cze 252020
 

Powróćmy na początek do kwestii granic. Postulat podstawowy brzmi – państwa nie istnieją po to, by ładnie wyglądać na mapie i zaokrąglać się wzdłuż gór, a także wpasowywać w doliny rzek oraz przylegać do mórz. Państwa istnieją po to, by chronić kluczowe dla globalnej gospodarki rynki. Państwa są organizacjami zmilitaryzowanymi, kredytowanymi z banku, prowadzącego globalną politykę wymiany i muszą być gwarantami bezpieczeństwa dla tej wymiany. Jeśli nie spełniają swojej funkcji są likwidowane, albo włączane w jakąś większą strukturę.

Opisany wyżej moduł prowadzenia i ochrony dystrybucji i produkcji jest w zasadzie niejawny. Zawdzięczamy to historykom i humanistom w ogóle, którzy – inspirowani przez ludzi i organizacje niezainteresowane popularyzacją tej prawdy – stworzyli taki opis dziejów, jaki znamy. Jest on gorszy od najbardziej prymitywnych gier video i okropnie nachalny. Jednak ilość fanów, jaką ów format zgromadził i tony publikowanych doń instrukcji obsługi, w postaci książek i broszur, powodują, że małe i marne są szanse, na zmianę sposobu postrzegania funkcji państw. Durnie na to nigdy nie pozwolą. No, ale próbujmy.

I Rzeczpospolita chroniła następujące rynki: czerwonego barwnika – rynek ten pokrywał się w zasadzie z jej granicami, zboża, stali i mięsa wołowego. Była także dostawcą, mimowolnie, bo to nie powinno mieć miejsca, taniej i dobrej monety srebrnej, którą masowo z niej wywożono z przeznaczeniem na wojny w Europie Zachodniej. Decyzje zapadające w tych obszarach gospodarki gwarantowały w zasadzie jej bezpieczeństwo. Mam na myśli właściwe decyzje. Te zaś zawsze muszą być poprzedzone rozpoznaniem. Z tym był największy kłopot. Wpływ na funkcjonowanie państwa miały bowiem czynniki pozostające bardzo daleko od jego granic. Ze względu na uciążliwości transportu, odległość i związane z nią niedogodności, konsekwencje wystąpienia owych czynników, były odczuwalne, ale po dość długim czasie. To dawało państwu pewien oddech i czas na podjęcie decyzji. My nie mamy dziś pojęcia, kto w Polsce podejmował złe albo dobre decyzje gospodarcze, bo historyków operujących na poziomie gry Margonem, te kwestie nie obchodzą. Wiemy, że był król i on prowadził wojny, a także zakładał i zamykał mennice, ale ta druga kwestia jest w zasadzie nieciekawa.

Państwo chroniące kluczowe rynki, nie może występować przeciwko innym państwom, innym organizacjom, z samym tylko tym, gołym faktem w ręku. To znaczy, państwo, żeby w sposób realny i właściwy chronić rynek, nie może przypominać gangu Taty Tasiemki. To jest zrozumiałe mam nadzieję. Jeśli bowiem tak się stanie, państwo zostanie po prostu przejęte, a jego szef, czyli szef gangu dostanie kulkę w łeb. Będzie to kara za zdemaskowanie tajemnic organizacji finansowej, która go wynajęła i za pychę. Stąd opisując działania państwa na obszarach gospodarczych, nigdy nie możemy zapominać, że nie funkcjonują one w oderwaniu od doktryny, czyli szczegółowo opisanej misji państwa, w oderwaniu od kultury, czyli wewnętrznej i zewnętrznej propagandy państwowej, zwanej też czasem komunikacją, w oderwaniu od religii wreszcie, która jest podstawą formułowania doktryny politycznej.

Państwo nie działa w próżni, jeśli ludzie podejmujący odpowiedzialność za ochronę rynku, biorący za to pieniądze i korzystający z kredytu, zdecydują się na funkcjonowanie w ramach jakiejś organizacji, muszą mieć świadomość, że stawiają się na celowniku innych organizacji. Konflikty zaś są nieuchronne. Ich gospodarczy charakter zaś, zawsze jest ukryty, w najlepszym razie zawoalowany. To co widzimy zaś na zewnątrz, przypomina wodewil, finał nieszczęśliwego romansu, albo wojnę w imię niezrozumiałych dla niewtajemniczonego obserwatora celów.

Omówię teraz pokrótce sposoby jakimi próbowano wywierać nacisk na I Rzeczpospolitą. Podzielmy je na sposoby zachodnie i wschodnie. Te pierwsze to, jak pisałem wczoraj, tradycja feudalna próbująca podporządkować wielkim rodom produkcję w miastach, dążąca za wszelką cenę do utrzymania przywilejów i podziału stref wpływów na te rodziny, które zgromadziły w swoim ręku nie tylko charyzmaty władzy wynikające z tradycji, ale także charyzmaty pieniądza. Co nie zawsze szło w parze. Europa targana jest wojnami, a utrzymanie trwałego pokoju na dużym obszarze w zasadzie nie jest możliwe. Jeśli akurat nie wojują Francuzi z Anglikami, Niemcy w Italii z Francuzami, Hiszpanie między sobą, to pojawia się jakaś herezja, która demoluje gospodarkę i finanse, trwałych, wydawałoby się organizacji i powoduje upadek starych rodzin, zubożenie klasztorów i temu podobne rzeczy. Można zaryzykować, takie twierdzenie – średniowieczna Europa to kraina mikrorewolucji, które są po prostu podejmowanymi ciągle na nowo próbami zawłaszczenia produkcji i dystrybucji. Tym mikrorewolucjom przeciwstawiają się feudałowie, ale są oni podzielni i nie tworzą żadnej spójnej, kontynentalnej organizacji. Walczą między sobą, a jedyną strukturą, która daje w miarę dobre gwarancje bezpieczeństwa jest państwo zorganizowane przez pomazańca i firmowane, po pierwsze przez Kościół, po drugie przez pieniądz. Państwo takie ma od razu masę wrogów w postaci innych państw, innych banków i innych doktryn. Im większy obszar chce sobie podporządkować sięgając po arsenał środków perswazji, takich jak wspólnota kulturowa, tradycja, dziedziczenie, wiara, w w końcu wojna, tym większych ma przeciwników. Tak kształtuje się polityka, gospodarka i kultura na zachodzie, a afektem tych wstrząsów będzie w końcu taki stan, w których państwo, firmowane przez feudałów dogada się z bankiem. Tym stanem był oświecony absolutyzm – zagrożenie dla Rzeczpospolitej od strony zachodu.

W Polsce i na Litwie nie było mowy o takich wstrząsach, albowiem miejsca na produkcję, wydobycie, transport i życie w ogóle, było mnóstwo. Granica zachodnia była po prostu do pewnego momentu nienaruszalną granicą cesarstwa. Granice północne stanowiły zdobycz wojenną, a wschodnią można wyznaczyć starym szlakiem handlowym znanym jako „Od Waregów do Greków”. Południowa granica była najbezpieczniejsza, bo stał za nią jedyny przez stulecia sojusznik, czyli Węgry.

Ta wschodnia była, jak wspomniałem wczoraj, granicą nowoczesną. Wyznaczała ona także strefę wpływów pomiędzy organizacjami finansowymi z południa Europy, a organizacjami azjatyckimi, dużo bardziej niż europejskie nowoczesnymi i sprawniej działającymi. Granica, ta – wobec obecności po obu jej stronach żywiołu żydowskiego obsadzającego najważniejsze i newralgiczne punkty w dystrybucji wszystkich towarów z północy na południe i z powrotem – była w zasadzie do trwałego utrzymania. A raczej byłaby, gdyby nie czynnik dodatkowy czyli Moskwa.

Możemy powiedzieć wprost, że Rzeczpospolita została wynajęta przez Wenecjan do ochrony tego szlaku i pilnowania, by był on bezpieczny. W zapewnieniu bezpieczeństwa tego handlu zainteresowani byli także inni, dlatego wszystko poszło stosunkowo łatwo i rozciągające się w stepie, niewidoczne granice Rzeczpospolitej były nienaruszalne. Były to bowiem granice wytyczone w umowach kredytowych. Nienaruszalne, ale do pewnego momentu, do tego mianowicie, kiedy inne organizacje finansowe, firmujące inne państwa, nie zapragnęły zmienić kierunku dystrybucji towarów z Azji na zachód i podporządkować owemu, nowemu kierunkowi, nowych, chronionych przez inne państwa rynków. Oczywiście natychmiast zrodził się postulat, by odebrać Rzeczpospolitej jej rynki i włączyć je do innych struktur. Historia nazywa to projektami rozbiorowymi. Ich istotny sens jest taki, jak napisałem wyżej – zmiana kierunku dystrybucji towarów z Azji i do Azji.

Nowożytne dzieje Rzeczpospolitej to nieustająca walka o trwałość i drożność szlaków handlowych wiodących z południa na północ. Moment, w którym zagrożenie dla prowadzonej tamtędy dystrybucji przybrało wymiar realny i nie zostało nigdy zażegnane, daje się wskazać wyraźnie – jest nim zdobycie Narwy przez Moskwę.

Teraz krótka dygresja – nie można mówić o podmiotowości Polski na arenie międzynarodowej, dopóki stary szlak handlowy z północy na południe, nie zostanie znów udrożniony. Jeśli do tego nie dojdzie Polska będzie obszarem kurczącym się systematycznie, aż do zaniku i wchłonięcia jej przez któreś z sąsiednich państw.

Pytanie – czy ktokolwiek w Polsce dawniej i dziś zdawał i zdaj sobie sprawę z takich zależności? Odpowiem tak – dawniej nie miało to znaczenia, albowiem centrala, czyli Wenecjanie, a przez moment także Genueńczycy, trzymali wszystkie sznurki w ręku, politycy zaś i finansiści działający lokalnie wykonywali polecenia i byli za to płaceni. Nie musieli się zastanawiać nad istotą rzeczywistych zależności, mogli prowadzić swoją wodewilową politykę a la „Gra o tron”.

Drożność szlaku wiodącego wzdłuż południków została zakwestionowana w poważny trwały sposób dwukrotnie. Po pierwsze – poprzez powstanie Siczy, po drugie poprzez koronację Fryderyka Hohenzollerna na króla Prus w roku 1701. Świadomość lub też podświadomość grozy tych faktów, była dla pewnych sił i polityków w Polsce czytelna. Niestety w taki sposób, jakby to odczytali Anglicy, którzy patrząc na mapę sporządzona dla nich przez Mercatora, najpierw z całą mocą rzuciliby się na południe, porządkując ujście Dniepru, a potem wytruliby wszystkich Hohenzollernów jak leci. Dla pewności i bezpieczeństwa.

I teraz dochodzimy do ważnej kwestii, być może najważniejszej – porozumienie między bankami a feudałami, przekształconymi w oświeconych władców absolutnych, gwarantowało, że Europą nie będą już wstrząsać heretyckie mikrorewolucje, albowiem powszechna edukacja, gwarantowana przez państwo je unieważniła. Nowoczesna doktryna, której naczelnym hasłem było – wszyscy mają szansę zostać kimś o ile przyjmą nasze zasady, unieważniała stare metody wpływu na produkcję. Można się było zająć budowaniem fabryk i wielkich gospodarstw, których stabilizację gwarantował władca, podpisujący umowę z bankiem. W fabrykach i na polach zaś pracować mogli żołnierze, których zaciągnięto za pożyczone w banku pieniądze, na okoliczność ewentualnych korekt stref wpływów, czyli granic. Te zaś po staremu kreślono motywując to tradycją, polityką, dawnymi prawami, wszystkim, tylko nie ochroną rynków.

To wszystko nie oznaczało, że pojęcie rewolucja – teraz już nie mikro – zostało odłożone do lamusa. Duży, uporządkowany obszar, nie da się zresztą zdewastować mikrorewolucją, musi wybuchnąć prawdziwa rewolucja. Ta zaś jest narzędziem zmiany stosunków własności i próbą obniżenia kosztów produkcji, a jej dokładne przygotowanie zajmuje trochę czasu. Szybko bowiem zorientowano się, że wojsko nie może bez przerwy pracować przy krosnach, w stalowniach zaś nie może pracować w ogóle. Należało więc stworzyć klasę ludzi, którzy – pozostając w nędzy – będą z tego nie tylko zadowoleni, ale także dumni. I tak narodził się proletariat. Koszta bowiem szkolenia żołnierza, utrzymywania go w gotowości, a do tego jeszcze eksploatowania w fabryce, rosły i mechanizm ten groził przegrzaniem i wybuchem czyli wojną domową. Był tylko jeden kraj w Europie, który utrzymywał bez problemu tanią produkcję i mógł to robić jeszcze długo, a do tego był zasobny w surowce i drożne szlaki transportu. Kraj chroniący dawniej rynek czerwonego barwnika, który w czasach oświeconego absolutyzmu stracił na znaczeniu, stali i mięsa wołowego – Rzeczpospolita. Była to więc kraina, w której nie można było w żaden sposób wywołać rewolucji, a to oznacza, że nawet trwając w stanie bezwładu politycznego państwo to spełniało swoje gospodarcze, wyznaczone mu dawno, dawno temu funkcję. Kłopot polegał na tym, że nie było nikogo kto by te kwestie należycie rozumiał. Na przeszkodzie bowiem tego rozumienia stała cała, zwana oświeceniową, kultura. Nie potrafiąca w żaden sposób wyjaśnić ludziom, dlaczego Rzeczpospolita powinna istnieć nadal w takim kształcie w jakim widać ją było na mapie. Władzę nad tym krajem oddano więc najpierw Moskwie, która zmieniła nazwę na Rosja, a następnie go podzielono w imię zbrodniczych idei. Nikt przy tym nie pamiętał, czym naprawdę jest Moskwa – przedstawicielstwem banków Londynu i Amsterdamu, zarządzanym bezwzględnie z tylnego siedzenia, przez rezydentów kompanii, krajem nie posiadającym innej, poza bardzo prymitywną, doktryny i nie rozwijającym żadnej komunikacji. Jeśli oczywiście nie liczyć dekretów cara kierowany do poddanych, które były, według norm dzisiejszych, po prostu korporacyjnym okólnikami. Moskwa była państwem fałszywej elity nienawidzonej przez pracowników istniejących w niej zakładów i przedsiębiorstw zwanych ludem ruskim. No, ale była łatwa w obsłudze i prosperowała, bo przejeła część funkcji Rzeczpospolitej. I tak do momentu, aż ktoś uznał, że ta moskiewska elita, chyba trochę już przesadza, tyle niestosownych propozycji składa wszystkim wokół. Coś z tym trzeba zrobić. No i zrobiono – sięgnięto po stary, wypróbowany w walkach pomiędzy miastem a feudałami średniowieczny sposób – heretycką mikrorewolucję. Tyle, że ją przeskalowano do niewyobrażalnych rozmiarów, dewastując dwa kontynenty i unieważniając wszystkie dystrybucyjno-produkcyjne subtelności, znane od wieków na tych obszarach. Nic nie miało już znaczenia. Ani towary z Azji, ani szlak północ południe, ani ten wschód zachód, nic, albowiem państwem rządził gang Taty Tasiemki, który w Moskwie nosił imię Józef, a nazwisko Stalin. Korzyści dla pozostałych obszarów globu wynikające ze zdewastowania 1/3 lądów były oczywiste. Podstawą zaś dewastacji, tak jak podstawą porozumień, które stworzyły XVIII wieczny absolutyzm była doktryna wykluczająca religię, której naczelne hasło brzmiało – nie matura lecz chęć szczera zrobi z ciebie oficera.

Dziś wkraczamy w nowy etap, niczego się przez najbliższe lata dewastować nie będzie. O ile oczywiście przekopiemy Mierzeję i zbudujemy drogę do Stambułu. To jest najbardziej oczywistym i najżywotniejszym postulatem polskiej polityki. Po tym jaki kto ma stosunek do tych dwóch kwestii powinniśmy rozpoznawać zdrajców. Można ich nazywać zdrajcami ojczyzny, jak ktoś ma ochotę, ale ja wolę ich nazywać zdrajcami tradycji.

Zachęcam do zgłębiania powyżej opisanych zagadnień

https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/czy-krolobojstwo-krytyczne-studium-o-smierci-krola-stefana-wielkiego-batorego/

https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/okraina-krolestwa-polskiego-krach-koncepcji-miedzymorza/

  9 komentarzy do “Czym I Rzeczpospolita różniła się od ZSRR?”

  1. Tak właśnie jest.

  2. Jaka długa droga przed tobą:

    4 lata – doktorat

    6 lat – post- doc

    5 lat habilitacja

    5 lat profesor zadni

    5 lat profesor przedni

    5 lat członek korespondent

    5 lat członek zwyczajny PANu

    Nic to, tylko długiego życia trzeba Ci życzyć ☺

  3. Warto spojrzeć na mapę. Droga północ-południe to moim zdaniem po prostu rokada

  4. Wszystkie autostrady to rokady, zależnie z którego punktu na nie spojrzeć

  5. Państwo jako korporacja.

  6. Choć wielu dzisiejszych dorobkiewiczów-popularyzatorów historii uważa, że przyczyną wielu wojen była d… Maryni, to dość poprawnie prawdziwe przyczyny można sklasyfikować jako: zaopatrzenie (ziemia i surowce), produkcja (proletariat) i dystrybucja (szlaki i globalizacja) oraz wszystkie te czynniki razem. A od początku świata do tego porządku mieszały się sądy.

  7. Autor widzę w formie. Felieton miesiąca, jak i nie roku. Lakoniczny i klarowny 🙂 Geopolityka przesmyku bałtycko-czarnomorskiego w kilku akapitach, bez cukru i bez Potomaku. Pozdrawiam i szczęść Boże.

Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.