Mieliśmy tu przed tygodniem festiwal niejakiego Sulimy, któremu się zdawało, że jak jest przewodniczącym związku dziennikarzy białoruskich to będzie tu fikał i zdobędzie popularność. Z ciekawości wszedłem sobie na portal tego związku, który wydaje do tego pismo pod tytułem „Czasopis”. To co zobaczyłem nie mieści się w tak zwanej pale, wszystko miga, świeci się i trzęsie, jak w reklamie pornosa, albo gier owocówek. Nowoczesność w domu i zagrodzie po prostu, prawie tak samo dobra jak pasek pod tytułem „nie przegap” w salonie24. Co jest przyczyną tej nędzy, prócz oczywiście niskiego poziomu emocjonalnego twórców tego portalu? Myślę, że dotacje. Wszystko co jest dotowane osuwa się w końcu w tandetę, biedę i, przepraszam za wyrażenie, syf. I nie ma znaczenia, czy to jest białoruskie, polskie czy jakieś inne. Nie ma znaczenia czy jest prawicowe czy lewicowe. Dotacje zabijają każdą ciekawą inicjatywę. Mechanizm tego jest niesłychanie prosty i wszyscy z grubsza potrafią go opisać. No, ale jeszcze raz spróbujmy to zrobić może coś nowego wpadnie nam do głowy. Jako wydawca spróbuję oczywiście opisać jak to wygląda w przypadku książki i periodyku czyli tego co nazywamy tutaj rynkiem treści.
Każdy kto chce coś wydać liczy na zyski, te zyski mogą przyjść z dwóch kierunków, z dołu i z góry. Pieniądze z góry dostają ci, którzy biorą dotacje. Po co je biorą? Bo rynek jest trudny, a ważkie i potrzebne treści, które oni chcą przekazać, mogą nie przebić się przez ten cały chłam, wobec tego trzeba pomóc ciekawej inicjatywie. I tu na naszej drodze ku prawdzie pojawia się pierwszy zwalony pień. Zrąbałem go ja sam, przez pięć lat praktykując pisanie, wydawanie i sprzedawanie książek. Na pniu ktoś wyskrobał pytanie: ile trzeba pieniędzy, żeby rzeczywiście wypromować wartościowe inicjatywy, które trafią do ludzi i nauczą ich czegoś nowego i ciekawego, albo przypomną o czymś wartościowym i ważnym? Mnóstwo. Tak brzmi odpowiedź. Potrzeba mnóstwo pieniędzy, bo budżety reklamowe imprez i projektów, które nie są ambitne, nie mają misji szlachetnej i nie wpisują się w powszechne dążenie do prawdy, dobra i piękna są gigantyczne. Są ponadto centralnie zarządzane i obsługiwane przez różne agendy jak świat długi i szeroki. Jak się temu przeciwstawiać? Budżetem a niechby i 300 tysięcznym, takim co to go dostała w tym roku na dwa lata „Fronda”? Żarty. Tak zwane projekty ambitne, które są dotowane ze względu na ten swój charakter właśnie, nie mają startu z propagandą Hollywood, ani nawet z propagandą filmową Putina, ani z książkami amerykańskich, brytyjskich czy rosyjskich autorów. Po cóż więc się wykłada na nie pieniądze, skoro wszyscy wiedzą, że to i tak na nic? Z głupoty i chytrości. Ktoś to kiedyś tak wymyślił i uznał, że dobrze działa. Funkcją wtórną jest rozdawanie pieniędzy swoim, ona się pojawiła – ta funkcja – prawie jednocześnie, z pomysłem, by dotować biednych poetów, ale jest jednak w stosunku do pomysłu wtórna. Narodziła się pięć minut po samym pomyśle. Jak już mamy budżet możemy go dać temu poecie, który obieca się, że z nami tymi pieniędzmi podzieli. Kwestia oceny poezji jest tu drugorzędna, ale są pewne uwarunkowania, jeśli tak zwane okoliczności, czyli prawo unijne każą lansować poetów mniejszościowych kasę dostanie kolega Sulimy. On się nie będzie dzielił nią z polskim urzędnikiem-oszustem, bo to jest polski szowinizm i gdyby tylko dostał taką propozycję natychmiast by ją nagłośnił, w swoim portalu gdzie wszystko miga i świeci. Jeśli nie ma takiego ciśnienia decydują względy propagandowe. W tym roku pieniądze dostała Fronda, albowiem w związku z sytuacją na Ukrainie, w Polsce postanowiono rozbudzać nastroje patriotyczne i religijne. Nie poprzez Kościół rzecz jasna, ale poprzez dotowane periodyki. Teraz dygresja, już nawet Die Welt i New York Times piszą, że Polacy się zbroją i przygotowują bojówki na okoliczność wojny z Rosją. Te bojówki to drużyny strzeleckie, gdzie – jak twierdzą dziennikarze Die Welt – znajduje się wielu działaczy skrajnej prawicy. Tym obłędem zajmiemy się, jeśli pozwolicie jutro, dziś pozostaniemy przy dotacjach.
Z racji niemożności wyselekcjonowania projektów artystycznie dobrych i dojrzałych, pieniądze ministerialne i te pochodzące z różnych fundacji ładuje się ze szczerą lub odwrotną intencją w projekty wyraziste propagandowo. Jeśli pieniądze dzielą Niemcy, dostaje je ktoś taki jak Sulima. Trzeba bowiem od razu powiedzieć, że prócz rodzimych budżetów, kultura zasilana jest także budżetami obcymi. Intencja tych dotacji jest czytelna od razu i właściwie nie ma co na dotowane w ten sposób projekty zwracać uwagi. Nie ważne kto dzieli, ważne jest, że pieniądze przychodzą z góry. A skoro przychodzą z góry misja projektu zmienia swój wektor. Tak już bowiem jest, że każda działalność kulturalna podejmowana jest z myślą o zysku i sławie. Jeśli więc zysk przychodzi już na samym początku, a sławę zapewnia dotowanemu artyście, zaprzyjaźniony portal lub dotowana gazeta, po cóż się starać i robić cokolwiek, zwłaszcza, że i tak wiadomo, że z wielkimi budżetami amerykańskimi nikt nie wygra. Był taki wiersz deklamowany na akademiach szkolnych, który sobie zapamiętałem. Oto fragment:
Bez tej miłości można żyć
mieć serce suche jak orzeszek
malutki los naparstkiem pić
z dala od zgryzot i pocieszeń
na własną miarę znać nadzieję
w mroku kryjówkę sobie uwić
o blasku próchna mówić – dnieje
o blasku słońca nic nie mówić
Te złote strofy dotyczą rzecz jasna miłości do komunistycznej ojczyzny, ale dla nas tutaj będą dziś wyznaniem poety dotowanego, który w ten pokrętny sposób informuje nas o swoim nędznym losie. Skoro bowiem – powtórzmy – moment sławy i zysku pojawia się już na początku nie ma sensu walczyć dalej o sławę i zyski. No, ale jakoś trzeba się utrzymać na powierzchni, wszak do drzwi ministerstwa pukają już nowi poeci, oni też chcą sobie uwić kryjówkę w mroku i mówić – dnieje – o blasku próchna. Oni też chcą mieć swoją szansę, bo już się zwiedzieli, że forsa jest w obrocie. Jak sobie z tym poradzić? Jak zwykle, za pomocą intryg, szantażu seksualnego, gotowości do różnych poświęceń na rzecz sponsora i innych takich historii, które normalny człowiek określa słowem „skurwienie”.
Kiedy już się wokół dzielonych budżetów nazbiera sporo ludzi, tworzą się hierarchie, one wyznaczają trendy i kierunki tego co nazywane jest sztuką, a w rzeczywistości jest antyludzką propagandą. Wszystkie te hierarchie są – tak sądzę – podczepione pod kilka naprawdę dużych budżetów propagandowych, a rozgrywający je ludzie są normalnie poza zasięgiem wzroku tych, którym dają pieniądze. To jest sytuacja analogiczna do tej, jaką mamy w sekcie scjentologów, ale nie opisywana w ten sposób nigdy, ze strachu przed demaskacją.
Pozostaje teraz kwestia odbiorcy, zysk i sława były już na początku, ale budżet propagandowy ma swoją misję i ona musi być zrealizowana. Jednym słowem pan dotowany musi narobić ludziom do głów, a oni wydając stosowne okrzyki mają przekonać sponsora, że misja została wykonana. Czy to się w Polsce udaje? Częściowo tak. Ludzie idą na filmy Miłoszewskiego, ale potem z nich wychodzą i zapominają co oglądali, tym bardziej, że filmy produkuje się dziś o wiele łatwiej niż dawniej strugało się łódeczki z kory. Nie ma więc czasu na zatrzymywanie się. Żeby widz przystanął i zastanowił się potrzebna jest cała dotowana piramida, u podstawy której znajdować powinny się wysokonakładowe periodyki. I one tam rzeczywiście leżą, ale wszyscy wiemy, że jest internet, a w związku z tym gazety, nie wiem nawet jak wysoko sponsorowane zdychają. I tu dochodzimy do sedna. Czy można zabić dotacjami własną inicjatywę poety, pisarza, filmowca? Czasami tak, jeśli wypuszczenie produktu na rynek jest bardzo drogie, mam tu na myśli film albo płytę. Inaczej sprawa ma się z książką, to jest produkt, który może być przez autora pilnowany od początku do końca. Produkt łatwy i dynamiczny, niczym proca Dawida. I to jest moim zdaniem jedyna szansa. Uczciwy autor to ten, który broni własnej książki i nie pozostawia jej na pożarcie pośrednikom, sponsorom i recenzentom. Czyni tak bowiem wie, że tylko to daje mu szansę na zysk i sławę prawdziwą, czyli taką, która przychodzi z dołu, a nie z góry, taką, która jest na końcu, a nie już na samym początku. Tylko bowiem takie zyski i taka sława nie są demoralizujące. Reszta to śmierdząca breja, w której taplają się białoruscy poeci kokietujący publiczność grą na wierzbowych fujarkach, marzący przy tym jeszcze, żeby pieprznąć to wszystko i wyjechać do Londynu i Nowego Jorku i tam zacząć żyć jak prawdziwi ludzie.
My tutaj jesteśmy wolni od takich projekcji, bo nas nikt nie dotuje, a przez to życie nasze jest prawdziwe i Nowy Jork ani Londyn nie są nam do niczego potrzebne. I z tym Was dziś zostawiam.
Ponieważ niebawem zaprezentujemy tu absolutnie wstrząsającą okładkę naszego nowego komiksu, chciałem przypomnieć nasze trailery.
Zapraszam na stronę www.coryllus.pl i do sklepu FOTO MAG przy stacji metra Stokłosy w Warszawie.
Brak wolnej rynkowej konkurencji to śmierć kultury, nauki, gospodarki 😉
To ja pozwolę sobie mały materiał źródłowy na jutro Panu wrzucić :
https://fbcdn-sphotos-d-a.akamaihd.net/hphotos-ak-xpf1/t31.0-8/10985495_587082664661541_3318964015294596109_o.jpg
Znam właściciela tej spluwy, strzelałem z niej. Nie jest nim Grzegorz Braun bynajmniej.
Amatorszczyzna 😉
Chyba zbliża się czas, kiedy będziesz mógł napisać powieść. Dobrą.
Też tak myślę. Nie od razu, z jakimś rozbiegiem i próbą, ale trzeba sie będzie za to zabrac.
Tak te zdjęcia są opisane „na strzelnicy pod Łodzią”
A to nie, w takim razie to inna spluwa.
By osiągnąć zyski i sławę potrzebna jest pracowitość, której większości „artystów” po prostu brak. Jeszcze jest jedno potrzebne. Spuszczenie powietrza z „balona pychy”. Ale nad tym czuwają inni, dmuchając tego balona poprzez opowiadanie o misji „artysty”. A jak ktoś ma misję to ktoś powinien ją – misję – finansować. Ciekawe, że misjonarze katoliccy a może nawet i chrześcijańscy rzadko kiedy mieli finansowaną misję, chyba że misja była fałszywa.
No,ale to mi się przecież stale zarzuca pychę….
A mnie malo cholera nie wezmie. Ktos mi kupil z przed nosa Cynernetyke kultury na allegro.
Bylo to wydanie drugie poprawione z 1981r. Normalnie chwila nieuwagi i po ksiazce…….
Pozdrawiam#
A propos, to niejako w temacie, słyszał Pan coś o tym, bo kogo pytać jak nie Ciebie 😉
Nie słuchałem tej audycji, ale zgromadzane towarzystwo i temat moz erodzić podejrzenia, ze coś kombinują w branży.
„List otwarty do Pani Premier, Pań i Panów Senatorów oraz Posłanek i Posłów”.
http://www.polskieradio.pl/8/3664/Artykul/1396454,Czy-ksiazke-czeka-w-Polsce-zaglada
A wcześniej osławiony neostalinista red. Jerzy Sosnowski, nie tak dawno u siebie w audycji, na pogadance (jak za dobrych czasów) z minister kultury, coś napomknął o pomyśle jednej ceny na książki, coś taka zmowa cenowo czy co? Pani minister nie bardzo była przekonana do tego pomysłu, to redaktor Sosnowski dalej nie napierał, ale pierwsze nieśmiałe zasiewy zostały jakby rzucone. Czy jakieś zlecenia? Coś mocno ryją? Coś się szykuje?
To było chwila, zaledwie kilka zdań, a i musiałbym sprawdzić dokładnie w której minucie, więc link sobie daruje.
Jedyne co ich może uratować to usunięcie się w cień. Oni tego jednak nie zrozumieją nigdy, tak jak nasz kolega pepesza nie rozumiał co do niego mówię. I cały czas się nakręcał. Ludzie w sytuacjach, które od nich nie zależą tracą po prostu głowy. To jest skamlenie.
Dotacje do kultury to śmieć.
Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.