Oczywiście, że nie i każdy kto ma więcej niż 18 lat doskonale to rozumie. Sexy jest tylko siła. Inteligencja jest bowiem kokieterią, która zamienia się w roszczenia. Przez to jest trudna do zniesienia i bywa przyczyną różnych gwałtownych starć, zakończonych najczęściej jej porażką. Nie ma bowiem takiego poziomu inteligencji, który by nie mógł być unieważniony poprzez zwyczajny spryt opierający się na przemilczeniach i odwracaniu kota ogonem.
Doskonale to widać w serialach promujących inteligencję jako walor najważniejszy. Oglądamy sobie teraz po raz kolejny, z nudów, bo już nie ma co oglądać, stary serial o Sherlocku. Ten, w którym Watsona gra Bilbo Baggins. O matko! Nie wiem, jak mogłem wytrzymać to po raz pierwszy i jak głupi może być człowiek, taki jak ja choćby, który ma przecież jakieś tam ambicje.
Żeby uzyskać wrażenie przenikliwości i nadprzyrodzonych, ale jednak pochodzących z mózgu mocy głównego bohatera, trzeba sporządzić cały nieprawdopodobny pakiet absurdów. Te zaś, po pierwszym razie robią jakieś tam wrażenie, ale po drugim czar pryska. W zasadzie wszystkie produkcje literackie i filmowe promujące inteligencję, to jeden blamaż. To co miało być, w założeniu autorów, koroną cywilizacji białego człowieka stało się kompromitacją i roszczeniem właśnie. Dlaczego mnie nie kochasz, skoro jestem taki bystry? To jest pytanie, które stawia nam – widzom – autor serialu, a także inni autorzy próbujący uwodzić widza przenikliwością. W filmie co prawda Sherlock odrzuca kolejne kobiety, ale według dość rozpoznawalnego klucza, który świadczy o tym, że cała jego inteligencja ma jeszcze dodatkowo funkcję deprawacyjną. W początkowych sekwencjach filmu wykluczony zostaje jego homoseksualizm, który jednak nie został potraktowany jako absurd, ale jako wyróżnienie. Sherlock mówi do Watsona, że byłby zaszczycony, gdyby tworzyli parę, ale jednak praca jest bardziej sexy. Kobiety zaś Sherlock traktuje z buta, demonstruje wyłącznie swoją siłę, której nie potrafi zademonstrować w starciu z mężczyznami. Wtedy siłę zastępuje sprytem. Co czyni go raczej dość kobiecym i demaskuje też intencje reżysera oraz obyczajowo-propagandowy charakter tego serialu. Panią z laboratorium wręcz flekuje, a ona go kocha najmocniej jak umie. Dziennikarce mówi, że się nią brzydzi, a tej się wydaje, że oto rozpoczyna się pojedynek umysłów, w którym ona ma jakieś szanse. Itp., idt…
Pomijam tu już, omawiany przecież na tym blogu, aspekt bezwzględnej przewagi Sherlocka nad wszystkimi antybohaterami, którą daje mu obecność brata, reprezentującego brytyjskie tajne służby oraz całkowicie dęty charakter jego rywalizacji z Moriartym. Cala jego inteligencja jest ustawką, w istocie jest to bezradność opierająca się na histerii. My zaś, kiedy oglądamy to po raz kolejny widzimy, że ktoś nam chce przedstawić tego Sherlocka, jako koronę cywilizacji białego człowieka. I widzimy, że ta korona jest z plastiku i nie tędy należy szukać dróg, którymi będziemy podążać.
Wróćmy jednak do dziewczyn, jedyną fajną laską, z którą Sherlocka połączyły jakieś nici autentycznego porozumienia, jest jakaś, zatrudniania przez jego brata, luksusowa kurwa, która oferuje seanse sado-masochistyczne. Gra ją źle pomalowana, niska i chuda mietła ze stanowczo za szerokim uśmiechem. To jest jeszcze gorsze niż te gejowskie sugestie z początku serialu. I wyraźnie wskazuje ku jakim obszarom popychają producenci ludzi zafascynowanych postacią Sherlocka i inteligencją jako taką. Można to ująć w zdaniu – jak będziesz grzeczny i posłuszny, to załatwimy ci certyfikat na bycie ekspertem, a wieczorem przyjdzie pani Lola i coś ci pokaże fajnego. Tu się kończy wymiar inteligencji rozumianej jako profesja. Ona nie ma znaczenia, ani w policji, ani w innych jakichś zawodach pochodnych, bo tam liczy się posłuszeństwo i serwilizm. Nawet siła nie bardzo się liczy, bo hierarchie są tak poukładane, że lepiej się nią nie popisywać.
Skoro inteligencja nie jest już profesją, bo zastąpiły ją cechy cementujące hierarchię, zamienia się w to, o czym pisałem na początku – w kokieterię i roszczenie, które można nie tylko unieważnić, ale wręcz wydrwić. Wystarczy, że stawiający na inteligencję ambicjoner natknie się na kogoś reprezentującego jakąś hierarchię. Nie mówię, że od razu na Mycrofta Holmesa, bo wystarczy inspektor Lestrade. Skoro tak jest, a na pewno tak jest, inteligencja zyskuje jeszcze jeden wymiar – staje się pokusą. Gorszą niż chęć spędzenia wieczoru z panią Lolą, czy jak się ta pańcia z serialu o Sherlocku nazywała….Za pokusą zaś kryje się piekło. I to też jest dość oczywiste.
Inteligencja jako formacja społeczna jest nie tylko pokusą, ale także pułapką, bo powoduje, że w jednym miejscu wokół jednego blado tlącego się ogniska, gromadzi się ludzi całkowicie bezradnych, a następnie przedstawia im się całkiem fałszywy pakiet wyborów, który oni traktują jak szansę dla siebie. Widać to było bardzo dobrze w komunie i tuż po jej tak zwanym upadku. Pretensjom, rozczarowaniom, gwałtownym reakcjom i różnym ucieczkom w obszary pozorowanego bezpieczeństwa nie było końca.
Do czego więc istotnie służy taki mem jak inteligencja? Skoro nawet poderwać koleżanki na to nie można? Do odwracania uwagi od cnót kardynalnych. Wymieńmy je może teraz. Są to: roztropność, sprawiedliwość, umiarkowanie, męstwo. Każdy może sobie, na swój sposób wyjaśnić, co owe cnoty dla niego znaczą. Ja spróbuję po swojemu. Roztropność pozwala omijać pokusy i zatrzymać się w miejscu, za którym nie można już decydować o niczym, choć wydaje się, że tam właśnie rozciąga się obszar nieograniczonej wolności decyzyjnej. Sprawiedliwość jest wtedy kiedy potrafimy oddać każdemu, co mu się należy. Umiarkowanie zabezpiecza nas przed pokusami inteligencji i wiary we własną przenikliwość. Męstwo zaś to męstwo…powoduje, że nie uciekamy kiedy wszyscy gnają gdzieś na oślep. Oczywiście zachowanie w każdej sytuacji wszystkich cnót kardynalnych jest bardzo trudne i każdy człowiek może sobie wiele w tym zakresie zarzucać. Warto jednak próbować, bo z tego bierze się siła. Od niej zaś przede wszystkim próbują odwrócić naszą uwagę różni spryciarze. I czynią to także poprzez promocję przenikliwości rozumianej tak, jak to widać w serialu o Holmesie.
Opowiem teraz anegdotę, która potwierdzi wszystkie moje, spisane tutaj intuicje. Imiona jej bohaterów, a także wymiar niektórych, kluczowych sytuacji zostały zmienione, ale duch pozostał niezmienny.
Był sobie kiedyś taki Karol. Trochę młodszy od nas i w zasadzie nam obcy, choć był on bratem naszego kolegi. Same kłopoty były z tym Karolem. Nie mógł znaleźć sensu w życiu. Niby chodził po śmietnikach i czegoś w nich poszukiwał, jak my wszyscy, ale prawie zawsze kończyło się to dla niego źle. Raz, w czasie jakichś pirotechnicznych eksperymentów, podpalił sobie rękaw kurtki i poparzył rękę. Utrudniało mu to życie później w sposób dość wyraźny. Uczyć się Karol nie tyle nie chciał, co po prostu nie rozumiał po co miałby spędzać czas nad czymś tak absurdalnym jak książka, skoro mógłby go poświęcić na jedzenie, na przykład, albo na oglądanie telewizji, czy też penetrowanie dzikich wysypisk, co było jedną z głównych rozrywek dzieci i młodzieży szkolnej w naszych okolicach w samym środku lat osiemdziesiątych. No, ale życie jest życiem i stawia przed człowiekiem różne wyzwania. Kończy się jedna szkoła i trzeba zdecydować co czynić dalej. Karolowi, przez opisany wyżej wypadek, wojsko nie groziło, a więc mógł nieco spokojniej myśleć o zaplanowaniu przyszłości, choć możliwości zbyt wielu nie miał. Jego ojciec – Ryszard – zdawał sobie z tego sprawę, bo wielokrotnie próbował czegoś Karola nauczyć, zawsze bez skutku. Kiedyś, na przykład, próbował go nauczyć tabliczki mnożenia. W dodatku w czasie obiadu. Karol od razu zaczął wolniej przeżuwać, po chwili zaś jego szczęki prawie całkowicie zaprzestały pracy i poruszała się tylko grdyka Karola, który wolno, wolnieńko przeżuwał upakowane wcześniej w jamie gębowej kęsy. Trwało to i trwało, aż się okazało, że Ryszard musi iść do roboty na wieczorną zmianę i o żadnej nauce tabliczki mowy być nie może.
Kiedy przyszło do wyboru szkoły średniej, w przypadku Karola zawodowej, Ryszard już wiedział, że jego i Karola uratować może tylko siła oparta na cnotach kardynalnych. Odrzucił myśl o wysłaniu syna do szkoły kształcącej mechaników, albowiem to podpowiedziała mu roztropność. Ruch taki na pewno zakończyłby się katastrofą, zważywszy na skłonność Karola do uczestnictwa w sytuacjach ryzykownych i nieubezpieczonych, a takich w warsztatach szkoły kształcącej mechaników było mnóstwo.
Pozostawała tylko szkoła gastronomiczna, gdzie niebezpieczeństw było stosunkowo niewiele. Szkole tej szefował sławny na całe miasto dyrektor Oleczek. Nie miałem z nim nigdy do czynienia, ale na podstawie opowieści wyrobiłem sobie pewien pogląd na jego misję i działalność. Myślę, że dyrektor Oleczek był aniołem, którego dobry Bóg zesłał do naszego miasta, żeby ratować od różnych pokus, również od pokusy bycia inteligentnym, takie istoty jak Karol. W każdej niemal rodzinie, przez trzy dekady, rozlegał się w pewnym momencie okrzyk ojca – pójdziesz do Oleczka!!! I miało to charakter dwoisty – było albo krzykiem rozpaczy, albo nadziei. Skala bowiem ludzkiego nieprzystosowania jest tak szeroka, że nie może jej objąć żadna ludzka inteligencja, nawet inteligencja Sherlocka Holmesa.
Żeby cokolwiek załatwić z dyrektorem Oleczkiem trzeba było się stawić w jego gabinecie osobiście. Ryszard oddał sprawiedliwość ludziom i Bogu, przyznał sam przed sobą kim jest jego syn Karol i powściągnąwszy emocje, co nakazywało mu umiarkowanie, wkroczył do gabinetu dyrektora. Widząc Ryszarda, którego wszyscy przecież znali, podobnie jak jego sytuację domową, dyrektor Oleczek zachował postawę godną i męską. Przewrócił jednak oczami, co oznaczało, że łatwo nie będzie i rozpoczyna się oto pojedynek umysłów, nie gorszy od tego, co go pokazują w serialu o Holmesie. Ryszard, też wykazał się męstwem. Nie zwracając uwagi na mimikę dyrektora usiadł z drugiej strony biurka nie proszony i tym samym zmusił do zajęcia miejsca siedzącego samego dyrektora. Obaj mężczyźni, świadomi czym są cnoty kardynalne, patrzyli na siebie długo, w całkowitym milczeniu. Dyrektor Oleczek nie chciał łatwo oddawać pola, a być może miał też dosyć tego, że jego szkoła traktowana jest jak przytułek dla różnych niedorobieńców. Ryszard jednak wzbił się na wyżyny męstwa. I świadom tego, że Oleczek może go po prostu zlekceważyć, bo nawet anioły mają ograniczoną cierpliwość, powiedział w końcu, patrząc wprost w oczy dyrektora – To mam go, ku…wa, w ramki oprawić i na ścianie powiesić?
No widzicie, a Sasza, któremu staram się pomóc, nie jest Karolem, potrafi wszystko zrobić sam. Za pomocą części ze starej elektronicznej zabawki naprawił kocioł gazowy, który się znajomym zepsuł w same święta i nie było gdzie tych części dokupić. Przez cały zeszły rok pracował u naszego kolegi Jurka przy remoncie domu, wynajmuje się do sprzątania i jest w tym lepszy niż większość kobiet parających się tą profesją. Kosi trawę i maluje płoty, a do tego jeszcze opiekuje się małoletnią córką, dla której musi być i ojcem i matką. No i jeszcze znajduje czas, żeby montować nasze pogadanki. Zbiórka nasza idzie dobrze, ale zawsze mogłaby iść lepiej. Jak co dzień, proszę o pomoc dla Saszy i Ani
https://zrzutka.pl/fymhrt?utm_medium=mail&utm_source=postmark&utm_campaign=payment_notification
Sapioseksualność jest teraz w modzie. Ale pytanie „Dlaczego mnie nie kochasz, skoro jestem taki bystry?” dalej jest aktualne 😉
Mody nie imają się seksualności Henry, to jest złudzenie
Dzień dobry. W sumie się zgadzam, ale… Dla mnie inteligencja jako taka jednak istnieje. A wiem to, bo widziałem takie przedmioty, które ją uosabiają. Rzucone przez inteligentnego potrafią pyknąć w łepek uciekający obiad i jeszcze wrócić pod nogi tegoż. Potem pozwalają ostrzyc przy skórze mniej inteligentną tłuszczę i za tą forsę zrobić film, w którym pokazany będzie zupełnie fałszywy obraz inteligencji, tak, że nawet bumerang nie będzie potrzebny. Obiad sam przyjdzie i położy się na talerzu. I będzie można spokojnie rozmyślać nad cnotami kardynalnymi, one bowiem są przywilejem nie dość, że inteligentnych, to jeszcze żywych i najedzonych…
Dzień dobry Panie Macieju.
Mam pytanie trochę z innej beczki. Jakie lektury historyczne o III Republice Pan poleca?
Pozdrawiam,
Maciej
Mam na imię Gabriel i niczego nie polecam. No może „Wspomnienia handlarza obrazów”
Tak, jest to roztropność wyrażona czynem i podparta siłą
Przepraszam za pomyłkę. Dziękuję!
Dobrym słowem i rewolwerem…
Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.