Jak wszyscy spekulują pożar w Krakowie, który spopielił tamtejsze archiwum, nie mógł być przypadkowy. I ja tak sądzę. Trudno kierować oskarżenia pod czyimkolwiek adresem, a już na pewno trudno je kierować pod adresem władz miasta. Kraków jednak jest miejscem specyficznym i wiemy, że jak coś tam ginie, albo płonie, to raczej nie przez przypadek, już prędzej dlatego, żeby utrwalić jakieś istotne zmiany, niewidoczne dla zwykłych śmiertelników. Te zaś dotyczą przeważnie rynku nieruchomości, albo rynku treści. Konsekwencje pożarów zaś nie muszą się wcale ujawnić od razu. Mogą trwać niejako w depozycie, a przydać się komuś dopiero po wielu latach. Takie skoczogonki, na przykład, które pożarły akty erekcyjne UJ, w czasie okupacji niemieckiej, ciągle czekają na swoją kolej i ich postępek nie został jeszcze do końca wyzyskany. Przyjdzie jednak moment, kiedy tak się stanie. Jak będzie z pożarem? Nie mam pojęcia. Być może jego zagadka zostanie rozwiązana niebawem, a być może za dwie dekady.
Kraków to jak wiadomo historia, można powiedzieć, że jest to jądro historii Polski, choć brzmi to raczej idiotycznie. Wszystko co wydarzyło się w Krakowie ma znaczenie potrójne w stosunku do zdarzeń z innych miast i determinuje nasze postrzeganie przeszłości. Wykazała to dobitnie Antonina z Kremerów Domańska, w powieści dla dzieci zatytułowanej „Historia żółtej ciżemki”, którą wszyscy się kiedyś ekscytowaliśmy. Jakiś Wawrzek zgubił za ołtarzem w Kościele Mariackim ciżmę i już się z tego cała afera zrobiła i wszyscy płaczą i śmieją się na przemian….Ktoś może pomyśleć, że zwariowałem, albowiem Domańska to wszystko przecież wymyśliła, choć dziecięca ciżma za ołtarzem rzeczywiście była, tak więc historia ta nie jest bynajmniej nieprawdopodobna. Po co ją jednak mieszać do pożaru archiwum i skoczogonków pożerających dokumenty na UJ? To proste, należy to czynić, albowiem schemat wykorzystany przez Domańską jest formatem, którzy rządzi historycznym piśmiennictwem popularnym. Precyzyjniej byłoby powiedzieć – rządził, albowiem teraz zastąpił go inny nieco format. Dziś główny bohater Historii żółtej ciżemki, były trochę starszy, miałby romans z żoną mistrza Wita, którą obrabiałby w czasie, kiedy ten ostatni wydłubywałby z pnia postać zasypiającej Matki Bożej. Sam zaś, po kryjomu, kiedy mistrz wracałby do żony, która nie czekałaby nań wcale, rzeźbiłby głowy apostołów z semickimi rysami, na polecenie miejscowego kahału, który choć przeciwny produkowaniu wizerunków, to jednak był zainteresowany tym, by jego członkowie zostali sportretowani w samym centrum najważniejszej chrześcijańskiej świątyni w mieście.
Zanim pociągnę ten wątek dalej, wrócę do schematu jaki zaprezentowała w swojej powieści Domańska. Był on stosowany powszechnie i wystarczy sięgnąć po dowolną książkę, dowolnego autora z dowolnego kraju, traktującą o historii XV i XVII wieku, żeby się o tym przekonać. To jest dokładnie tak samo, jak ze współczesnymi powieściami psychologicznymi, wszystkie mają ten sam początek: Zdzisław obudził się przed świtem, w ustach poczuł smak goryczy. Gdzie byście nie zajrzeli to samo, tylko imię się zmienia i pora wstawania czasem. Ja sięgnąłem wczoraj po biografię Leonarda da Vinci autorstwa Dymitra Mereżkowskiego, już po przeczytaniu pierwszej strony zorientowałem się, że to jest Historia żółtej ciżemki dla nieco starszych dzieci. Starszy cechy florenckich farbiarzy, pan Buonaccorsi, po całym dniu ślęczenia w kantorze, przyjmuje swojego podwładnego, zajmującego się, na zlecenie pana Buonaccorsi, wykopywaniem z ziemi pamiątek przeszłości. Rozmawiają o tym, jak głupi są ludzie przetapiający brązowe fauny, wydobyte z ziemi, a wyglądające jak diabły, na kościelne dzwony. Pan Buonaccorsi nie jest ponurym gangsterem, który boi się tylko Kosmy Medyceusza, ale dobrotliwym wujaszkiem, co to nieba by światu przychylił. Identycznie jest z Witem Stwoszem u Domańskiej, ale ta jest usprawiedliwiona, bo pisała dla dzieci. Gdzie by się miało w tej powieści znaleźć miejsce na spekulacje mistrza Wita, które doprowadziły go do sądu w Norymberdze i upokarzającej kary przebicia obydwu policzków rozpalonym żelazem…
A propos Florencji, renesansu i Europy środkowej, gdzie ów renesans został implantowany…Nie wiem czy wiecie, kto był dowódcą wojsk cesarskich w czasie II krucjaty przeciwko husytom? Tej, zakończonej niesławną bitwą pod Niemieckim Brodem, kiedy to Żiżka, geniusz i strateg, rozwalił niemieckie hufce idące na Pragę? Na pewno nie wiecie. Był nim ten oto facet:
https://pl.wikipedia.org/wiki/Pippo_Spano
Wszyscy zainteresowani poważnie kulturą renesansu i historią w ogóle widzieli go przynajmniej raz w życiu, ale kojarzą go jedynie z freskiem Andrei del Castagno, a nie z bitwą pod Niemieckim Brodem. No, a to on przyczynił się do klęski Niemców, żeby nie powiedzieć, że był jej głównym winowajcą.
Filipek Hiszpan, bo tak chyba można tłumaczyć jego ksywę, nie został w żaden sposób pociągnięty do odpowiedzialności, a jego niezwykła kariera robi wrażenie nawet dzisiaj. Syn, jak piszą, ubogiego szlachcica z Toskanii, zostaje dowódcą wojsk cesarskich, a na dodatek jeszcze administruje wszystkimi kopalniami złota w cesarstwie. Jakie to niesamowite. Zapewne uczyniono mu ten zaszczyt w uznaniu jego zasług i przymiotów…Nikt jednak nie wskazuje skąd wziął się jego przydomek – Hiszpan…być może chodzi o tę spiczastą bródkę, sam nie wiem.
Bitwa pod Niemieckim Brodem jest ciekawa, albowiem kiedy już wszyscy cesarscy rycerze uciekli przed husytami, albo pochowali się w lesie, gdzie później byli zabijani bez litości, na placu boju został jeden człowiek. Nie bał się wcale, podniósł ręce do góry i oddał miecz pierwszemu nadbiegającemu husycie, a ten zamiast rozwalić mu łeb pyzdrą, potraktował go nader uprzejmie. Tym rycerzem był oczywiście Zawisza Czarny z Garbowa. Po kilku dniach spędzonych w areszcie Zawisza został wypuszczony, choć przecież był jednym z najznamienitszych rycerzy cesarza Zygmunta Luksemburskiego i odjechał w swoją stronę, czyli do Polski. Nie wyznaczono zań okupu, nie czyniono mu żadnych trudności.
Jak pamiętacie historię Zawiszy opisał Jan Długosz. Jest on w zasadzie jedynym autorem, który podnosi znaczenie i osiągnięcia tego człowieka. Nikt poza nim tego nie czyni. Wszyscy, którzy piszą o Zawiszy po Długoszu dopisują jedynie jakieś niesprawdzone hagady. A to, że zdobył sztandar pod Grunwaldem, a to, że zwyciężył w czasie turnieju w Budzie, choć wcale nie jest to prawdą. Wszystko po to, by polscy harcerze mieli się na kim wzorować. Mity bowiem w procesie wychowawczym są niezwykle ważne. Ja się z tym w zasadzie zgadzam. Pod jednym jednakowoż warunkiem, one są ważne jeśli proces wychowawczy ma doprowadzić do wygubienia dwóch albo trzech pokoleń w niepotrzebnej wojnie. W żadnym innym przypadku mity służące wychowaniu potrzebne nie są. Potrzebna jest prawda, albo taka legenda, która pozwoli bezpiecznie przetrwać. Zawisza Czarny doczekał się jednej tylko literackiej biografii, tej najnowszej, o której wspominałem wczoraj, napisanej przez Szymona Jędrusiaka. Autor ten na targach książki historycznej, dwa albo trzy lata temu, zajął poczesne miejsce obok Jacka Komudy i razem dyskutowali nad perspektywami jakie ma przed sobą pisarstwo historyczne. Jędrusiak, powtórzę, podkreśla za każdym razem swoją erudycję, to, jak mocno wgryzł się w źródła i legendę, a efektem tego jest opowieść o Zawiszy, który został wynajęty przez Żydów z Saragossy do załatwiania ich porachunków z Francuzami. Potem zaś przeflancował się do Polski, wraz z głównym bohaterem i narratorem powieści, który ma na imię Aaron i – teraz wchodzimy na grunt grząski, o którym już pisałem wyżej – jest suto wyposażony przez naturę, dziewczyny go lubią, a do tego ma romans z arabską niewolnicą swojego wuja, która robi wrażenie na całej męskiej populacji miasta Saragossa. Powieść Jędrusiaka to Historia żółtej ciżemki dla dorosłych. Podobnie zresztą jak powieści Komudy. I mowy nie ma, żebyśmy poza ten schemat wyszli. No, ale Jędrusiak, na zlecenie czy też może z wrodzonej głupoty, wskazał nam pewien kierunek eksploracji. Ja już go widziałem wcześniej, ale pewne rzeczy mi umykały. Dzięki tytanicznej pracy pana Szymona, który pisze, że pierwszy akapit pierwszego tomu biografii rycerza z Garbowa, konstruował dwa lata (czy coś koło tego), wszystko się poukładało. Pippo Spano, bitwa pod Niemieckim Brodem, Grunwald, zamek Gołębiec, Wojna Trzynastoletnia i kolonie genueńskie na Krymie. No i te niezwykłe kariery ubogich szlachciców, którzy dostają w dzierżawę sieć kopalń złota rozsianych po całej Europie. A propos…nie wiem czy wiecie, ale krakowscy erudyci, piszą o Janie Długoszu, że był pierwszym, polskim heraldykiem… Otóż pierwszy polski heraldyk, autor legendy o Zawiszy Czarnym, nie miał herbu. To znaczy miał, ale był to herb własny – Jan Długosz…On też był nikim, ale dzięki pracy i wrodzonym zaletom, opisanym przez Jasienicę, został wychowawcą synów królewskich. Jasienica pisze, że Długosz, kiedy był dzieckiem, wrzucił do stawu zabawki, żeby nie odrywały go od studiowania poważnych pism. Król Kazimierz zaś mawiał do swoich synów – to także możemy przeczytać u Jasienicy – że mają dwóch ojców – jego, rodziciela i mistrza Jana herbu własnego. Zapomniał o trzecim ojcu – Filipie Buonaccorsi, spokrewnionym zapewne ze starszym cechu florenckich farbiarzy, tureckim szpiegu, niedoszłym zabójcy papieża. On też był „ojcem” królewiczów.
Historia żółtej ciżemki rulez! I nie da się z tym niestety nic zrobić, choć niektórzy twierdzą, że archiwa nie płoną. A tu macie linki do książek i pism, gdzie możecie poczytać o tych skomplikowanych sprawach.
https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/zydowscy-fechmistrze/
https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/szkola-nawigatorow-nr-27-genuenski/
https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/kto-zabil-bartolomeo-berecciego/
ten Pippo to barwna postać, James Bond ówczesnych czasów , a nawet lepszy bo prawdziwy, postać historyczna a bitwy w których uczestniczył to fakty – czyli takie
Nienudne przygody Pippo Spano
Ja myślę, że udane
no tak, jego życiorys można zatytułować;
Brawurowe, udane przygody Pippo Spano
No tak. I jego imię w atmosferze Europy Środkowej kojarzy się językowo z taką lub inną Wiktorią. Nasz Bond.
Włosi też mają swojego Zawiszę. Nazywa się Ettore Fieramosca. 13 lutego 1503 roku podjął wyzwanie Francuzów oskarżających Włochów o tchórzostwo i w Barletta poprowadził 13 Włochów przeciw 13 Francuzom. Włosi wygrali, zdobyli sławę i zagarnęli wielkie pieniądze.
O większego trudno zucha, niż nasz Hektor Dumnamucha
fierezza – duma, pycha,
mosca mucha
dumna mucha,
u nas słynny był burczymucha ,
no ale 13 na 13 niezła spotkanie i niezły wynik
Francuzi zażądali spotkania 13 na 13, bo myśleli, że przesądni Włosi się wystraszą
Robi się coraz ciekawiej.
Mam nadzieję że kiedyś w rozważaniach o chrześcijaństwie dobrniemy do Patrimonium Sancti Petri
Ehh… Wiktorynie Miki, a może Pippo to skrót, zdrobnienie od Filippo?
Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.