maj 172023
 

Jedynym prawdziwym kinem jest kino czeskie. I teraz uwaga – będzie paradoks – wszystko przez to, że Czesi realizują się wyłącznie w dobrze znanych konwencjach. Widz zaś chodzi do kina po to, by dowiedzieć się w jaki sposób i z jakimi modyfikacjami zostały zrealizowane owe, dobrze przezeń rozpoznane konwencje. I nic ponad to go nie interesuje. On rozumie bowiem, że żyje w domu wariatów, od wielu już stuleci i szkoda mu tracić głowę na to, żeby rozwarstwiać wszystkie paradoksy dziejów własnego kraju. Nie zaprowadzi to Czecha donikąd i nie da mu żadnych satysfakcji. Widz akceptuje również fakt, że całe pogłowie czeskich aktorów to konfidenci. On się od nich nie domaga spowiedzi, jakiegoś psychologizowania, czy przesadnej, teatralnej mimiki. Aktorzy mają zrobić to, co już robili wielokrotnie wcześniej, ale pokazać przy tym, że dysponują jakimś warsztatem. To znaczy, że rozwijają się zawodowo i osobowościowo – na scenie i ekranie – nie w życiu. Jeśli zaś im się to nie udaje, a muszą się pokazywać na ekranie, bo tego wymaga od nich władza, niech przynajmniej robią takie same miny jak dawniej. Żeby można było się pośmiać. Oglądając filmy na Netflixie i w telewizji przekonuję się, że wszystkie inne kinematografie zmierzają ku temu by naśladować kino czeskie. I to jest droga właściwa.

Wczoraj, na przykład, obejrzałem sobie doskonały przykład czeskiego formatu kinowego w wydaniu irlandzkim. Przyznam, że się tego nie spodziewałem. Film miał być o napadzie i rzeczywiście był. Czwórka nieudacznych irlandzkich wieśniaków, którzy usiłują przetrwać na tym swoim zadupiu, gdzie nikt nie zagląda, a jeden z sąsiadów właśnie rzucił się z rozpaczy z klifu, postanawia poprawić swój los. W pobliżu jest fabryka i magazyn viagry, którą się transportuje ciężarówką Pfizera z linii produkcyjnej do tego magazynu. W wiosce jest także cudowna studzienka w figurą Matki Bożej. Napad przeprowadzają według dobrze znanej nam z czeskich filmów konwencji – dwóch przebiera się za drogowców, a dwóch za zakonnice. Jedną z zakonnic jest oczywiście ten najbardziej zarośnięty, z brodą po same brwi. Wszystko kończy się tak, że bohaterowie ściągają sobie na łeb amerykańskie służby specjalne, a ładunek zrabowanej viagry ląduje w cudownej studzience i tam ma czekać aż wszystko przyschnie. Niestety jeden z uczestników napadu idzie się wyspowiadać, a cała reszta pije wodę z tej studzienki, która to woda pełna jest rozpuszczonej viagry. Rzecz kończy się nie ogólną orgią, jakby się wydawać mogło, ale pogodnym łączeniem się w pary ludzi, którzy już tracili nadzieję, że spotka ich w życiu coś przyjemnego. No i wszyscy oni chodzą rzecz jasna do spowiedzi, żeby wyznać proboszczowi dawno w tamtych okolicach zapomniany grzech.

Film jest oczywiście idiotyczny i nikt nie zamierza nawet udawać, że jest inaczej. Zrobiono go, albowiem – takie mam wrażenie – turyści już trochę zapomnieli o Irlandii. Przekonywanie zaś ich, że powinni tam pojechać ze względu na zabytki czy przyrodę, jest w dzisiejszych czasach bez sensu. Nikogo bowiem, poza emerytami z Polski, a i to nie wszystkimi, takie rzeczy nie interesują. Jeśli zaś nie przyroda i zabytki, to co może przyciągnąć turystę do zimnej i wietrznej krainy, gdzie często pada deszcz? Tylko seks. Jak się patrzy na Irlandczyków i Irlandki, to oczywiście opadają człowieka różne wątpliwości, ale jak sobie wytłumaczy, że to taka konwencja, w dodatku czeska, to przyjdzie mu łatwiej kupić bilet na samolot.

Nie tylko seriale na Netflixie zaczynają naśladować kino czeskie. W ślad za nimi podążają też polskie programy informacyjne i publicystyczne. O tym, że publicystyczne to każdy mniej więcej rozumie. Głównymi bohaterami wszelkich poważnych publicystyk w Polszcze są panowie Czarnecki, Libicki, Biedroń, albo pani Jachira, ewentualnie ta druga w rudej peruce, co ją ostatnio zaczęli pokazywać. I nikogo nie muszę tu przekonywać, że chodzi wyłącznie o to, by kopiować w studio schematy z czeskich filmów. Takich, jak „Mareczku podaj mi pióro” czy „Wampir z Feratu”. Bo „Szpital na peryferiach” wyprzedziliśmy w pełnym galopie już dawno. Ludzie zaś udający Milosza Kopecky’ego występują u nas wprost na ulicy gromadząc wokół siebie raz większy, raz mniejszy tłumek. Czasem są nawet w coś przebrani, a to w mundur, a to w kitel lekarski, a to w jakieś inne wdzianko. I to jest traktowane z całą powagą, dokładnie tak, jak ten serial, kiedy go pierwszy raz puścili w latach osiemdziesiątych. Wszyscy oni w dodatku wstydliwie ukrywają różne fragmenty swojej przeszłości zawodowej i towarzyskiej, nie rozumiejąc wcale, kim był człowiek, którego naśladują. Milosz Kopecky, czeski aktor, najpełniej wyrażał idee rządzące czeskim kinem, a co za tym idzie najpełniej też wyrażał idee rządzące tymi, co czeskie kino naśladują dziś w Polsce. Kopecky to był konfident, nie cofający się przed niczym, żeby tylko zająć najlepsze miejsce w różnych obsadach filmowych. I on się z tym specjalnie nie krył. Tak się jednak ustawiał, że grał zawsze postaci charakterystyczne, którym nie można było niczego zarzucić, albowiem ujawniała się w nich najpełniej konwencja kina czeskiego. Czy to w „Lemoniadowym Joe” czy w „Szpitalu na peryferiach” Kopecky, wzbudzał sympatię i entuzjazm. Raz był przestępcą, raz lekarzem szydercą o dobrym sercu, a wszystko to zasłaniało jego prawdziwe życie – egzystencję komunistycznego donosiciela, który podpisał tak zwaną Antykartę 77, uznając najwyraźniej, że to jeszcze jedna rola, którą musi odegrać. Niestety okazało się, że kiepski dramaturg i jeszcze gorszy polityk – Havel – oraz jego koledzy, wymyślili dla Kopecky’ego inną konwencję. No i skończył on w domu wariatów, nie rozumiejąc najwidoczniej, że to, co najlepsze w czeskim kinie, odchodzi w przeszłość. Jak widzimy dziś, nie odeszło bezpowrotnie, a jedynie na chwilę. I znów wraca w najróżniejszych, nieraz bardzo barwnych odsłonach.

Wczoraj, na przykład, w codziennym programie pod tytułem „Wiadomości” pokazywali różne makabry ze świata. A to wojnę na Ukrainie, a to jakieś polityczne podstępny, a to wypchanego i całkiem do siebie podobnego Łukaszenkę, który poruszał się i mówił, jak robot z prozy Karela Czapka. Na koniec zaś przywalili konwencją z klasycznego czeskiego kina. Pokazali, że gdzieś na Pomorzu, jakaś rodzina pokłóciła się o grób. Matka miała w tym grobie męża i dziecko, świeć Panie nad ich duszami, a zła siostra wpakowała tam jeszcze szwagra. Na co zgodził się, nie lubiący kłopotów, ale ciekawie zawsze przyglądający się banknotom, zarządca cmentarza. Patrzyłem na to z niedowierzaniem, ale wszyscy w tym materiale byli poważni. Żaden Kopecky nie wyskoczył zza grobu i nie uspokoił mnie, że to tylko taka konwencja. Wszystko szło naprawdę, w czasie rzeczywistym, a na koniec powiedzieli, że do lipca będzie ekshumacja i tego szwagra gdzieś przeniosą. Mam nadzieję, że TVP nie przeprowadzi w tej sprawie dziennikarskiego śledztwa i nie ruszy tropem szczątków. To nie koniec jednak. Najlepsze zostawili w tych „Wiadomościach” ma koniec. Oto – ogłosił prowadzący z tajemniczą miną – dziś mija, proszę Państwa, czterdzieści lat od premiery kultowego filmu „Wielki Szu”! Po czym pokazali Szapołowską w halce, jak snuje się po domu i Nowickiego, który wyszedł z więzienia w garniturze od Armaniego i nowiutkich lakierkach. I to, jak pamiętamy z tego filmu, który każdy z całą pewnością widział, było odegrane całkiem serio. W latach osiemdziesiątych bowiem nikt nie uprawiał w polskim kinie czeskich konwencji, a to przez romantyczne usposobienie naszego narodu, który mógłby nie zrozumieć czym w ogóle jest konwencja. No i jakby się trafił jakiś polski Kopecky, który poczynałby sobie jak ten czeski, to raczej by nie przetrwał. Mogłoby się nawet zdarzyć, że ktoś zdzieliłby go butelką w łeb wprost na ulicy. Stąd właśnie wszyscy nasi najwybitniejszy aktorzy i reżyserzy, znani są jako opozycjoniści. I status ten jest co kilka lat potwierdzany i pieczętowany nowymi jakimiś paktami. No, ale ileż razy można świętować premierę „Wielkiego Szu” czy innych, wybitnych dzieł rodzimej kinematografii? Zwłaszcza, że na ekrany wchodzą inne, które – w założeniu przynajmniej – uciekają od czeskich konwencji. Takie, jak choćby omawiany tu film „Tak, żeby nie było śladów”. Tego jeszcze nie wiemy, ale widzimy, że jest taka potrzeba – by te rocznice premier świętować. No, ale filmy się starzeją. I nikt dziś, poza jakimiś kompletnymi odklejeńcami nie będzie oglądał przygód Szczepcia i Tońcia. Istnieje jednak potrzeba wskazywania ciągłości kulturowej. I tego niestety nie można czynić w konwencji pogrzebowej, bo będzie tak, jakbyśmy oglądali zabytki irlandzkiej prowincji w największy deszcz. A na koniec jeszcze wpadli w sam środek jakiegoś rodzinnego konfliktu o pochówek szwagra. Żeby tę ciągłość wskazać i ludzi nieco rozpogodzić, a o to zdaje się chodzi, potrzebna jest konwencja. I ona musi być wzięta wprost z czeskiego filmu, a nie dość tego – ona musi być nawet tam, gdzie jej z pozoru nie widać. Tak, jak w tym filmie o zamordowaniu Grzegorza Przemyka.

Za tydzień, w Środę, o 18.30, a nie o 18, jak pisałem, w klubokawiarni Babel, w Warszawie, odbędzie się wieczór autorski Tomka Bereźnickiego. Wcześniej – o 17.00 – będzie kuratorskie oprowadzanie po wystawie na placu Grzybowskim.

W czwartek – 25 maja, o 18.00, w pałacu w Ojrzanowie pomiędzy Grodziskiem, a Tarczynem, odbędzie się mój wieczór autorski. Wszystkie książki dostępne będą w promocji.

  15 komentarzy do “Czeskie kino nie umiera nigdy”

  1. Wyższość Szwejka nad sztuczną inteligencją jest bezdyskusyjna.

    Zawsze mnie fascynuje głęboko filozoficzny i stoicki wyraz twarzy czeskich kelnerów w różnych sytuacjach i w reakcji na różne zaczepki słowne, jak jestem w tych boudach, restauracjach, piwiarniach pamiętających czasy Gustawa Husaka albo jeszcze starszych. Czeskie holki to odrębny temat. Przede wszystkim nie należy się spieszyć, będąc w Czechach i nie mieć jakichś wygórowanych oczekiwań.

  2. Myślę, że pan, jak większość ludzi nie rozumie właściwego znaczenia słowa „stoik”

  3. No dobra, nie chce przynudzac, ale tak sie sklada, ze w kazdym, nawet najlichszym uzdrowisku znajduje sie stoa, czyli zadaszenie podparte kolumnami greckimi, ktore sluzy do przechadzania sie, odpoczynku, popijania leczniczej wody i filozofowania.

    W Marianskich Lazniach:

    https://ocdn.eu/pulscms-transforms/1/KCok9kqTURBXy9mMzU3ZWVjNjdmZjI1Y2I4YjI4MDZhNTQyODhiMDg2OS5qcGVnkpUCzQMUAMLDlQIAzQL4wsPeAAGhMAE

    W mikroskopijnym uzdrowisku Lázně Libverda tuz przy granicy z Polska:

    https://cesky.radio.cz/sites/default/files/styles/twitter/public/images/c657bb8b4037a77ee278a747fc284e0a.jpg?itok=sZ_sSf0A

    Pierwowzor grecki:

    https://reise-zikaden.de/wp-content/uploads/2020/12/reise-zikaden.de-Stoizismus-Wie-antike-Philosophie-in-Corona-Zeiten-helfen-kann-Stoa-Poikile-Zenon-von-Kition.jpg

    Jezeli ktos nie ma wlasnych przemyslen, ktorymi moglby wypelnic sobie czas podczas kuracji, to moze spiewac w myslach cos takiego:

    https://youtu.be/l9SqQNgDrgg

    Immanuel Kant był prawdziwym ochlaptusem I bardzo rzadko był zrównoważony Heidegger, Heidegger był zapijaczonym żebrakiem Który myślał jedynie pod stołem Davidowi Hume rosło spożycie Schopenhauer, Hegel, Oraz Wittgenstein był złaknioną piwska świnią Tak samo nachlaną jak Schlegel Nietzche nie mógł cię nauczyć niczego, Prócz podnoszenia kieliszka A sam Sokrates był permanentnie nachlany John Stuart Mill, z własnej nieprzymuszonej woli, Po szklaneczce shandy bywał szczególnie chory Mówią, że Platon mógł pociągnąć Pół skrzynki whisky dnia każdego Arystoteles, Arystoteles bywał prawdziwym dupkiem za flaszkę Hobbes lubił gdy mu polewano A René Kartezjusz był zapitym pierdzielem, 'Piję, więc jestem’ No tak, ale samego Sokratesa szczególnie nam brak, Cudownego małego mózgowca, Ale gnoja, gdy się nachlał.

     

    Nie polecam picia, ale psychiczne odciecie sie od wplywow swiata zewnetrznego wymyslone dawno temu przez Grekow jest podstawa kuracji tak samo, jak przezycie katharsis w kinie, ale oczywiscie nie na filmie polskim.

    Dlatego w uzdrowisku powinno byc tez kino, jak w Karlovych Varach.

  4. Nie wiedziałem że Kopecki kapował .U nas podejrzewam że wszyscy kapowali .Sądząc po ich dzisiejszym szaleństwie ,to w grę wchodzi szantaż SB albo głebokie antychrześcijańskie sekciarstwo jak u Ostaszewskiej.

  5. Kopecký był Czechosłowakiem. 

  6. W złą stronę kieruje pan myśli, jak wielu przed panem

  7. Kopecky był komunistą koniunkturalistą

  8. Ok, rozumiem. Moze trzeba powtorzyc wyklad o stoicyzmie.

    Ladek-Zdroj – slynny osrodek filmowy / festiwalowy. Stoa w Albrechtshalle w Ladku-Zdroju, obecnie zabudowana, funkcjonuje jako kawiarnia wiedenska:

    https://polska-org.pl/foto/7684/Kawiarnia_Wiedenska_Albrechtshalle_ul_Lipowa_Ladek_Zdroj_7684528.jpg

    Dlugopole-Zdroj „za Niemca”:

    http://www.grafschaft-glatz.de/bilder/habelsch/langen02.htm

    Platforma widokowa na Trojaku:

    https://static2.tvsudecka.pl/data/articles/xl-platforma-widokowa-na-trojaku-w-gm-ladek-zdroj-oficjalnie-oddana-do-uzytku-1672477324-full.jpg

     

    Propozycja na konferencje:

    https://www.zameknaskale.com.pl/piknik-historyczny-2023

  9. W ogole to konferencje mozna urzadzic w teatrze zdrojowym w Szczawnie-Zdroj albo w kinoteatrze w Ladku-Zdroju, albo w kinie w Falenicy.

    http://www.teatr-zdrojowy.pl/img/naglowek/naglowek-full.jpg

    https://mycompanypolska.pl/image/w930h620/9lQ6ICyWS13W7cUbmLof.jpg

  10. dla mnie Kapeki zostanie zawsze Strosmajerem czy jak to się tam pisało, w Szpitalu na peryferiach grali Czesi jedyny Słowak to ten stary ordynator co syna miał pijaka ….

  11. Typowe nazwiska czeskie to Prchal, Hašek, nazwiska słowackie: Vajnorsky, Kovač, a czechosłowackie: Rosenblum.

  12. ten stoicyzm praskiego kelnera budził moje uznanie, kiedy w restauracji praskiej płacąc za obiad, kelner zapytał o drobniejsze pieniądze a ja odpowiedziałam mu

    -oczywiście, zaraz poszukam-

    zajrzałam do portmonetki podałam kelnerowi drobniejsze pieniądza, a osoba mi towarzysząca zamarła, nie miała kropli krwi w twarzy. Nie czekając na wytłumaczenie swego stanu jęknęła czy ty wiesz co to znaczy po czesku -poszukam-

    odrzekłam zgodnie z prawdą,  że nie wiem a to podobno znaczy tyle co te gwiazdki ze strajku opozycji .

    no skąd mogłam się domyśleć że ten czasownik oznacza procedurę prokreacji

  13. no a kelner miał przy tym kamienną twarz, ani drgnienia oka, ani lekkiego rozbawienia

  14. I to jest właśnie to 🙂

Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.