maj 192021
 

Nasłuchałem się wczoraj anegdot o pisarzach. Z drugiej ręki co prawda, ale za to bardzo ciekawych. Kolportuje je pewna pani, która jest znawcą tematu, ale słabo jej idzie dystrybucja tych rewelacji, zmuszona jest do tego, by organizować ją pokątnie.

To nie jest odosobniony przypadek, ale trend. Można by go określić jako rozdźwięk między dogmatem a praktyką. Dogmat w naszych rozważaniach będzie oznaczał całość przyswajanej w szkole i na studiach wiedzy, nie tylko tej z zakresu nauk humanistycznych, ale także z innych zakresów, nazwijmy je przyrodniczo-mierzalnymi. Nie chodzi o matematykę, z którą laik nie może dyskutować, ale o inne nauki, skłaniające do formułowania własnych spostrzeżeń i obserwacji. Weźmy zbiór informacji znanych pod nazwą „ekologia”, tam najłatwiej formułuje się wnioski, bo każdy na swój ułomny sposób obserwuje przyrodę. Istotne jednak w tym zbiorze są dogmaty udające wyniki empirycznych badań. Jakiś autorytet, z tytułem, na podstawie pomiarów prowadzonych przez niecałe 200 lat, orzeka czy klimat zmienia się czy nie i w jakiej skali. Wszyscy wiedzą, że to bzdura, ale oddają religijną cześć nauce i uniwersytetowi, a profesorów uważają za nowych kapłanów. Ci się niby przed tym bronią, ale jednak im to pochlebia, brną więc w tę swoją dogmatykę podpierając się nieadekwatnymi dla badanego przedmiotu metodami i głoszą, że wydłużył się sezon wegetacyjny, a wszystko przez zbyt wielką zawartość azotu i dwutlenku węgla w atmosferze. Jeśli idzie o wydłużenie sezonu wegetacyjnego, to powiem tyle, że wczoraj – 18 maja – na dobre rozkwitły kasztanowce. Ja zaś przyjechałem dziś do pracy w swetrze wełnianym i kurtce. Podwórko przed moim domem jest zalane tak, jak miesiąc temu i nie ma szans na to, że wyschnie w najbliższych dniach.

Nazwa „uniwersytet” sugeruje, że zainstalowane tam osoby promujące różne metody badawcze, zajmujące się rozmaitymi przedmiotami, coś jednak łączy. Kiedyś nie było to takie oczywiste, bo nie było Uniwersytetu Rolniczego, ale Wyższa Szkoła Rolnicza. Można tam było więc wnioskować nieco inaczej niż na uniwersytecie. Teraz – w teorii przynajmniej – trzeba by wskazać, co łączy te wszystkie dyscypliny, które tam zgromadzono? Poza budżetem oczywiście. Powinna to być metoda. No, ale nie jest, bo trzeba być ślepym, żeby nie zauważyć, że to co łączy wszystkie dyscypliny to dogmat o charakterze religijnym, który w dodatku jeszcze daje się ugniatać, jak plastelina. Dwieście lat niedokładnych pomiarów zjawisk atmosferycznych dokonywanych w przypadkowych miejscach globu, wystarcza by orzekać o skali tych zjawisk na przestrzeni milionów lat. A spróbujecie teraz powiedzieć uczonemu humaniście, że można by porównać praktykę barwienia tkanin w średniowieczu z tą, którą oglądać możemy na XIX wiecznych fotografiach. To jest herezja, jedna z najgorszych, to jest podważanie wszystkiego, coś absolutnie dyskredytującego człowieka, który próbuje to robić. – No, ale – zauważam – efekt zabiegów zmierzających do przygotowania silnego barwnika był toczka w toczkę taki sam. Ten sam był surowiec, w identyczny sposób go pozyskiwano i nie ma powodu, by przypuszczać, że coś się zmieniło w tej kwestii do XIX wieku, a potwierdzają to liczne dokumenty, opisy, a nawet poezja ludowa. Dokumenty handlowe zaś wskazują, że barwiono zarówno przędzę, jak i gotowe sukno. – To jest niemożliwe – odpowie humanista zajmujący się średniowieczem – zawróć z tej drogi Gabriel, bo będzie źle i trafisz na straszne manowce. I on to mówi bardzo serio.

Nie poddajemy się i używamy następującego argumentu – skoro tak, to w zasadzie nie ma sensu, by studenci prawa zajmowali się prawem rzymskim. Po co? Wszystko było wówczas inne, społeczeństwo, instytucje, własność, technologie, hierarchie. Nie można przecież tak bezmyślnie porównywać jednego z drugim i kazać studentom zakuwać tego głupiego Rzymu, bo to ma się nijak do mówi leasingowych, z którymi będą mieć do czynienia w praktyce zawodowej.

– Nie rozumiesz co to jest duch i tradycja – odpowiada humanista.

Jasne. Duch i tradycja. Nie rozumiem dlaczego manipuluje się informacjami w celu uzyskania określonej wizji, odległej bardzo od prawdy, a dokonuje się tego na obszarze tak marginalnym, jak kwestie produkcji tekstyliów w dawnych czasach. Może to nie jest obszar marginalny? Taki mam postulat. Może to prawo rzymskie jest obszarem marginalnym w stosunku do technologii barwierskich średniowiecza i późniejszych epok? Może uniwersytet nie jest w ogóle uniwersytetem? Tylko czymś zgoła innym? Warsztatem farbiarskim, w którym stoją kadzie i dokonuje się w nich kąpieli niebarwionego jeszcze sukna, a wszystko to czyni się według z pozoru zapomnianych, ale pilnie strzeżonych i znanych tylko naprawdę wtajemniczonym, technologii?

Oczywiście, że tak, bo barwienie tkanin to część – szalenie istotna – nauk chemicznych, które są ostatnim po matematycznych i fizycznych – wtajemniczeniem. Reszta służy do tego, by odwracać uwagę od tropów dostępnym zmysłom, a nawet czasem i umysłom prostaczków, prowadzących ku tym tajemnicom. Dlatego właśnie nie można porównywać pracy w warsztacie przygotowującym barwniki w średniowiecznym Zgorzelcu z pracą w tym samym warsztacie przygotowującym barwniki w XIX wieku, w tym samym Zgorzelcu.

– Ale to przecież to samo miasto!!!! – wołam – i ten sam warsztat!!!

– Nie pogarszaj swojej sytuacji Gabriel.

Przechodzimy teraz do pisarzy, o których wspomniałem na początku. Trudno doprawdy było spotkać w latach pięćdziesiątych, na całym globie, bardziej rozrywkową grupę ludzi niż wyżsi oficerowie służb bezpieczeństwa i informacji wojskowej. Wódka, narkotyki, kobiety, układy homoseksualne, muzyka, taniec i dostęp do wszystkich dóbr, także tych najściślej reglamentowanych. Czegóż więcej chcieć. Ludzie ci mieli jednak pewne ograniczenia. Musieli udawać kogoś innego. Nie mogli ujawnić się jako gromada zbrodniarzy, zdeprawowanych i często porządnie wystraszonych, zagłuszających swoje lęki tak zwanym „intensywnym życiem”. Musieli to pod czymś ukryć. Udawali więc stróżów ładu i porządku, zwalczali agenturę, której byli integralną częścią, bo chyba jest jasne, że agenci CIA nie jeździli po tajne jakieś wieści do lasu, gdzie rezydowała grupa wygłodniałych partyzantów kontestujących system. No i robili rzecz najważniejszą – kreowali wrażliwość, poprzez sztukę i literaturę. Tym czynnościom oddawali się z zapałem właściwie do końca istnienia systemu. Nie będę tu wymieniał nazwisk malarzy i malarek z lansowanych jeszcze w latach 90-tych, ale każdy mniej więcej wie o co chodzi.

Jak ktoś jest zdeprawowanym pederastą, co potrafi bez mrugnięcia zastrzelić człowieka, ma pewien kłopot z lansowaniem wrażliwości. On może coś zasugerować, ale żeby samemu coś robić i jeszcze się pokazywać publicznie, to nie. Trzeba sobie zdawać sprawę z własnych ograniczeń. No więc dlatego właśnie Henryk Krzeczkowski otaczał się młodzieńcami, których inspirował swoją erudycją, by oni krzewili tę wrażliwość i głębie duchowe, na których mu tak bardzo zależało. Młodzieńcy nie byli, rzecz jasna, świadomi tych okoliczności i planów, ale głęboko wierzyli w szczerość intencji pana Henryka. Utrzymywał on się bowiem w pewnej tradycji. Nie była to bardzo stara tradycja, choć znaleźliby się pewnie tacy, którzy, lekceważąc metodologię badań akademickich dotyczących zjawisk zachodzących w kulturze, podłączyli by ją pod XV wieczną tradycję humanistyczną. No, ale ja już będę grzeczny i nie będę łączył czasów dawnych z nowszymi. Bo za dużo w tym, prawda, różnic, nie to co w prawie rzymskim i umowach leasingowych całkiem do siebie podobnych.

Umówmy się, że ta tradycja, żywa jeszcze w latach osiemdziesiątych, rozpoczęła się tuż po wojnie, kiedy to rynek literacki opanowany był przez mafię gejowsko-bezpieczniacką, która udawała gromadę pięknoduchów pląsających po kwietnych łąkach.

Ludzie ci mieli za zadanie pilnować, by pojawiający się w przestrzeni publicznej, zdolni młodzieńcy, byli odpowiednio wcześnie zdeprawowani i by podporządkowywali się owemu duchowi i tradycji rozkrzewianych przez „onych”. Nie wszyscy to jednak rozumieli. Nie kumał tego, jak się dowiedziałem wczoraj, taki Marek Hłasko, mimo oczywistych i bezwstydnych propozycji składanych mu przez Jerzego Andrzejewskiego. Ponoć przyniósł mu kiedyś zaświadczenie od lekarza, że on nie może w takich ekstrawagancjach brać udziału, bo doktor mu zabronił. Andrzejewski się zdziwił, a Hłasko miał wówczas niecałe 20 lat i zrobił to co mógł zrobić najlepszego – udał głupiego. Potem został sprowokowany przez jakiegoś ubeka, strzelił go z bańki, a wszystkie gazety w kraju napisały, że nadzieja polskiej literatury, Marek Hłasko, okazał się złym i zdeprawowanym człowiekiem. Pobił bowiem bezbronnego milicjanta. Władza chciała pomóc Hłasce i przed kamienicą, w której mieszkał, zjawił się kiedyś elegancki samochód. Wysiadł z niego towarzysz Różański we własnej osobie. Wiele on słyszał o młodym literacie, a jako wielki miłośnik i znawca niewieścich wdzięków, rozumiał także ambaras, w jakim się młody pisarz znalazł, przez takie a nie inne układy w literaturze. Towarzysz Różański, intelektualista, doktor prawa i wielki tego prawa miłośnik, a także praktyk w zakresie wdrażania procedur, miał do rozwiązania problem. Wcale niełatwy, bo pamiętać musimy zawsze, że dogmat to jedno, a praktyka to drugie. Zamierzał towarzysz Różański odziedziczyć po swoim bracie wydawnictwo „Czytelnik”. No, ale w okolicznościach realnego socjalizmu, nie można było tego tak po prostu przejąć. Nie można było też wejść tam z rewolwerami. Można było jedynie zawładnąć tym wydawnictwem, poprzez nową, naukową interpretację prawa i dogmatów akademickich oraz politycznych. I w zasadzie towarzysz Różański, miał wszystkie te sprawy już poukładane. Brakowało mu jednego – konkurencyjne gangi, nie godziły się na jego nominację, albowiem nie napisał i nie wydrukował żadnej socrealistycznej powieści. – Tak więc rozumiecie towarzyszu Hłasko – rzekł Różański do zaczerwienionego młodzieńca – że jestem w kropce. Musimy być poważni i odpowiedzialni, bo tego wymaga od nas ojczyzna i socjalizm. Napiszecie dla mnie tę powieść?

Nie wiem co odpowiedział Hłasko, bo anegdota skończyła się w tym miejscu. Ponoć wkrótce wyjechał i nie wrócił. Jego śmierć zaś w świetle przytoczonych żartów nie wygląda bynajmniej na przypadek czy samobójstwo.

Bo bywa tak, że to co zdaje się poważne, dogmat jakiś – dotyczący metodologii badań średniowiecznego przemysłu, prawa rzymskiego czy zmian klimatycznych na planecie to w istocie głupstwo i brednia. O wiele ważniejsza jest praktyka, a czasem nawet głupie żarty, nie kryjące z pozoru żadnej głębi.

  11 komentarzy do “Dogmat i praktyka czyli pozwólmy im być sobą”

  1. Wiem, kto będzie płacił za Polnische Ordnung Morawieckiego.

    W Würzburgu, mieście kościołów, na plantach i w całym mieście kasztany kwitły porządnie już tydzień temu. Rezydencja arcybiskupów jest niewiele mniejsza od Wersalu. W ogrodzie uciech dziesiątki tysięcy kwiatów, przystrzyżonych klombów, a w dyskretnych zakamarkach z żywopłotów dziesiątki rzeźb nagich dzieci, tzn. amorków. Pod rezydencją gigantyczne piwnice do przechowywania wina.

    Tradycja łączenia uciech, zboczeń i władzy jest dość długa, no i jest kontynuowana.

    W Görlitz głośnik w pociągu mylnie informuje, że pociąg z Drezna jedzie dalej do Polski. Podobno mają wznowić połączenia dopiero od 1 czerwca, ale podkreślam – podobno.

    Na festiwalach średniowiecznych w Görlitz przed pandemią bywało kilkanaście tysięcy ludzi, jeden obok drugiego, wiele scen muzycznych, atrakcje, kursy tańca na ulicach. Teraz pustki.

    Kawa w Polsce (na Orlenie) ohydna. Niemcy mówią, że Polacy taką lubią i dlatego ponoć przysyłają nam z Hamburga drugi gatunek, pierwszy mają dla siebie.

    W Zgorzelcu nowa fontanna za kilka milionów. Na dworzec PKP Zgorzelec Miasto nadal nikt nie ma pomysłu.

    Otóż Polska (tzw. warszawka, centrum i wschód) eksploatuje Ziemie Zachodnie, jak tuż po 1945 roku. Głównie KGHM, opolskie, Górny Śląsk i dlatego miasta nie mogą się podnieść z ruin powojennych. W Szczecinie jak na razie nie da się ukończyć budowy kolei miejskiej – wciąż straszą ruiny budynków kolejowych i chwasty na torach. Polska nic nie robi dla ludzi, którzy mieszkają na Ziemiach Zachodnich.

    Ziemie Zachodnie eksploatuje się ekonomicznie, surowcowo i kulturowo – głównie Wrocław, Wałbrzych, kłodzkie (Tokarczuk, Bator, Twardoch i wielu innych).

    A co w Polsce? – na Uniwersytecie Jagiellońskim można studiować na kierunku „położnictwo” i zostać magistrem nauk.

    Polska odcięła się od Zachodu. Może trzeba by wrócić tutaj z jakąś konferencją LUL?

  2. Dzień dobry. Kiedyś napisał Pan już, Panie Gabrielu, że uniwersytet skończył się gdy przestał być instytucją kościelną. A stał się świecką – czyli antykościelną. Jako taki jest także instytucją religijną, tyle że propagującą inną, fałszywą religię. Stąd słowo „dogmat” jest jak najbardziej na miejscu. Tak jak największymi fanatykami religijnymi są ludzie określający się mianem „ateiści”. Ich „ateizm” to religia wymyślona po to, by zastąpić nią katolicyzm. Tak jest i ze współczesną nauką. Nikt poważny i myślący nie ma za grosz zaufania do tak zwanych naukowców, trzeba być naprawdę aspirującym prostakiem z najgłuchszej prowincji by uznawać tę czeredę za jakiekolwiek autorytety. Ja to odkryłem już wcześniej na własna rękę, ale Pan mi pomógł rzecz usystematyzować. Mocodawcy tak zwanych naukowców chyba też już zdają sobie sprawę z bezcelowości tych wysiłków, dlatego „naukę” czekają zmiany. Nie przeżyje w obecnym kształcie i płakał po niej nikt nie będzie.

  3. Już dziś powinni konstruować szamańskie grzechotki i wprawiać się w  rytualnych tańcach

  4. A mi przychodzi skojarzenie z dogmatem i praktyką do perfekcji rozwiniętą w koronie. Jako dla osoby przygotowującej publikacje o Indiach jest pewnie znana autorowi sprawa „martyrologii” Anglików zamkniętych w więzieniu później nazwanym Black Hole w Kalkucie w czasie powstania w Bengalu XVIII. Różne źródła różnie podają ale wiki mówi o 160 anglików choć są szacunki mniejsze ok 40-50. Ponoć zamknięcie na małej powierzchni przeżyło 23 żołnierzy. I to jest dogmat, z którym nikt nie dyskutował. Praktyka: Akcja odpowiedzi ze strony EIC i korony po stłumieniu buntu doprowadziła do takiego podniesienia podatków że wywołała głód z wieloma milionami ofiar w Bengalu. (Indie jako kraj samo rządzący się nie miał nigdy głodu a na pewno nie na taką skalę). Praktyka w literaturze i filmie szeroka można sobie poszukać. Kulminacja to wprowadzenie w 1960 do słownika astronomii pojęcia znanego już każdemu 10 latkowi CZARNA DZIURA…

  5. Tak słyszałem o czarnej dziurze Kalkuty. Po bitwie nad Monongahelą, mimo słowa danego przez francuskich oficerów Indianie zamordowali kilku brytyjskich żołnierzy. Odpowiedź była straszliwa. Miała wymiar propagandowy i świadczyła o determinacji Londynu. To jest standard.

  6. Z tymi tańcami to coś jest na rzeczy. Biorąc pod uwagę, że centrala słynie z oszczędności i ma zwyczaj raz opłaconych ludzi wykorzystać do cna – przewiduję, że skończą na tańcach w jakimś promowanym programie telewizyjnym dla… niewybrednej publiczności.

  7. Naukowe badanie klimatu francusko-pruskiego czyli

    Scientific Ballooning

  8. Może wyślę Panu jakiś ładny album o Zgorzelcu. Muszę o tym pomyśleć…

  9. Ocenia się, że podczas 2. wojny i po wojnie do jam skalnych w Istrii i Dalmacji ludność niewłoska wrzuciła ok. 5 tysięcy Włochów.

    Foibe massacres

  10. Anegdota do kompletu. Dziennikarka gazety Pulitzera wydusiła z wydawcy zgodę na podróż dookoła świata śladami bohatera książki Juliusza Verne. Zamówiła u krawca strój, spakowała bieliznę i wyruszyła najpierw statkiem do Europy, gdzie spotkała się z Vernem, a potem statkami i pociągami w dalszą podróż. Przesyłała do redakcji reportaże, ale nakład nie rósł jak oczekiwano. W Chinach ze zdziwieniem odkryła „cinkciarzy” i jak pierwsza naiwna uwierzyła, że oni kupują dolary na pamiątkę. Gdy w drodze powrotnej dopływała do Los Angeles, miała kilka dni zapasu, ale kapitan oświadczył, że gdzieś zagubiły się dokumenty epidemiologiczne. Nie wiadomo jak to zrobiła, ale dokumenty odnalazły się na biurku lekarza, więc ukończyła swą podróż przed czasem. Wydawca nie wypłacił jej obiecanej premii, więc zaczęła zarabiać na publicznych gawędach, co w ciągu jednego roku przyniosło jej 25 tys. dolarów. Wkrótce wyszła za mąż za dziarskiego staruszka milionera, który przepisał na nią swój zadłużony majątek, ale postawiła wszystko na nogi.

    O Nellie Bly warto przeczytać na angielskiej wiki. Jest też wersja polska oraz moja ilustracja.

  11. Coryllus nie chce jechać do Kazachstanu, ale mógłby się wybrać przynajmniej do Zgorzelca i na drugą stronę Nysy również. W tej chwili można przechodzić swobodnie przez mosty graniczne i nie są wymagane żadne papiery epidemiologiczne.

Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.