali, że literatura Polska jest niczym wobec rosyjskiej, która porusza problemy ważkie dla całej ludzkości. To jest kłamstwo, z którego do dziś się nie możemy otrząsnąć. Polska literatura XIX wieku nie znajdując oparcia w strukturach państwa, poszła swoją drogą i stworzyła wiele indywidualnych i niepowtarzalnych zjawisk, które później, kiedy państwo już istniało, dorobiły się jakiejś tam promocji. I ta promocja czyli działania ministerstw, agend, fundacji i kół wzajemnej adoracji, była przyczyną niezrozumienia i słabości polskiej literatury. Znajdowała się bowiem w rękach nie rozumiejących niczego kabotynów. Ci zaś, a to zostało z nami do tej pory, uważali, że twórczość to nakręcanie obsesji.

Nie jestem w stanie, po tylu latach, wyjaśnić nikomu, że autor nie może pisać o sobie. Czasem może, ale tylko trochę. On może pisać o swoich znajomych, rodzicach, kolegach, o sprawach którego go fascynują na niezrozumiałych dla reszty populacji zasadach, ale nie może tego czynić w oczekiwaniu natychmiastowej akceptacji. Pisanie to eksploracja, a co za tym idzie ryzyko. Niby o tym wiedziałem, ale nie sądziłem, że trzeba będzie zabijać ciągle tego samego smoka z papier mache, który poruszany nieznanym mechanizmem, wciąż zieje czerwonym ogniem z krepiny i ciągle podnosi łeb. A tak to wygląda.

Przestrzeń publiczna nie akceptuje niczego poza najbardziej kabotyńskimi wyskokami, które utrwalają narracje najbardziej idiotyczne i paraliżujące. Wczoraj Piński napisał, że Kaczyński jest krewnym Putina. Po sieci poszedł chyr i wszyscy rżeli ze śmiechu. Ciekawe czemu? Utrwalają w ten sposób przecież narrację Pińskiego, który jest osobnikiem dysfunkcyjnym, ale przecież nie idiotą. On wie po co to robi, a oni są jak ci Serbowie, co przez dwie wojny i kawałek komunizmu trzymają w szafie artykuł Zoli uważając, że ich to nobilituje i czyni lepszymi członkami społeczności lokalnych, skupionych wokół autentycznych, albo wręcz wykwintnych emocji. Należą do lepszych, w przeciwieństwie do Pińskiego. Ludzie, żeby należeć do lepszych, trzeba podjąć jakiś wysiłek i odnaleźć treści, na które wcześniej nikt nie trafił lub je ominął celowo w poszukiwaniu grzybów papierzaków. Potem przekonać ludzi, że treści te nobilitują ich w sposób trwalszy niż wyskoki Pińskiego i szyderstwa z jego rzekomej głupoty. No, ale na to trzeba determinacji i siły.

Na koniec tego smutnego tekstu przypomnę raz jeszcze, że żadna wpłata na konferencję w Wąsowie, która pojawi się na koncie po 29 maja, nie zostanie zaakceptowana. Zostało jeszcze 12 dni, jak ktoś jest dorosły i odpowiedzialny, a chce przy tym jechać na konferencję, na pewno zastosuje się do moich sugestii i prześle pieniądze wcześniej. Jeśli zaś nie chce, to po prostu nie wpłaci. Jeśli zaś wpłaci po terminie będzie to oznaczało tyle, że nie ma za grosz szacunku, ani dla tego o czym tu mówimy, ani dla tych, którzy się promowanymi na tym blogu treściami interesują naprawdę. Uczestników w tej edycji LUL jest bardzo mało. Niecałe trzydzieści osób. Impreza jednak się odbędzie, a ja na tym nie stracę. Odbędzie się dzięki ofiarności Pani Anny z Białegostoku. W związku z tym, chciałbym wyraźnie powiedzieć, że wszelkie sugestie dotyczące moich zobowiązań wobec kogokolwiek, kto kupił kiedyś trochę więcej książek, albo coś tam wpłacił na jakiś projekt, są z istoty fikcyjne. Jeśli ktoś sądzi, że z takich powodów, będę oczekiwał, aż on się zdecyduje wziąć udział w mojej imprezie, a on będzie w ten sposób mnie dyscyplinował, ten zawiedzie się srodze. Nie wiecie co to znaczy ofiarność, a niektórzy nawet sobie tego nie potrafią wyobrazić.  Powtórzę – jeszcze 12 dni.

  12 komentarzy do “Czas Kabotynów”

  1. Dzień dobry. Między innymi z tego powodu nie używam tego Twittera. I wbrew temu co słyszę co i raz – nadal uważam, że nic nie tracę. Staram się nie używać tej retoryki, no ale dobrze; to tam właśnie mają swoje zbiórki pańszczyźniani chłopi. Pańszczyzny dawno nie ma, a oni – są. Swoją drogą wcale nie jestem przekonany, że to powinności na rzecz dworu tak odmużdżyły ten ludek. Ja raczej myślę, że ci, co te powinności świadczyli stali o niebo wyżej – moralnie i intelektualnie. A pańszczyźniani z Twittera to trwały produkt socjalistów, którzy przecież musieli wymyślić „niedolę chłopa” żeby móc na niej zarabiać. I to starają się robić do dzisiaj, siejąc przy tym kretynizm – niezbędne środowisko ich życia. Nie ponosimy odpowiedzialności za wszystkie nieszczęścia tego świata. Tak Pan napisał – i to jest racja. Za ich nieszczęście też nie, nie uratujemy ich już, spróbujmy uratować siebie. Nie będzie to łatwe, bo jest nas zdecydowana mniejszość. A chętnych na to, żeby się poświęcić za innych niczym św. Maksymilian raczej już nie ma.

  2. No, ale tam jest Cenckiewicz, który sadzi takie kwiatki, że nie wiadomo co powiedzieć

  3. – oni wszyscy są z jednej sztancy. Dlatego tak chętnie się stylizują. Każdy myśli, że jak się przebierze za kogoś innego – czy to weźmie czyjeś ciuchy czy czyjeś hasła – to ukryje skutecznie fakt kim jest – pogubionym drobnym cwaniaczkiem, w istocie oszukanym na samym początku, ale ciągle liczącym na to, że jemu też uda się trochę pooszukiwać innych. I tak sam sobie udowodni, że nie jest taki beznadziejny a i kaski trochę wpadnie…

  4. – jest to tragiczne, ale cóż, na tej ziemi nic nie może być doskonałe. Tym cenniejsze jest to co Pan robi, wbrew wszystkim przeciwnościom. Jest to trochę walka Dawida z Goliatem, ale – Dawid zwyciężył 😉

  5. „Jest to dowód na to, że ewolucja nie istnieje” – no nie wiem. Ewolucja nie zawsze musi kojarzyć się z postępem. Bywa, że prowadzi do uwstecznienia. Szczególnie w przypadku organizmów pasożytniczych :).

  6. Nie jest odkrywcze co napiszę ale to znaczy , że żyjąc z pasożytowania, pasożyty  tracą instynkt samozachowawczy ?

    może tak,

    to może dlatego jako społeczeństwo, ciagle musimy być w stanie obrony/gotowości bojowej a to z powodu ataków różnych takich od PZPR (kiedyś)  zaczynając do PO, KOD, UE, I INSZYCH…. (nie napiszę nazwy nie wiem co nam los wymyśli)  kończąc …

    bo raczej pozostaniemy w strefie ostrzału …..

    leżąc w strefie zgniotu między Rosją  a Niemcami nie zdążymy się uwstecznić

  7. Kiedyś fascynowałam mnie literatura francuska, ale przestała… może dlatego, że to co się tam dzieje jest kuriozalne. To co tam powstało po rewolucji i ewoluuje w nie wiadomo co, dobrze opisał Balzac w „Cierpieniach wynalazcy”.

  8. nie zastanawiając się nad głębią i życiem elit rosyjskich i francuskich to zdaje się panie Karenina i Bovary kończą tak samo,

    obie książki były w swoim czasie bestsellerami, tyle że Karenina filmowana co (chyba) 10 lat , a ta francuska bohaterka jakoś nie warta oka filmowców

  9. Takie tam kocopały, po zakrapianym wieczorze,  bo przecież nie boon -moty

    Kaczyński jest krewnym Putina

    a

    Polska to nienormalność

    Ojczyzna otrzyma Nobla w dyscyplinie  -cierpliwość/pokora-  w znoszeniu rzucanych na  Nią  wyzwisk

  10. A odpowiedzieć pięknym za nadobne. Np.: Piński to krewny … wpisać dowolną jakąś obrzydliwą postać.

  11. Chcę jeszcze dodać, że polski kanon literacki jest pełen arcydzieł. Ta literatura była wielka, bo nie szukała tzw. problemów uniwersalnych, a pisana była dla Polaków, nie dla Niemców, Francuzów czy Chińczyków ale dla nas, Polaków. W nosie mam czy w Moskwie czy innym Berlinie ją znają, nic mnie to nie obchodzi. Ich strata.

Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.