Zacznę od marudzenia. Zaczynam łapać trochę zadyszki, bo porobiłem różne plany, a panika siana dookoła nie sprzyja ich realizacji. Jakieś książki trzeba jednak wydawać i na dodatek sprzedawać. Na to, że ktoś wykupi je interwencyjnie nie ma przecież co liczyć. Na takie fory oczekują tylko ci, którzy mają rzeczywisty wkład w rozwój polskiej kultury i krzewienie czytelnictwa. Ludzie bez których polska kultura byłaby uboższa, a może nawet by umarła. Na dodatek popsuły się dwa samochody, a dzieci muszą uczyć się zdalnie i nikt nie chce, na przykład, zrozumieć, że może się zepsuć mikrofon w laptopie, a pan z serwisu nie przyjmuje bo jest zaraza. No, ale dobra. Najważniejsze, że ostatni numer nawigatora jest prawie zamknięty. Moje starsze dziecko widząc w jakim jestem stanie poradziło, bym dla rozrywki obejrzał sobie parę odcinków serialu Elementary. To jest jeszcze nowsza redakcja przygód Holmesa, wzbogacona o wątki emocjonalne. Holmes jest tam rozedrganym neurotykiem i ćpunem na odwyku, z manierami brytyjskiego sierżanta-werbownika. Watson zaś to krótkonoga Azjatka, grana przez aktorkę nazwiskiem Liu. Wszystko razem jest nawet ciekawe. Szczególnie inspiruje mnie stylizacja Holmesa i jego niewymuszona elegancja. Od razu zorientowałem się, że intrygi w tym serialu to sprawa drugorzędna, ważne jest tylko to, co Holmes mówi o metodzie, a i to nie zawsze, bo często bełkoce. Trafiłem na taki odcinek, (bo tego jest masa), gdzie jakiś gość sklonował rzadką orchideę z Tajwanu. Nie jest ważne o co tam chodziło. Holmes świr mówi w pewnym momencie coś takiego – żeby sprzedać coś, co powinno być ukryte, nie należy tego ukrywać. Trzeba przed tym postawić jakiś śmieć i przywalić cenę z sufitu. Ona ma dotyczyć tego śmiecia. Niech to będzie puszka z colą. Wtedy mamy gwarancję, że zjawią się właściwi klienci, rozumiejący o co chodzi. Dla wielu ludzi, szczególnie siedzących w lukratywnych branżach i przy wyspecjalizowanych kanałach dystrybucji, są to zapewne rzeczy oczywiste, ja zaś odkrywam tu przysłowiową Amerykę w konserwach. No trudno. Dla mnie było to olśnienie. Przypomniał mi się, a mam pamięć jak śmietnik, oglądany dawno temu, jeszcze za komuny, program o Lennonie i jego związku z Yoko Ono. Lennon mówi w tym filmie, że poszedł kiedyś na wystawę nikomu nieznanej, japońskiej artystki nazwiskiem Ono i tam zobaczył eksponat. Było to jabłko, takie zwyczajne, a obok niego cena – 500 funtów. John uznał, że to jest fantastyczna zgrywa i się zakochał. Ja zaś chciałbym się dowiedzieć co tak naprawdę sprzedawała wtedy Yoko Ono? Mam też poważne wątpliwości co do tego, czy spotkanie tych dwojga, Yoko i Johna odbyło się spontanicznie. Mam wrażenie, że zostało zaaranżowane.
Mechanizm, który przedstawił ześwirowany ćpun-Holmes w serialu Elementary, opisuje gradacje występującą na rynku sztuki. To jest rynek gdzie wystawia się śmieci, które mają cenę z sufitu, sprzedając w rzeczywistości coś innego. Ja do końca nie wiem co, ale przypuszczam, że na najniższym poziomie tej gradacji handluje się po prostu narkotykami. Pisząc najniższy poziom, mam na myśli galerie, wokół których skupiają się lokalne i regionalne elity. Myślę, że ten sposób sprzedaży środków odurzających dotyczy nie tylko galerii, ale także innych miejsc, gdzie gromadzą się ludzie, czujący się w jakiś sposób wybrańcami. Nie chodzi mi tutaj o mecze piłkarskie i masowe imprezy, gdzie taki handel też jest prowadzony, ale o tak zwaną górną półkę – pawlacz, jak mawiają niektórzy. To jest chyba logiczne, jeśli wziąć pod uwagę, że wśród środków odurzających także są preparaty lepsze i gorsze. To takie przypuszczenie, nie wiem jak jest naprawdę, ale na taki trop wprowadził mnie ześwirowany Holmes w dziwnych łachach. Myślę, że gdyby udało się, zrobić listę substancji i dóbr niedozwolonych w normalnym obrocie, można by było dopasować do niej metody sprzedaży komponowane na opisanej tu zasadzie. Powstałoby coś w rodzaju atlasu metod marketingowych. Fantazjuję oczywiście, ale być może taki atlas już istnieje.
Pora odpowiedzieć na pytanie – dlaczego ludzie nie kupują książki o Bartłomieju Bereccim? Powinni ją kupować, bo postać ta trzyma wszelkie standardy dotyczące jakości tego, co zwiemy polską kulturą. Oczywiście można postawić kwestie w ten sposób – nie kupują, bo nie wiedzą kim był Berecci. Można też inaczej – nie kupują, bo postać Bartłomieja nie mieści się w rzeczywistości w standardzie „kultury polskiej i polskiej tradycji”, ta bowiem jest po prostu śmieciem postawionym przed jakąś tajemnicą, którą rozpoznają nieliczni klienci salonów politycznych. No i ma odpowiednią cenę. Ludzie przychodzą, oglądają i myślą – kurna raz, tyle kasy za takie badziewie? W tym systemie wszystko by się zgadzało. Książka o Bereccim leży, albowiem nie mieści się w zafałszowanym kanonie polskiej kultury. My zaś możemy zapytać, jak naiwne dzieci – dlaczego się nie mieści? Przecież Berecci to wybitny włoski architekt doby renesansu, który przebudował po śmierci Franciszka Florentczyka, rezydencję królewską na Wawelu?! Why nie mieści się?!
Na to pytanie mógłby z całą pewnością odpowiedzieć redaktor krakowskiego portalu Ciekawostki historyczne, pan Kamil Janicki. Ja mu jednak takiego pytania nie zadam, bo musiałbym się zaraz zachować, jak ten Holmes z serialu wobec swojego manekina. On tam ma takiego różowego potwora, którego wali regularnie po łbie kijem. Nawet jest trochę podobny ten manekin do redaktora Janickiego.
Berecci nie jest ani puszką z kolą, ani narkotykiem, a w związku z tym nie nadaje się do sprzedaży na rynku, zwanym „polską kulturą i polską książką”. Nie nadaje się z wielu powodów, a ja tu wskażę jeden, który autorka książki o nim – Jola Gancarz – pominęła. Oto wspomniany tu wczoraj przeze mnie szlachcic z ziemi Sochaczewskiej – Mikołaj Wolski – został ochmistrzem dworu, królowej Bony. To jest niezwykłe, bo rzecz miała miejsce w roku 1518, a wcześniej tenże Wolski, o czym pisałem wczoraj, był w Wenecji i w Rzymie, wraz z prymasem Łaskim. Po co się jeździło do Wenecji w tamtych czasach, każdy mniej więcej wie – po kredyt. Do Rzymu zaś jeździło się po błogosławieństwo. Mamy więc taką sytuację – król musi mieć przy nowej żonie swoich ludzi. Nie mogą być to jednak ludzie przypadkowi. Nie tylko ze względów osobistych, ale także, nawet przede wszystkim politycznych. Łaski jedzie z Wolskim do papieża Medyceusza, po to między innymi, żeby uzyskać od niego akceptację dla nowego ochmistrza. Sprawa została załatwiona pozytywnie, nie przez byle kogo, bo przez Juliana Medyceusza, drugiego po papieżu Leonie cappo di tutti cappi, w Państwie Kościelnym, przyszłego Klemensa VII. Wolski dostał potrzebne uwierzytelnienia i został obdarowany folwarkami z puli kościelnej. Kiedy wrócił do kraju, król Zygmunt orientując się, że Mikołaj Wolski to człowiek papieża i jemu będzie składał raporty, próbował go obłaskawić dokładając mu następujące dobra: wójtostwo w Miedniewicach, Woli Miedniewickiej i Wiskitkach, potem zaś dożywocie w tychże Miedniewicach, Oryszewie, a także młyn Kołaczek i sadzawkę w Jaktorowie.
Przyszły papież mówi w Rzymie do Wolskiego – miły mój rycerzu, masz tu listę dóbr dla ciebie przeznaczonych, wystaraj się o akceptację kapituły gnieźnieńskiej – był to warunek konieczny, ale czysto formalny, choć procedury przeciągano, dla pozorowania zasad – i rządź tym Ostrowem, Konarami, Przelotem i Podgórzycami.
Kiedy Wolski wrócił do kraju, rezydujący w Krakowie król mówi – Mikołaju, dobry z ciebie człowiek i sprawny administrator, za kapowanie o tym, co dzieje się na dworze mojej nowej żony, dostaniesz w dożywocie Miedniewice, Wiskitki i Oryszew.
Wolski popatrzył krzywo.
– No, a młyn Kołaczek? – zapytał
– Dobra, niech będzie jeszcze młyn Kołaczek. To jest ten za Wiskitkami, na rzece Pisi Gągolinie, tak trochę w lewo? – dopytał się król
– Ten sam, najjaśniejszy panie – uspokoił się Wolski, ale zaraz przypomniał sobie coś jeszcze.
– A sadzawka w Jaktorowie?
Król uśmiechnął się.
– Co za człowiek – pomyślał, głośno zaś rzekł – dobra, ale która sadzawka?
– Jak to która? – zdziwił się Wolski – ta nie porośnięta rzęsą, przy trakcie na Sochaczew! Tej drugiej nie chcę!
– Co za człowiek – pomyślał jeszcze raz król i zaczął podpisywać pergaminy podsunięte mu przez pachołka.
Co to ma wspólnego z Bartłomiejem Bereccim? Otóż ma i to wiele, albowiem wtedy właśnie, kiedy prymas Łaski i Mikołaj Wolski wrócili z Rzymu przyjechał z nimi także Bartolomeo. Pochodził z Florencji, był człowiekiem Medyceuszy, a ci jak pamiętamy rozpoczęli przebudowę bazyliki św. Piotra i weszli w krzywy układ z Jakubem Fuggerem, który zbierał na ten cel pieniądze po całej Europie sprzedając odpusty. Tak więc developerka na najwyższym poziomie to był temat szalenie istotny, nie można było go puścić samopas, w kraju takim jak Polska, dokąd posłało się włoską księżniczkę z zaprzyjaźnionego gangu i całą masę swoich ludzi. Od przebudowy obiektów na prowincji i utrzymania koniunktury na nowe wzory, zależało czy koniunktura ta utrzyma się w Italii. Przed koniunkturą budowlaną, której nie widać, postawiono fugerową puszkę z odpustami i sprzedajemy coś, co nie ma realnej wartości w tym świecie. Tak, jak nauczał Holmes w serialu Elementary. Powodzenie tej imprezy, a było to powodzenie widoczne, nie sposób nie zauważyć przecież przebudowy Wawelu, niosło za sobą ryzyko. Jak wiemy polityczna koniunktura Medyceuszy zwaliła się w roku 1527, a przebudowa bazyliki św. Piotra ciągnęła się jeszcze ponad sto lat. Z Wawelem było trochę inaczej. Mistrza Berecciego, niemieckie gangi pozbyły się w prosty sposób – nasłano nań nożownika, a w lud puszczono hagadę, że poszło o kobietę. I tu dochodzimy do tego momentu, w którym zaczyna się obszar zwany „promocją kultury polskiej” – to jest ta hagada. Nie wchodzimy tam nawet. Niech państwo pomaga w wykupie treści z tego pawlacza i niech ludzie się dziwią dlaczego ta puszka z colą jest taka droga. Nie interesuje nas to. My mamy prawdziwą historię intrygi wymierzonej w ludzi papieża pracujących w Krakowie i prawdziwą historię zamordowania Bartłomieja Berecciego. Zostało tylko 58 egzemplarzy.
https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/kto-zabil-bartolomeo-berecciego/
O Bartłomieju Bereccim nie kupują a o Brigitte Bardot by kupili.
Kupują Bardziej Baśniowy produkt
BB☺
Fakt
Coryllusie, niestety trzeba przeczekać ten podły czas. Ludzie mają pomącone w głowach z powodu tego wirusa i nie mają głowy do książek. TV lansuje taki mit, że teraz jest czas na czytanie, ale ludzie wybierają inaczej – interesują się żarciem i maseczkami.
wiosna nasza, jesień wasza
Nie lubię czekać
dodam tylko, że na zachodzie i w USA musi być jakiś kiepski stan umysłów, bo co produkt popkultury filmowej/serialowej to jedzie na utartym temacie – teraz Elementary, kolejna inkarnacja Szerloka
jak robią serial Templariusze to oczywiście wątek główny to… Święty Graal, a jakże…
plus zabójczyni Azjatka w Paryżu, co umie ciosy z karata w średniowieczu
aleś to Pan, Panie Autorze wiążąc fakty ładnie wyspekulował
Bona, po latach nieobecności wracała do zupełnie innych warunków politycznych, tęskniła za krajem dzieciństwa, a tymczasem tam tylko artefakty były te same, ale ludzie zupełnie inni, relacje między ludzkie już o pokolenie inne.
może któraś dwórka tą tęsknotę królowej Bony wzmagała, bo może chodziło o kasę, czyli
” …wyprawiła przed sobą Wilgę, starostę ostrołęckiego, z wozy skarbnymi nałożonymi srebrem, złotem i drogimi klejnoty, których wozów było 24, a w każdym poszosne woźniki (szóstka koni) ….pieniędzy kiedy i jako wiele pożyczyła królowi hiszpańskiemu Filipowi”
str 127 Ł. Górnicki „Dzieje w Koronie Polskiej”
takie przemieszczenie kapitału w europejskiej przestrzeni…. bez żadnych podejrzeń … a było tego kapitału (wg przypisu z Górnickiego) 430 tys dukatów
oczywiście tego „przemieszczonego” z rąk Bony w ręce Filipa II – było 430 tys dukatów, wywiezione przez Bonę załadowane wozy, miały zapewne większą wartość, różnica została dowieziona do Bari.
Obejrzałem ostatnio serial niemiecki Feud. Frud też cały czas wciągał kokainę. Węgrzy w tym serialu są głównymi czarnymi charakterami.
Węgrzy to brutalni antysemici
Sumy neapolitańskie
Dziękuję
Powoli jednak wkraczają nowe wątki i postaci
no tak, właśnie wzięłam się do czytania, zaraz zobaczę czy są rozbieżności między panami Górnickim i Kanteckim.
Książka „Kanteckiego „Sumy neapolitańskie” już się w kawałku „od redakcji” dobrze zaczyna: „materialne korzyści mordu zasiliły konta czołowych postaci europejskiej polityki.” … (cytując pink Panther) … a dalej to tylko ciekawiej ..
Lennon i Caspar David Fredrich zarażają melancholią. Oto moje impresje ich obu. Do Lennona (po lewej) dokładam lirykę:
„Strawberry fields forever”
No one I think is in my tree
I mean it must be high or low
That is you can’t, you know, tune in
But it’s all right
That is, I think, it’s not too bad
„Oak trees forever”
Chyba jestem sam w tej koronie dębu
to zbyt wysoko albo za nisko
Zbyt niewidoczny, aby mnie dostrzec
Ale to dobrze,
a nawet nieźle.
kto chce być ukryty ???? ten co ma za uszami
Osbieram to inaczej, że nieprzystosowanie zmusza go do ucieczki na umowne drzewo gdzie jest niewidoczny i nie jest w stanie wszystkiego zrozumieć co widzi kiedy zamyka oczy. To chyba poetycka zachęta do ucieczki od kłopotów przy pomocy substancji psychoaktywnych. Ich inna piosenka Lucy in the Sky with Diamonds odczytywana była wprost jako LSD.
Poszukałem jeszcze i znalazłem tłumaczenie, że kiedy Lennon jako chłapak mieszkał u swojej ciotki w Liverpoolu to często ze swoimi kolegami chodził do sierocińca Armii Zbawienia Strawberry Fields i często bawili się tam i jak sam wspominał kojarzyło mu się to miejsce z zabawą. Niech i tak będzie.
Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.