Najpierw cytat ze znakomitej książki „Europa na peryferiach”:
Fakt posiadania lokalnych zasobów, (nawet takich jak rośliny aromatyczne, przyprawy lub cenne metale, które w XIII wieku były niezwykle cenione) w żadnym razie nie może zagwarantować sukcesu rynkowego krajowego producenta; stwarza on tylko warunki umożliwiające odniesienie takiego sukcesu. Różnica pomiędzy czymś co znajduje się w ziemi lub na jej powierzchni (potencjalnym zasobem gospodarczym) a czymś co może być zdefiniowane jako rzeczywiście istniejący zasób, polega na tym, że temu pierwszemu brakuje wartości rynkowej, która nadawana jest mu przez „enwaluację” czyli umieszczenie w odpowiednim kontekście cywilizacyjnym. „Enwaluacja” jest zjawiskiem rynkowym i zaistnienie jej wymaga rozwiniętego rynku. Regiony zależne są obszarami niezdolnymi do samodzielnego wytwarzania lub wykorzystywania posiadanych zasobów, są one jedynie dostawcami surowców niezbędnych innym, bardziej rozwiniętym gospodarkom. Z tej właśnie przyczyny, współczesne państwa naftowe nadal pozostają gospodarkami „zależnymi”.
Cytat ten przysłał mi wczoraj Jacek i dodał jeszcze od siebie, że kłopoty zaczynają się wtedy kiedy jakiś kraj, na przykład XVII wieczna Rzeczpospolita zaczyna wymyślać i kreować własne sensy.
Ja zaś, czytając wczoraj różne ważne rzeczy i robiąc korektę komiksu „Noc św. Bartłomieja” , zerknąłem na komentarze pod moim tekstem i zauważyłem tam reklamę wykładów pani Wielomskiej. Zauważyłem także odpowiedź Stalagmita na tę reklamę. I dziś chciałbym się do tego odnieść. Jeśli wytwarzanie własnych sensów zwiastuje kłopoty, to jak nazwać osadzanie na jakimś obszarze ludzi, którzy w sposób znamionujący głębokie nierozeznanie kolportują inne, wrogie temu obszarowi sensy? Sami sobie odpowiedzcie na to pytanie. W sytuacji kiedy wymyślanie doktryn jest myślozbrodnią, bo polityka nie uznaje miękkich rozwiązań, a także jest podstępna i nieoczywista, lansowanie formuł fałszywych i wrogich to jest po prostu zdrada i działalność agenturalna. Ta zaś może odbywać się w dwóch wariantach – cynicznym i idiotycznym. Cyniczny mamy wtedy kiedy kolporter zdaje sobie sprawę z tego co czyni, a idiotyczny jest wtedy kiedy kieruje się on wiarą i dobrą wolą.
Szymon zarzucił naszemu reklamiarzowi, że rozpowszechniając kłamstwa produkowane przez londyńską propagandę nie można ani dojść do prawdy, ani też wyprodukować takiego sensu, który będzie rzeczywiście groźny dla poważnych graczy. Można wyprodukować taki jedynie sens, który spowoduje, że zostaniemy zaatakowani przez najbliższego sąsiada, a następnie całkowicie przezeń zdominowani. To zaś co wydawało się normalne i zwyczajne, z dnia na dzień stanie się ciężko karanym przestępstwem. Oczywiście, można rzec, że podobne sensy narzuca się innym i w przypadku Niemiec mamy aż nadto dowodów, że tak właśnie czyniono. Problem polega na tym, żeby na ową działalność umieć odpowiedzieć inaczej niż tylko radosnym bekiem i powtarzaniem kilku fraz w kółko. To się zaś w Polsce w zasadzie nie zdarza. Już podawałem ten przykład, ale jeszcze powtórzę – wystarczyło raz wspomnieć o Chazarach, żeby każdy Polak powtarzał tę brednię dwadzieścia razy na dzień i był z tego powodu tak szczęśliwy, jakby wygrał w lotto. To są, w kontekście zacytowanego fragmentu, a także tego co napisałem na początku, zachowania niestosowne.
W powszechnej opinii, reprezentowanej przez osoby linkujące tutaj wykłady Pani Wielomskiej, Polska musi szukać prostych i oczywistych rozwiązań. Śpieszę donieść, że takowe nie istnieją. Demaskacja zaś polityki niemieckiej, połączona jest nieodmiennie z fascynacją polityką rosyjską, tak jakby pomiędzy jednymi a drugimi nigdy nie dochodziło do żadnych porozumień kosztem sąsiadów. Wszystko co zaburza tym osobom obraz stosunków międzynarodowych, to szukanie dziury w całym. Oczywiście, jak się już dostanie coś spójnego i łatwego do przemyśleń, nie ma sensu tego psuć niepotrzebnymi niepokojami.
Jeśli dodamy do tego, obecny w omawianym środowisku stale, postulat politycznego realizmu, będziemy mieli w zasadzie komplet uwikłań widoczny jak na talerzu.
Po co ja się tym w ogóle zajmuję? Ponieważ drażni mnie bardzo kiedy podsuwam poważny temat do dyskusji, a ta zbacza na wykłady Pani Wielomskiej oraz na wielką Lechię. Jeśli nie przestaniecie tego robić, powyrzucam was.
Było o Pani Wielomskiej, teraz będzie o Panu Wielomskim. Zamierzam dziś umieścić w sklepie książkę wydaną przez Marka Derewieckiego, a zatytułowaną „Monarchia papieska. Dzieje kościoła zachodniego w latach 1150-1250”. Umieszczając tę publikację w sklepie miałem pewien cel ukryty i dość perfidny. Oto od lat kilku stoi u mnie na półce nie przeczytana nigdy praca Adama Wielomskiego zatytułowana „Teokracja papieska 1073 – 1378”. Nie przeczytana, bo tego się nie da przeczytać, a jeśli ktoś spróbuje i odciśnie wodę, tak żeby zostało samo suche, będzie tego naprawdę niewiele. Przypuszczałem, że w bibliografii do książki Wielomskiego znajdę adres pracy Morrisa, która jest, jakby nie było, jedną z podstawowych lektur w omawianym zakresie. A jak nas ostatnio pouczył Maciej Świrski naukowiec musi przeczytać wszystko co zostało w obszarze jego badań opublikowane. Rozumiecie już do czego zmierzam? Pani Wielomska, bez zrozumienia sensu powiela kłamstwa propagandowe produkowane w Londynie i uznaje je za prawdę objawioną, a może nawet za wynik jej własnych dociekań. Adam Wielomski, naukowiec pełną gębą, nie umieszcza w bibliografii do swojej książki, fundamentalnej cegły, napisanej przez czołowego brytyjskiego propagandystę, żyjącego jeszcze starca, zatrudnionego na odcinku kolportażu treści jawnych i oczywistych. Nie wiem jak Was, ale mnie to dziwi. To wybiórcze traktowanie materiału badawczego i ten dziwny do niego stosunek. Ponieważ Państwo Wielomscy reprezentują tak zwaną prawicę i mają aspiracje do tego, by aktywnie wychowywać młodzież i zmieniać tej młodzieży światopogląd na właściwy, muszę się do tych poczynań odnieść. Uważam, że to co robią Wielomscy jest w najlepszym razie niewłaściwe. Słuchanie zaś tego i popadanie w stan emocjonalnego wzmożenia jest po prostu pułapką i będzie na tym blogu tępione.
Teraz wróćmy do cytatu, który umieściłem na początku. Jeśli komuś się zdaje, że niewymyślanie sensów i godzenie się na sensy narzucone gwarantuje bezpieczeństwo i spokój, ten jest w błędzie. To może tak wyglądać na początku, ale ja chcę tu teraz formułę ową uściślić. Przyjmowanie sensów obcych i lansowanie ich jako swoich, gwarantuje bezpieczeństwo coraz mniejszych i coraz silniej wyalienowanych grup, które – tak jak Goralenvolk za Hansa Franka – nie mają żadnego realnego oparcia. Żeby przetrwać mogą tylko rzucać na pożarcie systemowi mniej ortodoksyjnie nastawionych członków. To jest syndrom partii komunistycznej i innych pozornie osadzonych w lokalnej tradycji struktur. Ich krótkotrwały sukces wiąże się z przyjęciem obcego sensu i narzuceniem go lokalsom. Można to także nazwać przejęciem władzy, choć bliższe prawdy byłoby stwierdzenie „wręczenie władzy”. Nie zawsze jednak chodzi o władzę, czasem o jakieś mniej skuteczne charyzmaty, takie jak kariera naukowa na przykład. Organizacje takie działają tylko do momentu, kiedy ta sama struktura, która obdarowała je sensem, wyjmie go z ich rąk. Jeśli ktoś nie rozumie o czym mówię, niech sobie przypomni Gorbaczowa. Dlatego też wymyślanie własnych sensów jest koniecznością, bo ich nie można nikomu tak po prostu zabrać, trzeba rozpocząć poważną akcję, żeby je unieważnić, a nie zawsze jest na to budżet. Koniecznością jest też odrzucanie sensów obcych i fałszywych. Jest to oczywiście obłożone dużym ryzykiem, ale innej drogi nie ma. To znaczy jest, ale to droga wprost ku zagładzie.
Zapraszam na portal www.prawygornyrog.pl
Czy dlatego przez dłuższy czas trwa atak na wydobycie i wykorzystanie węgla kamiennego w Polsce, że jest to zasób rozpoznany i w miarę sensownie wykorzystywany ?
Węgiel to kaliber najcięższy, sprawa poważna, dlatego zrobi się wszystko aby pozbawić nas nad nim kontroli.
Jakoś na dniach ma się ukazać książka o Górnictwie autorstwa Jędrzeja Giertycha.
Tytułu nie pamiętam, a w Wikipedii ani śladu…
Nie Jędrzeja Giertycha tylko Wojciecha Zaleskiego i nie na dniach tylko 19 czerwca
I znowu kapitalny wpis…
… a jesli idzie o tytulowe pytanie – to Wielomska za nic nie bedzie umierac… o Gdansku nie ma co nawet wspominac… ona biedzie pierwsza spieprzac przez „zaleszczyki” – jak przyjdzie taka chwila !!!
Naturalnie, ze TYLKO wymyslanie WLASNYCH SENSOW ma przyszlosc… a te Fszystkie obce sensy nalezy odrzucic i zniszczyc w zarodku… koniec i kropka !!!
Dziękuję za miłe wspomnienie. P. Wielomska podchwyciła niestety mit o tym, że Niemcy dążyli do wojny i panowania nad światem, a także do dominacji gospodarczej. Tymczasem było inaczej. to Brytyjczycy rozpętali wojnę przeciw Niemcom, bo gospodarka państwa Hohenzollernów była nowocześniejsza od brytyjskiej, a niemieckie towary wypierały angielskie ze światowych rynków. Ta sytuacja była zagrożeniem dla światowej dominacji Imperium Brytyjskiego. W czasie wojny sprokurowano propagandową narrację o krwawym niemieckim cesarzu Wilhelmie II i jego dążeniu do władzy nad światem. Wyprodukowano tysiące materiałów propagandowych oskarżających Niemców o najgorsze zbrodnie i wyolbrzymiających rzeczywiste przestępstwa. Zajmował się tym koncern prasowy lorda Northcliffe’a (który jeszcze przed wojną podgrzewał antyniemieckie nastroje), a także Wellington House (czyli War Propaganda Bureau). Pisałem o tym zresztą już w notce:
http://stalagmit.szkolanawigatorow.pl/ksiazki-gazety-propaganda-z-nie-tak-dawnej-historii
Zresztą, jak już się wspomniało o Karlu Haushoferze i jego geopolityce, to warto byłoby jeszcze powiedzieć o Halford’zie John’ie Mackinder’ze, prawdziwym prekursorze tej dziedziny badań, który już w 1904 roku sformułował jej zasady (ze słynną koncepcją Heartlandu i „światowej wyspy” włącznie). Haushofer inspirował się ideami Mackinder’a.
Poza tym niemiecka koncepcja zjednoczenia gospodarczego Europy i wspólnego obszaru węgla i stali obejmującego zagłębia Niemiec (Saara, Ruhra), Belgii (Liege-Namur-Charleroi) i Francji (Briey, Longwy) była sprzeczna z polityką brytyjską, która dążyła do poróżnienia Francji z Niemcami, mimo wspólnych interesów gospodarczych w rejonie zachodnioeuropejskich zagłębi węgla i stali (patrz: http://stalagmit.szkolanawigatorow.pl/stalowy-gigant-z-nie-tak-dawnej-historii )
O brytyjskiej propagandzie rodem z Wellington House można poczytać tu:
https://www.psywar.org/pdf/TimesWWIPropaganda
Dla odmiany coś dobrego o Anglii. Wyspa Lundy u wybrzeży Devon w ostatni weekend. Coś pięknego, szczególnie dla miłośników koni, owiec, latarni morskich, templariuszy i piratów.
Podarowana templariuszom w 1160 przez Henryka II, ale nie jest pewne, czy objęli ją kiedykolwiek w posiadanie. W roku 1237 oskarżony o różne zbrodnie Sir William de Marish schronił się na niej i wraz z kompanami rozpoczął proceder piracki. Na początku 17. wieku była siedzibą piratów berberyjskich pod wodzą holenderskiego renegata Jana Janszoona, a potem grasowali stamtąd piraci francuscy, baskijscy, angielscy i hiszpańscy czyhając na statki wiozące towar do Bristolu. Obecnie ma 28 stałych mieszkańców.
Platoniczna miłość końska
Tajemnicze enklawy, gdzie nieliczna ludnosć pławi się w dobrobycie i luzactwie dzięki wysokim kosztom pracy i niejasnymi gwarancjami nietykalności. Islandia, Bornholm, Wyspy Owcze, Wyspy Alandzkie, itp.
Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.