Paweł Jasienica napisał kiedyś, że człowiek jest niewolnikiem przywileju. On to odniósł co prawda do szlachty w Polsce, co akurat w tym przypadku sprawdzało się średnio, ale myślę, że zasada ta ma liczne zastosowania, choć jest trochę nieprecyzyjna. My będziemy omawiać ją dzisiaj, w odniesieniu do innych niż szlachta grup i do innych obszarów. Do rynku książki, a może ściślej do rynku książki poważnej – naukowej i naukę popularyzującej. Pokusa, by sprzedawać coś na preferencyjnych warunkach, to znaczy, by ze sprzedaży wyeliminować ryzyko, jest nie do zwalczenia. W zasadzie bez przerwy duże grupy ludzi, posiadające niezasłużony wcale dostęp do kanałów dystrybucji próbują ją ustawić tak, by zawsze im się udawało. To znaczy, by nie było ryzyka, a były pieniądze. To zawsze prowadzi do tego samego końca – do likwidacji wartości i jakości największej, o którą w istocie wszyscy zabiegają, a którą nie są pieniądze – do likwidacji czytelnika. Na uniwersytecie, gdzie produkuje się treści naukowe i popularyzatorskie problem ten jest niedostrzegalny, albowiem każdy wie, że zawsze można coś wcisnąć studentom. Nakłady są niskie, a cała rzecz polega na tym, by dostać dotację. To jest jednak optyka fatalna, bo myśląc w ten sposób zamieniamy się w mrówkę, która widzi mrowisko od środka. Tymczasem życie mrówek nie zależy od nich samych, ani nawet od królowej, która mrowiskiem rządzi. Ono zależy od szeregu czynników znajdujących się poza mrowiskiem, czynników, których mrówka nie widzi, albo ich istnienia nawet nie podejrzewa. Która mrówka przypuszcza, że istnieje takie ustrojstwo jak mrówkojad? Żadna. Nie potrafią sobie tego nawet wyobrazić biedne mrówki, a on istnieje przecież realnie.
Kluczem do zrozumienia wszystkiego jest pojęcie hierarchii. Są hierarchie, w których najważniejsze są kwestie estetyczne, są inne, gdzie istotne jest na ile deklaracje sprzęgnięte są z funkcją aktualnie wykonywaną i są hierarchie tajne. Rządzi nimi pewna mechanika, którą bardzo łatwo zaobserwować. Łatwo też zrozumieć, posługując się pojęciem hierarchii na czym polega tani, pochłaniający minimalne koszta podbój. Na podmianie hierarchii tak, by nikt tego nie zauważył, albo by uznał, że ta podmiana jest dlań bardzo korzystna. I tak na wyższych uczelniach w Polsce i nie tylko w Polsce uznano, że system boloński jest bardzo korzystny, a system dotacji wydawnictw jeszcze korzystniejszy. Pojawił się jednak problem – kto będzie dzielił kasę? Problem ten w istocie wygląda inaczej i opisuje się go inaczej. Nie chodzi bowiem o to, kto dzieli kasę, ale jaki jest czas połowicznego rozpadu hierarchii. Ktoś powie, że bredzę i pożyczam pojęcia z zakresów nie dających się zastosować w biznesie i naukach humanistycznych. Otóż nie. Mechanika hierarchii, ich rozpadu, podmiany i w ogóle całej tej żonglerki, której celem jest opanowanie ośrodków propagandy i uwiarygodnienie ich za wszelką cenę wygląda następująco. Ustabilizowana hierarchia, zostaje unieważniona, albo staje się na tyle niewydolna i obciążająca budżet organizacji, która ją finansuje, że trzeba coś zrobić. Pojawiają się propozycje i one są dyskutowane. Wygrywa – taka sugestia – zawsze ta opcja, która jest najsilniej promowana z zewnątrz i która jest elementem polityki globalnej jakiejś organizacji. Opcje inne, promowane przez organizacje lokalne, na przykład państwo polskie idą w odstawkę, choć przecież to państwo polskie finansuje akademię. To nie ma znaczenia, bo państwo ma zasięg lokalny, a ludzie zamierzający podmienić hierarchie w ośrodkach propagandy nazywanych uniwersytetami, robią politykę globalną. Mają po temu stosowne narzędzia, które – niczym mrówkojad dla mrówek – są dla lokalsów nie do wyobrażenia. Pierwszym celem jest właśnie hierarchia akademicka, która ulega połowicznemu rozpadowi. To znaczy ja tak to opisuję, bo wydaje mi się to nie dość, że malownicze, to jeszcze precyzyjne, ale każdy może to sobie nazywać po swojemu. Najpierw mamy konflikt pomiędzy starymi a młodymi, ci drudzy wygrywają rzecz jasna, ale to nie koniec. Grupa, która zwyciężyła różni się co do postrzegania misji i dzieli się na kolejne grupy – przyjmijmy, że na tę lansującą politykę i propagandę lokalną, czyli szukające swojej szansy we współpracy z władzą, która propagandę finansuje jawnie oraz na tę, która ma poparcie organizacji globalnych. Te ostatnie wiedzą, że ich celem jest unieważnienie polityki państwa finansującego uniwersytet i działają jak mrówkojad. To znaczy są niewidoczne, ale skuteczne. Grupy, które wymieniłem zwalczają się i opluwają nawzajem, ale tak naprawdę nie chcą zrobić sobie krzywdy, przynajmniej nie na tym etapie. Trzeba jednak mieć świadomość, że organizacje globalne nie mogą, z istoty, traktować serio organizacji lokalnych, bo cel ich misji nie zostanie osiągnięty. Tak więc sojusz finansowanych przez państwo propagandystów z tytułami profesorskimi i takich samych propagandystów finansowanych przez Sorosa czy kogo tam chcecie, jest sojuszem mrówek, które zdobyły zaufanie tego dziwnego i lepkiego tworu, który się nagle w mrowisku pojawił. Tym tworem jest język mrówkojada, którego mrówki nie widzą i nawet nie podejrzewają jego istnienia. On jest poza ich percepcjami. Podobnie jak poza percepcjami elit międzywojennych był obóz koncentracyjny Auschwitz. Nikt, póki się tam nie znalazł, nie mógł go sobie wyobrazić. Nikt też nie przypuszczał, że do takiego miejsca można zapakować ludzi na stanowiskach, z wyższym wykształceniem w dodatku.
Wracajmy jednak do naszych hierarchii. Obydwie wymienione grupy rozpadają się połowicznie. Osią rozpadu jest relacja z odbiorcami treści, których dla uproszczenia nazwiemy czytelnikami, choć nie zawsze nimi są, czasem są słuchaczami. Grupa wspierająca państwo i lokująca w państwie swoje emocje oraz plany wyodrębnia spośród siebie najmędrszych i obdarza ich różnymi przywilejami, czyli pozwala im pracować i żyć, bez ponoszenia ryzyka. Na przykład ryzyka sprzedaży swoich książek. Ponieważ państwo lokalnie ma najlepsze możliwości promocji i dystrybucji, wszyscy propagandyści chcą być zaliczeni do tej grupy. Ona jednak nie może być liczna, bo koszta są zbyt duże, a poza tym sporą rolę zaczyna odgrywać w tym podziane indywidualna zawiść. I tak nasze państwo lansuje jednego tylko historyka, którego postawiło poza zasadami rynkowymi – jest nim profesor Andrzej Nowak. Widząc tę jego super pozycje, inne związane z państwem grupy propagandystów natychmiast rozpadają się połowicznie, szukając budżetów, a także wykluczając spośród siebie tych, którzy w ich mniemaniu nie zasłużyli na przywileje i muszą żyć w piekle rynku, gdzie jest ryzyko, gdzie są czytelnicy i gdzie nikt nikogo nie szanuje. Krańcem połowicznego rozpadu hierarchii lokalnych propagandystów jest wytrzymałość budżetu państwa przeznaczonego na propagandę. Trochę inaczej jest w tej drugiej grupie, rzekłbym, że bardziej dziko. Tam hierarchia degeneruje się według nieznanych zasad, albowiem budżet jest większy i cele są poważniejsze. Ja nie wiem jak dokładnie wygląda ten proces degeneracji i wyodrębniania się coraz mniejszych grup, ale zasada połowicznego rozpadu różnych prymitywnych hierarchii opierających swoją strukturę o kwestie naturalne, na przykład występowanie jakiegoś, stanowiącego podstawę bytu grupy, gatunku zwierząt, wygląda zwykle tak samo. Jeśli kurczy się owa podstawa, to znaczy jest mniej jedzenia, albo zdobycie go staje się utrudnione z nieznanych przyczyn, hierarchie ulegają degeneracji i dostęp do tej najważniejszej jakości zyskują ludzie najbardziej bezwzględni. Potem oni także dzielą się na pół i w jednej grupie mamy tych, co nigdy nie zdecydują się spróbować ludzkiego mięsa, a w drugiej tych bardziej zdecydowanych. Nie wiem, jak jest dziś na polskich uczelniach i jakie są kryteria połowicznego rozpadu hierarchii, ale myślę, że oni są już o krok od ludożerstwa.
Tak jak napisałem na początku, podstawą tych wszystkich podziałów jest oszukana misja i źle rozumiana jakość. Nie pieniądze są bowiem wartością najwyższą, a czytelnicy i słuchacze. Ludzie zarządzający jednak systemem uważają, że jest inaczej, albowiem człowiek, nawet dobrze wykształcony i bardzo kulturalny jest bezradny wobec leżących na stole siedmiuset złotych. Prawo to działa zawsze, a wobec tego człowiek, także ten kulturalny i wykształcony, próbuje usunąć pośredników spomiędzy siebie i tych siedmiu stówek na stole. Dostaje jeszcze na to gwarancje, czy to od urzędników państwowych, czy od organizacji globalnych, że tak właśnie ma być, że czytelnik i rynek gdzie sprzedawane są publikacje jest niepotrzebny, albowiem jedna i druga organizacja potrafią utrzymać swoich propagandystów i zapewnić im spokojne i dostatnie życie.
Mówię to wyraźnie, żeby mi potem ktoś nie powiedział, że nie ostrzegałem – obudzicie się w piekle. Niestety misja jest ważniejsza i ludzie są ważniejsi. Żadna organizacja kościelna, czy to klasztor czy to uniwersytet, kiedy jeszcze był organizacją kościelną, nie dostawał pieniędzy i nie dostawał w prezencie ludzi. Organizacje te musiały jedno i drugie zdobyć w trudzie i z wielkim wysiłkiem. To zaś co się odbywa dziś, po połowicznym rozpadzie środowisk akademickich, daje się wprost opisać tak jak wyżej – wiara mrówek w to, że język mrówkojada, lepki i słodki, jest autostradą do lepszego świata. Wierzcie w to dalej. Powodzenia.
Jeśli mógłbym do czegoś porównać to co dzieje się teraz w zakresie promowania treści naukowych i ich popularyzacji, użyłbym swojego starego i wyświechtanego już dobrze przykładu – w podobny sposób zlikwidowano rynek sztuki czyniąc go polem żeru spekulantów i oszustów. Najpierw unieważniono odbiorcę, a potem twórcę. Dziś podobne rzeczy dzieją się na uczelniach. Najpierw unieważnia się studentów, a potem przyjdzie kolej na pracowników naukowych. Kadry zaś zasilane będą poprzez kooptację ze środowisk od akademii dalekich. Jeśli ktoś nie wierzy, że tak będzie niech przypomni sobie jaką funkcję na SWPS piastuje Szymon Niemiec – jest kierownikiem Biura karier. Gamoń, który nie potrafi literalnie nic, po prostu nic został, w przytomności ludzi z dyplomami postawiony na kluczowym stanowisku i teraz ci, co go tam postawili będą decydować, kto jest a kto nie jest fajny. Mechanika połowicznego rozpadu hierarchii działa.
Zapraszam na stronę www.prawygornyrog.pl
Miesiecznik Playboy (podtytul: prowokuje do myslenia) zmienia sie z pisma bulwarowego w coraz bardziej ambitne wydawnictwo. Zdaje sie, ze teraz ma byc mniej golizny itd. i jak tak dalej pojdzie, to wkrotce zawartosc Playboya bedzie sie skladac glownie z rozpraw filozoficznych, z niewielkim dodatkiem kolorowych zdjec. Nowa redaktorka polskiego wydania to jest jakas 27-letnia kobieta, ktora zastapila na tym stanowisku oblesnych facetow. Pisze o tym dlatego, bo tak sobie mysle, ze skoro od jutra w kioskach bedzie mozna kupic numer, w ktorym wystepuje pani Michalina Olszanska, a studiowala ona w Akademii Teatralnej mieszczacej sie w budynku d. Collegium Nobilium w Warszawie, to czy mozna traktowac tego typu publikacje jako liczace sie w karierze do uzyskania pozniej tytulu doktora sztuki aktorskiej albo profesora? Trzeba by zapytac ministra Gowina.
Ja nie wiem. To jest próba przejęcia rynku przez siły ciemności. Mam na myśli rynek treści umownie zwanych akademickimi
Przykład juz mamy. Wszystkie wydania Długosza są sfałszowane. A na uniwersytetach uczą się z fałszywek od ponad 150 lat
a czym się różnią od oryginału?
Co do sytuacji na uczelniach, presja finansowa w połączeniu z demografią sprawiają, że przyjmuje się osoby takie jak znajoma studentka prawa, przekonana o tym, że prawicę w parlamencie stanowią osoby praworęczne a lewicę leworęczne. Będzie wesoło.
Nie wiem, czy dobrze rozumiem intencję wpisu, ale łączenie p. Andrzeja Nowak z jakimś mitycznym „uniwersytetem” jest błędem myślowym albo umyślnym nadużyciem. Z uniwersytetem ma on tyle wspólnego, że jest w jednym z nich zatrudniony, ale promują go centra dyspozycyjne zupełnie inne.
Bardzo żałuję doprawdy, że nie zrozumiał pan tekstu i wziął zawarte w nim treści za jakąś osobistą wycieczkę. Nie potrafię jednak panu pomóc
Tym,
http://kronikihistoryczne.blogspot.com/2019/06/volumina-legum-o-prawach-przed-religia.html
Przedpiekło – limbus inferni
Notka w mojej opinii dobrze charakteryzuje sytuację w obrębie nauk humanistycznych i społecznych. Ale to tylko część akademii. Druga część to nauki ścisłe i przyrodnicze. Nie jestem pewien, czy opisana mechanika do niej pasuje. Większość dzieł humanistów (także tych o niezaprzeczalnej wartości naukowej) jest skierowana na rynek lokalny (bez względu na to, kto ich finansuje – państwo czy organizacje globalne). W dodatku może być czytana ze zrozumieniem przez szerokie rzesze odbiorców i może jakoś tam na nich oddziaływać (stąd ich funkcja propagandowa). Prace z dziedziny nauk ścisłych i przyrodniczych, jeśli mają jakąś wartość naukową, znajdują odbiorców na całym świecie. Ale nie każdy może je czytać ze zrozumieniem, no i w większości przedstawiają znikomą wartość dla politycznych i społecznych macherów. Obecnie Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego ze swoimi hunwejbinami próbują zdeformować polską naukę w sposób zdumiewający. Chce przymusić polskich humanistów do produkcji dzieł na eksport, co musi się skończyć się katastrofą. Żeby było śmieszniej, nawet gdyby ograniczono to wymaganie tylko do drugiej części akademii, było by co robić. Zaniedbania w tym względzie gromadziły się przez długie lata. Jeśli chodzi o pieniądze, to sądzę że w przypadku humanistów nie odgrywają one kluczowej roli. Za pieniądze wydane na jeden synchrotron państwo mogłoby sfinansować tysiąc Nowaków.
Hierarchia jest potrzebna do działania wszystkich instytucji, a najbardziej jest ona widoczna w trzech najstarszych instytucjach naszej cywilizacji: armii, kościele katolickim i uniwersytetach. Te trzy instytucje są bardzo podobne jeżeli chodzi o drogę awansu. Najpierw biega się po poligonie z plecakiem aby później można zostać generałem. Trzeba być najpierw być klerykiem aby zostać biskupem i doktorantem aby po 30 latach zostać profesorem. Kilkanaście lat w hierarchicznej instytucji tak kształtuje ludzi (łamie im kręgosłupi i inne możliwe do złamania wlasne poglądy), że kiedy w końcu ktoś dochodzi do szczytów jest taki sam jak jego poprzednicy i zainteresowany w kontynuowaniu hierarchi, a nie zmianach.
Nie we wszystkich instytucjach jest prosto wstawić ludzi z boku. Na przykład w mojej korporacji aby zostać zwyczajnym trzeba przejść kilkadziesiąt tajnych głosowań, czasami w germiach kilkudziesięcioosobowych jak Rady Wydziału czy Senaty uczelni. To nie jest takie proste wstawianie swoich ludzi jak pisze Coryllus. Zawsze można każdego w tajnym głosowaniu „uwalić”, a uzgodnienie z kilkudziesięcoma ludzimi jak głosować jest praktycznie niemożliwe. Zresztą w rozmowie powiedzą TAK, a nacisną przyciśk do głosowania na NIE. Przykład doradcy PAD dr hab. Zybertowicza pokazuje, że łatwiej jest kogoś zatrzymać niż awansować.
Dziś sami pracownicy uniwersytetu, którzy chcą coś więcej robić niż wykładać i wyrabiać punkty, wprost mówią, że na uniwersytecie wyrabiają pensum a prawdziwą myślą zajmują się pismach czy jakiś stowarzyszeniach.
Poza tym sądzę osobiście, że większość obecnie powstających książek z kręgów uniwersyteckich to nudziarstwo, język suchy, wszystko bez płynnego zadziornego języka. W tym nudziarstwie są kształceni młodzi doktoranci. Wolę dlatego książki popularyzatorskie.
Dziwię się też, że angielscy uniwersyteccy historycy i amerykańscy piszą takim lekkim stylem. Jak to się ma do kreowania rynku i wpływania na społeczeństwo przez taki styl nie wiem. To kwestia do przemyślenia.
A Szymonowi Niemcowi się udało!
W USA i GB to jest element agresywnej propagandy podboju kulturalnego
Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.