Nie ma jej, ponieważ nie ma jej w ogóle. Literatura obyczajowa, to pewnego rodzaju złudzenie, które ma oddalić od nas prostą prawdę – tę mianowicie, że książki to dobrze zamaskowana propaganda. Może być ona pisana na zlecenie, albo z głupoty. Rynek książki istnieje po to, by ten fakt ukryć. Na rynku zaś muszą być autorzy realizujący się w różnych gatunkach. Skuteczność propagandy zależy od tego jak czytelnik oceni autentyczność zaangażowania autora. Nasz rynek jest mało ważny, dlatego dochodzi tu do patologii takich, jak syn Łysiaka, który odziedziczył talent po ojcu. Na poważnych rynkach nikt by do czegoś takiego, chyba, nie dopuścił, ale u nas można, podobnie jak można kreować treści wysyłając autora na Spitsbergen, bo to – w opinii wydawców – podnosi autentyczność produkowanych przezeń treści. Następnym krokiem będzie zamknięcie piszącego miłośnika zwierząt w klatce z psami, w schronisku na Paluchu. Wszystko po to, by lepiej wczuł się w rolę poniewieranych przez człowieka psów.
Literatura obyczajowa kojarzy się ze stuleciem XIX i początkiem XX, a jej istotna funkcja polegała na tym, by integrować klasy wyższe i średnie, na których opierały swoją moc imperia i polityczne organizacje idące do sukcesu globalnego. Innej funkcji literatura obyczajowa nie miała. Jeden z jej nurtów, ten, który dziś zastępuje w zasadzie całą literaturę obyczajową służył deprawacji i polemice z Kościołem. Już kiedyś o tym pisałem i powtarzać tego nie trzeba. Próby zorganizowania segmentu literatury obyczajowej dzisiaj, w Polsce to komedia i kult cargo robiony z wielką powagą. Ludzie, na których nie zależy nikomu, a którzy sami siebie uważają za koronę stworzenia, próbują integrować się wokół treści podnoszących im samoocenę, tak indywidualną, jak i grupową. Treści te są w istocie treściami politycznymi i mają, w istotnym wymiarze, ukryć, komunistyczny i socjopatyczny rodowód tych ludzi. Chodzi o ukrycie przeszłości, która z jakimkolwiek obyczajem nie ma nic wspólnego, ma za to wiele wspólnego z instrukcjami branżowymi dotyczącymi zachowania się w określonych kryzysowych sytuacjach. I oni się tak zachowują – wszystkie ręce na pokład i temu podobne hasła – znamy to przecież. Czy to oznacza, że literatura obyczajowa jako element propagandy wewnętrznej nie jest potrzebna? Oczywiście, że jest, ale ona nie może – w wersji spełniającej swoją funkcję istnieć bez głębokiego rynku – bez głębokiego rynku, wszystko jest tylko goebbelsowską propagandą adresowaną do sformatowanego przez media narodu. Żeby stworzy w Polsce, potrzebny i praktyczny, zróżnicowany rynek literatury obyczajowej, wokół którego integrować się będą myśli ludzi normalnych i poukładanych, tak jak integrowały się one wokół książek Tołstoja w Rosji, potrzebny jest wysiłek tytaniczny i protektorat państwa. To co piszę to jest oczywiście mrzonka, albowiem w epoce mediów elektronicznych wzory kreuje się z godziny na godzinę, a przynajmniej takie złudzenie mają kreatorzy. Ja wiem, że jest inaczej, bo przecież wszyscy tu stoimy, miny mamy ponure i patrzymy na nich spode łba. Ktoś powie, że Tołstoj był częścią globalnego projektu, w dodatku częścią tanią, albowiem on nie potrzebował w przeciwieństwie do Gorkiego honorariów, szampana, ostryg, szansonistek w pończochach na pasie i automobilów. On to wszystko mógł mieć u siebie, za swoje pieniądze pochodzące z krwawicy chłopów, w których imieniu czasem występował. To prawda, ja się jednak zastanawiam, na ile narzędzie znane jako „literatura obyczajowa” mogłoby być nam potrzebne dzisiaj. Zorganizowane nie na zasadzie kultu cargo, jak to widać w empikach i istniejących jeszcze księgarniach, ale na zasadzie, która pozwoliłaby wokół tego obszaru treści zintegrować dużą grupę ludzi. Ja nie wiem czy to by się udało, a wysiłek włożony w stworzenie takiego segmentu musiałby być duży. Bez nadziei na sukces, bo ludzie lubią rzecz jasna słuchać i czytać o sobie, ale chcą widzieć siebie w wersji podkoloryzowanej. Poza tym, kokieterią zajmują się dziś osobnicy tacy jak Szczygieł Mariusz i Hołownia Szymon. To oni zagospodarowują emocje najwrażliwsze, pisząc o śmiertelnie chorych na raka i ludziach mających jakieś wewnętrzne dysfunkcje, nie dające się obronić inaczej niż poprzez narzucenie ich innym, jako normy. Pozostaje jeszcze kwestia promocji. Nikt, przy próbie stworzenia takiego segmentu, nie zainwestowałby w promocję, bo nie widziałby w tym sensu. Jest telewizja przecież, Kurski puszcza disco polo na zmianę z ukraińskim serialem o nieszczęściach dziewicy wiejskiej i to w zasadzie zastępuje literaturę obyczajową. No i poza wszystkim, jest ona stałym fetyszem naszych, lewicowych elit, które opisując dręczące je patologie starają się przekonać wszystkich, że taka jest obyczajowa norma.
Co jakiś czas ktoś zadaje pytanie – dlaczego Polacy są rozproszeni i nie potrafią się zjednoczyć? A wokół jakich treści? Ktoś zaraz oczywiście powie, że wokół Ewangelii. To jest oczywiście fantastyczne, ale jak wnosić można z licznych przykładów – Jacek Międlar, ksiądz Lemański – przekaz ewangeliczny podlega takiej samej obróbce jak wszystkie inne przekazy i służy do mamienia tłumów. I niech mi tu nikt nie wyskakuje z entuzjastycznymi opiniami na temat ostatnich zajść ulicznych w Płocku. Zadane wyżej pytanie wisi w powietrzu – dlaczego tak jest? Otóż dlatego, że Polacy nie widzą siebie takimi jakimi są w istocie. I nauczeni złym doświadczeniem, nie chcą widzieć. Widzą tylko produkowane przez media karykatury pozbawione cech ludzkich we wszystkich możliwych wymiarach. I dotyczy to zarówno karykatur skierowanych do odbiorcy lewicowego, jak i tych drugich. Te ostatnie są może jeszcze gorsze, bo nie wiem jak wy, ale ja już nie mogę patrzeć na młodych konserwatystów w muszkach. Nikt tak nie wygląda i nikt w ten sposób nie znajdzie sobie zwolenników. W ten sposób można znaleźć co najwyżej sponsora. I być może muszka taka jest po prostu – w języku kodów, którego nie znamy – wyraźnym sygnałem – szukam sponsora. O wiele łatwiej jest stworzyć dziś w Polsce literaturę obyczajową skierowaną do Ukraińców. To jest zintegrowana grupa, łączy ich wspólne doświadczenie emigracji, mają do dyspozycji zagraniczne rynki, gdzie rządzi diaspora, która zajmie się dystrybucją tych treści i ich promocją, a na dodatek mają jeszcze złych, niezintegrowanych Polaków, którzy ich gnębią i nie rozumieją. Wszystkie warunki są spełnione. Nic tylko pisać. Niestety Ukraińcy w Polsce wolą wyciągać rękę po dotacje, tak samo jak wszystkie inne rodzime organizacje. Jeśli zaś idzie o znaki rozpoznawcze i integrujące społeczność, pewnie już wszyscy zauważyli ile jest na ulicach tych charakterystycznych koszul ze wzorkami. Ciekaw jestem kto to produkuje. Warto by kiedyś zerknąć na metkę, bo coś czuję, że szykuje się jakiś nowy taniec ducha.
Pozostaje jeszcze kwestia odbioru literatury obyczajowej. Dziś w zasadzie nie można zorganizować takiej dystrybucji, albowiem sensory poszczególnych ludzi i całych grup są tak zdewastowane, że przyswajają tylko końskie dawki emocji. Wyścig zaś sprzedażowy idzie w tym kierunku, by owe emocje dewastować jeszcze bardziej i jeszcze bardziej upraszczać przekaz, bo to – według macherów od masowej sprzedaży gwarantuje zysk i efekt utrwalenia nawyków utrzymujących sprzedaż na stałym poziomie. To się oczywiście będzie sprawdzać, ale w końcu dojdzie do katastrofy. Nie chcę tu używać porównania do rynku pornografii, ale coś jest na rzeczy. Zajrzałem kiedyś to wiem. Poczciwe gołe baby z lat osiemdziesiątych wyglądają w porównaniu z tym co się lansuje dzisiaj jak Jack London przy Szczepanie Twardochu. Deprawacja i dewastacja emocji prowadzi do unieważnienia całego rynku i jego likwidacji. To znaczy prowadzi do obyczajowej i religijnej ortodoksji, która oznacza tyle, że przez dwa, trzy pokolenia sprzedawać się będzie coś innego niż pończochy na pasie i filmy z używającymi ich bohaterkami. Co takiego? Burki na przykład i chusty na głowy. Dystrybucją zajmą się co bardziej dynamiczni i rozumiejący mechanizmy rynkowe pedofile. Trochę żartuję, a trochę nie, sami się zresztą zorientujecie.
My tutaj jak wiadomo zajmujemy się czymś innym. Tak się niestety składa, że dynamika rynku (a nie mówiłem, a nie mówiłem) w związku z okrągłymi rocznicami politycznych sukcesów Polski, jest tak słaba jak nigdy chyba do tej pory. Mamy wielkie plany dotyczące tłumaczeń, które od kilku lat są realizowane z budżetów, generowanych bieżącą sprzedażą. Niestety budżety te nijak nie pokryją dalszych, będących w trakcie realizacji projektów. Jeśli więc ktoś ma taki kaprys, żeby wspomóc mnie w tym dziele i nie będzie to dla niego kłopotem podaję numer konta. Ten sam co zwykle
47 1240 6348 1111 0010 5853 0024
i pay pal gabrielmaciejewski@wp.pl
Jestem tą koniecznością trochę skrępowany, ale ponieważ widzę, że wielu mniej ode mnie dynamicznych autorów nie ma cienia zahamowań przed urządzeniem zbiórek na wszystko, od pisania książek, do produkowania filmów włącznie, staram się odrzucić skrupuły. Jak nic się nie zbierze trudno, jakoś sobie poradzę…
Zapraszam do księgarni www.basnjakniedzwiedz.pl do sklepu FOTO MAG, który na razie jest zamknięty, a także do księgarni Przy Agorze. Zapraszam także na portal www.prawygornyrog.pl
Wyjeżdżam dziś na cały dzień, a więc nie będę komentował. W razie najazdu jakichś troli bardzo proszę parasola o natychmiastową reakcję.
Powieść historyczna czy obyczajowa
„Każda powieść jest powieścią historyczną prócz powieści historycznych – zaraz uzasadnię ten paradoks. Oto mamy powieść obyczajową Dickensa. Stanowi ona odzwierciedlenie, ilustrację życia angielskiego w dickensowskich czasach bardziej dokładną niż niejeden dokument z archiwów policyjnych pochodzący. Z powieści obyczajowych wiemy, jak wyglądało życie w czasach, gdy autorowie tych powieści pisywali swe utwory. Teraz weźmy powieść Walter Scotta o średniowieczu. Czy można ją uważać za dokument przy badaniu obyczajów średniowiecza? Oczywiście, że nie! Powieści noszące przymiotnik „historyczne” są zaledwie usiłowaniem odtworzenia życia odległego, usiłowaniem zawsze jak najfatalniej obciążonym anachronizmem. Wyobraźnia ludzka tworząca obrazy przeszłości zwykle tworzy je według własnych swoich gustów. Widziałem kiedyś w hitlerowskim Berlinie wystawcę z manekinami przedstawiającą życie pragermanów. Stroje tych pragermanów były zszyte i skrojone pod najwyraźniejszym wpływem ówczesnej berlińskiej, hitlerowskiej mody ubierania się. Powieść historyczna jest zawsze dokumentem tych czasów, w których została napisana, a nie tych czasów, których dotyczy jej fabuła. Powieść z epoki romantyzmu o średniowieczu stanowi materiał do badania epoki romantyzmu, a nie średniowiecza”.
Stanisław Cat Mackiewicz
” Wyczułem w Afryce Północnej geograficzne przesunięcie się antyeuropejskiego frontu. Zbuntowany przez Moskwę front ogólnoazjatycki wyciągnął swe macki przez Rurcję i Egipt na północ Afryki i usiłuje dotrzeć do Atlantyku, otaczając w ten sposób Europę nie tylko od wschodu, ale i od południa. Czyż nie widzą tego i nie rozumieją politycy europejscy? Czyż nie czuja naglącej potrzeby zmienienia ogólnoeuropejskiej ideologii politycznej w celach samoobrony i, co jest niezbędne, w celu podniesienia swego dawnego, prawie zupełnie bladego obecnie uroku w oczach ras kolorowych? One zaś porwane instynktem wieku, tą potrzebą wolności i samodzielności, podburzane przez agitację, bardzo mądrze obmyślaną i opierającą się na dużych kapitałach, nie myślą o chwili, gdy wolne i niezależne będą wydane na łaskę i niełaskę losu (……) Kolorowe ludy nie chcą wiedzieć, że wolność absolutna niesie im zwyrodnienie i śmierć, a dla islamu- zanik jego jednolitości, a więc upadek katastrofalny; te ludy sa ślepe na przykłady Chin i Rosji, które straciły państwowość, moralność, wstrzymującą i regulującą siłę wiary i czekają na pomoc, która ma przyjść kiedyś i skądś, o której wszyscy marzą, nie dbając o jej pochodzenie, podłoże i warunki. Jednak takie są dzieje półtora miliarda kolorowych ludzi z Rosją sowiecką, która stanęła dobrowolnie na ich czele, a z tymi zjawiskami każdy naród chrześcijański powinien się liczyć, powinien się bronić, obmyśliwszy uprzednio sposoby obrony. Myślę, że jeżeli w Europie politycy trzeźwo spojrzą na tę sprawę, wtedy będzie opracowany i aprobowany przez wszystkich jedyny plan i jedyny front-ogólnoeuropejski, który da ukojenie Europie, uspokoi i otrzeźwi kolorowe rasy, sparaliżuje agitację Rosji sowieckiej i będzie początkiem ogólnego pokoju na ziemi, gdzie ludy cywilizowane kroczą od wieków drogą błędną i, jak dowiodła rzeczywistość, niebezpieczną.”
Antoni Ferdynand Ossendowski -” Płomienna Północ” wyd. z 2013, ( wyd II 1927, wyd I ?)
Brawo Ossendowski, tylko że nikt wtedy nie wiedział że ta moskiewska agitacja kolorowych przeciwko Europie właśnie ma bezpardonowo Europę zniszczyć i że Europejczycy nie mają prawa ocaleć. Do moskiewskiej agitki dołączono lewackie .
W czasach Ossendowskiego do głowy nikomu nie przychodziło, że na ulicach stolic europejskich będzie królować LGBT i te pe. Ossendowski widział i wierzył że ludzi żyją wg norm cywilizacji chrześcijańskiej. Tymczasem dożyliśmy czasów norm pogańskich.
Gdzieś w jakimś „centrum” zapewne już w czasie rewolucji bolszewickiej wiedziano, że będzie realizowany dzisiejszy „nowoczesny” stan rzeczy. Tylko że wiedzieli o tym tylko ci konstruktorzy, architekci tej rewolucji moralnej, społecznej, … nasi przodkowie nie zdawali sobie sprawy z tego co jest przygotowywane.
Prawdziwa powieść obyczajowa musi dotyczyć środowiska, w którym żyje autor. Wymaga odwagi lub niezależnego źródła utrzymania.
Ryzykując życiem załączam obrazek ze środowiska, w którym spędzam wiele godzin tygodniowo.
po za środowiskiem musi jeszcze być jakaś dynamika, a na załączonej fotce dynamiki brak, za mało się dzieje, grozi nudą.
W muzeum wystawię ten obraz jako „Śmiertelna Nuda”
Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.