Odpowiedź na to pytanie wydaje się prosta i oczywista, ale wcale taka nie jest. Postanowiłem więc, że sprawę dziś tu wyjaśnię, ale zanim to zrobię nieźle wcześniej namącę.
Zacznijmy od refleksji jak najbardziej ogólnej. Istnieją schematy zachowań grupowych wobec których próżno wierzgać i trudno im zaprzeczać, bo człowiek zostanie i tak oceniony według instrukcji właściwej danemu schematowi. Mężczyźni o usposobieniu mizoginicznym, dostrzegają często tę prawidłowość w skali mikro, w swoich domach i mówią – co bym nie zrobił i tak będzie źle. Chodzi bowiem o to, zawsze to podkreślają, by poślubiona im kobieta, mogła sama siebie postrzegać w świetle jasnym, przejrzystym, w którym nie ma miejsca na niedomówienia. Ona musi być akceptowana bez względu na okoliczności, a to oznacza, według nich, że musi mieć zawsze rację.
My jednak nie będziemy dziś mówić o relacjach małżeńskich, ale o czymś innym. Codziennie przeczesuję allegro, albowiem książki ze swojego magazynu mogę sprzedać tylko za pomocą innych książek. Ciekawych i dostarczających nowych informacji. Przypadkiem zupełnie trafiłem wczoraj na takie dzieło.
https://allegro.pl/oferta/estetyka-dyskursu-nacjonalistycznego-w-polsce-1926-8705272542
Pod spodem, jak wszyscy widzą, zacytowany jest fragment wstępu autorstwa Adama Michnika. Zanim go zacytuję w całości, powiem jeszcze tylko, że mamy wielkie szczęście z tym Michnikiem. Moglibyśmy przecież, niezbadanymi wyrokami opatrzności, urodzić się w Nowym Jorku lat dwudziestych, w dzielnicy, którą rządziłby on właśnie – Adam Michnik. Strach pomyśleć co by się wtedy z nami stało. No, ale wyszło inaczej. A teraz już fragment wstępu czy też recenzji
Tożsamość narodowa kryje w sobie wartości i pułapki. Kiedy moja tożsamość staje się obiektem agresji zewnętrznej, czuję, że atakowana jest moja wolność i godność. Kiedy mój język ojczysty jest dyskryminowany, tradycja mego narodu jest cenzurowana, prawo do szacunku dla mojej przeszłości narodowej jest poddawane represji – wtedy odczuwam, że moje człowieczeństwo jest poniewierane. Obronę swego społeczeństwa nie pozwalam nazywać nacjonalizmem. Nacjonalizmem jest wrogość czy pogardliwe lekceważenie dla tożsamości narodowej bliźniego – cudzoziemca. I nacjonalizmem jest przekonanie, że tylko mój – etniczno-religijny – pogląd na kształt duchowy mego narodu jest właściwy, bowiem tylko ja posiadłem prawdę ostateczną o sekretach narodowej duszy. Dlatego nacjonalizm odrzuca pluralizm, a odmienności postrzega jako narodową zdradę czy apostazję. W imię tego schematu usuwano z kultury polskiej Gombrowicza, Miłosza i Szymborską. Nacjonalizm nie lubi różnorodności – lubi jednolitość: „Jeden naród, jedno państwo, jeden wódz”. Dlatego często nacjonalizm prowadzi do katastrof; dlatego trzeba nacjonalizm obserwować z uwagą. Zawarte w tym tomie studia nad nacjonalistycznym dyskursem w Polsce międzywojennej zasługują na staranną i pilną lekturę. Adam Michnik
Polecam uwadze szczególnej zdanie: W imię tego schematu usuwano z kultury polskiej Gombrowicza, Miłosza i Szymborską.
Kiedy?????? W czasie dyskursu przedwojennego o nacjonalizmie?! Sądzę, że wydawca, który wstawił ten wstęp do owej, niełatwej w odbiorze i liczącej ponad 500 stron publikacji, nie zastanowił się nad tym, jak ona zostanie oceniona przez czytelników. Sądził pewnie, że nazwisko Michnika na początku zapewni jej dobry odbiór. Myślę, że w ten sposób położył sprzedaż. No, ale to nie nasz problem. Wracajmy do usuwania z polskiej kultury wymienionych autorów. Gombrowicz został w latach, o których traktuje ta książka, do polskiej kultury wprowadzony, a nie z niej usunięty. Stało się to za sprawą Melchiora Wańkowicza. Usunięto go dopiero po wojnie, mniej więcej w tym czasie kiedy matka Michnika pisała podręczniki szkolne do historii. I to akurat łatwo sprawdzić. Szymborskiej nikt nigdy z kultury polskiej nie usuwał. Jej wiersze były za komuny deklamowane przez uczniów na każdej akademii, bez względu na okazję. Sam to pamiętam – bez tej miłości można żyć, mieć serce suche jak orzeszek….Jeśli idzie o Miłosza, to z kultury polskiej wykluczyli go koledzy Ozjasza Szechtera i Heleny Michnik. Potem zaś Adam Michnik z Miłoszem się pogodził i żyli w jak najlepszej komitywie. Fakty te jednak nie przeszkadzają Adamowi Michnikowi w publikowaniu kłamstw. Być może chodzi o coś innego? Być może Adam Michnik ubolewa nad tym, że z lektur obowiązkowych w szkole zniknął „Potop” Henryka Sienkiewicza, ale nie umie tego wyrazić inaczej i podmienia nazwiska? Trudno inaczej, niż opisanym na wstępie mechanizmem, wyjaśnić to kłamstwo. I trudno zrozumieć dlaczego publikacja naukowa poprzedzona jest takim wstępem, jeśli się takie wyjaśnienie odrzuci. Chodzi bowiem o to, by czuć się jak pączek w maśle i zbierać do tego jeszcze, niczym krem z tortu, współczucie z powodu prześladowań. O nic więcej. Nie wiem do kogo autorzy adresowali artykuły umieszczone w tej publikacji, ale mam nadzieję, że nie do tych samych ludzi, których swoimi gawędami uwieść próbuje Adam Michnik. Bo on pisze do swoich najbliższych, do ludzi, którzy muszą postrzegać sami siebie w świetle jasnym i przejrzystym. Cała reszta czytelników go nie interesuje.
To nie koniec. Boskim zrządzeniem przypomniała mi się wczoraj książka Umberto Eco zatytułowana „Wahadło Foucaulta”. Czytałem ją dawno temu, było to pierwsze wydanie z roku 1993. Okładka okropna, treść, którą usiłowałem zrozumieć, beznadziejna, a pointa żadna. Umberto Eco napisał tę książkę po to, by wyszydzić, ale nie tylko, ludzi zafascynowanych spiskowymi teoriami. On nie tylko się z nich śmieje, ale także ich ostrzega. Jeśli będziecie za bardzo ciekawscy może was spotkać, jak mawiał Marek Hłasko – nieprzyjemnościunia. Dzisiaj interesować nas będą dwie ciekawostki z tej dziwnej książki. Główni bohaterowie prowadzą wydawnictwo, które żyje z tego, że naciąga frajerów na publikacje. To jest ciekawa koncepcja, albowiem demaskuje samego Eco. On już wtedy wiedział, że czytelnik nie istnieje, książka to wtajemniczenie propagandowe, które musi żyć dzięki takim szwindlom, bo trafia prosto do serca. Autorzy zaś to ludzie wynajęci do najgorszej roboty. Takiej jaką wykonywał on sam. Całą tę ponurą machinę zaś firmuje akademia i media. Jeśli ktoś nie wierzy, niech wróci do wstępu Michnika. Książka Eco wywołała oczywiście same zachwyty, a gazownia się nad nią wprost rozpływała. W istocie jest to publikacja głupia, której celem jest ustawienie emocji targetu w odpowiednich rejestrach. W takich, jakie zaprezentował w cytowanym wstępie Adam Michnik – nacjonalizm = wykluczenie z kultury. Spiskowe teorie, templariusze, różokrzyżowcy = piramidalne głupstwo, które jednak może skończyć się śmiercią. Obydwaj autorzy i obydwa teksty zasługują w oczach czytelników zwanych wyrobionymi, czyli tych kompletnie ogłupiałych, na miano erudycyjnych.
Ci faceci, bohaterowie Eco, którzy powinni siedzieć za oszustwa, trafiają na dokument, prowadzący ich – bardzo naciąganymi, niczym majtki na głowę, meandrami – ku teorii, że organizacje hermetyczne: templariusze, różokrzyżowcy, rządzą światem. Przedstawione w tej książce rozumowanie jest tak naciągane, że strach. Ciekawe jest natomiast to, że jeden z bohaterów nosi nazwisko Casaubon, zupełnie jak Meric Casaubon, którego w swojej powieści „Worek judaszów” umieścił Zbigniew Nienacki. Przypomnę tylko – główny bohater, oficer UB, być może osobisty znajomy Stefana Michnika, przybywa do Radomska, gdzie mieszka stary profesor z córką. No i ten profesor pisze pracę o Casaubonie i ma jego książkę. No, ale – podobnie jak u Eco – próba zgłębienia hermetycznej wiedzy kończy się tragicznie. Nie dla głównego bohatera co prawda, ale dla jego kolegi. Uważam, że Michał Radoryski, który napisał książkę o Dickensie i Nienackim, bardzo ładnie i erudycyjnie potraktował te problemy, a jego próba wyjaśnienia uwikłań, w jakie wpadają ludzie zajmujący się hermetyzmem jest z pewnością bardziej uwodzicielska niż to co pisał Eco.
Teraz najlepsze. W książce Umberto Eco, wszyscy są zwariowani z wyjątkiem jednej kobiety, imieniem Lia. Ona zaś twierdzi, że to, co główni bohaterowie biorą za tekst hermetyczny, jest w istocie kawałkiem księgi rachunkowej, czymś w rodzaju „średniowiecznego kwitu z pralni”. Przeczytałem to sformułowanie wczoraj w wiki, bo go nie pamiętałem. I zrozumiałem w jednej chwili kim był Umberto Eco. Otóż był durniem. W dodatku dotkniętym nieuleczalnymi aspiracjami i bardzo łasym na pieniądze, dla których napisałby każdą brednię. No, ale darujmy mu to, są gorsze przypadłości.
Nie wiem ile jeszcze trzeba nakręcić seriali o amerykańskich prawnikach wydzierających sobie z gardeł w sądzie kawałki ksiąg rachunkowych stanowiące dowody w sprawie, żeby europejscy historycy zrozumieli do czego ich wynajęto. Myślę, że gdyby cała publiczna przestrzeń wypełniona była takimi historiami, oni nadal pisaliby i mówili swoje. Kawałek księgi rachunkowej, to jest powód do zlecenia wielokrotnego morderstwa, a nie „średniowieczny kwit z pralni”, jak się wydawało autorowi powieści „Wahadło Foucault” i występującej w niej „jedynej racjonalistce”. Choć może, ja go tu źle oceniam, albowiem nie pamiętam szczegółów zakończenia. Może on właśnie wskazuje na zabójcze właściwości tego kwitu. No, ale szczerze jednak w to wątpię.
Przechodzimy teraz do książki Szymona. Otóż jest tak – żaden z czynnych dziś w Polsce profesorów archeologii nie może liczyć na to, że jakikolwiek prywatny czy państwowy wydawca, opublikuje jakąś jego popularnonaukową pracę w takiej formule, w jakiej zrobiłem to ja. To jest niemożliwe, albowiem cała akademia i firmowane przez nią wydawnictwa, działają tak, jak ci faceci z książki Eco – naciągają frajerów. I nie chodzi wcale o to, że oni utracili gdzieś tam kiedyś intelektualne dziewictwo, albo poszli na jakąś współpracę. Oni wyeliminowali ze swojego życia czytelnika. Nie wierzą w niego, a co za tym idzie nie wierzą w następstwo pokoleń w nauce. Wierzą w to, że po nich przyjdzie potop i wszystko się zapadnie pod ziemie lub wodę. Ten mechanizm dotyczy wszystkich humanistów, nie tylko archeologów. Nawet jeśli ktoś z młodszych badaczy, uwierzy w czytelnika a także w to, że czytelnik może być zainteresowany serio niełatwą treścią, nie może się z tym ujawnić, albowiem reszta bandy go utemperuje. Publikacje zaś, które mogłyby być przeczytane będą poprzedzone wstępami napisanymi przez różnych kanciarzy. A wszystko po to, by zachować złudzenia i wyeliminować czytelnika. Bo on najbardziej przeszkadza ludziom publikującym teksty z zakresu nauk humanistycznych. Zadaje pytania, wskazuje na jakieś nieścisłości i śmieje się nie w tych momentach, w których ten śmiech zaplanowano.
Tak więc kiedy ja wydaję Szymonowi dwa tomy rozważań o odkryciach archeologicznych ostatnich lat, które zaopatrzone są w bibliografię, to jest to dla wielu uczonych, szczególnie zaś tych, którzy Szymona wywalili z instytutu, spory ambaras. Oni bowiem nigdy, podkreślam – nigdy nie wydadzą takiej książki. Nie można podjąć z tą publikacją żadnej dyskusji, bo odpowiedź będzie straszliwa i nikt z nas nie weźmie ani jednego jeńca. Nie można jej pochwalić, albowiem środowisko jest hermetyczne i wierzy w różne „średniowieczne kwity z pralni”. Można tylko milczeć, albo próbować wyeliminować autora. Pomyślałem więc, a Umberto Eco potwierdził moje podejrzenia, że gdyby ktoś chciał wyeliminować Szymona i przeprowadzić nań symboliczny zamach, trafiając go w głowę tymi dwoma tomami, w twardej oprawie, rzuconymi wprost z okna drugiego piętra Instytutu Archeologii UW, byłaby tragedia. No i wydałem to w oprawie miękkiej. Wszyscy jednak pamiętamy, że nie płaci się za oprawę, ale za treść. Praca nad tą książką była zaś dla autora olbrzymim wysiłkiem. Przybliżył nam on teksty na temat najnowszych odkryć archeologicznych publikowane w językach obcych, niedostępne dla szerszej publiczności. Być może kiedyś, inny, poważniejszy niż ja wydawca, zdecyduje się wydać Szymonowi tę książę w oprawie twardej. Choć nasza przecież nie jest wcale taka zła.
https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/wieki-brazu-i-zelaza-tom-1/
https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/zbigniew-nienacki-vs-charles-dickens/
W twardej oprawie są wydawane podręczniki szkolne w których autorzy piszą, że kredyty trzeba spłacać w terminie ☺
Naprawdę? Są takie podręczniki?
Lepiej tak jest w podstawie programowej MENu dla klas 1-3 szkoły podstawowej ☺
bzdury pisze, podręczniki są wydawane, jak są czyli zwyczajnie. Mają wytrzymać dwie kadencje, są zarządzane przez bibliotekę, i po roku używania są średnio zniszczone, toteż wytrzymują jeszcze drugi rok używania przez kolejnych uczniów.
Życzę Panu Stalagmitowi mocnych nerwów, wiem przez co mniej więcej musiał przechodzić (mam podobne doświadczenia).
Gratuluję też książki. Może hełm to nie taki zły pomysł na te próby zrzucania książek z okna?
Sprawdziłem te podstawy programowe kształcenia ogólnego dla szkół podstawowych do przedmiotów „Wiedza o społeczeństwie„, „Etyka„, „Wychowanie do życia w rodzinie„. Przeglądnąłem też tzw. komentarz – same podstawy są pod koniec, i jest to tabelka – 2-3 strony. W żadnej z tych podstaw nie występuje nawet słowo „kredyt”, pożyczka”, „bank”. Oczywiście nie występuje też fraza, że należy spłacać w terminie, co zresztą jest dość oczywiste, jak ktoś wziął kredyt.
Każdy może sprawdzić (2017):
https://www.gov.pl/web/edukacja/podstawa-programowa-materialy-dla-nauczycieli
Są nowsze podstawy (2019), ale one dotyczą szkół branżowych (po podstawówce). Zresztą dobrze, że je wprowadzili i rozszerzyli technika do 5 lat.
technika – to bardzo dobry pomysł, ta Pani co technika likwidowała to (jeśli się nie mylę) jest już na sądzie Bożym, niech Opatrzność ma litość nad jej niefrasobliwością/głupotą,
Chciałbym by Coryllus wydał w twardej oprawie z ilustracjami Bereźnickiego Worek Judaszów Nienackiego!! To była by bomba.
Sprawdź poprzednie podstawy programowe.
Przy okazji prognoza na dzisiaj, model (CNT UW) liniowy 17831, a mój logistyczny 18023 ☺
Na początku maja wrzuciłem ilustracje o Burattinim i mumiach, sugerując związki z Athanasiusem Kircherem. A przez Kirchera do Casaubonusów droga krótka i ezoteryczna.
Casaubonusy przez wieki
Dla tych kolegów, którzy nie mogą oderwać wzroku od ekranów TV i YouTube, po to by zajrzeć do prymitywnej sztucznej inteligencji translatorskiej w wiki (zawsze to lepsze niż UW, UJ i podobne) dodaję, że: kalwinista i hugenot Isaac był rozchwytywany przez królów Francji i Anglii, ale nigdy nie nauczył się języka angielskiego. Jego syn Meric postarał się językowo lepiej. A Casaubon z powieści pani George Eliot Middlemarch, który całe życie pisał książkę o chrześcijańskim synkretyzmie Klucz do wszystkich mitologii dał ciała, bo nie znał języka niemieckiego, do czego się nie przyznawał.
A ja załatwiłem sprawę Corpus Hermeticum jednym zdjęciem, które wykonałem z pędzącego samochodu mniej więcej pół wieku temu, chyba w Niemczech. Na szczęście nie do końca podarłem, więc MoMA może się u mnie ubiegać.
MZ dnia 15.05.2020 o godzinie 17:30 podało ilość zarażonych wirusem Covid-19. Jest to historyczna liczba – 18016.
Tak dla porządku, jak w przyszłości e-archeolog, potomek Szymona, odkryje ten plik na Alegro to zrozumie dlaczego Uniwersytet Warszawski był klasyfikowany w XXI wieku, w 5 setce uniwersytetów ☺
Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.