lis 262022
 

Prawdziwe umiejętności są nieprzekazywalne. To zaś oznacza, że nie można o nich gawędzić niezobowiązująco, można je tylko demonstrować. Takie demonstracje zaś, zbliżające się w końcu do granic doskonałości, powodują kilka rodzajów dyskomfortu. Po pierwsze człowiek, który potrafi coś robić czuje się niezrozumiany i niedoceniony, bo jedynymi osobami, które mogą go docenić są jemu podobni, ale oni mają inną metodę i inne rzeczy wychodzą spod ich ręki. Poza tym sami chcieliby być docenieni. Taki moment przychodzi, wierzcie mi, nawet jeśli ktoś przez całe życie traktował te sprawy lekko, w pewnym momencie pragnienie to spada na niego jak cegła z rusztowania. Kolejny rodzaj dyskomfortu dotyczy publiczności, która widząc efekt pracy, oczekuje, że wyniknie z tego coś jeszcze, jakaś moc się uwolni i świat wokół stanie się inny. Tak się jednak nie dzieje, a w związku z tym znudzona publiczność porzuca widowisko, które ją do tej pory pasjonowało i szuka czegoś innego. Dodam jeszcze tylko, że czasem porzuca je z żalem, ale czuje taki przymus, albowiem – z punktu widzenia publiczności – nic się nie dzieje. A kiedy się dzieje? W czasie popisów gawędziarskich, które markują przekazywanie lub demonstrowanie umiejętności. Tam jest ten moment, kiedy powstaje złudzenie, że można kogoś czegoś nauczyć naprawdę, opowiadając mu co i jak robić i jak ma wyglądać efekt. To się zawsze kończy katastrofą, ale publiczność uczestniczy w seansie spirytystycznym, którego efektem ma być wywołanie autentycznego ducha, żyje więc nadzieją. Duch jest zawsze oszukany, ale od czego są prowadzący ceremonię wywoływania? Im większe szarże i mniejsze umiejętności za nimi stoją tym wrażenie, że zaraz wyjdzie duch zza jakiejś kotary jest silniejsze. Ostatnio obserwować to zjawisko mogliśmy w związku z konkursem na nową redakcję obrazu malowanego według wizji siostry Faustyny Kowalskiej, znanego jako Miłosierdzie Boże. Wszystko odbyło się tam według opisanego wyżej przepisu. Ludzie nie byli zainteresowani demonstracją umiejętności, albowiem od dawna zarzucono już wychowanie skłaniające do takich zainteresowań i ekscytacji. Wszystkie zjawiska z dziedziny sztuki, poznajemy sercem, bezpośrednio. To nas prowadzi wprost do zachwytów nad tworami negującymi wszelkie zasady i autonomiczne, twórcze technologie, a także do podobnych zachwytów nad zwykłym szajsem. Tego ludzie gotowi są bronić do krwi ostatniej kropli z żył. Trend jest zdaje się nieodwracalny, albowiem nawet jeśli postawilibyśmy obok siebie Huberta Czajkowskiego, Pawła Zycha i Tomka Bereźnickiego i każdy z nich na oczach publiczności, w czasie krótszym niż piętnaście minut narysowałby coś wielkiego, zaskakującego, dynamicznego i oddziałującego na wyobraźnię tak, jak lecąca z dachu cegła, wywoła tylko zakłopotanie u publiczności nie przygotowanej. Potem zaś pojawi się niepokój, czy aby nie trzeba będzie za to płacić, a jeśli już to ile? Zapewne dużo. I to jest kolejny ambaras. W momencie kiedy ktoś nam mówi, że wyjaśni w krótkich słowach każdemu z osobna i wszystkim razem na czym polega prawdziwa sztuka, ambarasy przeżywane indywidualnie znikają jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Widzów porywa fala uniesienia i czekają oni, aż zapowiedziany duch się pojawi, a ektoplazma zacznie wydostawać się ze ścian i mebli. Zamiast prawdziwej sztuki mamy złotą waginę ustawioną w teatrze i ten niby konkurs na nową redakcję Miłosierdzia Bożego, który jest w istocie konkursem na to, kto w bardziej brutalny sposób zdewastuje swoją wrażliwość i wrażliwość widza. A do zawodów stanęli naprawdę silni mocarze i żaden nie zamierza iść na kompromis. Nie ma miejsca na aluzje, nie ma miejsca na zaskoczenie, na pomysł, nie ma właściwie miejsca na nic, poza przymusem. Publiczność zaś uwielbia przymus, bo uwalnia ją to od konieczności podejmowania decyzji i nazywania własnych emocji, a następnie określania się wobec nich. Przymus to określanie się wobec cudzych emocji, a właściwie wobec tego, co udaje te emocje. Nikt przecież nie wierzy w to, że Karłowicz i ksiądz Henryk Zieliński nie widzą tej nędzy. Widzą, ale uważają, że publiczność musi to połknąć, albowiem takie są wymogi chwili. Dlaczego? Nie wiadomo właściwie. Możemy snuć tylko domysły.

Przypomnę w tym miejscu raz jeszcze casus Stacha Szukalskiego, który rozwala wszelkie dywagacje na temat redakcji tego czy innego tematu oraz narzucanych artystom ograniczeń. Na egzaminie, w krakowskiej ASP, kazano studentom rysować gołą modelkę. I wszyscy rysowali gołą modelkę, z wyjątkiem Stacha, który narysował kolano modelki. I to był jego koniec, choć do akademii oczywiście go przyjęli. Okazało się bowiem, że prawdziwe umiejętności są nieprzekazywalne, a ograniczenia dla prawdziwego artysty nie istnieją. Jednym ograniczeniem są wymagania mecenasa, lub tak zwanych życzliwych doradców. Co można obserwować w twórczości Szukalskiego, który wkroczył w pewnym momencie na kilka ścieżek obłędu i błędu naraz. Co nie zmienia faktu, że był artystą prawdziwym. Zostawmy już jednak te poważne tematy i zajmijmy się czymś lżejszym. Obejrzałem sobie wczoraj film, który wszyscy znają, a ja go wcześniej nie widziałem. Mam na myśli komedię Listy do M. Od razu pomyślałem, że będzie wojna, albowiem produkcje w tym duchu, na tym poziomie emocjonalnego oszustwa i złej woli, realizowane były przed wojną. Miały one świadczyć o tym, jak każda propaganda, że kraj rozwija się szczęśliwie i wszystko idzie ku lepszemu. Było na odwrót. Żadne z pokazywanych w tych filmach zachowań emocji i towarzyskich schematów nie miały potwierdzenia w rzeczywistości. Były tylko wymysłem scenarzystów, którzy za pomocą tych fikcji leczyli jakieś własne frustracje. Z tymi całymi Listami do M. jest dziś identycznie. Pomyślałem też, że brakuje tam tylko Wojciecha Szczęsnego, bramkarza reprezentacji narodowej, który siedząc na ławce i zajadają proteinowe batony, dzieliłby się z nami wiedzą na temat technik bramkarskich pozwalających pokonać wszystkich napastników. Prócz niego bowiem były tam wszystkie oszukane, fatalne, żenujące i głupkowate schematy, jakie od początku polskiego kina eksploatowano. Myślę też, że kiedy nasza reprezentacja wróci z Mundialu, z nosami na kwintę, nie pozostanie im nic innego, jak tylko zaangażować się do produkcji komediowych, razem z Karolakiem. W końcu w reklamach już grają, a czym się te filmy różnią od reklam? Pozostaje nam mieć tylko nadzieję, że nikt nie każe im w tych produkcjach oceniać malarstwa religijnego i w ogóle czegokolwiek z tej dziedziny. Mam też nadzieję, że nikt nie każe im mówić o piłce, choć tu już pewności nie mam. Może się okazać, że każdy z nich zostanie wybitnym ekspertem od strzelania goli i będzie uczył innych, jak mają to robić, żeby odnieść prawdziwy sukces, a wszystko w cenie biletu do kina. No, ale na razie niech nam te lęki nie spędzają snu z powiek. Oto bowiem od wczoraj mamy w sprzedaży produkt, z którym dyskutować się na szczęście nie da. Można tylko milczeć i podziwiać.

https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/dobre-czasy-jak-zarobic-w-sredniowieczu-autor-pawel-zych/

  3 komentarze do “Czy Wojciech Szczęsny zagra w dokrętce filmu „Listy do M.”?”

  1. idealne podsumowanie tego pożal się Boże malarskiego eventu w temacie Miłosierdzie Boże

    – kto w bardziej brutalny sposób zdewastuje swoją  i widza wrażliwość- .

    zwykłych ludzi to oburzyło, to posługiwanie się NIKIFORYZACJą postaci świętych

  2. „Myślę też, że kiedy nasza reprezentacja wróci z Mundialu, z nosami na kwintę, nie pozostanie im nic innego, jak tylko zaangażować się do produkcji komediowych, razem z Karolakiem.”

    I tu się Pańskie przeczucie rozminęło z rzeczywistością, bo jednak dzisiejszy wynik meczu Polska – AS jako 2:0 dla Polski, skłania do ostrożnego optymizmu.

    Premier M.Morawiecki był przed meczem optymistą, bo prognozował wynik 2:0 dla Polski i okazało się, ze prognoza sie sprawdziła.

    „- Po cichu mam nadzieję, że Arabia Saudyjska swój najlepszy mecz turnieju ma już za sobą. 2:0 i awans jest nasz. Takiego scenariusza bym sobie życzył i tak będę kibicował – podsumował Mateusz Morawiecki.”

    https://www.polsatnews.pl/wiadomosc/2022-11-26/premier-mateusz-morawiecki-typuje-wynik-meczu-polakow-i-awans-jest-nasz/

  3. Stach Szukalski był wielkim artystą? Był epigonem własnego marazmu, wyrazicielem wielkiego zera. Sztuka sprowadzona do psychologii ludzi zarzerajacych się własnymi demaskacjami, echolaliami, upupioną wtornnogebowoscia itp. itd

Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.