Na początek ogłoszenie. Nie odwołam konferencji. Nie pytajcie mnie więc czy ją odwołuję czy nie.
Stałem wczoraj w kiosku na peronie dworca Śródmieście i kupowałem chustki do nosa. Na ladzie, na specjalnym stojaku, tuż przed moimi oczami stała książka. Na okładce był tytuł, który chyba zapamiętałem niedokładnie, ale nie ma to znaczenia. Brzmiał on – „Balsam dla duszy”. Prócz tytułu była tam fotografia jakiejś androgynicznej osoby w czarnej skórze i nazwisko autorki, którego nie zapamiętałem. No i informacja, że autorka jest laureatką licznych nagród w tym nagrody im. Kapuścińskiego.
Na półce z kolei, za sprzedawczynią stała inna książka, z dziwną jakąś postacią wymalowaną na okładce i tytułem – Renegat. Postać była uzbrojona i zawadiacko upozowana. W związku z tą wizytą w kiosku mam kilka refleksji, z którymi chciałem Was teraz zapoznać. Oto Ryszard Kapuściński, bardzo słaby, wręcz niewydolny chronicznie autor, ciągle jest patronem młodej literatury i jego nazwisko ma być przepustką do kariery. To znaczy do czego? Do kiosku na dworcu, gdzie jakiś facet kupuje chusteczki. Innej bowiem kariery literackiej w Polsce zrobić nie można. Jeśli zaś idzie o treść tej książki, nie ma ona wcale znaczenia, albowiem istotny jest tytuł. Ten zaś został tak zmontowany, by – według wskazań mistrzów marketingu – trafić do jak największej grupy odbiorców. Stąd ten balsam dla duszy. Nie wiem czy to jest ironia czy nie, ale nie mam zamiaru się nad tym zastanawiać. Chodzi mi o to, że formuła ta wyczerpuje w zasadzie możliwości sprzedażowe druków zwartych w Polsce. Po latach treningu, po licznych próbach podniesienia świadomości czytelników i ustawienia jej w pożądanych dla sprzedającego propagandę rejestrach, zostało już tylko to – ze sztambucha babci Walerii – traktowane raz serio, a raz ironicznie. I nic poza tym. Nic innego się nie liczy i nie ma znaczenia. No chyba, że usiłujemy naśladować nędzne formaty zachodnie, czyli te wszystkie renegaty i podobne bzdury. Za chwilę wraz z triumfem koronawirusa ogłoszony zostanie też koniec imprez masowych, a co za tym idzie targów książki. Być może nie wrócą już one w znanej nam formule, bo niby po co i dlaczego? Skoro czytelnik nic nie rozumie, skoro jest głąbem i nie chce kupować balsamu dla duszy, ani pamiętników babki Skąpskiego, ani Renegata, ani niczego innego? To jest fakt i można go stwierdzić naocznie, dlatego też zbliża się moment, w którym ogłoszony zostanie koniec rynku książki w Polsce, przestrzeń zostanie pozamiatana, a Katarzyna Bonda zajmie się projektowaniem wnętrz. Ci zaś, którzy będą starali się wytłumaczyć innym, że rynek istnieje, tylko promowano na nim niewłaściwe osoby, bo trudno doprawdy zrobić pisarza z Kapuścińskiego, albo z jakiegoś analfabety, względnie durnia, nie rozumiejącego, że słońce wschodzi i zachodzi, a nad morzem wieją wiatry, zostaną zamknięci w domach, z powodu kwarantanny. Pretekst zawsze się znajdzie. Niby dlaczego ja te chusteczki do nosa kupowałem?
Napiszę to nie wiem, który już raz – sukces ustawiony nie jest sukcesem. Nawet jeśli dzięki tej ustawce udało się wydrenować budżety kilku dużych miast. To nie ma znaczenia, bo żyć trzeba do śmierci i ponosić konsekwencje swoich wyborów. Jeśli zaś ktoś zajął się montowaniem maszyn do kradzenia pieniędzy za pomocą części znalezionych na rynku książki, ten po prostu jest i pozostanie złodziejem. Na jego funkcję zaś wskaże koronawirus, unieważniający wszystko, albo obserwowany na targach bezwład czytelników, którzy nie wiedzą co zrobić z przepaścią ziejącą pomiędzy ich wyobrażeniami o książce i jej treści, a ofertą, proponowaną przez wydawców. A skoro nie wiedzą, wzruszają ramionami i idą w swoją stronę. Im głośniej zaś krzyczał będzie ów zwycięzca – a gówno mi zrobicie, bo wszystko jest ustawką, tym bardziej pusto będzie się robiło wokół niego. Jeśli ktoś nie wierzy w skuteczność tego mechanizmu, niech obserwuje pilnie to, co będzie się rozgrywało wokół pana Banasia, który najwyraźniej postradał rozum i zapomniał o takich artefaktach, jak bokserski worek, na którym się można powiesić.
Wszyscy doskonale wiedzą, że balsam dla duszy od szarej maści na szczury różni zwykle tylko opakowanie. Na jednym jest narysowana dusza, a na drugim szczur. Zawartość, jeśli nie liczyć ingrediencji zapachowych, zwykle jest ta sama. Dobrze by było, gdyby człowiek to rozumiał i nie próbował zjadać jednego i drugiego. I rzeczywiście w 90 przypadkach na 100 nie zjada. Kiedy jednak jeden zje, dystrybutorzy wyją ze szczęścia i ogłaszają, że oto osiągnęli niesłuchany promocyjny sukces, a sprzedaż skoczyła o 100 procent w górę. To nic, że ten co spróbował rzyga w kącie, a jeśli miał pecha to zaraz będzie trzepał nogami o podłogę. Nie ma to żadnego znaczenia. O tym się po prostu nie powie.
W czasach dawnych, które wielu z nas jeszcze pamięta, w kiosku leżały papierosy marki „Sport”. Były to najtańsze i najbardziej popularne papierosy w Polsce. Przeszły one pewną charakterystyczną ewolucję, której efektu dziś już nikt nie kojarzy z papierową, miękką paczką, w jaką opakowane były na początku te papierosy. Oto najpierw nazywały się Sport, a na bocznej ściance paczki, malutkimi literami napisane było, że palenie może mieć zły wpływ na zdrowie. No i był pod tym podpis ministra. Jak wiemy, ministrowie w tamtych czasach byli ludźmi niezwykle poważnymi. Potem ktoś doszedł do wniosku, że papierosy nie mogą się nazywać „Sport” i zmienił im nazwę na „Popularne”, choć w zasadzie powinny się one nazywa „Syfiaste”, albo wręcz „Ch…owe”. Na to nie mógł rzecz jasna zgodzić się minister. Nie chciał bowiem sygnować swoim podpisem produktu o takiej nazwie. W czasach, o których piszę ludzie, niczym relikwie, zbierali paczki po zachodnich papierosach, kolorowe i piękne, a także puszki po piwie. Gdzieś w połowie lat osiemdziesiątych, przypomniano sobie o nazwie „Sport” i postanowiono wprowadzić na rynek konkurencyjną markę dla „Popularnych”. Były to papierosy „Start”. O ile wiem, efekt był taki, że „Starty” zapleśniały w kioskach. Nikt ich nie kupował, choć to co zwykle określamy mianem „szaty graficznej” wprost nawiązywało do starych dobrych „Sportów”. Ja sobie kiedyś kupiłem paczkę tych „Startów” i po spróbowaniu jednego resztę wyrzuciłem. A paliłem wtedy jak smok i szkoda mi było każdego macha.
Co było później, po tak zwanym upadku komuny, wszyscy wiedzą. Mniej więcej to samo, co na rynku książki. Takiej ilości marek, pudełek, kolorów, wzorów i zachęt rozmaitych, nie oglądaliśmy już później nigdy. To zaś co mamy dzisiaj przeraża. Na paczkach są jakieś straszne rzeczy, zwiastujące śmierć i kalectwo. Mój kolega zaś, który pali nałogowo, podchodząc do kiosku mówi – ja poproszę te z impotencją. Co oznacza ta zmiana? W mojej ocenie to, że papierosy, podobnie jak książki, stały się balsamem dla duszy, a komunikat zawarty w ilustracjach na opakowaniu i w tych dziwnych napisach, które sygnuje nie wiadomo właściwie kto, pokrywa się dokładnie z treścią książek. Nic więcej w nich nie ma. To już lepiej kupić te fajki.
Na koniec przypomnę wierszyk
Oto szara maść na szczury
wyciągamy szczura z dziury
po podbrzuszu się smaruje
po godzinie szczur kituje.
Dedykuję tę notkę wszystkim, którzy wierzą w proste rozwiązania i w to, że szczery uśmiech, otwartość, a także poważne przestrogi dotyczące fizycznego i duchowego zdrowia mogą nakłonić kogokolwiek do kupowania czegokolwiek. Piszę – nakłonić, a nie odwieść, bo przecież trupy na paczkach papierosów służą do tego, by zachęcić do palenia, a nie zniechęcić. To jest oczywiste dla każdego, kto kiedykolwiek miał papierosa w ustach.
Na konferencję do Kazimierza Dolnego zapisujemy się do 16 marca
W nanotechnologicznej wojnie biologicznej, polski generał **** gwiazdkowy, został trafiony chińskim wirusem precyzyjnym. Podstępnym nosicielem był niemiecki ****gwiazdkowy generał ☺
Rynku książki nie ma, fakt, i nie ma też inteligencji, skoro jeszcze od 1933 r w Polsce nie wydrukowano Alfreda Korzybskiego. Wtedy by może i Pan Autor wiedział, że słońce ani nie wschodzi ani nie zachodzi 😛
To jakiś satanista
1 – Ludzi nie uczy się wybierać bardziej ambitnych książek np. poprzez rozmowy z nimi w TV. Króluje tam za to związek partnerski Bondy i Mroza i pop-literatura. Gusty się kreuje.
Druga rzecz to edukacja, która zawala totalnie wpajanie czytelnictwa.
Trzecia duchowe lenistwo Polaków, nie czytają, nie kupują książek. Ja zacząłem czytać na poważnie w 7 klasie bo mnie zainteresowały książki historyczne śp. Ojca. On ciągle coś czytał, co roku Trylogię i Muszkieterów.
Były jeszcze „Giewonty”.
Panu jest wesoło?
Tak. Bo to broń biologiczną unieważnia ☺
>po godzinie szczur kituje…
Z mądrości ludowych:
Il secondo topo mangia il formaggio.
The second mouse gets the cheese.
Serem pożywia się druga mysz.
Balsam czyli kojący wpływ myszy
SPROSTOWANIE
Kontrwywiad donosi, że to włoski ****gwiazdkowy generał był nosicielem ☺
Śmiałem się kiedyś z tej maści na szczury. Potem okazało się, że maść na szczury w rzeczywistości istnieje i jest wyjątkowo skuteczna. Oczywiście, nie łapie się szczura, tylko smaruje maścią miejsca w których się przeciska. I proszę sobie wyobrazić, że szczury mają nawyk wylizywania futerka … A maść jest trucizną … Mam pisać dalej, czy już starczy do połączenia kropek?
Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.