sie 202014
 

Mieliśmy tu wczoraj mały kłopot z wyciągnięciem kilku papierów zdigitalizowanych w Rzeszowskiej Bibliotece Cyfrowej, czy w jakimś innym miejscu o podobnej nazwie. Chodziło o dokumenty Komisji Edukacji Narodowej, gdzie czarno na białym napisane było kto i ile wziął ze zrabowanego jezuitom majątku. Ponieważ ta cała komisja, której nazwy nawet przy najszczerszych chęciach nie potrafię napisać wielką literą, jest jednym z polskich fetyszy państwowych, trzeba się zastanowić dlaczego dotyczące jej dokumenty są ukrywane. Kolega boson zalogował się wczoraj, niejako dodatkowo, w jednej z krakowskich bibliotek i chciał stamtąd te same papiery wydobyć, ale maszyna powiedziała mu, że „nie lzia”, nie trzeba bosonie miły czytać tych dokumentów, bo może być nieprzyjemnościunia, jak się to kiedyś mówiło na głębokiej Pradze.
Mamy więc z jednej strony armię pracowników naukowych wiszących jak pijawki na grantach, budżetach i dotacjach, a z drugiej strony to kamienne milczenie maszyn obsługujących zdigitalizowane zbiory. Pisałem już o tym wiele razy, ale nigdy chyba nie dość tego pisania. Ilość popularnej literatury dotyczącej historii Wielkiej Brytanii jest przerażająca. Nie tylko ogromem, ale także jakością. Nie wierzę, że to wszystko piszą agenci MI6. Takich rzeczy nie można przeprowadzić. Piszą to ludzie zainteresowani przeszłością, wśród nich są oczywiście agenci i propagandyści, ale jest ich mniejszość. We Francji przeszłością zajmują się jacyś podejrzani dziennikarze, którzy piszą głównie o tym, jaki zły jest Kościół. W Rosji zaś cały ten segment to po prostu tajniacy. Dlatego właśnie nic nie wiemy o Kompanii Moskiewskiej.
Jak wygląda sytuacja u nas? Z pobieżnego oglądu spraw wychodzi na to, że nasi pracownicy naukowi są jakąś agendą, jakąś emanacją wydziałów propagandy niemieckiej albo brytyjskiej, czy też jak kto woli amerykańskiej. W Ruskich można póki co walić jak w bęben, nic się nie będzie z tego powodu działo. Nasi są jak te barany zapędzane z kąta w kąt i wabione marchewką na kiju, a straszone samym kijem. Wydzielono dla nich zony, gdzie nikt poza ich pasterzami i niektórymi, zwanymi nie wiadomo dlaczego „najzdolniejszymi”, studentami, nikt nie zagląda. Ci studenci zaś to całkowicie oderwani od realiów frustraci, którzy wierzą, że uniwersytet zapewni im byt i da satysfakcję. Tak z pewnością będzie, ale prócz przebywania w odpowiedniej zonie, trzeba się jeszcze podłączyć do jakiegoś środowiska, do ludzi którzy realizują którąś z dozwolonych opcji propagandowych. To zaś nie będzie udziałem wszystkich, a jedynie tych starannie wyselekcjonowanych. Ostatnią rzeczą, o jakiej mogliby w takiej sytuacji myśleć humaniści z uniwersytetów jest upublicznienie i poddanie dyskusji źródeł, opracowań dziewiętnastowiecznych, a także ich własnych artykułów, które dawno zatraciły swoją istotną funkcję i są po prostu jakimś teatrem kabuki dla coraz bardziej ogłupiałych studentów. Dyskusja jeśli już ma się toczyć, to wokół dylematów: bić się czy nie bić, albo czy święty Stanisław był zdrajcą, ewentualnie jak przekonać młodzież, że historia Polski jest fajna. Cyrk ten daje regularne występy, mamy bowiem też w tym wszystkim jeszcze jakieś pozory, że rozwiązywania spraw na poważnie, mamy jakiś strach przed tym co będzie jak tych studentów zabraknie, jak oni wszyscy się nagle zorientują co jest grane i zamiast studiować historię nauczą się reperować pralki albo robić meble. I co wtedy? Co zrobią ich biedni nauczyciele? Gdzie pójdą? Wszyscy się na propagandowej łódce wystruganej w Berlinie czy jakiejś innej stolicy nie zmieszczą, a jak się mecenasi zorientują, że tak naprawdę nie trzeba ich już utrzymywać, zwalą wszystkich do wody bez mrugnięcia okiem. Oni to wiedzą i dlatego najważniejsze dla nich jest utrzymywanie fikcji wybraństwa. Dlatego właśnie nie można wyciągnąć z bibliotek niektórych papierów, bo wtedy mogłoby się okazać, że sposób ich interpretacji dokonywany przez ostatnie 150 lat nie ma nic wspólnego z rzetelnością i prawdą, a ma wiele wspólnego z propagandą. Jak choćby w przypadku tej całej komisji edukacji narodowej. Jeśli tak postawimy sprawę, a nawet osoby najbardziej nieprzytomne muszą przyznać, że jeśli przesadzam ze swoją oceną to doprawdy niewiele, wtedy okaże się, że najlepszym sojusznikiem polskich historyków byli hitlerowcy z miotaczami ognia. Likwidowali oni bowiem ostatecznie dowody kompromitacji polskiej nauki i dali pole do popisu wszystkim współczesnym interpretatorom dziejów najnowszych i trochę starszych. Spalili, rozkradli i teraz można już wszystko, przynajmniej w Warszawie. W Krakowie jest trochę gorze, ale tam działa Sowiniec i on załatwia omawiane tu kwestie równie skutecznie co chłopcy z miotaczami w czterdziestym czwartym. Orzeka kto jest a kto nie jest wybrańcem i kto ma prawo zabierać głos, a kto powinien milczeć. My się tu oczywiście Sowińcem nie stresujemy, ale nie zmienia to faktu, że boson nie mógł skorzystać z zasobów krakowskiej biblioteki, w zakresie najbardziej podstawowym. Chciał dotrzeć do papierów komisji edukacji narodowej, z której wzorów i dokonań czerpie cała współczesna polska edukacja. To tak, jakby w Moskwie chcieć skorzystać z dokumentów dotyczących zamachu na Lenina. Jak myślicie udałoby się to? Tak na odległość, przez internet? Szydzę oczywiście, bo przecież nasza komisja to nie zamach na Lenina, to coś dużo gorszego i bardziej ponurego, to zamach na potężny budżet utrzymujący dużą i sprawną organizację, to zamach na całe pokolenia, które porzucono bez żadnej nadziei, to wstęp do rozbiorów, a potem motor propagandy w odrodzonej ojczyźnie, której się zdawało, że centralne zarządzanie edukacją przez urzędników wychowanych w kłamstwie prowadzi do sukcesu.
Teraz zaś nie ma już nawet wiary w sukces, jest tylko juma i strach. Strach, żeby nie okazało się jak było naprawdę, juma zaś dotyczy naszych kieszeni, gdzie tkwią pieniądze na podręczniki dla dzieci. Nic więcej tam nie ma, jeśli oczywiście nie liczyć rozmaitych socjologicznych projektów, których celem jesteśmy my sami, projektów powiększających listę publikacji dostępnych, z których można korzystać bez przeszkód. Otworzyłem sobie dziś rano portal WP i tam przeczytałem, że profesor Jadwiga Staniszkis znowu się zastanawia nad tym kto z polityków porwie polską młodzież i przekona ją, że nie żyją w kraju banalnym, ale ciekawym. Nic nie zmyślam, sami sprawdźcie. Końca temu nie widać. Nie wiem jak odpowiedzieć pani profesor, chyba tylko w ten sposób, że póki nie będzie można jasno i głośno powiedzieć, kto kradł dawnymi czasy i kto ową złodziejską tradycję dziedziczy, mowy nie ma o tym by tak lubiana przez panią profesor młodzież zainteresowała się Polską. No, a jak o tym opowiedzieć? Jak porwać się na państwowe nauczanie? Nie lzia przecież, nie można, bo cała piramida się rozsypie…
Zapraszam wszystkich na stronę www.coryllus.pl gdzie do końca sierpnia jedynie trwa wielka promocja Baśni jak niedźwiedź. Dwa tomy w cenie jednego.

  17 komentarzy do “Dlaczego polskie biblioteki muszą płonąć?”

  1. Reformę MEN zaczynamy od KEN 😉

  2. Reformę edukacji należy rozpocząć od likwidacji MEN-u. Również kuratoriów oświaty, czyli terenowych komórek nadzoru nad antykatolicką formacją gojów.

  3. POpędzić POpaprańców 😉

  4. „Dlatego właśnie nie można wyciągnąć z bibliotek niektórych papierów, bo wtedy mogłoby się okazać, że sposób ich interpretacji dokonywany przez ostatnie 150 lat nie ma nic wspólnego z rzetelnością i prawdą, a ma wiele wspólnego z propagandą.” – celne spostrzeżenie.
    Mam także wrażenie, że biblioteki, podobnie jak muzea, skrywają w swych przepastnych magazynach prawdziwe skarby polskiej kultury. Wydobyte na światło dzienne mogłyby wzbudzić niezdrowe zainteresowanie i zachwyt gawiedzi. Dopiero byłby kłopot…
    Dzieła literatury staropolskiej na przykład łatwiej znaleźć na stronach uniwersytetów amerykańskich niż w zdigitalizowanych zbiorach polskich bibliotek.

  5. Jeśli chodzi o bardziej współczesną reformę oświaty … to pochodziła ona właśnie z krakowskiej WSP – dziś uniwersytet Pedagogiczny … Pani Krygowska zafundowała co starszym czytelnikom tego bloga
    reformę opartą… sorry … z pamięci , mogę przekręcić o takiego Francuza … hmmm .. Burbaki ….. ja to mogłam fonetycznie napisać… można poprawiać , jeśli ktoś zna francuski ….

    O ile pamiętam był to zresztą pseudonim kilku osób … nie jeden autor , trzeba by poszukać….
    W kazdym razie WSP ciągle w czołówce reform -:(

  6. Nieustająca reforma jest skutkiem permanentnej rewolucji.

  7. To, co Pan napisał jest prawdą, zarówno o komisji, jak i zbiorach bibliotecznych. Dotyczy to nie tylko tych z XIX w. Od połowy lat 90. trwa czyszczenie bibliotek klasztornych i seminaryjnych z części piśmiennictwa przedsoborowego, szczególnie ze starej dogmatyki i historii. Ślady tej akcji można jeszcze znaleźć na Allegro i w antykwariatach. Nieupłynniona część zbiorów jest pod kluczem, dostępna za zgodą np. dziekana lub promotora pracy. W jednej z uczelni pewne tytuły przeniesiono z magazynu bibliotecznego do gabinetu dziekana wydziału teologicznego. Czego się pozbyto, co się cenzuruje? Ogólnie wszystko, co mogłoby nasunąć podejrzenia, że prawdziwa wiara katolicka i historia Kościoła są zupełnie czymś innym niż obecnie wykładane miazmaty. Na przykład utrudniony może być dostęp do patrologii Migne’a, a pisma Bellarmina usunięte z katalogu. mam na myśli przede wszystkim teksty oryginalne łacińskie i greckie. Przekłady na ogół są dostępne. Tu zresztą dokonywane jest najbardziej znaczące i przewrotne dzieło polegające na fałszowaniu pism np. ojców Kościoła. Pisma te tłumaczone są zgodnie z nauczaniem posoborowym, od przekrętów aż się w nich roi, począwszy od cytowań wkładanych w usta ojców, a wziętych z pełnego błędów przekładu Biblii Tysiąclecia po bezczelne fałszowanie pojęć i terminów, zastępując np. anathematismai słowem wyłączony (zamiast wyklęty), a heretyka nazywając bratem odłączonym lub posiadającym odrębne zdanie itp. Oprócz tego opuszcza się często najbardziej niewygodne fragmenty oryginału, nie przekładając ich wcale lub w zmieniając och sens. Ponadto notorycznie podważa się świętość największych z Ojców, zwłaszcza tych, których pism nie można w żadnym przypadku pogodzić z „naukami” posoborowymi, albo kwestionując autorstwo pism, albo ich osobistą świętość, przypisując im rozmaite wady i grzechy.

  8. ul.Komisji Edukacji Narodowej – główna ulica Ursynowa, osiedla zbudowanego w latach 70 – tych czyli za PRL-u, łaskawy był PRL dla KEN,

  9. Wszędzie gdzie trzeba siedzą ninki-karsovki i pilnują…

  10. no właśnie …

    są jeszcze ,,tłumaczenia’ osobiste niektórych biskupów polskich … tłumaczenia Ewangeli … gdzie słownictwo jest już cał kiem dobrane według uznania …

    EWANGELIA !!!!!!!! podstawa traktowana uznaniowo.

  11. Obecną reformę edukacji czyli podręczniki cyfrowe nie robi się już na Uniwesrsytetach, tylko w szkołach zawodowych Politechnikach i tzw Uniwersytetach przyrodniczych (szkoły rolnicze). Ponieważ MEN wystapił przeciwko wydawnictwom z którymi były powiązane Uniwersytety to zlecenia otrzymały szkoły techniczne. Próbki tego co tam jest tworzone to można nawet obejrzeć w Internecie 😉

  12. Istotnie. Przekład Wujka rzekomo przestarzały, „anachroniczny”, więc jak wszystko inne, przekłady zaczęto dostosowywać do „naszych czasów”. To jest klinicznie czysty modernizm. W rezultacie powstają nie poddane żadnej autorytatywnej kontroli i aprobacie Stolicy Apostolskiej tłumaczenia Pisma Świętego zawierające poważne błędy przeciwko wierze katolickiej, których tekst polski jest bezczelnie naginany do partykularnych potrzeb. Zresztą gdyby nawet Stolica Apostolska miałaby się wypowiedzieć nt. tych przekładów, to nie można wykluczyć, że orzekłaby nihil obstat i pozwoliła drukować. Może więc lepiej, że nie są autoryzowane przez Rzym, bo łatwiej będzie je w przyszłości unieważnić.

  13. Bo PRL był zasadniczo tego samego autorstwa co KEN.

  14. ,,wytłumaczenie się ” tego biskupa jest takie , że jemu łatwiej wygłaszać kazania , jak ma swój przekład ……… bo może dobrac słownictwo tak , żeby lepiej z kazaniem w/g tych cytatów dotrzeć do słuchaczy !!!

  15. Takie tłumaczenie – zarówno Pisma, jak i biskupa – stoi w sprzeczności z kanonami Kościoła. Nie wolno publikować przekładów Pisma wg własnego uznania. Jest Wulgata, a kto zna grecki – LXX. Przy okazji: nie istnieje wiarygodny tekst hebrajski Pisma, na który powołują się m.in. tłumacze Biblii Tysiąclecia (nb. przetłumaczonej wtórnie z przekładu francuskiego, a nie – jak piszą niezgodnie z prawdą – z języków oryginalnych). Tekst hebrajski znany obecnie jest redakcją pochodzącą z XVII w., przygotowaną na potrzeby talmudycznego judaizmu. Niewykluczone, że ostatnim prawowiernym tłumaczem, który widział na własne oczy oryginalny tekst hebrajski ST był św. Hieronim, więc tym bardziej Wulgata jest jedynym łacińskim przekładem wiarygodnym – jeśli ktoś odrzuca asystencję Ducha Świętego, jaką cieszy się wyłącznie ten przekład na łacinę.

  16. no właśnie , tak by się to logicznie układało …. ostatni mógł być św Hieronim …

    dlatego zwróciłam uwagę na to kuriozalne tłumaczenie , że biskup ma SWOJĄ myśl – jak przybliżyć słuchaczom SWOJE pomysły na zrozumienie Pisma Świętego ….
    Ma być natchnienie Ducha Świętego …. I to akceptuje , lub nie , Watykan .

    No cóz…… rysuje się ,,ciekawa ” droga . -:(

Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.