wrz 132022
 

Do pewnych wątków i tematów powracam uporczywie. Nawet jeśli są mało widowiskowe i nie eksplodują różnymi smaczkami i zapachami przy pierwszym dotknięciu. Kiedy robiłem górniczy numer nawigatora miał być on w zamyśle poświęcony historii wydobycia surowców w Europie środkowej, głównie na Śląsku. Koniec końców okazało się, że powstał numer o kompetencjach resortów, kluczowych gałęzi przemysłu w Prusach oraz konfliktach pomiędzy władzą branżową a władzą lokalną, pochodzącą z nadania lub wyboru. To wszystko są niezwykle ciekawe i inspirujące wątki, ale nie mają one wzięcia u publiczności, albowiem ta przymuszana jest, niczym psy Pawłowa, to reakcji warunkowych na pewne hasła i obrazki. Kiedy więc mówimy o konflikcie kompetencyjnym pomiędzy władzą lokalną – dziś powiedzielibyśmy samorządową – a władzą kontrolującą z nadania najważniejsze w regionie działy gospodarki, wszyscy ziewają. Choć przecież mogliby się zastanowić, jak to wszystko, co opisałem w tym górniczym nawigatorze, jest podobne do konfliktu pomiędzy rządem PiS, a samorządem Elbląga, który uważa, że władza centralna chce ukrzywdzić miasto, bo nie zamierza doprowadzić drogi wodnej z Mierzei do samego portu. Takich konfliktów w przeszłości było sporo, ale one są nieznane, albo znane i uważane za nudne. Dlaczego? Bo nie ma tła. Ktoś je wymazał, zatarł i pozostawił to, co wydawało mu się najwygodniejsze. Czy w naszej sytuacji to tło jest widoczne? Także nie, albowiem nikt nie wskazuje dość wyraźnie na czym polega konflikt kompetencyjny pomiędzy samorządem Elbląga, a rządem polskim. Zanim przejdę do próby jego nakreślenia, co nie jest trudne, bo w telewizji mówią o tym codziennie, chciałbym powrócić na Śląsk i w krótkich słowach opisać skuteczną organizację rządów pruskich w tej dzielnicy. Jak pamiętamy ojcem pruskiego i śląskiego górnictwa, jego reformatorem i gwiazdą był Fryderyk Wilhelm von Reden. Działał on z mianowania królewskiego i zrobił coś, co dziś wołałoby o pomstę do nieba, a wtedy przyniosło skarbowi, a także samym urzędnikom śląskim krociowe zyski. Otóż Reden stworzył sytuację, pozwalającą uwłaszczać się urzędnikom niższych szczebli administracji górniczej na odkrywkach i szybach eksploatowanych na Śląsku. Dochodziło do prawdziwych patologii, połączonych z fałszowaniem map, przesuwaniem granic posiadłości nie biednych bynajmniej właścicieli. To się teoretycznie nie powinno podobać królowi, ale patrzył on na te praktyki przez palce. Władza bowiem królewska nie może opierać się na jednym tylko filarze, na przykład na kupieckich i bankierskich elitach Wrocławia. Przeciwko tym elitom występowali właśnie urzędnicy Redena, kradnąc przy okazji co się tam dało ukraść i wszyscy mieli królewską kryszę. No chyba, że doszło do naprawdę poważnych nadużyć, wtedy w sprawę wkraczał sąd, przeważnie sąd berliński. Trzecim elementem, który był rozgrywany przez króla Prus, była lokalna arystokracja posiadająca tytuły własności do ziemi pamiętające Fryderyka Barbarossę. Ta arystokracja, między innymi książęta von Pless imponowała Hohenzollernom, a więc otwarty konflikt z nią nie wchodził w rachubę. Można było jednak podgryzać jej pozycję poprzez nowo mianowanych urzędników i różne reformy systemu pozyskania kopalin. Rodzina von Pless, wierna tronowi, nie robiła sobie z tego wiele, albowiem jej legendarne bogactwo i pozycja, a także kontakty światowe powodowały, że mogła się – pardon – postawić pruskiemu aparatowi urzędniczemu, nie tylko ze Śląska, ale z całego królestwa.

Były więc w tym systemie – mówimy cały czas o klimatach śląskich i nowej organizacji życia oraz pracy w tej dzielnicy – cztery elementy: król i dwór, reformujący przemysł urzędnicy, pośrednicy z wrocławskich gildii i arystokracja o potężnych wpływach. Wszyscy reprezentujący te grupy ludzie, byli ze sobą skonfliktowani systemowo, bez możliwości głębokich porozumień, ale system działał i państwo się bogaciło, podobnie jak jego urzędnicy teoretycznie uwłaszczeni na państwowym mieniu.

Jak się sprawy mają kiedy nastała demokracja i rząd, demokratycznie wybrany chce zbudować drogę wodną prowadzącą do ważnego portu w Elblągu? Urzędnicy i lokalne mafie sprzysięgają się przeciwko temu rządowi i występują razem, w najlepszej zgodzie, w obronie demokracji, przeciwko totalitaryzmowi PiS. Powołują się przy tym na zasady, których nikt nie traktuje serio, albowiem pierwsze słowa jakie emitują urzędnicy państwowi, mówiąc o przekopie Mierzei, dotyczą obronnego i strategicznego charakteru inwestycji. Jeśli kwestia jest postawiona w taki sposób, muszą istnieć narzędzia, wymuszające posłuch na samorządach, lekceważących obronny i strategiczny charakter inwestycji. Czy istnieją? Ja tego nie wiem, ale widziałem wczoraj program Łęskiego, gdzie senator PO lamentował, że rząd nie chce dokończyć inwestycji, albowiem domaga się od samorządu partycypowania w kosztach budowy niewielkiego odcinka drogi wodnej prowadzącej do portu w Elblągu. Pan senator, nie zważając na padające wyrazy – strategiczna i obronna inwestycja – domagał się, by rząd w całości sfinansował całą budowę, a następnie pozostawił port w rękach samorządu i pozwolił temu samorządowi zarabiać na rządowej inwestycji i ją kontrolować. W czyim imieniu, że spytam? Takie pytanie wczoraj nie padło, niestety, bo pan Łęski mimo wszystkich swoich starań jest człowiekiem grzeszącym powierzchownością sądów.

Powróćmy na Śląsk i wyobraźmy sobie taką sytuację. Oto Reden spuszcza ze smyczy swoje psy, które ruszają ławą i szukają łupów, od Zgorzelca po Hutę Królewską. Rabują bez opamiętania majątki kościelne, klasztorne, prywatne, gminne, cofając się tylko z lękiem przed tymi gruntami bogatymi w węgiel, gdzie jest wyraźnie napisane, że należą do Hochbergów z Pszczyny. Potem przychodzi do rozliczeń, król wzywa Redena do Berlina, a on mówi, że dogadał się z gildiami wrocławskimi i uważa, że interesy lokalne są o wiele ważniejsze niż kasa królewska, która – co tu dużo gadać – uzurpuje sobie prawo do zarządzania majątkiem śląskim. W sytuacji kiedy istnieje dom panujący, to po prostu zdrada stanu, a pierwszą myślą króla Prus, po wysłuchaniu takiego komunikatu, byłoby aresztowanie Redena i osadzenie go w Moabicie, albo twierdzy w Kostrzynie. Ponieważ nie mamy domu panującego, a żyjemy w demokracji, można się karmić złudzeniem, że samorząd Elbląga broni swojej niezależności. Od kogo? Od rządu polskiego? Czyście ludzie oszaleli? Inwestycje strategiczne państwa i strategiczne resorty muszą pozostawać pod kontrolą państwa, albowiem inaczej przechodzą niewidocznie pod kontrolę innego państwa. I to jest oczywista oczywistość. Telewizja zaś nadaje głupkowate programy, w których prowadzący wdzięczy się do posłanki PiS, ta zaś nie potrafi nazwać rzeczy po imieniu, albowiem musi podkreślić własną wspaniałość, na tle tego dziwnego człowieka z PO, którego wybrano senatorem.

Cała ta histeria zbiega się w czasie z oskarżeniami rządu o działalność agenturalną na rzecz Rosji. Czy w Polsce są w ogóle ludzie potrafiący opisać tę sytuację przejrzyście i porównać ją przy okazji z innymi, podobnymi sytuacjami, których – o czym wspomniałem – było w przeszłości wiele? Niestety nie ma takich ludzi. Dlatego temat jest grzany i ustawiony na fikcyjnym paradygmacie konfliktu rząd – samorząd, w którym samorząd jest postrzegany jako instytucja broniąca słusznej sprawy. Powtórzę, nie można dopuścić do sytuacji, w której rząd, reprezentujący interes i doktrynę państwa, jest rozgrywany przez drobnych oszustów, chamskich propagandystów i dziennikarzy bez pojęcia o niczym.

Żadna reforma nie przebiega bezboleśnie i każda wiąże się z kosztami. Na Śląsku, w początkach XIX wieku koszty te ponosili ludzie nie mający siły, by oprzeć się grabieży mienia w majestacie prawa. Dziś w Polsce rząd ponosi koszty demokracji rozumianej, jako rozgrabianie kraju przez lokalne mafie, działające ze sobą w najlepszym porozumieniu. Nie ma pomiędzy nimi konfliktu, takiego, jaki był pomiędzy Redenem a Wrocławiem, konfliktu, który umacniał władzę królewską na Śląsku. Jest tylko jawne zarzucanie złej woli rządowi, w imię demokracji i jawne oskarżanie tego rządu o działalność agenturalną. Co w mojej ocenie łączy się ściśle. Sądzę, że PiS  musi nauczyć się rządzenia w stylu pruskim, tak jak to bowiem już wielokrotnie pisałem, jedna trzecia kraju to byłe Prusy. I jest w historii tego kraju dość skutecznych, choć nie zawsze dobrych z moralnego punktu widzenia, wzorów do naśladowania. Tym szybciej powinna przyjść na nauka i otrzeźwienie im głębsza jest świadomość, że podobne zasady wobec resortów stosowała PO. Nie wiem, jak tam było w górnictwie, ale wiem z całą pewnością, że w Lasach Państwowych, poprzedni rząd stworzył administracji złudzenie uwłaszczenia na mieniu państwowym. Liczyła się tylko kasa i wpływy do budżetu, reszta była nieważna. To był system deprawujący, którego konsekwencje póki co są i pozostaną nierozpoznane. Brakowało w nim bowiem elementu najistotniejszego w systemie firmowanym przez Redena – sądów w Berlinie. Na tym zakończę.

Jeśli ktoś chce pomóc Władysławie, tutaj jest numer jej konta

Władysława Rakowska

98 1020 1055 0000 9902 0529 0566

  6 komentarzy do “Czy wszystkie polskie samorządy są rzeczywiście polskie?”

  1. właśnie sąd w Berlinie,  Drzymała też tam wygrał, co do grzania publikacji w GW to dla mnie jest tragiczne, że wbrew faktom niektórzy przyklaskują , że tak było i jest.

    czym bliżej zimy tym więcej będzie ataków na rządy w Europie, które po cichu lub jawnie wspierają Ukrainę. Pojawiać się bedzie dużo wcześniej nieznanych dokumentów itp , ludy Europy też się będzie podburzać przeciwko rządom, tylko po załamaniu się koalicji wspierajacej Ukrainę, Rosja może przyklepać zwycięstwo. Przyklepać propagandą i poparciem wystraszonych mieszkańców UE

  2. kiedy w latach 90-tych , w czasie wyborczym, przejeżdżało się przez Elbląg ową słynną /czekająca na remont/ ulicą Grunwaldzką ,  to pamiętam rzucające się w oczy nazwisko Gintowt – Dziewałtowski /jeśli mnie pamięć nie myli/, zdaje się miał hasło przekopu Mierzei, no to przez 30 lat od tamtych haseł, mógł powstać niejeden projekt zagospodarowania przekopu, pomyślany tak …. żeby było … demokratycznie i samorządowo

    samorząd to ma tylko we łbie podatki od deszczówki i ….miejsce na listach wyborczych

  3. czyli co nie międzynarodówka ale tym razem europonarodówka a w tle walka  o ciepło w domu – zobaczymy

  4. Dzień dobry. Analogia częściowo tylko dobra, nie bowiem ani gildii wrocławskich ani rodziny von Pless. Tak naprawdę chyba lepiej byłoby to wytłumaczyć na przykładzie XIX-wiecznej Birmy czy innej Rodezji. Król – wiadomo gdzie, królewski gubernator na miejscu, ponadto lokalne gangi i tubylcy. Wiadomo, że bez podsycania konfliktu między trzema ostatnimi – pierwszy rychło straciłby kontrolę nad całością. Cały czas zatem musiały wybuchać jakieś ruchawki stanowiące pretekst dla czerwonych kurtek żeby przejechały się po terenie i zdekapitowały tego, na kogo był rozkaz. I kraj się bogacił. Aż do zmiany konceptu, który był jednak kosztowny w utrzymaniu. Teraz są samorządy i reszta.

  5. teraz są samorządy i NGO-sy nie wiadomo przez kogo finansowane i jeszcze wczoraj w tv taka oczywistość,  że badania polskim naukowcom finansują Niemcy , niby nic ale ta chęć współpracy jednych i drugich … jakaś taka oczywista, nie zastanawiająca –

  6. społeczność polska w badania Gduli zleconych przez  niemiecką fundację/stowarzyszenie

Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.