Jeśli komuś znowu wydaje się, że ja tu będę szydził z pracy i postawy Witolda Gadowskiego ten jest niestety w błędzie. Nic z tego, będzie dokładnie na odwrót. Ja chcę dziś wykazać, że redaktor Gadowski, a także nie tylko on, ale również inni redaktorzy, z Piotrem Zychowiczem na czele, są duchowymi i warsztatowymi potomkami największych dziennikarskich sław, jakie kiedykolwiek nosiła święta ziemia. Wiem to na pewno, bo miałem wczoraj w ręku książkę zupełnie niezwykłą. Książkę, którą powinien przeczytać każdy, żeby w ogóle cokolwiek zrozumieć ze świata. Rzecz nazywa się „Klasycy dziennikarstwa” i przysposobiona została do druku przez najwybitniejszego XX wiecznego przedstawiciela tego zawodu Egona Erwina Kischa. Człowieka, któremu wszystko się udawało. To on, na przykład odkrył, że armia cesarsko-królewska chce ukryć zdradę pułkownika Redla i nie dopuścił do tego, publikując rzecz całą w praskim dzienniku, gdzie pracował. To on o mało nie odnalazł Golema na strychu synagogi Strabona w Pradze. Nie on jednak będzie naszym dzisiejszym punktem odniesienia. Nie on, ale ktoś znacznie odeń ciekawszy i malowniczy, a mianowicie Henry Morton Stanley.
Jeśli ktoś interesował się dziennikarstwem musiał słyszeć o Stanley’u i jego wyczynie, czyli o odnalezieniu w głębi Afryki doktora Livongstone’a. Niewielu jednak czytało relację Stanleya opisującą to wydarzenie i niewielu wie, jak doszło do zlecenia Stanleyowi tego zadania. A ja czytałem, wczoraj czytałem i jestem po prostu wstrząśnięty prostotą i mocą tego tekstu oraz otwartością i prawdomównością Stanleya, który opowiada nam o tym jak to się wszystko odbywało. Kiedy skończyłem lekturę od razu przypomniał mi się Witold Gadowski i jego książki o tajnych służbach. I z tego miejsca chciałem przeprosić pana Witolda za to iż podejrzewałem go o to, że on to wszystko zmyśla, a to przecież nieprawda, on po prostu czerpie z najlepszych wzorów. Podobnie jak inni, oni czynią to samo, a my poznajemy to po natężeniu chłopięcych emocji, którymi oplecione są te teksty, emocji, które zapewniają owym produkcjom świeżość i taki jakiś szwung.
No, ale wracajmy do Stanleya. W roku 1869 był on w Hiszpanii i swoją relację dotyczącą przygody z Livingstone’m zaczyna tak:
W roku pańskim 1869, 16 października, tuż po rzezi pod Walencją przybywam do Madrytu.
Czytamy to i rzucamy się do Internetu, żeby sprawdzić kto dokonał rzezi pod Walencją 16 października 1869 roku. W polskiej wiki nic o tym rzecz jasna nie ma. Może w hiszpańskiej coś napisali? Akurat. To samo. To pewnie Anglicy wiedzą coś na ten temat. A gdzie tam głucha cisza. Rzeź pod Walencją została całkowicie zapomniana. Nie zrażamy się jednak i czytamy dalej. Oto Stanley dostaje telegram od młodego magnata prasowego, właściciela New York Herald Jamesa Gordona Benetta z pilnym wezwaniem do Paryża. Bez chwili wahania pakuje się wraz ze służącym jedzie pociągiem do Francji. Przedtem jednak mamy niezwykle ciekawy opis pakowania walizek, pożegnań z przyjaciółmi z ambasady USA i z jednym korespondentem kilku londyńskich dzienników. Potem już tylko droga na dworzec i jazda pociągiem. Aha, byłbym zapomniał, jest tam zdanie, które stało się wzorcem metra dla wszystkich naszych publicystów od Marcina Mellera począwszy na Lisickim kończąc. Oto ono:
Jakże często w tym moim gorączkowym życiu latającego dziennikarza słyszałem już te same słowa i jakże często ściskał mi serce żal, gdy żegnałem równie bliskich przyjaciół.
Ale dziennikarz w mojej sytuacji musi umieć ścierpieć najgorsze rzeczy. Musi być przygotowany do walki jak gladiator na arenie. Jedna chwila chwiejności, jedna chwila tchórzostwa – i jest stracony. Gladiator musi być gotowy do odparowania ostrego miecza skierowanego w jego pierś – latający dziennikarz, czyli wędrowny korespondent, musi być przygotowany na rozkaz, który go może posłać na stracenie. Czy chodzi o bitwę, czy o bankiet – słowa są zawsze te same: „Przygotuj się i jedź”.
Fragment ten znajduje się w reporterskiej relacji z odnalezienia doktora Livingstone’ a w Afryce, niczego nie zmyśliłem. Dalej jednak jest jeszcze ciekawiej, bo oto spójrzcie sami jak wyglądało spotkanie Stanleya z Bennettem:
…Pan Bennett spytał: Jak pan sądzi gdzie może być teraz Livingstone?
Nie mam naprawdę pojęcia sir
Czy sądzi pan, że żyje?
Może tak, może nie – odpowiedziałem
A ja myślę, że on żyje i że można go znaleźć, i mam zamiar wysłać pana na poszukiwania.
Co? Czy pan naprawdę myśli, że mogę znaleźć doktora Livingstone’a?Czy chce pan żebym udał się do Środkowej Afryki?
Tak! Chcę, żeby pan tam pojechał i znalazł go, gdziekolwiek się według pańskich przypuszczeń znajduje, i żeby pan wydostał wszelkie możliwe informacje o nim, a może…– dodał zamyślony – może staruszek potrzebuje pomocy.
Czy Wam to czegoś nie przypomina? Mnie rzecz jasna przypomina opublikowany tu kiedyś fragment prozy Witolda Gadowskiego, w którym opowiadał on o swojej wizycie w domu generała Kiszczaka. Było prawie tak samo wróćcie do tego fragmentu, sami się przekonacie. No, ale idźmy dalej, bo najlepsze jeszcze przed nami.
Wobec tego – oświadczyłem – nie mam nic więcej do powiedzenia. Czy uważa pan, że aby wszcząć poszukiwania Livingstone’a powinienem pojechać bezpośrednio do Afryki?
Nie. Chciałbym, żeby pan najpierw pojechał na inaugurację Kanału Sueskiego, a potem dalej wzdłuż Nilu. Słyszałem, że Baker ma zamiar udać się do Górnego Egiptu….Potem może pan przy okazji udać się do Jerozolimy. Słyszałem, że kapitan Warren robi tam jakieś ciekawe odkrycia. Następnie uda się pan do Konstantynopola i doniesie nam pan szczegóły o napiętych stosunkach pomiędzy sułtanem a kedywem.
Następnie – cóż ja tu jeszcze miałem, aha – mógłby pan właściwie zwiedzić Krym i tamtejsze, stare pola bitew. Dalej pojedzie pan przez Kaukaz nad Morze Kaspijskie, podobno jest tam jakaś rosyjska ekspedycja, która wybiera się do Chiwy. Stamtąd pojedzie pan przez Persję do Indii. Mógłby napisać pan interesującą korespondencję z Persepolis. Bagdad jest blisko pańskiej drogi do Indii; a może by pan tam pojechał i napisał coś o linii kolejowej w dolinie Eufratu? Po Indiach może Pan wyruszyć na poszukiwanie Livingstone’a. Prawdopodobnie Livingstone będzie już w tym czasie w drodze do Zanzibaru; gdyby się okazało, że tak nie jest, jedź pan w głąb kraju i znajdź go jeśli żyje. Wydostań pan wszelkie możliwe informacje o jego odkryciach; jeśli przekona się pan, że nie żyje, musi pan przywieźć możliwie pewne dowody jego śmierci. To wszystko. Dobranoc i Bóg z Panem.
Dość. Za chwilę coś mi pęknie w mózgu. Jak widzimy tradycja robienia z czytelnika idioty jest starsza niż nam się wydaje i wcale nie zapoczątkowali jej „nasi” dziennikarze. Stanley nawet się nie wysila tak jak Gadowski, żeby nadać swojej relacji choć pozory prawdopodobieństwa, on wie, że jeśli cokolwiek zostanie napisane w New York Herald to będzie to po prostu uznane za prawdę. Poszukiwanie biednego, schorowanego staruszka w Afryce, a wcześniej zwiedzanie Egiptu, Krymu, Persji i Bóg wie czego jeszcze. Livingstone został odnaleziony w roku 1871, wtedy przynajmniej ukazała się w New York Herald relacja z tego odnalezienia ze słynnym zdaniem: Pan Livingstone, jak sądzę, zdaniem które weszło do kanonu i które powtarzają różni durnie uczący biednych studentów pisania, dyplomacji i czego tam jeszcze chcecie. Ja, przy całym swoim uporze, nie mam nawet siły sprawdzać jak było naprawdę. To zdanie mi wystarczy: Prawdopodobnie Livingstone będzie już w tym czasie w drodze do Zanzibaru. Mówi to właściciel wielkiej nowojorskiej gazety do swojego człowieka, który przybył doń właśnie z relacją z wojny hiszpańskiej, gdzie odbywają się rzezie o jakich do dziś nikt nie słyszał.
Warto byłoby poznać prawdziwego bohatera tej hucpy czyli tego Murzyna, który nadawał do Nowego Jorku informacje o miejscu i stanie zdrowia Livingstone’a, agenta brytyjskiego rysującego mapy wschodniego wybrzeża Afryki. Opis samego znalezienia tego, tak zwanego doktora musicie sobie przeczytać sami, bo ja nie mam siły cytować go w całości, ani nawet we fragmentach.
Warto może zastanowić się dlaczego Livingstone miał być odnaleziony dopiero w roku 1871. Co takiego miała zasłonić ta informacja, z której zrobiono aferę większą niż z Drefusa. Być może chodziło o Sobór Watykański I, a być może o wojnę Prus z Francją. A być może Livingstone miał po prostu zasłonić szpiegowską wyprawę Stanleya na wschód. W końcu w tej epoce nie było telefonii komórkowej. Na pytanie: gdzie jest Stanley Bennett mógł zawsze odpowiedzieć: szuka Livingstone’a, a gdyby ktoś drążył temat i dociekliwie zauważył: no, ale przecież widziano go w Indiach? Bennett mógłby wzruszyć ramionami i sięgnąć po kolejnego drinka.
Myślę, że to, co tu napisałem to początek nowej gałęzi wiedzy, która zwać się powinna „demaskacja wielkich oszustw prasowych i ich funkcji w XX wieku”. Ciekawe tylko kto poprowadziłby takie zajęcia? Z pewnością nie redaktor Gadowski, bo on jest szczerym wyznawcą Henry’ego Mortona Stanleya i widać to w każdym napisanym przez niego słowie. Może Lisicki? Też chyba nie, bo on za często używa wyrazu „mniemam”. Pasowałby Braun, ale on z kolei nie jest dziennikarzem. Właściwie tylko jedna osoba nadawała by się do tego, mam na myśli autora tej antologii gdzie znajduje się tekst Stanleya, mam na myśli Egona Erwina Kischa. To jest propagandysta całkowicie pozbawiony złudzeń, a swoje kłamstwa buduje tak fantastycznie, że nikt nie ma z nim szans. Kisch już na samym początku, we wstępie poprzedzającym tekst Stanleya pisze nam:
…Stanley nigdy nie widział Livingstone’a. Również Emir Pasza, którego Stanley uratował rzekomo 17 lat później w Equarteur, zaprzecza temu stanowczo.
No widzicie, a Kisch nie musiał wcale oglądać pułkownika Alfreda Redla, żeby napisać artykuł o nim i jego zdradzie. I tu się właśnie zaznacza różnica warsztatowa pomiędzy nim a Stanleyem. Jest jednak jeszcze jedna różnica, i ta wypada zdecydowanie na niekorzyść Kischa. „Prager Tagblatt” to jednak nie „New York Herald”. Nakład niweluje jakość i nic na to póki co nie poradzimy. Możemy się tylko cieszyć, że nakłady naszych periodyków opinii są jeszcze mniejsze. I oby tak pozostało.
Żeby wprawić Was w jeszcze lepszy nastrój, zachęcam Was do obejrzenia dwóch filmów pod tytułem The House of Rothschild, które znajdują sie na chomikuj.pl jeden pochodzi z roku 1936 a drugi z 2002, nasz kolega Andrzej A., oglądał je wczoraj i mówi, że są wstrząsające. Niestety nie ma polskiego tłumaczenia, ale i tak życzę Wam miłego odbioru. No i zapraszam na stronę www.coryllus.pl gdzie trwa wielka, wrześniowa promocja Baśni jak niedźwiedź. Tom I i tom amerykański kosztują tylko 40 złotych plus koszta wysyłki.
Jak Stanley był na Zanzibarze to pogryz(a)ł czerwone małpy 😉
Oba fimy są na youtube. Błądny rok. Nie 1936 a 1934.
Koordynaty na „Szakala” i Kiszczaka „znalazl”. To pewnie i Livingstona tez znajdzie. Nawet po tylu latach.
Dobra robota, Panie Gabrielu!
W filmie „Angielski Pacjent” pięknie jest pokazana romantyczna robota Królewskiego Angielskiego Towarzystwa Geograficznego, wśród amorów i niewinnego sporządzania map wyraźna misja dokładnego obejrzenia oczami agentów tego co się dzieje na zadanym terenie.
Ze względu na jednego z aktorów film obejrzałam chyba ze 6 razy.
Przypomniała mi się anegdota o zachowaniach dam, kiedy Sienkiewicz publikował w odcinkach, w gazecie swoje „Ogniem i mieczem”, damy prosiły autora żeby nie „zabijał Bohuna”, no więc mam też do Coryllusa taka prośbę zostaw już tego Gadowskiego. Masz Coryllusie rację, ale go zostaw.
https://www.youtube.com/watch?v=MqCTvW5URfY
The House of Rothschild na YT. Film jak film; 1934. Ale za to komentarze!
no a jak ma sie do tego nasz r kapuscinski… jezdzil, bywal, pisal (pieknie)… klasyka
No podobno z tym Kapuścińskim to też nie tak …pięknie, ale nawiązując do tekstu Coryllusa to może Kapuściński wpisywał się w …klasyczny (standard j.w/w E.Kisch.)
Mariusz Szczygieł … Stasiuk jeżdżący po zakamarkach europy , gdzie dziabeł mówi dobranoc …. To wszystko podróżnicy ….
stasiuk mnie zaskoczyl… na +… znam tylko taksim… ale tez znam mala troche balkany I okolice… jego pisanie przypomina dawnych 'jugoslowian’ literatury brutalnej
Proszę Pana – my nie o tym piszemy .
Dobranoc wszystkim .
Czy pan się dobrze czuje?
zdaje sobie sprawe… mysl uboczna niekontrolowana, choc wsyszla ze skojarzenia… czuje sie ok, choc lekko zlinczowany
mam nadzieje, ze nie obrazilem nikogo
by
Dobranoc za chwile, jeszcze tylko powiem, ze w ostatnim Biuletynie PRP nr 344 (google:wicipolskie.org) w liście dziadka do wnuczka (s.10 – 11) , dziadek wyjaśnia wnukowi nasze polskie edukacyjne kłopoty, wyjaśnienia ozdabia przykładami i przywołuje informację, ze Albrecht Hohenzollern wymyśla skok na kasę, dla zagrabienia pieniędzy powołuje nową religię w 1517 roku – Luter.
Dobranoc.
A cóż ten Gadowski zrobił że jedzie tak Pan po nim, myślę że trzeba przedstawić argumenty a nie tylko wyzwiska
Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.