Napiszę tu dziś same straszne rzeczy, ale czasem tak trzeba. I jeszcze – powiem to od razu – nie będę miał żadnych wyrzutów sumienia.
Miałem kiedyś kolegę, który był członkiem jakiejś protestanckiej wspólnoty. Przypadkiem spotkałem go kiedyś w pociągu i on, nie zaczepiany przeze mnie na tę okoliczność, zaczął mi opowiadać o tej wspólnocie, a także o tym, że należy dążyć do świętości. W ogóle nie miałem na to ochoty, chciałem zajmować się tym, czym zajmowała się większość dwudziestolatków, czyli poznawaniem nowych koleżanek, wesołą zabawą i realizowaniem jakichś swoich, całkiem fantastycznych szajb. Ten kolega zaś ze wszystkich sił starał się mnie przekonać, że należy spoważnieć, a owo spoważnienie wiązało się z przyjęciem zasad życia tej wspólnoty i dążeniem do świętości. Ja w ogóle nie rozumiem co to jest – dążenie do świętości. Nie rozumiałem tego nawet, kiedy Jan Paweł II wołał – świętymi bądźcie! I nie rozumiem tego dziś. Pobieżne nawet przewertowanie kilku życiorysów świętych wskazuje, że żadna znana mi, żyjąca osoba, być może wliczyć w to trzeba także Jana Pawła II, nie zdawała sobie i nie zdaje sprawy z realnego charakteru wyzwań, jakie stały przed ludźmi, którzy zostali później kanonizowani. Kiedy więc jakiś duchowny woła do młodzieży zgromadzonej licznie wokół niego – świętymi bądźcie – to, w mojej, być może błędnej ocenie, nie wie co mówi. Chodzi bowiem, jak przypuszczam, nie o świętość, ale o tak zwane dawanie świadectwa, czyli nie wypieranie się Kościoła wobec wyzwań i pokus tego świata. Nie wiem czy są jakieś poważne teologiczne książki na temat pokus, ale sądzę że owo nawoływanie do dawania świadectwa połączone jest z całkowitym niezrozumieniem tego czym jest pokusa. Przede wszystkim zaś z wiarą, że jest to zjawisko łatwo dające się analizować i opisywać w sposób prosty. Mogę się mylić, ale takie mam wrażenie. Stąd bierze się potem szereg postaw, które mają chronić człowieka przed pokusami, a w istocie nie pełnią takiej funkcji, przeciwnie – wskazują innym, jak nie należy się zachowywać. Owo wzywanie do świętości rozumiane jest bowiem – tak sądzę – jako wezwanie do wyróżniania się w pozytywny sposób. To znaczy w jaki? No żeby nie pić, nie bić żony i nie brać narkotyków. Wyrażę się oględnie – gdyby na tym polegały pokusy, wszyscy bylibyśmy już w siódmym niebie. Tak jednak nie jest. Sądzę więc, że to nawoływanie do świętości służy w istocie jakimś celom organizacyjnym. Policzeniu się, zebraniu w grupy, wyznaczeniu liderów i zagospodarowaniu czasu, który mógłby osobom słabym i niezorganizowanym przeciec przez palce. I tyle, nic więcej w tym nie ma. Poza pułapką oczywiście.
Można mnożyć przykłady, kiedy zbyt natarczywe nawoływanie do świętości, albo nawet nie natarczywe, ale takie zwyczajne, szczególnie w wykonaniu rodziców, powoduje, że dzieci całkowicie odsuwają się od Kościoła, religii, albo ruszają na poszukiwanie jakichś charyzmatów do wspólnot protestanckich, gdzie wszystko jest jeszcze lepiej zorganizowane, wyjazdy są ciekawsze, misje bardziej egzotyczne, a do tego wszystko ma jakieś niejawne, ale stabilne bardzo gwarancje. Powtarzam – jest masa takich przypadków, ale jakoś nikt ich nie analizuje, albowiem pragnienie uporządkowania grup garnących się do Kościoła wokół tej niby świętości, która żadną świętością nie jest, ma znaczenie największe.
Mnie w tym nawoływaniu do świętości najbardziej drażni to, że nie przywołuje się przykładów życia świętych. Jeśli się mylę, proszę mnie poprawić. Mamy ten cały Max festiwal, o którym pisałem ostatnio, a w programie nie ma żadnych seminariów polegających na studiowaniu i omawianiu fragmentów pism Maksymiliana. Jest za to kurs tańca ducha, to jest chciałem rzec tańca uwielbienia. To jest trochę dziwne. Ja powracam do świętych, albowiem bez nich nie ma Kościoła. Mam jednak wrażenie, że wielu duchownych wstydzi się świętych, nie wie jak o nich mówić i w zasadzie uważa wszystkie związane z nimi historie za jakiś balast utrudniający wychowanie młodzieży i zmierzenie się z ich problemami. Bo jak tu mówić dzieciom – świętymi bądźcie i dawać za przykład św. Idziego? To jest przecież niemożliwe. No właśnie. Niemożliwe. Po cóż więc są potrzebni św. Idzi, św. Stanisław, św. Andrzej Bobola i Maksymilian, który zbudował wielkie, ziejące dziś pustką, magazyny na książki i inne wydawnictwa?
Czy te dzieci będą świętymi? Z całą pewności nie. Tak jak napisałem, nikt nawet nie próbuje zrozumieć wyborów i okoliczności w jakich postawieni zostali ludzie ogłoszeni później świętymi. Dzieci te, kiedy się już znudzą ofertą jaką Kościół przygotował dla ludzi w ich wieku, ruszą na poszukiwanie innych, jeszcze bardziej intensywnych wrażeń, które znajdują się poza Kościołem. Okaże się bowiem wtedy, że świętość daje się stopniować i są takie progi świętości, które dostępne będą wyłącznie osobom dążącym do prawdziwej doskonałości.
Gdybym miał wskazać, co leży u podstaw tej polityki personalnej i grupowej, bo tak to chyba można nazwać, powiedziałbym, że jest to pragnienie ocalenia młodych ludzi przed samotnością. I tu dochodzimy do rzeczy naprawdę poważnej, czyli do istoty pokusy. Ja się nie będę nad tym rozwodził, bo nie mam stosownych kompetencji, a jedynie intuicję. Przypomnę tylko w tym kontekście – ocalenia przed samotnością – raz jeszcze: Św. Idzi, św. Stanisław, Św. Andrzej, Św. Maksymilian i inni święci. Powiem też, że doświadczenie samotności nie jest bynajmniej czymś absolutnie złym i może obfitować w sensy, o jakich się organizatorom Max festiwalu nie śniło.
Dodam jeszcze, że wśród pragnień jakie rozbudzane są w młodzieży garnącej się do Boga i Kościoła, znajduje się pragnienie doświadczenia bliskości i autentycznej obecności. Nie chcę mi się nawet wymieniać, co było, jest i będzie uznawane są ową autentyczną bliskość i żywą obecność. Każdy to mniej więcej wie.
Dostałem wczoraj taki oto link
https://pch24.pl/abp-vigano-zachod-zbliza-sie-do-upadku-stanmy-do-walki/
Jest to streszczenie słów kardynała Vignano, który jak wielu duchownych i świeckich lamentuje nad upadkiem chrześcijaństwa, kultury zachodu i przywołuje lata dawnej świetności. Przykładem owej świetności, według kardynała jest Republika Wenecka. No cóż…To jest, w mojej, być może błędnej ocenie, druga część dialektycznej konstrukcji, w jakiej tkwimy nie potrafiąc znaleźć z tego dobrego wyjścia. Z jednej strony nawoływanie do, jakże powierzchownie rozumianej świętości, a z drugiej żal za utraconą wielkością, czyli sprawiedliwym połączeniem władzy świeckiej i duchownej. Wszyscy wiemy czym była Wenecja – ostoją systemowego gangsteryzmu, wyposażonego w jednostki pływające o mocy współczesnych lotniskowców. Wszyscy wiemy czym był senat republiki – gromadą byłych nożowników, którzy przestroili swoje życie na wielkoskalowy biznes i nie cofali się przed niczym, najmniej zaś przed sojuszami z wrogami Kościoła. Do opamiętania przyszli dopiero wtedy, kiedy ci wrogowie ich oszukali, wykorzystali, pozbawili możliwości swobodnego poruszania się po morzach i stanęli u bram miasta, które było ich stolicą. Nie jest więc Wenecja żadnym wzorem dla Kościoła. Ma jednak rację kardynał – Kościół trzyma się na krwi męczenników i dawaniu świadectwa. Podstawą zaś misji jest podejmowanie działań w wielkiej skali, gwarancją zaś jej sukcesu było i będzie nadal stawianie wobec tych wyzwań ludzi małych, grzesznych i nie radzących sobie z wieloma prostymi sprawami. Takich jednak, którzy potrafili zrozumieć doniosłość owych projektów i do nich dorosnąć. Udział zaś swój w tych przedsięwzięciach przypłacić nieraz życiem. Oświecenie zaś, które stale przywołują duchowni, było w dziejach Kościoła epizodem na tyle krótkotrwałym i nieistotnym, że dziś nie można za jego pomocą wyjaśnić najważniejszych, ale w sumie prostych, przyczyn kryzysów z jakimi boryka się Kościół. Tylko takie próby jednak są podejmowane. Powód jest prosty – bo duchownym wydaje się, że to właśnie zrozumieją ludzie, albowiem wielu z nich pojmuje jakie były konsekwencje tego całego oświecenia. To nieprawda. Ludzie nie rozumieją oświecenia tak samo, jak nie rozumieją arianizmu. Nie tu tkwi problem. No to gdzie? Niech wszyscy zajmą się studiowaniem legendy św. Idziego i okoliczności jej powstania. Może coś wtedy zaświta w naszych głowach. Taka praca domowa. Nikt nikomu nie obiecywał, że będzie łatwo.
Niestety tak się składa, że sprzedaż nie jest zbyt rewelacyjna, a pośrednicy, który oddaję swoje książki, ociągają się z zapłatą. Nie pozostaje mi nic innego jak rozpoczęcie nowej dwutygodniowej promocji. Bardzo mi przykro, że tak czynię, ale trudno mi prowadzić bloga, angażować się w książki, a leżą jeszcze dwie rozgrzebane i prowadzić promocję tytułów starszych. Jestem po prostu już trochę znużony. O wiele łatwiej jest ogłosić promocję. Nie lubię tego, albowiem można to nazwać psuciem cen. No, ale muszę mieć jakieś zyski, nie mogę, w oczekiwaniu na realizację faktur, żyć powietrzem, ani powiedzieć dzieciom, że nigdzie w tym roku nie wyjadą. Za chwilę będzie półmetek wakacji. Trzeba coś wymyślić, zaplanować, ale pewnie jakoś na krótko, bo jest mnóstwo roboty.
Tak więc od dziś do 31 lipca obniżam ceny na następujące tytuły:
https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/pieniadz-i-przewrot-cen-w-xvi-i-xvii-wieku-w-polsce/
https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/zydowscy-fechmistrze/
https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/feliks-mlynarski-biografia/
Młodzi potrzebują wzorców, niestety protestanci biją katolików na głowę w metodach wpływu na młodych. Blachnicki miał idę i pomysł, powołał OAZĘ. Można się tam formować. Bądźcie świeci, zapominamy że w starożytnym kościele Apostoła Pawła czytamy.
, Świeci, do Świętych , my jesteśmy święci tylko świat zabrania nam tak myśleć. Mamy biczować się i wszystkich przepraszać a Oni będą po nas jeździć. Żyjesz sakramentami jesteś Święty i już to że się potykasz a świat od razu wolą co to za Święty
Biją bo są zorganizowani w mafie i mają gwarancję rządów oraz organizacji niejawnych. Kościół zaś nie daje żadnych gwarancji, a jeśli ktoś tak uważa, przeżywa rozczarowanie i odchodzi
Nie szafuję komplementami z zasady, ale to może być Pański najważniejszy tekst w historii. Brawo.
Chyba nie
Być świętym?
Dla mnie to wykonywać każdą czynność o 3% lepiej, niż się początkowo chciało.
Albo nawet 2%.
2 procent to bardzo dużo
chyba dzisiaj święci to tacy co są porządni , czy raczej poprawni , którzy -w zasadzie- nie leją, nie piją, nie palą , nie przeklinają – są tacy
gdzie zakwalifikować piwoszów, palaczy którzy właściwie jak się to mówi nic złego nie robią, no jedynie działają przeciwko sobie, no bo ci pierwsi defasonują sobie sylwetkę tym piwem a ci drudzy narażają płuca – może te postaci są poprawni jedynie częściowo czyli w połowie święte … nie wiem, życie jest trudne, te kilkadziesiąt lat jego trwania trzeba jakoś przeżyć
może ta świętość, to jak z tymi -10 sprawiedliwymi- trochę starania trzeba wykazać, może kryteria w niebie co do tej wymogów w sprawie świętości nie są takie ostre
Święci myślimy bez skazy, ale kościół ogłosza ich za poszczególne cnoty. Popiełuszko był nie za wysoko oceniany przez współbraci w kapłaństwie, ale to on poszedł z sakramentami do strajkujących a potem się nie ugiął, za męczeństwo jest świetnym a nie za to jakim był kapłanem. Kolbe, może był kiepskim dziennikarzem, słabym fizycznie,ale dał życie za kogoś kogo nie znał. Za to jest świetnym. Takich przykładów jest wiele
Przez samotność do świętości
Tak właśnie jest.
Blachnicki i ta jego sekta oazowa?
Formować się?
Na co?
Chyba na barana do wypieku…
To nikomu nie zaszkodzi, dwie pozycje, jedna rozpoczyna, druga kończy to, co Kościół ma do powiedzenia nt. świętości:
1. Św. Atanazy Wielki, Żywot św. Antoniego
2. Reginald Garrigou-Lagrange, Trzy okresy życia wewnętrznego.
Ta druga pozycja nakładem Niepokalanowa, zawsze dostępna, warto jednak byłoby porównać treść bieżącego wydania z jakimś starszym, najlepiej przedsoborowym, czy np. słowo heretyk nie zamieniono na brata odłączonego itp.
Pomiędzy nimi wiele pism wartych poznania, których wybór spowoduje zawsze pytanie, skoro to, to dlaczego nie tamto?
Wydaje się też, że po soborze, dyskretnie, zmieniono definicję świętości. Tu nie ma miejsca na rozpisywanie się na ten temat, jednak autor wyczuwa w owej zachęcie do „dążenia do świętości” jakąś niedorzeczność lub fałsz. I tak jest w istocie, bo nie da się pogodzić w żadnym przypadku majestatu, powagi i należnej Bogu z odprawianiem mszy tyłem do Niego; odprawianie bowiem tyłem do Boga oznaczać może, że albo autorzy i celebrujący w tai sposób msze nie wierzą we współistotność Jezusa Chrystusa z Ojcem, albo nie wierzą w jego realną, substancjalną i rzeczywistą obecność w Najświętszym Sakramencie. Na takim fundamencie zaś żadnej świętości zbudować się nie da. To jest po prostu niemożliwe, by z ustawicznego pomniejszania czci wyrosła jaka świętość prawdziwa.
Bóg stał się człowiekiem, by człowiek miał udział w boskości przez przywrócenie pełnego obrazu i podobieństwa utraconego wskutek grzechu pierworodnego. I na tym polega świętość. Wiodą do niej dwie drogi, których symbolem są dwie góry: Tabor i Golgota. Ta pierwsza jest udziałem nielicznych, ta druga, droga Krzyża, droga niemal wszystkich chrześcijan, nie wyłączając części tych pierwszych.
Jeszcze kilkanascie lat temu swiety z obrazka pelnil role idola, osoby pelnej zaufania,pełnej poswiecenia czy innej formy.Czlowueknmial w domu figuryvczybobrazy swietych.Obecnie wiesza sie, lub stawia celebrytów.Przeniesienie doskonałe.Zasada podobna, inne cele.
Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.