paź 022024
 

Uprzejmie proszę, aby miłe Panie nie czytały dzisiejszego tekstu. Przeczytają sobie jutrzejszy.

Są na tym świecie ludzie, którzy chcą nas przekonać, że nie ma żadnej różnicy między normalną randką a macaniem kur. W końcu w każdym z wymienionych przypadków mamy i rękę i dupę. O co więc chodzi? Każdy jednak, kto był kiedyś na normalnej randce doskonale wyczuje różnicę. Ja byłem, więc mogę o tym pisać swobodnie, a nawet z pewną swadą.

Kiedy mieszkaliśmy w akademiku, naszemu życiu towarzyszyły, w zasadzie cały czas, różne sympatyczne koleżanki. Chcę podkreślić, że były one sympatyczne bez wyjątku. Kolegowaliśmy się, piliśmy alkohol, a także opowiadaliśmy sobie różne historie. Często dotyczące tak zwanych mrocznych lub rozrywkowych aspektów życia. Większość z naszych koleżanek prowadziła także jakieś swoje życie, gdzieś poza akademikiem, zaglądając do nas okazyjnie. I niektóre z nich, w całkowitym i absolutnym zdumieniu opowiadały nam o zachowaniach różnych napotkanych tam mężczyzn, w wieku stosownym do zawierania znajomości kończących się „czymś więcej”. Ja przyznam, byłem tymi historiami szczerze zaskoczony, albowiem w naszym programie nie było takich numerów. Generalnie chodziło o to, że ładne dziewczyny dostawały propozycje od tak zwanych „dobrych rodzin”, były to zwykle zaproszenia na imprezę, w towarzystwie – na przykład – dzieci znanych polityków lub prawników. Z politykami było łatwo, bo rozpoznawaliśmy ich w telewizorze, na przykład Korwina i jego dzieci, ale z prawnikami szło nam już gorzej, bo kto w latach dziewięćdziesiątych, mieszkając w akademiku wiedział kim jest mecenas Pociej i jego progenitura? No, ale właśnie w tamtym czasie się dowiedzieliśmy. Nasze miłe koleżanki nam opowiedziały przy wódce i ogórkach. Nie mówię, że byliśmy towarzysko bezkonkurencyjni, ale najładniejsza dziewczyna w akademiku została moją żoną, a kolega Juliusz miał kiedyś taki przypadek, że się zakochał i postanowił zaimponować swojej wybrance. W tym celu, w lichej kurteczce i przetartych butach, udał się do teatru Adekwatnego, którym kierowała wtedy Magda Terasa Wójcik i powiedział jej, że chce u niej wystawić „Fenicjanki” Eurypidesa. A był wówczas studentem II roku polonistyki. Pani dyrektor była tak zaskoczona, że negocjacje trwały kilka miesięcy o ile pamiętam, a sprawą żyło wielu studentów. Chcę powiedzieć, że w kwestiach towarzyskich nie braliśmy życia na miękko. Ja nie byłem takim gierojem jak Juliusz, ale swoje wyskoki też miałem.

I każdy był świadom czym różni się normalna randka od macania kur. Tylko ktoś nie odróżniający jednego od drugiego, mógł zaproponować jakiejś sympatycznej koleżance swoje towarzystwo posługując się przy tym sławnym ojcem, jako afrodyzjakiem.

Opowiem o jeszcze jednym koledze. Pochodził on z północnej Afryki, ale jego imienia nie zdradzę, albowiem od razu zostanie rozpoznany. Był to mężczyzna potężny, śniady, na głowie miał tłuste loczki, a oczy jego lśniły dziwnym blaskiem. Miał też skłonności do alkoholu, a także był uczulony na pleśnie, przez co właśnie się poznaliśmy. Dostał narożny pokój w akademiku, a my jakiś taki położony po środku. Musiał się jednak z kimś zamienić, bo w tym narożnym był grzyb. Nam to nie przeszkadzało. Przenieśliśmy się i urządziliśmy sobie życie w tym narożnym pokoju po swojemu. Zaczęliśmy od przewrócenia szafy, która była długa, można było przy niej postawić kilka krzesełek i zastąpiła nam stół biesiadny. Nasz afrykański kolega miał opinię osobnika zdolnego do wszystkiego. Nie będę opowiadał do czego był zdolny, bo i tak byście nie uwierzyli. No, ale jedną anegdotę opowiem, taką najmniej barwną. Jak mu się spodobała taka Asia, to przychodził do niej, a mieszkała w segmencie z prysznicem, w porze kąpieli i wyjmował drzwi od łazienki. Dochodziło potem do różnych awantur, bo ona go nie chciała i traktowała lekceważąco, ale ogólnie było wesoło.

Postawa nasza budziła zdumienie wielu osób. Był to bowiem czas, kiedy niektórzy z kolegów rozpoznawalnych na korytarzu, z dnia na dzień, zamieniało się w istoty z innej planety. Kupowali sobie krawaty, garniaki, na łeb kładli pół kilo żelu i z czarną teczką, w za dużym płaszczu, sznurowali na przystanek autobusowy, by udać się do wymarzonej pracy. Nam to nawet w głowie nie postało. Na co liczyliśmy? No, ja chciałem być sławnym pisarzem, Juliusz reżyserem, a reszta to nie pamiętam. O sobie mogę powiedzieć tyle, że w swoim postanowieniu wytrwałem do końca. I to zawsze jedna mi zwolenników. W stałości postanowień mam bowiem szósty dan. Okoliczności nie wpłynęły na moje wybory, a więcej – w miarę jak się starzeję, mój upór, by iść dalej tą drogą rośnie i staje się wręcz kamienny. Im bardziej okazuje się, że pisarstwo to nędza, propaganda, syf i dla większości autorów – macanie kur, tym głębiej jestem przekonany, że robię dobrze i należy kroczyć tą drogą. Kiedy umrę i zostawię wszystko, co zdołam napisać, a zaplanowałem naprawdę wiele, przyszłe pokolenia dowiedzą się czym prawdziwa randka różni się od tylekroć tu wymienianego macania kur.

Skupmy się teraz na tym macaniu – jeśli ktoś ładnej i bystrej dziewczynie, albo takiejż publiczności, próbuje imponować krawatem, butami, albo flaszką z Pewexu, niech się zajmie tym drugim rodzajem działalności. Najlepiej żeby jego ojciec albo stryj mieli całą, kurzą fermę. Zajęcia starczy mu do emerytury.

Jeśli to samo próbują czynić politycy i dziennikarze, wskazując na tak zwane ważkie tematy, która powinny zainteresować publiczność, niech lepiej sprawdzą ceny jajek na giełdzie. Jeśli ktoś, po raz kolejny będzie nas przekonywał, że Tusk jest zły – do kurnika! I niech tam siedzi, póki nie wymyśli sposobu na wyautowanie go z polityki. Jeśli banda nudziarzy, która dla kokieterii, zaprasza do studia jakieś odziane w żakiety kobietopodobne stwory, nazywa swój program „Śniadaniem mistrzów”, to znaczy, że nie nadają się nawet do macania kur. Niech macają gołębie.

Jeśli ktoś zdobywa popularność płacąc za lajki pod tekstem po 10 zł, to nawet kur dla niego szkoda. Jeśli ktoś mieni się autorem, a ugina się pod presją sponsorów, powinien się zająć jajkami węży.

I powiem Wam jedno, mimo świadomości jak jest i czym się różni randka od tego drugiego  – macanie kur triumfuje. Tym durniom naprawdę wydaje się, że tym całym wypasem studyjno-tekstylnym, skuszą publiczność i ona zostanie z nimi na zawsze. Niesamowite. A wiecie dlaczego? Bo macanie kur, to parawan dla impotencji. Podobnie jak krawaty, buty i piękne studio. I to co mamy, to ogólnokrajowy, permanentny triumf impotentów, twórczych, mentalnych i takich zwyczajnych. Wszechogarniająca nicość, zasłaniana przez coraz bardziej nachalne reklamy.

Wczoraj pod moimi podcastami pojawiły się komentarze, próbujące deprecjonować to co mówię. Ostrzegam, że Wersal się skończył. I tolerowanie gówniarskich wpisów także. Jeden pan napisał, że nie ma potrzeby wydawania i pisania tak grubych książek, jak biografia Ossolińskiego, bo przez to niszczy się lasy. Zaproponowałem mu, żeby przestał się podcierać papierem, to jeszcze więcej lasów zaoszczędzi. Usunął swój komentarz, co niezwykłe, bo sądziłem, że tak nie można. Inny napisał, że opowiadam bajki. Nie będę nawet cytował, co mu odpowiedziałem. Zasady te będą obowiązywać od dziś na wszystkich forach, gdzie się udzielam. A nasza zabawa trwa dalej. Koledzy polewają, a dziewczyny się śmieją. Dziękuję za uwagę.

Postaw kawę autorowi! 10 zł 20 zł 30 zł

  8 komentarzy do “Czym normalna randka różni się od macania kur?”

  1. Dzień dobry. Cóż, nigdy nie mieszkałem w akademiku. Oczywiście, ominęło mnie przez to pewnie wiele, ale – nie krzywduję sobie, też robiłem fajne rzeczy… Co zaś do tych krawatów i innych detali garderoby – to mi się przypomina jedno z Pańskich ulubionych powiedzeń – „powtarzanie bez zrozumienia” Tak jak w „Ziemi Obiecanej” bodajże, gdzie jedna córka łódzkiego biznesmena prosi głównego bohatera o książki, bo chce w biegu nadrobić dystans kulturowy do warstw do których aspiruje. Ojciec jej w tym czasie idzie do teatru – i to jest chyba najlepsza scena tego filmu. Otóż – nic się nie zmieniło. Można się nauczyć na pamięć Beau Brummel’a, ale to nikogo nie uczyni dworzaninem Edwarda VII. Ale oni o tym nie wiedzą, a my mamy ubaw. Taki – śmiech przez łzy…

  2. Tym czym sekserzy i sekserki różnią się od seksworkerów i seksworkerek 😉

  3. W dzisiejszych czasach osobnicy rodzaju męskiego są kurami, bo co człowiek zjada, tym się staje. Ci z testosteronem też nie mają łatwo (z wyjątkiem osmalonych).

    Trochę wstyd, że żydzi zdobyli Jerozolimę przy pomocy kilku oddziałów uzbrojonych przez Brytyjczyków i wyszkolonych w Polsce pod Bolkowem, a znacznie liczniejsi krzyżowcy z Europy nie dali rady utrzymać miasta. Leper-King prowadził mądrą politykę, ale komuś to nie pasowało.

    Dziewczyny lubią jeszcze inny typ mężczyzn. Podobno „inteligencja” jest najbardziej seksowna, nie mięśnie ani kasa. Sądzę, że chodzi o inteligencję w połączeniu z mroczną trójcą, czyli socjopatią, narcyzmem lub makiawelizmem, to wtedy jest full wypas.

    Rozumiem, że jest to spóźniony tekst na dzień chłopaka, który był niedawno?

  4. Inteligentni radzą sobie w polityce na Bliskim Wschodzie i z kobietami.

  5. Ja obchodzę tylko Wielkanoc, Boże narodzenie i Wszystkich Świętych wraz z Zaduszkami

  6. A właśnie – alko-tubki świetnie nadają się na walentynki, imieniny albo konferencję w Kurozwękach, tylko gdzie teraz można je kupić po tej niezrozumiałej nagonce? Można ssać, jak pokorne cielę i słuchać wykładu patrząc grzecznie w kierunku wykładowcy.

Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.