lip 032018
 

Sukces nigdy nie przychodzi łatwo, podobnie jest z wiedzą i praktyką. Zdobywa się ją mozolnie i w wielkim trudzie, przy stałym w dodatku ryzyku utraty tego co już się osiągnęło. Ja jestem do takich okoliczności przyzwyczajony, ale widzę, że większość czytelników nie. Wykazała to dobitnie dyskusja pod wczorajszym tekstem. Dyskusja, która w ostatniej fazie zbliżyła się do odkrycia wielkiej tajemnicy, ale nie wiedzieć czemu zawróciła spod jej progu. No więc ja ją dziś tu odkryję, całkiem za darmo i bez żadnych dodatkowych gratyfikacji w naturze. Sukces kryje się za kotarą z napisem LĘK PRZED PODEJMOWANIEM DZIAŁAŃ I NARRACJI POWSZECHNIE NIE AKCEPTOWANYCH. Przed płachtą z tym napisem jest inna, stanowiąca pułapkę, bynajmniej nie sprytną, ale bardzo prymitywną, w którą wpadają wszyscy. Mogą się na niej pojawiać dwa hasła – W JEDNOŚCI SIŁA albo POLICZMY SIĘ. Służą one wywoływaniu złudzenia, że akceptacja grupy to wstęp do sukcesu. Nie jest to niestety prawda. Akceptacja grupy to początek tego o co się Państwo tu wczoraj otarli w dyskusji, początek profilowania jednostek. Te zaś profiluje się podsuwając im powszechnie akceptowane i przyjemne dla ucha i serca gawędy. Ja pamiętam tę metodę jeszcze z czasów z studenckich, bo to jest stary chwyt wymyślony w laboratoriach cybernetycznych pewnie jeszcze za Henryka Jagody. Zdarzyło się, że kiedyś siedział obok mnie syn generała Grzegorza Korczyńskiego i dyskutował zawzięcie o pięknie duszy. Narracja ta była przygotowana dla takich jak ja frajerów i miała mnie sprofilować, a także oddać całkiem we władanie grupy, która dominowała w tamtym środowisku. Mechanizm ten przenosi się łatwo na większe niż impreza na Żoliborzu, zbiorowości. W Polsce profiluje się ludzi według dwóch podstawowych recept, które mają kilka wariantów i modyfikacji. Są to następujące formaty – na patriotę lub – na świętego. Innych się nie używa, bo te są najtańsze, najskuteczniejsze i przynoszą najlepsze efekty. W zasadzie przy dobrym profilowaniu, można ofiarę zaprogramować tak, że będzie wykonywać wszystkie ruchy bez żadnych dodatkowych sugestii. Grupy profiluje się za pomocą osób takich jak Chadacz, czy różne wariatki poprzebierane w stare swetry i udające głęboko wierzące członkinie rad parafialnych zatroskane o los państwa. Dlatego też miły valserze, nie możemy podejmować pochopnie narracji takich jakie tu wczoraj zaproponowałeś albowiem nie jesteśmy duchownymi. To raz. Dwa – nie możemy tego czynić, albowiem są one wyślizgane przez cybernetyków, a sam Kościół w zasadzie się do nich nie odnosi realizując swoją misję w obszarach innych, przyznam, że nieraz dla mnie samego dziwacznych. Prowadzę we Wrocławiu co dwa lata takie wykłady o świętych. Mówię o nich zupełnie inaczej niż wszyscy i to się szalenie podoba. Właśnie dlatego, że jest inne. Mam przy tym tę gwarancję, że nie podejdzie do mnie żaden zatroskany o przyszłość ojczyzny ojciec licznej rodziny, dobry katolik, nie palący papierosów i nie zaproponuje mi wspólnego udziału w jakimś przedsięwzięciu. Udziału, który miałby polegać na tym, że ja zaczynam gadać to co oni, a wszystko dla dobra ojczyzny i Kościoła. Takich rzeczy nie ma, ale są inne. Liczni słuchacze chcą mnie zaprosić na spotkania prowadzone przez różnych miejscowych charyzmatyków, w tym księży, ale kiedy tamci słyszą o czym będzie gawęda, nie wyrażają zgody. I to jest właśnie super. To jest właściwa droga do sukcesu. Valserze, jeśli zaczęlibyśmy tu pisać o misji Ottona z Bambergu, w ciągu pół godziny na blogu pojawiło by się czterech troli, którzy kłóciliby się który z nich jest prawdziwszym i lepszym Ottonem z Bambergu. Dyskusja zaś zostałaby przesunięta w miejsca, które nikogo z nas by nie satysfakcjonowały.

Z narracjami profilującymi poszczególne osoby, a także całe grupy „na świętych” jest taki kłopot, że Kościół nie wie co z tym zrobić. Ja to składam na karb słabości kadr i ich niewielkiej liczby. Nie ma księży, a ci którzy są biorą za dobrą monetę każdą deklarację. Poza tym Kościół ma swoje wewnętrzne problemy, które bynajmniej nie dotyczą spraw tak subtelnych i podniosłych, jak te poruszane tu dziś przeze mnie. Jeśli chcecie przykładu takiego pomieszania narracji w Kościele, ja mam go pod ręką. Sprzedajemy ważną i ciekawą książkę księdza Krzysztofa Irka, jest to taka miniaturowa biografia księdza biskupa Zygmunta Łozińskiego. I tam w środku jest napisane, że dochód ze sprzedaży tej książki jest przeznaczony na szkółkę niedzielą przy katedrze w Pińsku. Czyjego imienia jest ta szkółka? Myślcie pewnie, że biskupa Zygmunta Łozińskiego? A gdzie tam, patronem jest Rysiek Kapuściński, o którym tu ostatnio była mowa. Być może to jest jakiś ukłon w stronę miejscowego KGB, nie wiem, ale warto byłoby to wyjaśnić. W środku zaś ksiądz Irek powołuje się na książkę Jerzego Andrzejewskiego, który miał kiedyś katolicki epizod w swojej twórczości, ale przestało mu się to opłacać i dał sobie spokój. Znów został komunistą. Opisał ten Andrzejewski pogrzeb biskupa Łozińskiego i ponoć warto go przeczytać. Trudno proszę Państwa o lepsze przykłady na to, o czym tu dziś piszę. Jest to smutne zjawisko, ale za to niezwykle inspirujące. Dobrze więc jest jeśli ludzie przeżywający jakieś związane z pogłębieniem wiary epizody nie czynili z tego biznesu ani demonstracji, szczególnie dotyczy to pisarzy. Mam również tu na myśli siebie, dlatego nigdy nie będę używał świętych do poniesienia sobie słupków popularności. Mój wykład o św. Stanisławie i o św. Andrzeju jest wykładem o polityce i przy tym pozostańmy. Reszta to obszar, na którym hulają wichry emocji i królują różni, nie pobożni bynajmniej, łowcy dusz.

Sposób profilowania na patriotę jest jeszcze łatwiejszy do zdemaskowania i ja zrobię to za pomocą jednego z dwóch moich ulubionych bohaterów czyli starego Fritza. Oto wierszyk, którego każą uczyć się w szkole:

Święta miłości kochanej ojczyzny,

Czują cię tylko umysły poczciwe! 

Dla ciebie zjadłe  smakują trucizny,

Dla ciebie więzy, pęta niezelżywe. 

5

Kształcisz kalectwo przez chwalebne blizny, 

Gnieździsz w umyśle rozkoszy prawdziwe, 

Byle cię można wspomóc, byle wspierać, 

Nie żal żyć w nędzy, nie żal i umierać.

Autorem jest sami wiecie kto, biskup warmiński Ignacy. Klient i kreatura wielkiego Fritza, który nie siedział nigdy w pętach, nie musiał pić trucizny, a zszedł z tego świata w okolicznościach bardzo komfortowych. Oczywiście nikt nie powie, że Ignacy pisał te dyrdymały na polecenie Królewskiej Komisji Wojska, Skarbu i Domen, bo nikt nawet nie śmie się tą sprawą zająć. Ja mam jednak swoje przypuszczenia graniczące z pewnością, że tak właśnie było. Poza tym mamy testamenty polityczne królów i elektorów pruskich, a jeśli są testamenty, to jest i dziedziczenie. To zaś obejmuje również metodę. Przenosimy się więc w czasy Albrechta, bierzemy do ręki listę agentów, odczytujemy z niej wszystkie polskie nazwiska, z nazwiskiem Hansa z Czarnolasu na czele i od razu zyskujemy tak potrzebny do działań spokój oraz towarzyszącą mu zawsze pewność siebie.

Jeśli postawimy kwestię w taki sposób, każdy kolejny wariat, który do nas podejdzie, wyciągnie z kieszeni pomiętą kartkę i zacznie nam odczytywać jakieś tajemne instrukcje dotyczące tego, jak być dobrym patriotą, zostanie zlekceważony. I słusznie. Narracja ta bowiem jest pułapką i służy temu jedynie by duże grupy ludzi ufały w to, iż powszechna akceptacja prowadzi ich do sukcesu. To nieprawda. Do sukcesu prowadzi nas niezależność o kontrolowanych mechanizmów propagandy, tę zaś uzyskujemy budując własną, atrakcyjną narrację. Co, mam nadzieję, odbywa się na tym blogu regularnie, nieprzerwanie, od dziesięciu już blisko lat. Kluczem do sukcesu dla nas dziś jest słowo „komisja”. Niestety nie mogę napisać „królewska komisja”, a szkoda.

W zasadzie cały system edukacji w Polsce wygląda jakby był wymyślony przez Królewską Komisję Wojska, Skarbu i Domen. Nie ma w nim jednego słabego punktu. Ledwie człowiek ochłonie po przeczytaniu pół stroniczki o zwycięstwie pod Grunwaldem, już go walą w łeb gawędą o szlachcie co przeputała ojczyznę, a zaraz potem powstania i literatura romantyczna. No, a później to już ciężka artyleria – Żeromski, Nałkowska itp. Na koniec zaś, dla poprawienia nastroju opowiadanie – U nas w Auszwicu. To jest straszliwe, ale jednocześnie komiczne. Komiczne, bo „nasi” pogłębiają ten obłęd każdego dnia i liczą na to, że sprofilowane w taki sposób grupy pomogą im wygrać wybory i utrzymać się u władzy. I tak mieliśmy premiera Olszewskiego, którego nazywano w prasie prawicowej – Janko ryzykant. Teraz mamy ministra Antoniego, który jest, czy też może był, chory na Polskę. Nie należy bowiem wykluczać opcji, że pan minister wyzdrowiał. To jest wszystko głęboko osadzona w przeszłości tradycja manipulacji i profilowania dużych, skazanych na zagładę grup ludzi. Cóż trzeba by było zrobić, żeby wprawić w stupor Królewską Komisję? No przecież nie porywać się z motyką na batalion grenadierów. Myślę, że wystarczyłoby zagrać jakiś prosty utwór na flecie poprzecznym, tak wprost w polu, wśród kartofli, patrząc na sine niebo i rysujące się na jego tle sylwetki siedzących na koniach panów komisarzy, owinięte w wełniane płaszcze. Tylko i aż tyle. Kłopot w tym, że mało kto umie tu grać na czymkolwiek, a naśladowanie skutecznych i prostych, a także tanich metod nie jest w modzie. To nie, nie będziemy się tym przejmować. Dalej będziemy robić swoje.

Konkluzja tego tekstu będzie nieco dłuższa niż zwykle i dość nieoczywista. Pamiętam kilka takich spotkań, na których obecni byli ewidentni prowokatorzy przysłani przez służby. Ludzie ci dostali polecenie, żeby przyjść na wieczór autorski nikomu nieznanego blogera i robić tam tak zwane bydło. Było to zanim „nasi” doszli do władzy, ale nie przypuszczam, by panowie ci za czasów PiS odeszli ze służby. Mieliśmy do tego ministra chorego na Polskę, a teraz mamy Polską Fundację Narodową oraz inne dbające o dobro Polski instytucje i redakcje. Ja zaś odbieram skargi od klientów, nie wysłane w połowie maja paczki jeszcze do nich nie dotarły. Kiedy sprawdzam co się z nimi dzieje okazuje się, że leżą na WER-ze w Warszawie. Półtora miesiąca….! Na poczcie nie ma kto pracować, stawki są żenująco niskie, instytucja jest niewydolna, ludzie odchodzą, a pojawiają się na ich miejsce tacy, którzy nie mogą podołać obowiązkom. W dużych urzędach zatrudnia się więźniów, ci zaś czasem kradną przesyłki. To prawdziwy horror, a mamy przecież do czynienia z instytucją państwową, która jest – tak sądzę – wizytówką państwa. To jest instytucja, której nie da się zlikwidować, na szczęście. I co? Czy listonosze mają zachorować na Polskę żeby to się zmieniło? A poza tym jak myślicie – czy austriacka, bo o pruskiej to nawet szkoda mówić, poczta mogłaby choć jeden dzień działać w ten sposób? Pewnie nie, bo naczelnik zostałby przepędzony przez kije. To by się paru naczelnikom przydało. Jeśli komuś się zdaje, że takie rzeczy dzieją się z niedbalstwa, degeneracji i słabości charakteru poszczególnych ludzi, ten jest w błędzie. To jest jeszcze jedna emanacja działań Królewskiej Komisji Wojska, Skarbu i Domen. Na tę jednak nie możemy zwracać uwagi, bo to jest niepatriotyczne i stawia w złym świetle naszą władzę, która przecież chce dobrze. Tylko trochę choruje…a to na Polskę, a to na globus histericus, a to na coś jeszcze innego…

Zapraszam na portal www.prawygornyrog.pl gdzie jest już nasza nowa pogadanka o Szymonie Starowolskim.

  18 komentarzy do “Czy listonosze są chorzy na Polskę albo pułapka akceptacji”

  1. Oczywiście że jest jeszcze trzeci format. Na „cywilizowanego nowoczesnego postępowca”, stojący oczywiście w opozycji do modelu „patrioty” tudzież „żarliwego wiernego”. Skierowany (a może trafiający) nieco bardziej do kobiet, poza tym także do „wykorzenionych wykształciuchów”. Jest to format skazany na klęskę, bo forsowany odgórnie (przez media), niemający, póki co, żadnych oddolnych formacji ideowych, bo chyba czarnych marszów nie można nazwać jeszcze regularną powszechnie akceptowalną formacją (nikt nie pośle dziecka na obozy i kolonie organizowane przez Kijowskiego, bądźmy poważni, natomiast cała masa lewicowo nastawionych rodziców posyła dzieci do katolickich i okołokatolickich szkół średnich, a to znacznie lepszy dowód na siłę wiary, niż akt apostazji).

  2. „Kościół nie wie, co z tym zrobić”. Największym ideologicznym błędem Kościoła jest to, że dopuścił do tego, by chrześcijaństwo było powszechnie postrzegane jako religia naiwna (lansowany w szkole średniowieczny model świętego: Aleksy leżący pod schodami i żywiący się pomyjami wylewanymi nań przez małżonkę – przecież taki model życia nigdy nie znajdzie aprobaty wśród normalnych ludzi, a jedynie ma szanse na poklask wśród dziwaków, nieudaczników i autsajderów wszelakich), nierozsądna (pochwała rozdawnictwa materialnego – przyzwolenie na dosłowne rozumienie chrystusowego „jeśli kto coś ma, niech wszystko odda i podąża za mną” – na szczęście jednak hierarchowie nie rozdają tacy ubogim, szkoda tylko, że w Polsce budują tak wysokie świątynie, zamiast raczej rozbudowywać infrastrukturę przykościelną (salki, szkoły, działalność towarzysząca, tak naprawdę najbardziej istotna dla zbudowania formacji), tudzież bojaźliwa (krytyka oręża i lansowanie modelu „ślepej wiary”, także w drodze na rzeź). Co zapewniło sukces protestantyzmowi? Ano racjonalne podejście do doczesności i szacunek dla z trudem wypracowanych dóbr – wśród protestantów szafowanie nimi uważane jest za wykroczenie przeciwko poprzednim pokoleniom – jakoś Rzym w 1944 r. udało się odbić bez walki, Paryż po 6 dniach i większych zniszczeń dostał się w ręce aliantów, Praga – po dniach trzech i tylko Warszawę obrócono w perzynę (oczywiście nie można kwestionować bohaterstwa powstańców, bo czym innym jest ideowa szlachetność (zrozumiała  w kontekście tego, że widzieli świat takim, jakim był, czyli z perspektywy warszawskiej ulicy), a czym innym militarne wtopy decyzyjne). Tak. Katolicyzm ma ewidentny problem w rozgraniczeniu między bohaterstwem a racjonalizmem. Nie potrafi nazwać rzeczy po imieniu: coś, co jest indywidualnym bohaterstwem, może jednocześnie być militarną głupotą. I odwrotnie: zachowanie nacechowane skrajnym egoizmem i tchórzostwem widziane z perspektywy stadnej staje się dojrzałością i przenikliwością. Trzeba tylko wiedzieć, kogo czytać: Normana Daviesa czy Kisielewskiego. Odpowiedź na pytanie, czy będziemy płażącymi się, lecz szczęśliwymi Czechami, czy też dumnymi, acz cierpiącymi i poranionymi Rosjanami (czytaj: Rosjanami, nie Sowietami), to przeznaczenie nasze, nie na dziś, ale na kolejne pokolenia. I dobrze byłoby, by każdy indywidualnie mógł tego wyboru dokonać i by nikt nie podejmował tego wyboru za całą nację. I dobrze byłoby znaleźć trzecią drogę – drogę racjonalnego konsekwentnego przemyślanego patriotyzmu, doprawionego typową dla Szwajcarów szczyptą samozadowolenia z własnego położenia (od biedy można potraktować Tatry, Bug, wybrzeże Bałtyku, Odrę i Nysę jako naturalne granice i uszczelnić kontrolę przybyszów z Berlina, którym na razie tu nie śpieszno, ale którzy (szczególnie ci mniej opaleni) z czasem zauważą, że u nas przyjemniej, niż w tamtym multi-kulti) . Polecam to: http://geopolityka.net/stefan-kisielewski-o-powstaniu-warszawskim/

  3. Co do poczty: bałagan, z tego co się zorientowałem, wynika nie tyle z braków personalnych, co raczej z deficytów powierzchni. Te drugie łatwo można usunąć, oczywiście to kosztuje. I tutaj dochodzimy do sedna: menedżer pierwszej lepszej prywatnej (czytaj: rynkowo zweryfikowanej) firmy wie, że kluczowa dla sukcesu rynkowego jest JAKOŚĆ USŁUGI, więc nie ma najmniejszej obawy przed przerzuceniem kosztów na konsumenta. Dyrektor Poczty Polskiej natomiast jest osobą wybraną na to stanowisko politycznie, więc zapewne ma wtłoczony w swój czerep rubaszny pogląd (oczywiście tylko częściowo słuszny), że ponieważ PP świadczy usługi na rzecz klienta masowego (czytaj: dla biednych emerytów i studentów dorabiających handlem na allegro, więc jej usługi muszą być tanie, by udziały PP w rynku przesyłek nie spadły (ergo: by on sam otrzymał się możliwie długo przy tym stołku). Dyrektor PP nie myśli o rozwiązaniach elastycznych (darmowe przechowywanie przesyłki do 2 dni, a potem zeta za każdy kolejny dzień – przecież każdy by to zrozumiał; taka polityka, po pierwsze, zdyscyplinowałaby odbiorców do szybszego kopsnięcia się na pocztę po przesyłkę,  a po drugie spowodowałaby, że magazyny PP nie byłyby zawalone nieodbieranym przez 2 tygodnie towarem). No i brak byłoby odwiecznej sceny z polskich urzędów pocztowych: „Nie mamy Pana przesyłki i co nam Pan zrobi”. Wcale nie jest to takie trudne. Wystarczy segmentacja magazynów i przypisanie odpowiedzialności konkretnym osobom za konkretne przesyłki. Stary sprawdzony pruski dryl….. owa norwidowska „umysłu stałość”, której tak nie lubią ci, którym bałagan tu nad Wisłą i Odrą pasuje, bo sprzyja ich własnym interesom. Howgh.

  4. A o tych świętych co dwa lata to nagrali to? puścili to?

  5. Drogi Coryllusie, Ryszard Kapuściński tam właśnie, po prostu, się urodził.

  6. Wiem, ale czy to jest powód, żeby szkółkę niedzielną dla polskich dzieci przy katedrze nazywać jego imieniem?

  7. http://blog.rp.pl/ziemkiewicz/2009/08/30/edukacja-coraz-nowoczesniejsza/

    Lestek says:

    31 sierpnia 2009 at 13:01

    […]

    „Przypomina to dawny system w armii pruskiej stworzonej przez Fryderyka Pierwszego/Wielkiego. Wedle tego systemu ludzie mieli tylko dwa rodzaje cech: poziom inteligencji i wlasnej energii/sily witalnej. Kombinacja tych dwoch dawala matryce czterech permutacji. W wyniku tego wedle zasad pruskiej armii:

    Ludzie inteligentni i energiczni, bedac rzadkim “materialem” powinni byc przechwyceni w mlodym wieku, skierowani do najlepszych szkol a koncowym etapie powinni byc wyszkoleni na czlonkow sztabu generalnego.

    Ludzie ( wmiare) inteligentni lecz leniwi (okolo 10%) ogolu, to doskonaly material na officerow. Jesli uznaja ze jakies (drugorzedne) sprawy musza byc dodkonane to zmusza innych do zrobienia ich.

    Najwieksza grupa wedle tej matrycy to ludzie glupawi i leniwi. To normalny, typowy material na zolnierza. “Kilka kopow w zadek”, duzo wrzasku i rozkaz bedzie wykonany.

    Jakkolwiek, tez jest czwarta grupa, tych co sa durni lecz energiczni. Wedlug Fritza der Grosse, takich miglancow nalezy sie pozbyc i wyrzucic poza system jak najszybciej. Naprawianie wynikow ich bezmyslnej lecz energicznej dzialanosci byloby wielokrotnie bardziej kosztowne niz wartosc tego co stworzyli lub do czego sie przyczynili.

    Byc moze to ostatnie, ma jakies zastosowanie w obecnej polskiej rzeczywistosci?”

  8. Któraś z bibliotek w Mińsku Litewskim mogłaby być jego imienia ale nie zaraz placówka edukacyjna. Szkoła, ma patrona szkoły,  patron taki ma świecić przykładem dla młodzieży, a w tym przypadku to Kapuściński  to czego jest przykładem , jest patronem przekonującym do jakich akceptowalnych zachowań  ? Do żadnych.

    Co najwyżej jedynie w bibliotece miejskiej na przedmieściu, mając tam półkę z książkami może sobie figurować jako patron (najwyżej)  biblioteki.

  9. „…niech wszystko odda i podąża za mną…”  – poniekąd racja, bo i tak na ostatnią drogę ubierani są ludzie w jeden garniturek czy jedną sukienkę.

    No ale dbałość o posiadanie i prestiż  czyli takie  racjonalne/ziemskie  podejście do rzeczywistości  …  jest po ludzku  bardziej zrozumiałe, żeby mnie powiedzieć … ponętne.

  10. W obecnej polskiej rzeczywistości promuje się tylko tych ostatnich

  11. Z  żadnej innej firmy/sklepu przesyłki nie przychodzą do mnie w aż tak turbo-ekspresowym tempie jak od pana Gabriela i w dodatku tylko poczta powiadamia mnie smsami o tym co się dzieje z przesyłką. Szast, prast i po wszystkim

  12. Skuteczność Fryderyka Wilhelma, nieprzewidywalność jak u wojsk mongolskich, wewnątrz organizacji Pax Mongolica, wobec przeciwników taktyka Szalonego Konia.

    Piękne, naprawdę piękne.

  13. Teraz zostaje nam nadzieja, że zmienią na sługę bożego Wojniłłowicza, jeśli w ogóle to ogarniają. Może do nich napisać?

  14. Fajnie sie dzieje w kraju nad Wisla…

    … kiedys na poczcie pracowali Ukraincy teraz musza…  wiezniowie  !!!   Nagle zabraklo pracownika w kazdej dziedzinie, niemalze… od robola po  lekarza.  To dopiero banda zlodziejska wystrugala rzeczywistosc… i jeszcze moze mam w nia uwierzyc  ???

    Lobuzeria ZONdowa niech zlikwiduje polowe grantojadow, a problem sam zniknie… no i przede wszystkim trzeba ludziom  GODNIE  zaplacic… nie  1000 zeta,  czy w porywach 1500  !!!

    Mnie jeden handlarz powiedzial ostatnio, ze owoce, warzywa czy nawet kwiaty sa drogie… i beda drogie bo  ROBOL  zaczal  „sie cenic”… i nie chce dymac za mniej niz 20 zl na godzine  !!!   Powiedzialam mu, ze powinni  placic takiemu robolowi  minimum  40 zeta… w porownaniu do tych ZONdowyH   PASOZYTOW  !!!

    Ci panstwo dyrektorzy, czy naczelnicy  PP sami powinni zawinac rekawy… i wio  do roboty… i jeszcze  POWINNI  miec obnizone apanaze  !!!

  15. Słuszna uwaga, że jest dobry moment na redukcję administracji.

  16. Okazja jest doskonala…

    … lepszej nie bedzie… a ex PBS  zapodala, ze brakuje – UWAGA  !!! –  400.000 rak do pracy… no i pewnie wg „dobrej i jeszcze lepszej zmiany” to  jest okazja aby sciagnac do Polski troche tego ciapatego luda z kraju osciennego… jestem tego pewna… ze tej bandzie ZONdowej  takie poczynania chodza po glowie i do tego daza  !!!…  do jeszcze wiekszego burdelu  !!!

    To jest celowe, przemyslane dzialanie.

Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.