W zasadzie tak. Chyba nawet po to są tworzone, by tej logice zaprzeczyć. Ich wartość jednak jest niezaprzeczalna, albowiem, by mogły być uznane za źródła muszą spełnić warunek podstawowy – przekazać chronologicznie poprawny układ zdarzeń. Czyli kłamstwo nie może przemawiać poprzez fakty, musi je wykrzywić, w setce nieprawdopodobnych interpretacji.
Zanim do tego układu czy też ciągu przejdziemy, chciałbym skupić się na pojęciach takich jak realizm i logika właśnie. Na początku XIII wieku, w hrabstwie Tuluzy i na otaczających je ziemiach, bezwzględnymi realistami byli jedynie ojcowie cystersi. Cała reszta łącznie ze św. Dominikiem to mitomani. Hen daleko, gdzieś tam w Paryżu, mieszkał jeszcze jeden realista. Był to król Francji Filip August. Poza tym ludzie, którzy stanęli wobec herezji na miano realistów nie zasługiwali. Nie zasługiwali na nie także ci, którzy pisali kroniki tamtych zdarzeń.
Po dyspucie ze św. Dominikiem i wysłuchaniu jego argumentów, a także dokładnym przyjrzeniu się jego postawie, opaci cysterscy wsiedli na konie i rozjechali się do swoich siedzib. Do papieża zaś napisali, że aby zmierzyć się z herezją należy podjąć dwa rodzaje działań – zwerbować armię, możliwie potężną, a także wymienić wszystkich biskupów na Południu, wszyscy oni bowiem są heretykami udającymi katolików, albo są z heretykami spokrewnieni. Tak było w przypadku biskupa Narbony. Dominik Guzman został przez cystersów nie tyle zlekceważony, co przesunięty gdzieś na tył autobusu, w miejsce, z którego nie widać drogi, ani poboczy. I on się przed tym nie bronił, albowiem wiedział swoje. I krok za krokiem wypracował inną metodologię misji, która, w połączeniu z późniejszymi działaniami przyniosła pewien efekt. Nader skromny, ale wzorcowy. Św. Dominik założył klasztor dla kobiet, które porzuciły herezję i dla kaznodziejów, którzy mieli prowadzić misję wśród heretyków. Jak pamiętamy nie szło to dobrze, a być może nie szło wcale. Miejsce jednak zostało zajęte, istniało fizycznie, było uposażone, to znaczy jego mieszkańcy mieli stały dochód. I – póki co – nikt nie zamierzał na nich napadać, albowiem pozory pokojowego współistnienia musiały być zachowane. Katarzy wszak to dobrzy ludzie, którzy chcieli jedynie pokojowo współistnieć z innymi ludźmi. Współistnieli więc z Dominikiem i jego misją, szydząc z niej niemiłosiernie i naigrywając się z kaznodziejów i samego Guzmana. Teren – podkreślam – a także dochody, były jednak zabezpieczone.
Papież ogłosił krucjatę, a zachęcić mógł do niej żołnierzy tylko poprzez pieniądze i odpust. Okazało się jednak, że drugi po ojcach cystersach realista tamtego świata – król Francji – ani myśli ruszać na tę wyprawę. Jaka mogła być tego przyczyna? Pewnie wiedział coś, czego my dzisiaj nie wiemy. A być może nawet przewidział, jaka będzie sekwencja zdarzeń w najbliższych latach i postanowił zostać w domu. Wyprawa jednak ruszyła. Uczestnikom obiecano 40 dniowy odpust, taki sam, jaki dostawali krzyżowcy w Ziemi Świętej. Każdy zapewne zdawał sobie sprawę, że przez 40 dni nie uda się zająć Langwedocji. Okoliczność ta zaś wymusza następujące wnioski – uderzono w miejsce, które było najlepiej zabezpieczone z punktu widzenia herezji, ale miało pewne braki, niedostrzegalne z wewnątrz. Nie wiemy jakie to były braki, albowiem historia krucjaty jest silnie legendowana. Wiemy, że armia zdobyła Beziers i wymordowała mieszkańców tego miasta, a następnie obległa Carcassonę i wypędziła stamtąd wszystkich heretyków. Tym samym obszar, na którym działała misja Dominika został zabezpieczony, rzec można, administracyjnie. Następnie krucjata w zasadzie uległa rozwiązaniu, a prowadzący ją hrabiowie i książęta z północy rozjechali się do domów wraz z żołnierzami, którzy zaciągnęli się na 40 dni. Na miejscu został Montfort, który za pieniądze żony usiłował jakoś zwerbować innych żołnierzy i utrzymać teren. Współpracował on ściśle z Dominikiem. I stanął, wraz z nim, przeciwko polityce cysterskiej. Dominikowi zaproponowano funkcję biskupa, przesuwając go znów na przód autobusu, żeby widział, co dzieje się w przedniej szybie, ale on odmówił. Postanowił skupić się na misji i kaznodziejstwie.
Równolegle do tych wypadków rozgrywają się inne. Przede wszystkim krucjata, którą ogłosił Innocenty III, która miała odbić Jerozolimę, zostaje przez Wenecjan przejęta. Konstantynopol zostaje zniszczony i ograbiony. Już nigdy nie podniesie się z upadku. Na zachodzie zaś, w roku 1212 rusza wielka muzułmańska ofensywa, której celem jest podbicie Kastylii, a także zajęcie Francji. I to jest zapewne ta okoliczność, której był świadom Filip August kiedy odmówił wzięcia udziału w krucjacie katarskiej. Krucjata przeciwko albigensom jest więc reakcją na przygotowania Maurów do wojny z Kastylią i atakiem na Francję. Dlaczego Maurowie sobie tak śmiało poczynają? Albowiem Aragonia jest najsłabszym ogniwem w chrześcijańskim świecie i współpracuje niejawnie z Arabami i z cesarzem niemieckim.
Kiedy krucjata prowadzona przez francuskich możnych wkracza na Południe, jest to ostatni znak, dla Maurów, którzy muszą podjąć jakieś działania. Jeśli tego nie zrobią, cały misterny plan podporządkowania świata chrześcijańskiego cesarzowi zostanie unieważniony. W lipcu 1212 roku, finansowana z dochodów cysterskich armia chrześcijańska staje do walki przeciwko Maurom pod Las Navas de Tolosa. Bitwa zostaje wygrana, a tym samym przypieczętowany wydaje się los heretyków na Południu. Bo trudno nie wiązać ich aktywności i całej kilkuetapowej operacji przejęcia ludnej, zagospodarowanej krainy z polityką Maurów i polityką Bizancjum. Tak się jednak tylko zdaje, albowiem w rok po Las Navas de Tolosa, do Langwedocji wkraczają wojska aragońskie, prowadzone przez katolickiego króla Piotra. Jest on całkowicie przekonany, że dysponuje siłami, które zmiotą Montforta z powierzchni ziemi i przywrócą na Południu dawne porządki. Dochodzi do bitwy pod Muret. Jest to chyba najbardziej zagadkowa bitwa w całych dziejach chrześcijaństwa. Stoczył ją katolicki król Aragonii walczący przeciwko ludziom papieża, popieranym przez przyszłego świętego, Hiszpana, Kastylijczyka, Dominika Guzmana. Król Piotr zginął w tej bitwie. Montfort, rozbił jego armię i rozproszył miejscowych sojuszników. Dopiero wtedy mógł myśleć o dalszym podboju Południa. Ten zaś nie zakończył się za jego życia, jak pamiętamy, ale trwał aż do czasów poprzedzających likwidacji zakonu templariuszy.
Jak te wypadki oceniają, późniejsze o sto i więcej lat źródła pisane? W ogóle ich nie oceniają, albowiem skupione są na innych sprawach. Oceniają zaś głównie ludzi i ich postawy. Jakich ludzi? Tych, którzy biorą udział bezpośredni w wydarzeniach, czyli Dominika, Montforta, Arnolda Amaury, papieża Innocentego i innych. Nie łączą bitwy pod Las Navas de Tolosa, z wkroczeniem krucjaty na Południe, nie łączą jej także z bitwą pod Muret i upadkiem Konstantynopola. To są zdarzenia omawiane w źródła oddzielnie. Rolą zaś autorów zajmujących się historią jest szukanie połączeń pomiędzy takimi, równoległymi przecież, zdarzeniami. Efekt tych czynności nazywany jest czasem historią alternatywną. My zaś nazywamy ludzi używających takiego określenia obłąkańcami.
W pogadance, którą umieścimy dziś, albo jutro na YT, a dotyczącą tych właśnie kwestii, pomyliłem kolejność bitew, ale mam nadzieję, że zostanie mi to wybaczone. Nigdy nie przygotowuję się do tych swoich wystąpień, zawsze są to improwizacje. Nie mam też kartki, z której mógłbym czytać. Tak więc przepraszam purystów i perfekcjonistów za ten lapsus.
Radzę też dobrze wszystkim, by przeczytali „Żywot św. Dominika”.
https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/zywot-sw-dominika/
Wczoraj przyjechał nakład nowego, specjalnego numeru nawigatora. Poświęcony jest on herezji protestanckiej
https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/szkola-nawigatorow-nr-43-specjalny/
Jeśli możecie wspomóżcie Saszę
https://zrzutka.pl/fymhrt?utm_medium=mail&utm_source=postmark&utm_campaign=payment_notification
Dzień dobry. Każdy chodził do szkoły, choćby tylko średniej, wie, że w tak zwanym obiegu nie ma innej historii poza alternatywną. Dlatego z taką irytacją i drwiną profesorowie akademiccy reagują na głosicieli Wielkiej Lechii (nie tej od pasty do zębów ;-). To po prostu walki frakcyjne, jak między piłsudczykami a bierutowcami. Budżet jest jeden a chętnych wielu. Mi się czasem zdarza porozmawiać z człowiekiem posiadającym dyplom z wpisem „historyk”. Nie mogę się oprzeć wtedy, żeby nie wspomnieć o Pańskiej biografii Ludwika Świętego. Reakcje są takie jakbym proponował bieg nago przez pokrzywy. Kogo to, panie, interesuje…? I to jest w sumie pożyteczne, obraz jest wart tysiąca słów jak mawiają muzułmanie, wiemy już dzięki temu czym jest oficjalna historia w Polsce, podobnie jak dzięki świętym krowom snującym się po przejściach dla pieszych gapiąc się w telefony – czym jest tak zwane prawo, nawet drogowe…
Konstancja Aragońska ,wnuczka AlfonsaVII Imperatora i Ryksy Śląskiej wdowa po krółu Węgier Emeryku (syn króla Beli III) i Agnieszki z Châtillon ( księżniczka antiocheńska, córka władców Antiochii Konstancji i Renalda z Châtillon). Bratem Konstancji Aragońskiej był Piotr II Katolicki poległy w Bitwie pod Muret w roku 1213 . Konstancja Aragońska w 1210 ponownie wyszła za mąż, jej drugim mężem został cesarz Fryderyk Hohenstauf ………….Czyżby logika faktów wskazywała żę mąż „ekumenista arabski” namówił żonę ta namówiła brata no i brat zginął….
No tak, historycy nie wierzą, że kogoś może interesować historia. To samo jest z historykami sztuki. Oni wszyscy chcieliby być finansistami, ale źle wybrali kierunek studiów
No, możliwe, choć w 1213 Fryderyk nie dość chyba jeszcze okrzepł, więc pewnie inni szatani tam byli czynni
Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.