W październiku roku 2009 napisałem taki oto tekst. Był to sam początek naszej przygody. Zwykle nie umieszczam raz opublikowanych tekstów ponownie na blogu, zrobiłem to może z pięć razy przez te dziewięć lat, ale dziś będzie inaczej. Po pierwsze jadę do Michała nagrywać pogadankę i nie mam czasu na napisanie nowego kawałka. Po drugie trwa sprzedaż i promocja książki „Hohenzollernowie” Grzegorza Kucharczyka, której mam już tylko dwa pudełka, a materiał ten zawiera informacje o ważnym przedstawicielu tej rodziny. Po trzecie, ze względu na udział w opisanej aferze osób duchownych, dziś już bym pewnie tak płytko i humorystycznie tego tematu nie potraktował, mamy za sobą przecież dziewięć lat ciężkich doświadczeń poznawczych.
Tekst ten napisałem korzystając z jednej tylko publikacji, z popularnej bardzo książeczki w dawnych latach zatytułowanej „Pitaval przestępstw niezwykłych”. Wobec wszystkich tych okoliczności, sądzę, że trzeba by było raz jeszcze zainteresować się tą historią i sprawdzić jak to było naprawdę. Szczególnie zaś uważnie należałoby się przyjrzeć człowiekowi, który pierwszy tę całą historię zrelacjonował, a który nazywał się Alois Wach. Może ktoś się skusi.
Największa afera z udziałem Hitlera
Afery, afery i jeszcze raz afery. Cóż to jednak za afery? Miro, Jaro, Zbysiu i inne kotki. Nędza jakaś. Dawniej, to były afery. Ja wygrzebałem aferę, że hej! Opisuję ją poniżej i dedykuję wszystkim, którzy lubują się w używaniu zwrotu „polnische Wirtschaft” powołując się przy tym na niemiecką solidność, niemiecką gospodarność, niemiecką uczciwość i inne niemieckie przymioty. Miłej lektury.
Wszyscy pamiętamy legendę o tym, że mogiła wielkiego władcy Hunów zmarłego w 451 roku naszej ery w wieku zaledwie 47 lat znajduje gdzieś nad rzeką Cisą, która przecina swym leniwym prądem wielką Nizinę Węgierską. Wielu ludzi uważa jednak, że jest inaczej.
Mit o grobie Attyli i znajdujących się tam skarbach był i jest szczególnie żywy w krajach południowo-niemieckich i w Austrii. Poszukiwacze złota i sensacji zawsze typowali około 4 tysięcy miejsc, w których mógł być pochowany wódz Hunów i jego ogromne skarby. Żadne z nich nie było położone na Węgrzech. W niemieckiej i austriackiej wersji legendy Attyla miał spoczywać w pałacu nad Cisą. Najsłynniejsza próba odnalezienia złota króla Hunów wiąże się z największą kompromitacją niemieckich i austriackich elit politycznych, finansowych i kościelnych. Zacznijmy jednak od początku.
Zamek Aurolzmunster był w roku 1918 całkowitą ruiną, jego właściciel, potomek hrabiowskiej rodziny Arco-Valley popadł w takie tarapaty finansowe, że musiał wyrywać marmurowe schody i nadproża, sprzedawać je potem, by mieć w ogóle jakąkolwiek gotówkę. Nikt nie chciał kupić zrujnowanej budowli, ani udzielić pożyczki pod hipotekę. Aurolzmunster nikogo nie interesował. Ot osiemnastowieczna ruina, przeznaczona niegdyś na rodzinne pamiątki, a dziś pełna już tylko śmiecia i starych gratów. Komu to potrzebne? Kiedy wydawało się, że nic już nie uratuje właściciela zamku od nieuchronnego bankructwa do jego drzwi zapukał dziwny starszy jegomość o wyglądzie poczciwca i niezguły. Nazywał się Carl Schappeler i był emerytowanym poczmistrzem z miasteczka Aurolzmunster położonego u stóp wzgórza zamkowego. Poczmistrz przybierając minę milionera dobroczyńcy zaproponował zbankrutowanemu hrabiemu odkupienie zamku. Cena? Któż przywiązywałby by wagę do takich drobiazgów!? Może być 25 tysięcy szylingów w złotych monetach. Czy to odpowiada panu hrabiemu? Hrabia Arco-Valley był może człowiekiem lekkomyślnym, może nawet hulaką i hazardzistą, na pewno jednak nie był idiotą. Emerytowany pracownik austriackiej poczty wyciągający z kapelusza worek złotych monet to było dla niego za dużo. Różne rzeczy zdarzają się na tym najlepszym ze światów, ale takie akurat nie. Pokusa była jednak wielka. Hrabia bardzo potrzebował 25 tysięcy szylingów w złocie. Potrzebował ich tak bardzo, że nie zniechęcały go nawet pogłoski o aberracjach umysłowych starego poczmistrza. Coś podejrzewał, ale podejrzenia te topniały, jak śnieg w wiosennym słońcu wobec ułożonych na stole równiutkich szeregów złotych monet. Hrabia zdobył się na pewien chwyt mający go zabezpieczyć na wypadek gdyby Schappeler okazał się ewidentnym szaleńcem lub zwykłym oszustem. W umowie zawarowane było, że hrabia może w każdej chwili odkupić swój zamek od poczmistrza za taką samą sumę. Klauzula ta obowiązywała przez 7 lat. Kiedy przyszedł rok 1925 i minął czas który hrabia Arco-Valley wyznaczył Schapellerowi nic się nie okazało. Bomba wybuchła dopiero w roku 1932, rok przed dojściem do władzy Adolfa Hitlera. Snujący się po opustoszałym zamku z dziwacznym uśmiechem na ustach poczmistrz Schappeler okazał się figurantem. Worek złotych szylingów nie należał do niego. A do kogo? Zagadka wyjaśniła się wkrótce i nie chodziło bynajmniej o Adolfa Hitlera. Zwariowany poczmistrz Schappeler posłużył za marionetkę prałatowi Innsbrucku i proboszczowi katedry w Salzburgu. Niestety dalej nie było wiadomo po co dwóch hierarchów kościelnych arcykatolickiej Austrii kupiło ruinę Aurolzmunster posługując się przy tym zwariowanym staruszkiem.
Potężna była siła tkwiąca w legendzie o skarbach Attyli, tak potężna że dostojni książęta kościoła, pasterze bożych trzód w całej Górnej Austrii uwierzyli, że szemrzący u stóp wzgórza na którym położony jest zamek i miasteczko Aurolzmunster potoczek o ślicznej nazwie Thissa był świadkiem złożenia do grobu ciała wielkiego Huna. To przecież musiało być tutaj! Thissa to Cisa, a pałac nad Cisą to przecież zamek Aurolzmunster. Nie może być co do tego żadnych wątpliwości. Wielka była determinacja i spryt obydwu hierarchów. Nie przewidzieli jednak, że człowiek którym się posłużyli – Schappeler – ma skłonność do picia i gadania po pijanemu, ma także rozmaitych dziwnych znajomych, którzy chętnie go słuchają.
Pierwszym ważnym dla naszej historii kompanem poczmistrza był pochodzący z Niemiec rózdżkaż nazwiskiem Bindenberger. Człowiek ów zajmował się poszukiwaniem źródeł wody dla gospodarstw rolnych po obydwu stronach granicy – w Austrii i w Niemczech. Kiedy Schappeler przy którymś kolejnym kufelku nie wytrzymał i wygadał swojemu kumplowi na co porywają się prałat z proboszczem Bindenberger najpierw szeroko otworzył usta, a potem długo łapał nimi powietrze. Potem całkiem wyraźnie poczuł, jak jego niezawodna, miedziana różdżka wygina się i ciąży w kierunku zamku. To nie mógł być przypadek. Zanim jednak zaproponował Schappelerowi układ zawiadomił o całej sprawie swojego znajomego z Monachium. Nie, nie, tym razem też nie chodzi o Adolfa Hitlera. Różdżkaż Bindenberger nie miał aż takich koneksji. Jego monachijskim przyjacielem był prezes Niemieckiego Stowarzyszenia Poszukiwań Różdżkarskich i Wahadełkowych doktor Wetzel. Był on ponadto wydawcą poważnego periodyku o tematyce mistyczno-ezoterycznej zatytułowanego „Natur und Kultur”. Doktor Wetzel był postacią o wiele większego kalibru niż Bindenberger i obydwaj kościelni hierarchowie razem wzięci, poczmistrza Schappelera nie wspominając. Człowiek ów dobrze widział, jaka ważna informacja znalazła się w jego posiadaniu i dobrze wiedział jak ją wykorzystać. Przede wszystkim postanowił poważnie porozmawiać z prałatem i proboszczem. Jaki był przebieg tej rozmowy nie dowiemy się nigdy, należy jednak przypuszczać, że nie obyło się bez delikatnego lub nawet grubego szantażu. Wetzel był zdania, że sprawę trzeba nagłośnić. Wszyscy zainteresowani, nawet zwariowany poczmistrz, nominalnie wciąż właściciel zamku zgodzili się na to. O ile proboszcz z prałatem chcieli całą sprawę załatwić po cichu i po cichu podzielić się złotem, odpalając jakąś część poczmistrzowi, o tyle Wetzel był zdania, że rzecz trzeba nagłośnić i rozpocząć regularne wykopaliska pod patronatem stowarzyszenia, któremu prezesował on sam. Przygotowania do wykopalisk rozpoczęto od założenia austriackiej filii Niemieckiego Stowarzyszenia Poszukiwań Różdżkarskich i Wahadełkowych. Potem Wetzel załatwił, Bóg jeden raczy wiedzieć jak to zrobił, poparcie Uniwersytetu w Wiedniu. Powiadomiono gazety, które raz szyderczo, a raz entuzjastycznie opisywały całe to nieprawdopodobne przedsięwzięcie. W biznesie, wszystkie owe poczynione przez doktora Wetzela kroki nazywa się nakręceniem koniunktury. Teraz trzeba było tylko znaleźć ludzi, którzy wyłożą gotówkę na prace wykopaliskowe i obiecać im udział w zyskach z odnalezionego skarbu. Tacy ludzie oczywiście się znaleźli. Pierwszym był były cesarz Niemiec Wilhelm Hohenzollern, obecnie rentier zamieszkujący z małżonką w Holandii i utrzymujący się z procentów od swego niebotycznego majątku. Były cesarz postanowił wyłożyć 520 tysięcy marek niemieckich na opłacenie prac wykopaliskowych. W ostateczności dał jedynie 480 tysięcy, bo „coś drgnęło w jego duszy i pojawił się tam nieokreślony niepokój”. Jeden z największych niemieckich bogaczy hamburski armator Solman wyłożył 259 tysięcy marek niemieckich, a książę Wendt zu Eulenburg 280 tysięcy szylingów w złocie. Bawarski książę Ruprecht dał 200 tysięcy marek. Najwięcej jednak zainwestował ktoś zupełnie niespodziewany. Tak, macie racje – Adolf Hitler postanowił przeznaczyć na tę imprezę okrągły milion marek z kasy NSDAP, zadeklarował także, że przyśle oddział SA, który będzie ochraniał teren przed niepożądanymi gośćmi i wścibskimi reporterami. Skąd wziął się tam Hitler? Czy sprowadził go i namówi do inwestycji doktor Wetzel? Wszak przyszły kanclerz znany był z zamiłowania do mistyki i wiedzy tajemnej. Nie, Adolfa Hitlera sprowadził do Aurolzmunster zwariowany poczmistrz Schappeler. Obaj panowie poznali się niegdyś w jakimś nędznym hoteliku w Monachium, spali w jednym pokoiku. Od razu przypadli sobie do gustu, Schappelerowi bardzo się podobało to co Adolf Hitler opowiadał o swoich planach na przyszłość.
Kiedy okazało się, że z szybu wykopanego na dziedzińcu „pałacu nad Cisą” górnicy wydobywają jedynie margiel i wodę wiara inwestorów zaczęła słabnąć. Rózdżkaż Bindenberger podtrzymał ją jednak spacerując ze swym narzędziem po całym zamku i „odkrywając”, że pod każdą jego częścią znajdują się wydrążone w skale pomieszczenia pełne złota i drogich kamieni. Kopano dalej. Pewnego dnia wszyscy związani z tym przedsięwzięciem ludzie: prałat, proboszcz, różdżkarz, doktor Wetzel, i poczmistrz, postanowili zainteresować opinię publiczną jeszcze jednym projektem, postanowili wybudować w Aurolzmunster wielkie mauzoleum Attyli. Jego projekt miał wykonać mało znany malarz z Salzburga Alois Wach. Nie za darmo oczywiście. Musiał zapłacić za ten zaszczyt 35 tysięcy marek niemieckich. Człowiek ten wydał później książkę zatytułowaną „Cała prawda o zamku Aurolzmunster”. Jakby tego było mało, Bindenberger ogłosił, któregoś wieczora, że Aurolzmunster to nic innego tylko Atlantyda. Nikt po tej deklaracji nie wycofał pieniędzy, więc chyba mu uwierzono.
Koniec wykopalisk nastąpił w momencie kiedy do szybu zjechał przeprany za robotnika reporter „Wiener Zeitung”. Dowiedział się nie tylko tego, że szyb kosztował fortunę, odkrył także, że ceną było życie jednego człowieka, robotnika pogrzebanego pod zwałami margla. Na jaw wyszło także to, że doktor Wetzel prócz poszukiwań różdżkarskich i wahadełkowych ma jeszcze inne hobby, finanse mianowicie. Cała inwestycja została puszczona w obieg, zbudowano coś w rodzaju piramidy finansowej, do której dokładali naiwni, a z której korzyści czerpał Wetzel. Zyski, jakie osiągnął nie są niestety znane. Po ujawnieniu afery były cesarz Wilhelm próbował odzyskać część pieniędzy i przysłał do Aurolzmunster ekipę, która zajęła zamkowe meble. Hitlerowi nie udało się nic odzyskać, jakąś satysfakcję jednak z tej całej hucpy miał; rozkazał spalić cały nakład książki Aloisa Wacha „Cała prawda o zamku Aurolzmunster”. Wydawać by się mogło, że wszyscy zamieszani w tę aferę powinni zgnić w Dachau lub Buchenwaldzie, jak tylko Hitler doszedł do władzy. Stało się jednak inaczej. Poczmistrz Schappeler do końca swego życia, który nastąpił w 1949 roku snuł się opustoszałymi korytarzami zamku, w kieszeni zaś miał zaświadczenie lekarskie potwierdzające jego niepoczytalność. Dokument ów wydano mu jeszcze w 1920 roku. Różdżkarz Bindenberger został zamknięty w zakładzie dla obłąkanych. Doktor Wetzel natomiast pozostał na swym stanowisku prezesa Niemieckiego Stowarzyszenia Poszukiwań Różdżkarskich i Wahadełkowych, w swym periodyku „Natur und Kultur” dokładnie opisał co było przyczyną niepowodzenia misji w zamku Aurolzmunster. Otóż zwariowany poczmistrz Schappeler był w rzeczywistości wampirem, który opętał Wetzla. W latach pięćdziesiątych doktor zasłynął jeszcze niesamowitym wynalazkiem nazwanym przezeń regulatorem eteru, który także przyniósł mu trochę grosza.
Aha, jeszcze jedno – Hitler nie spalił wszystkich książek malarza Aloisa Wacha. Zachował się jeden egzemplarz
Zapraszam na www.prawygoryrog.pl a także do księgarni www.basnjakniedzwiedz.pl
frajerów nie sieją
Kolejny zloty pociąg.
Gdzieś ten grób jest i z pewnością znajdują się tam bajeczne skarby.
Już prędzej był, a skarby się rozeszły.
Attila czy Atilla? Pojedynek na Węgrzech.
Może Al Hitla.
Ja w ramach off-topic chciałem się odnieść do kilku rozdziałów „Socjalizm i śmierć”
„Izraelici u dzieciątka Jezus” – jeden znajomy, który na parafii udziela się w prowadzeniu grupy anglikańskiego kursu Alpha, gotuje zupę, aby również w ten sposób ściągnąć ludzi na ten „kurs chrześcijaństwa dla początkujących”. W pewnej rozmowie o human trafficing zwrócił moją uwagę na organizację zwalczającą niewolnictwo i human trafficing A21 prowadzonej przez mówczynię motywacyjną z Australii.
Kto wie czy dzisiaj w ogóle jest tego rodzaju konflikt pomiędzy sutenerami i producentami pornografii a „prawobrzeżnymi” – władza i faktorzy, którzy chcą tych kobiet gdzie indziej tzn. w „normalnej” pracy przy taśmie.
W Europie i w USA potrzebują kobiet, ale już chyba tylko w biurokracji i korporacjach. Kobiety, które nie urodziły dzieci przed 30-stką wkraczają w swój naturalnie najbardziej wydajny okres życia, ale zamiast wychowywać gromadę dzieci, podobnie jak homoseksualiści stają się najbardziej oddanymi pracownikami jeśli nie pracoholikami. Do tego homoseksualistom pomacha się przed nosem marchewką w postaci biznesu, który promuje sodomitów w miejscach pracy i dadzą się dla takiej roboty pokroić.
Z tego co wiem angielska marka restauracji Wagamama jest opanowana przez sodomitów na menadżerskich stanowiskach.
Amerykańskim odpowiednikiem będzie pewnie Salesforce Żyda pedała Marca Benioffa.
„Socjalizm i Ameryka”
Nie wiedziałem, że oryginalnie brzmiało Kapłan (co to znaczy po rosyjsku, skoro rosyjscy Żydzi?), ale w Anglii są Żydzi Kaplan i wersja przerobiona Caplan. Lubią jeździć na Majorkę, gdzie zdaje się w wolnych chwilach opracowują mapy, ale tym razem chyba podboju kosmosu.
„U początków katolewicy” Odnośnie tych bezhabitowych zakonów. U nas na parafii pojawiła się taka jedna zakonnica, która w cywilu w konspiracji działa w Chinach. I opowiadała jak to w Chinach jest źle, aborcja, młodzież wychowywana, aby jedynie gonić za pieniądzem itd.
Opowiadała jak to ukrywają się i śpią gdzieś na stacjach kolejowych i metra i jak któregoś razu anglikańska chińska konspira (ale taka na poziomie, a nie jakieś dziadowanie) zlitowała się nad nimi i udzieliła schronienia.
Ja wtedy zastanawiałem się, co Ty kobieto tam robisz w tych Chinach. Przyjeżdżasz do Anglii, gdzie aborcja, socjalizm i cała ta cywilizacyjna atrapa aż lśni a Ty zbierasz pieniądze i pajacujesz gdzieś w Chinach. Według mnie takie cudaki odnowione w duchu świętym tylko kompromitują katolicyzm. Najpierw zróbcie względny porządek u siebie a dopiero jedźcie do Chin i próbujcie dawać jakiś przykład. To jest jakieś pośmiewisko. Jak widać anglikanie mają tam swoją agenturę i jest też katolicka agentura w cywilu, ale dla kogo ona tak na prawdę pracuje? Totalny rozjazd, wykolejenie.
Zakon Sióstr Syjonu (zakon dialogu katolicko-żydowskiego)
Chciałem pozwolić sobie na zwrócenie uwagi na ten osobliwy zakon. Ja akurat miałem do czynienia i ich londyńskimi siedzibami. Według mnie ten zakon w ramach KK zajmuje się m.in. przerzutem Israelitas (andyjskich Indian wyznawców judaizmu) z Ameryki Południowej do Izraela chyba pod pretekstem jakichś pielgrzymek.
Myślę, że trafiłeś.
Już armia Wacha w mojej ilustracji nasuwa myśl o „Hunach” z Wielkiej Wojny.
A teraz załączam dodatkową ilustrację. Mam coraz większy szacunek wobec niemieckich ekspresjonistów. Dla porównania dokładam Hordy Attyli, gdzie Attyla jest przyrównany do Boga Teutonów.
Niestety obraz Kaufbacha jest miernej jakości reprodukcją z prasy amerykańskiej (wrzesień 1918) i mimo, że podpis mówi o słynnym artyście niemieckim, to pobieżne przejrzenie zasobów internetowych nie ujawnia o nim nic więcej.
Wach i Kaufbach
sprowadziliby do tego zamku Nachalnika, albo Cwajnosa i oni by sobie poradzili i byłoby git.
Nie wiem co jest grane, ale znowu miałem sen z aktorem. Ostatnio był Sylwester Stallone.
Tym razem Keanu Reeves. Dołączył do mnie w jakiejś zupełnie podrzędnej restauracji i wyglądał na bardzo głodnego, bo kiedy do niego mówiłem nerwowo rozglądał się, aby jak najszybciej złożyć zamówienie.
W międzyczasie tłumaczyłem mu, że to nie jest tak jak zostało to przedstawione w filmie Constantine, że świat jest po połowie pod kontrolą dobra (Boga) i zła (szatana by the way zagranego przez Żyda) ale to, że nawet jeśli wszystko wskazywałoby inaczej ten szatan jest tylko takim wypryskiem na boskiej twarzy, może zbytnio skupia uwagę, ale nic poza tym.
Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.