Przysięgam, że ostatni raz piszę o leśnikach. Nie będę już tego powtarzał, ale Pan Bóg, chyba chciał mnie jakoś do tego tekstu sprowokować. Oto Lisiewicz umieścił na swoim beznadziejnym kanale taki oto wywiad.
Bohater tego wywiadu znany mi jest z czasów zamierzchłych. Kiedy byłem dzieckiem, Pan Jacek, zawsze gdzieś tam orbitował na peryferiach mojego świata i był w Dęblinie postacią rozpoznawalną. Bardziej rozpoznawalny był jednak jego tata, którego uwielbiały wszystkie dzieci, bo przebierał się za Świętego Mikołaja i rozdawał prezenty w szkołach i przedszkolach. Był także człowiekiem niezwykle uzdolnionym plastycznie, choć pracował jako kolejarz. I nie były to przeciętne zdolności, możecie mi wierzyć. Prowadził też tata Pana Jacka prywatną bibliotekę na Michalinowie, ale chyba niezbyt długo, bo te michalinowskie dzieci raczej się do książek nie garnęły. Nie to co my, mieszkający po drugiej stronie torów. Wspomnień związanych z Panem Wacławem, ojcem bohatera wywiadu, mam sporo, mam też sporo zdjęć, na których widać, jak spłakany do niemożliwości, w krakowskiej albo górniczej czapce na głowie, siedzę na jego kolanach. No nic, dawne czasy…Niech opadnie kurtyna. Kiedy się podniesie zobaczymy już coś innego.
W technikum leśnym uczniowie myśleli o wszystkim tylko nie o lesie. Las był powszechnie znienawidzony, albowiem tak to już jest z młodymi umysłami, że nie mają one zamiaru uczestniczyć w czymś, co przygotowali dla nich dorośli. Były późne lata osiemdziesiąte, a my narkotyzowaliśmy się treściami z tygodnika „Na przełaj”, w którym kariery zaczynali Żakowski i Szczygieł. Rozpoczynała się nachalna promocja ekologii, całkowicie bez związku z realiami. Nie mogliśmy tego zrozumieć, mieliśmy po 17 lat i nie potrafiliśmy pojąć, choć drukowała je przecież nasza ulubiona gazeta, jak można publikować takie bzdury. Jak wiecie działam impulsywnie, a do tego jestem w tej swojej impulsywności zatwardziały. Podniosłem się więc pewnego dnia, przeczytawszy w tym całym „Na przełaj”, że jakiś – zapewne wymyślony – bałwan ogłosił swoje mieszkanie strefą bezatomową, i postanowiłem napisać list do redakcji. Napisałem go, rzecz jasna, z pasją. Potem odczytałem treść kolegom, którzy uważali, że oszalałem, a następnie wysłałem list do redakcji, przekonany, że będzie to ciekawy głos polemiczny. Bo gazeta była taka, proszę ja Was, wolnościowa bardziej. Oczywiście nikt nie miał zamiaru drukować mojego listu. A był naprawdę fajny, prawie tak fajny jak te współczesne notki. Pamiętam go dość dokładnie. Był to bowiem mój pierwszy tekst przeznaczony do druku. Postarałem się.
Odsłuchałem ten wywiad, który Lisiewicz prowadzi ze znaną dobrze niekompetencją i skonstatowałem, że od czasów kiedy wysłałem swój list do redakcji „Na przełaj” trochę się w lasach zmieniło. W zasadzie jedna rzecz – kiedy czytałem kolegom te swoje, jakże naiwne szyderstwa, oni nie wierzyli w skuteczność tego listu. Uważali, że w najlepszym razie się wygłupiam, a w najgorszym ściągam sobie na łeb jakieś cholerne kłopoty. Szybko też stracili zainteresowanie dla moich działań, albowiem uznali je za niepoważne.
Dziś jest inaczej – wielu leśników myśli, tak to niestety wynika z tego wywiadu, że pisanie takich listów ma sens i że może odwrócić sytuację w jakiej się znajdują. Leśnicy więc zrobili dość wyraźny i znaczący krok do tyłu. Kiedy ja byłem w szkole nie interesowało ich zwracanie uwagi na siebie i swój zawód. To mogło interesować mnie, osobnika, który mając 14 lat wymyślił, że będzie pisarzem. Reszta była przed takim obłędem zabezpieczona, intuicyjnie wyczuwała co się święci.
No to może powiedzmy dokładnie co się święci, bo proceder ten trwa nadal.
Najlepiej postawić kwestię w taki oto sposób: do czego i komu potrzebni są leśnicy? Otóż, obserwując co się dzieje w lasach przez ostatnie dekady, możemy udzielić na to pytanie odpowiedzi będącej naprawdę blisko prawdy. Leśnicy są po to, by ekologowie mieli pretekst do wyciągania grantów i dotacji z NGO. Innego powodu istnienia leśników nie ma. Są oni, w masie i pojedynczo na łasce ekologów. Przegrali i nawet się nie zorientowali kiedy to nastąpiło.
Im bardziej próbują uzasadniać swoje istnienie, tym bardziej demaskuje się ich nieprzydatność do niczego i nikomu. Jak to możliwe? Zwyczajnie, etos, w którym wychowano całe pokolenia leśników był przekłamany przynajmniej w połowie i stanowił jedynie pewien lokalny koloryt. Łatwy w dodatku do wyszydzenia. Nikt jednak za mocno nie drwił z leśników, bo byli oni nieco wycofani. Dziś są w pierwszym szeregu wrogów nowego systemu, który zbudowany zostanie na gruzach tego, co swoją postawą reprezentowali przez ostatnie dekady. I wszyscy będą klaskać.
Czym leśnicy usiłują się bronić? Hierarchią akademicką, a czynią to w sposób najgłupszy z możliwych, czyli powołują się na opinię swoich kolegów profesorów. Tymczasem żadna praca z zakresu nauk leśnych nie da się przełożyć na język mediów. Każda jest hermetyczna i niezrozumiała. Profesorowie tychże nauk zaś są ludźmi, jak wszyscy, i też chcą dostawać granty. Wobec tego ich lojalność wobec prezentowanych w wywiadzie przez Pana Jacka wartości jest problematyczna, łagodnie rzecz ujmując.
Przemawiając z wysokości akademickiej katedry leśnicy nie mogą trafić do nikogo, bo wtedy znika jedyny walor, jakim dysponowali czyli pewien rodzaj malowniczości, związany z powierzchownym bardzo odbiorem lasu i w ogóle przyrody przez szeroką publiczność. Mówiąc wprost – mimo tego, że ludzie się zarzekają – uwielbiają oglądać jelenie na rykowisku o zachodzie słońca. Prace zaś z zakresu dendrologii nie interesują ich wcale.
Metoda ekologów zaś polega na tym, by wskazywać siebie, jako tę siłę, która chce ochronić wspomniany widoczek, przed barbarzyństwem leśników. Ci bowiem chcą zabijać jelenie i wycinać stare drzewa, tak przecież pięknie kołyszące się na wietrze. Emocje i pojęcia z zakresu malarstwa pejzażowego są przeciwko leśnikom. Oni zaś, na swoją obronę, mają tylko jakieś tam wyliczenia. To nikogo nie obejdzie, albowiem kolejny argument ekologów jest taki oto – leśnicy zarabiają krocie. Za co? Za to, że spacerują po lesie i strzelają do sarenek! To skandal! Nie wyjaśnicie nikomu, że to nieprawda, a jak będziecie próbować tylko się pogrążycie. Istotą bowiem tej dyskusji nie jest „Śmierć pięknych saren”, ale wypłata miesięczna. I każdy dobrze wie, że nie ma tak niskich poborów, z których, w pewnych okolicznościach nie trzeba by się było tłumaczyć. No, a pensje leśników nie są małe. I to wzbudza nie tylko zdziwienie, ale wręcz wściekłość. Kiedy leśnicy zarabiali mało, szydzono z nich nazywając każdego z osobna gajowym Maruchą. Teraz wszyscy uważają ich za nową arystokrację, z którą ekologiczna rewolucja musi zrobić porządek. Bo ten schemat jest u samego spodu sporu pomiędzy ekologami, a leśnikami. To jest powtórzenie relacji jaka istniała w przededniu odzyskania niepodległości pomiędzy szlachtą, a socjalistami niepodległościowcami.
Po czyjej stronie ustawiają się leśnicy dziś, nie będąc wcale świadomi, co czynią? Po stronie socjalistów niepodległościowców, co wyraźnie wynika z wypowiedzi Pana Jacka. Skończą tak samo, jak prywatni właściciele lasów i ich żydowscy faktorzy sprzed wojny. Najpierw rewolucja ograniczy im możliwość robienia czegokolwiek z majątkiem, a potem wytłucze bez litości, powołując się na sprawiedliwość dziejową.
No, ale to co teraz napisałem jest nie do przyjęcia przede wszystkim przez tych leśników, którzy chcą by Lasy Państwowe zostały zachowane w dotychczasowej formie. Czyli przez Pana Jacka między innymi. Oni bowiem chcą pielęgnować etos leśnika patrioty, który był prześladowany przez faszystów i komunistów. To prawda, był prześladowany i wielu leśników zginęło w czasie okupacji i po niej. Niestety nie wszyscy leśnicy tacy byli i na tym polega problem. Przypomnę może najpierw postać nadleśniczego z Biłgoraja, który we wrześniu 1939 roku ściągnął nad miasto niemieckie lotnictwo, które ten biedny Biłgoraj zrównało z ziemią. Potem został rozstrzelany, ale do wojny był to człowiek i leśnik wzorowy, poza tym walczył w Legionach.
I teraz przechodzimy do kwestii najważniejszej. Zdrada jest immanentną cechą tego zawodu. Poznajemy to choćby po tym, że dyrektor generalny Lasów ogłasza na konferencji prasowej, że gospodarka człowieka trwale zmienia klimat. To są herezje, które powinny być karane stosem, bo nic mniej restrykcyjnego nie pomoże. Dodam jeszcze, że przekonany jestem iż większość tych profesorów, co się podpisało pod listem protestującym przeciwko polityce nowego rządu, uważa, że nie byłoby źle mieć możliwość opowiadania takich bredni publicznie. A jeszcze za pieniądze?! Ho, ho…
Wyłączenie 20 procent lasów z racjonalnej gospodarki to katastrofa, ale leśnicy nie potrafią w przekonujący sposób wskazać konsekwencji tego posunięcia, albowiem ujawni się ona dopiero za kilka dekad. Kiedy wielu z bohaterów dzisiejszych sporów będzie już w krainie wiecznych łowów. Winę zaś za to zwali się na jakieś przypadkowe osoby.
Do tego jeszcze wszyscy ci, którzy wskutek tych działań nie zostaną z lasów wyrzuceni, będą dozgonnie wdzięczni rządowi Tuska, że nie wywarł na nich żadnej zemsty. I będą poganiać jeden drugiego do tego, by prędzej wdrażał w życie nowe dyrektywy. To może jakoś się dotoczą obaj do emerytury. Pierwszą ofiarą polityki ekologów i ich terroru jest lojalność wewnątrz zawodowa leśników. Oni sami zaś nie mają przeciwko ekologom żadnego argumentu. Żeby takie narzędzia mieć trzeba zmienić sposób narracji. Czyli przestać pisać ten list do redakcji, który ja wysłałem tam już dawno, w roku 1987. Media bowiem nie uratują leśników, choćby były nie wiem jak patriotyczne. Lisiewicz nie budzi nawet cienia takich emocji jak jeleń na rykowisku i nikt z oglądających jego program nie utożsami się z nim i jego narracją nawet przez pół sekundy. Media żyją dla mediów. Nie dla innych branż.
Czy widzę jakieś wyjście z tej sytuacji? Może ujmę rzecz tak – w całej propagandzie leśnej i ekologicznej ujawnia się pewien brak. Jest tam puste miejsce. Bo dramat ma swoich bohaterów i my ich możemy wskazać. Mamy rewolucjonistę posługującego się podstępną retoryką, który z ignorancji czyni argument i jest, jak niegdyś, futrowany przez banki i organizacje globalne. Mamy lokalnego potentata czyli nadleśniczego, który udaje jedynie pana dziedzica albowiem zarządza nie swoim majątkiem, i może być w każdej chwili z funkcji odwołany. Mamy cały leśny folklor, nieco różny od dawniejszego, bo nie ma już gajowych, ale są inne postaci równie malownicze – główna księgowa nadleśnictwa, żeby wymienić pierwszą z brzegu. Kogoś jednak brakuje. Kogo?
Żyda pośrednika, który o lesie wiedział wszystko w aspektach istotnych, to znaczy dalekich od walorów malarskich i od hierarchii akademickiej. Tymi zaś narzędziami, posługują się dziś leśnicy, nie rozumiejąc, że zostali zdradzeni. No więc zastanówmy się, co zrobiłby ojciec Harveya Keitela, który przez I wojną miał skład drewna w Biłgoraju i handlował tym drewnem po całej Polsce? Mówimy o tym samym Biłgoraju, w którym socjalistyczny rząd II RP umieścił na stanowisku nadleśniczego niemieckiego agenta, bo ten był zasłużonym oficerem legionów i świetnym fachowcem, a pewnie też skończył jakieś studia.
Otóż, jak sądzę, bo pewności wszak mieć nie mogę, ojciec sławnego hollywoodzkiego aktora, mając naprzeciwko siebie bandę ekologicznych rewolucjonistów wznoszących obraźliwe i demagogiczne hasła. Najpierw pojechałby do Lublina i tam wynajął najlepszego w mieście adwokata, który wytoczyłby sprawy wszystkim razem i każdemu ekologowi z osobna. Następnie zaś w regionie na tyle odległym, żeby policja nie mogła skojarzyć nazwisk, wynająłby bandę kłusowników. Ci zaś porozmawialiby z ekologami językiem rewolucji czynnej, czyli, jakbyśmy dziś powiedzieli – językiem demokracji walczącej. Na koniec zaś udałby się ojciec Harveya na posterunek policji w Biłgoraju i tam za pomocą pliku banknotów przekonał pana przodownika, iż nie warto wszczynać żadnych postępowań, bo to wszystko złodzieje i komuniści.
Oczywiście trochę żartuję, ale tylko trochę, chcę bowiem wskazać na pewien kierunek. Wobec licznych zagrożeń widać jasno, że leśnicy są w sytuacji bez wyjścia. I nic im nie pomoże ani akademia ani patriotyzm. Żeby ocaleć powinni przede wszystkim urealnić swoją narrację. Żeby to zrobić powinni zrozumieć swoje ograniczenia. To się nie stanie, jestem pewien. Im ciekawiej wyglądają różne koleżanki z lasu na festynach, przebrane w mundury straży łowieckiej, im głośniej brzmi róg obwieszczający koniec polowania, tym silniej narasta we mnie przekonanie, że jest już po tak zwanych ptokach. I PiS wracając do władzy też tego nie odmieni, pogłębi się tylko podział wewnątrz środowiska. No, ale to jest materiał na inną gawędę. I ja nie mogę się tym zajmować. Jestem bowiem autorem, nie leśnikiem, i prowadzę wydawnictwo.
Wczoraj oto wydaliśmy taką książkę, jakże a propos moich dzisiejszych wniosków.
https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/zydzi-w-polsce-sredniowiecze/
Ten niewydrukowany list tak zadziałał, że piszesz i piszesz i przestać nie możesz 😉
Dzień dobry. Cóż, parafrazując przywoływaną tu niedawno Astrid Lindgren, Bóg, jak niegdyś „osłonił swoją dłonią maleńkie Bullerbyn” przed nadchodzącymi nieszczęściami, tak osłonił i mnie – nigdy bowiem nie miałem w rękach tej Pana ulubionej gazetki. Co nie znaczy, że nie przytrafiło mi się nic złego. „Wolnościowcami” w moich czasach byli Passent, Urban i Rakowski – publikujący we wcale nie podziemnej „Polityce”. Czytywałem to namiętnie. Uważam, że powinienem dostać za to odszkodowanie, ale nie wiem do kogo się zwrócić. Co zaś do leśników – to niestety są oni dziećmi rewolucji, która zamierza je teraz pozjadać. Ich marzenia obejmują bowiem ni mniej ni więcej tylko swobodny, wieczny zarząd dobrami wydartymi ich właścicielom, nierzadko wraz z życiem. Tak samo jak ci, co to „żywią y bronią” – uprawiając jak potrafią nie swoją ziemię. Skuteczność bowiem komuny bierze się z masowego współsprawstwa. I dlatego małe są nadzieje na stanięcie w prawdzie – większość bowiem ludzi w kraju zwanym dawniej Polską nie tyle czuje, że ma coś na sumieniu, ile boi się kary. Ta pozorna sprzeczność powoduje, że taki PIS może sobie przychodzić do władzy i odchodzić sto razy i nie zrobi nic istotnego. Tak jak Węgrzy, którzy nie rozwiążą swoich problemów, dopóki nie ogłoszą restytucji królestwa. „First things first” – jak niegdyś mawiano w Koronie.
Coś w tym jest
Sam bym tego lepiej nie ujął
Lasy Państwowe, Poczta Polska, Polskie Koleje Państwowe itp – obszary państwowości podstawowej, strategicznej, wymagające połączenia sprawności ekonomicznej i misji umacniania idei państwa, jako nienaruszalnego dobra wspólnego.
Pocztowcom frakcja wiadoma odebrała już dawno orzełki, PiS chyba zapomniał je przywrócić?
Lasy państwowe zakupiły elektryczne BMW (fabryka w rękach rodziny Goebbelsa), bez mrugnięcia patrząc na upadek Honkera.
Rząd PiS przelicytował kupując limuzyny tej niemieckiej marki.
A gazeta Na Przełaj pewnie zanikła w nowej rzeczywistości?
Dobrze, że była, pobudzając co niektórym aspiracje 😉
Czołem po latach, Gabriel; a pamiętasz wielki konkurs literacki, który „Na przełaj” ogłosił w AD 1985?
(Serdeczności z planety rugby)
Ja próbowałem czytać „Politykę” w wieku 9-ciu lat; ale szybko mnie rozczarował niski poziom tego tygodnika – więc wróciłem do Johna Stuarta Milla.
Passent – i te jego koty w ambasadzie …
Urban – ocalały z tsunami …
MFR, dr ekonomii – na pożegnanie rozkręcił taką inflację, że wkrótce zostałem milionerem …
Co to wszystko miało wspólnego z Polityką? – bliższy realiom byłby tytuł
„Gaworzenie o polityce” …
Nie, nie pamiętam
https://myslpolska.info/2025/03/08/majkowski-batalia-o-lasy/
Darz Bór.