gru 092022
 

Wczoraj, za namową niektórych komentatorów, obejrzałem film Stanisława Barei „Poszukiwany, poszukiwana”. Ponoć jest to komedia, ale ja nie śmiałem się wcale. Tak, jak nie śmiałem się w czasie oglądania filmu „Śmierć Stalina”, który też jest ponoć komedią. Wszystko w tych obydwu obrazach jest tak boleśnie prawdziwe i tak straszne, że w zasadzie należałoby je pokazywać z dodatkowymi objaśnieniami, żeby ludziom, żyjącym we względnym spokoju i wygodzie, tłumaczyć co znaczą poszczególne sceny i frazy wypowiadane przez aktorów. Nie pamiętam, bym kiedykolwiek wcześniej oglądał film Barei z Pokorą, ale wiedziałem mniej więcej o czym on jest. Tyle, że wątek wyniesienia obrazu z muzeum całkiem mi umknął. Nie jest on zresztą tak przerażający, jak inne rzeczy pokazywane w tym filmie. Rzecz pierwsza – główny bohater mieszka wraz z żoną na Solcu, który nie różni się prawie, jeśli nie liczyć nowych bloków w tle, od Solca z czasów Powstania. Metraż jaki zajmują ci młodzi ludzie jest mniejszy od mojej łazienki. Nikt jednak nie uważa tego za coś degradującego i w istocie niweczącego życie. Bohaterowie, a rozumiem, że także widzowie traktują to jako stan przejściowy. Przejściowy do czego, że spytam? Mamy rok 1973, za dwadzieścia lat, będzie rok 1992 i sytuacja w Warszawie zmieni się, ale tylko trochę. Standard mieszkaniowy będzie odpowiadał dwóm moim łazienkom. Ludzie zaś, którzy w 1973 wynajmowali ten urągający godność metraż na Solcu, będą o te dwadzieścia lat starsi. O ile będą żyli. Warunki mieszkaniowe bowiem, bardzo wpływają na jakość i długość życia. Postaci z tła, czyli ci wszyscy poszukujący gosposi ludzie są osobami z nieprawdziwego zdarzenia, choć wierzymy, że oni istnieli naprawdę. Pamiętamy bowiem jakie były kiedyś kłopoty z meldunkiem i co to znaczyło – być zameldowanym w Warszawie. Pierwszy „pan” Marysi, grany przez Gołasa, ma dokładnie takie wyobrażenie o relacjach służba-pracodawca, jak wszyscy komunistyczni dyrektorzy PGR. Sytuacje pokazane w tym filmie, w zamierzeniu komiczne, dziś komiczne wcale nie są. Głównie przez zobrazowanie codziennych nawyków tych niby „panów”. Jeden pali w łóżku, w sypialni, drugi do obiadu wyciąga flaszkę i polewa tylko sobie. Ja może, przez niestandardowy tryb życia odwykłem nieco od systemowego alkoholizmu, który dziś zapewne także jest problemem, ale mimo wszystko obrazki podobne uważam zaś wyraz upodlenia, w którym żyliśmy wszyscy, nie mając tego świadomości. Wszelkie więc tęsknoty za PRL, są dla mnie czymś, w najlepszym razie, podejrzanym.

Kolejni „państwo”, u których pracuje rzekoma Marysia, mają syna, kompletnie rozwydrzonego gamonia, granego przez Filipa Łobodzińskiego czyli Dudusia Fąferskiego z filmu „Podróż za jeden uśmiech”. Kwestie wygłaszane przez 10 letniego może Filipa brzmią złowieszczo i w normalnych okolicznościach powinny być traktowane jako przejaskrawienie kilku życiowych sytuacji. Wszyscy jednak dobrze wiemy jak było. Nie tylko w roku 1973, kiedy miałem cztery lata, ale także później. Najdziwniejsze jest to, że – tak podaje wiki – Filip Łobodziński, pan dziś ponad sześćdziesięcioletni, był w latach 2013- 2015 pracownikiem Departamentu Komunikacji Społecznej MSW, później zaś pracował w Najwyższej Izbie Kontroli.

Kolejny „pan” Marysi, to bimbrownik, który produkuje samogon w łazience. My zaś mamy rzadką okazję przypomnieć sobie jak wyglądały łazienki, kuchnie i armatura, w naprawdę dużych, ocalałych z pożogi wojennej, warszawskich mieszkaniach. Było to po prostu straszne.

Na końcu „Marysia” trafia do domu „pana”, który dzięki braku umiejętności zrobienia czegokolwiek, jest stale nominowany na stanowiska dyrektorskie. Ten chla, mieszka w jakiejś klitce, ale pokazane jest to wszystko, jakby było nie wiem jakim Wersalem. Mamy – przypominam – rok 1973, początek epoki Gierka i wszystko zmierza ku lepszemu. Najlepsza zaś jest w tym filmie koleżanka Marysi, która uważa ją za lesbijkę i chce sama spróbować zakazanych owoców jednopłciowego seksu. Kiedy pomyślimy, że wydawało się to ludziom kiedyś zabawne, spłynie na nas głęboki smutek. Ten film jest przerażający. Pomysł, że główny bohater ma przebierać się za kobietę, aby w ten sposób zarabiać na większe mieszkanie mógł urodzić się tylko w chorej głowie wariata, albo kogoś, kto nie musiał borykać się z pokazywanymi w tym filmie sytuacjami. One nie były bowiem zabawne, to był antyświat zdewastowanych emocji, w którym ludzie byli systemowo degradowani, a filmy takie jak ten pokazywały im, że mają się z tego cieszyć. I wielu się cieszyło.

Wszyscy pamiętamy, jak w serialu „Noce i dnie” zwariowany wuj Klemens uważa, że powstanie styczniowe, ciągle trwa, a wieczorami śpiewa pieśń zaczynającą się od słów – za plemion całych zmarnowane lata. Główni bohaterowie skarżąc się bez przerwy na nędzę i ciasnotę zajmują metraż dwa razy większy od tego, który mieli do dyspozycji pracodawcy Marysi. A nie muszą przy tym chodzić po schodach na piąte piętro. No może tylko łazienka na zewnątrz domu jest poważną niedogodnością, ale reszta nie przedstawia się wcale tak źle. Otóż chodzi o to, że „plemion całych zmarnowane lata” trwały w zasadzie do wczoraj. Wszystko zaś zmienia się powoli dopiero od półtorej dekady. Oczywiście zawsze jest ktoś, kto ma wielki dom na Karowej, gdzie mieszkają prócz niego cztery dalmatyńczyki, które na koniec wyprowadza na spacer Marysia, a domu tego pilnuje milicjant. No, ale o tym człowieku nikt nie nakręci komedii, ani go nie pokaże. Jedyną sugestią coś o nim mówiącą, jest ten milicjant przed domem. Nie wiem jednak, czy ktokolwiek z widzów, śmiejących się na tym filmie zauważył ten sygnał i właściwie go odczytał.

Zastanawialiśmy się tu wielokrotnie, w różnych kontekstach nad polityczną rolą tak zwanych wesołków. Otóż niepostrzeżenie dla siebie samych zmierzają oni, ścieżką swojej kariery ku śmiertelnej, karykaturalnej powadze. Im bardziej są profesjonalni, tym gorzej, albowiem zaczynają uprawiać kult swojego profesjonalizmu, to znaczy zdaje im się, że każdą treść potrafią przerobić na coś zabawnego. To, być może, potrafiłby zrobić Wojciech Pokora, ale on już nie żyje. Pokusa, by naśladować takich ludzi jest wielka. I ja Wam teraz pokażę na czym polega tragedia prawdziwa. Na bezradność wobec swoich własnych ograniczeń, które postrzegane są jako profesjonalizm. Oto kabaret „Ani mru mru”, znany i przez wielu lubiany. Kabaret, który ma renomę i markę, określający się jednak politycznie w sposób jednoznaczny – jest to zespół promujący, do pewnego momentu dyskretnie, a później już znacznie mniej dyskretnie, treści antyrządowe. Teraz dygresja. Nie wiem czy pamiętacie co się działo na polskiej scenie kabaretowej czterdzieści lat temu, kiedy nie było tych wszystkich kabaretów, które dziś kończą swój żywot w niesławie. Otóż były tam zespoły, całe programy wręcz, które w zawoalowany sposób szydzić miały z ludzi nie ufających rządom komunistów. To samo było w latach dziewięćdziesiątych, ale robione z większym profesjonalizmem, przez co żenada była mniej widoczna. Ja pamiętam te występy kabaretów z lat osiemdziesiątych, bo siedziałem wtedy często przed telewizorem. Było to tak śmieszne, jak Gołas wołający przez drzwi do Pokory – Marysiu, tutaj twój pan.

I teraz, po 25 latach sukcesów scenicznych kabaret „Ani Mru Mru”, pewnym krokiem wchodzi na tę samą ścieżkę. Nie wiem ile trzeba zapłacić, żeby ludzie żyjący z rozśmieszania bliźnich zmontowali ze swoim udziałem takie, pardon, gówno. Myślę, że dla wykładających tę kasę, to były grosze. Oni się jednak skusili. To jeszcze raz przekonuje nas, by nigdy, pod żadnym pozorem nie ufać zawodowym wesołkom. https://www.youtube.com/watch?v=7p-8sXhdhDc&t=1s

  12 komentarzy do “Dramat wesołków”

  1. Dzień dobry. Ufać? Nie ma mowy, ja myślę, że jest wewnętrzna sprzeczność w sformułowaniu „zawodowy wesołek”. Albo – albo. pewnych rzeczy nie da się pogodzić. Spotkałem w życiu paru naprawdę zabawnych ludzi, żaden jednak nie był zabawny „zawodowo”. O ile wiem… Uważam, że robienie sobie żartów z PRL-u jest dość niestosowne. Tak jak 4 pancerni. Wojna była tek samo zabawna jak PRL, tylko zginąć można było inaczej. No ale – podobno – jest coś takiego w człowieku, że długotrwały stres rodzi różne postawy, jedną z nich jest negowanie rzeczywistości i przerabianie jej recepcji na jakieś dziwne rzeczy. Na uśmiesznianie na przykład. Komu się zdarzało postać parę godzin w grudniu na mrozie żeby kupić kawałek ścierwa na Święta – wie jak było śmiesznie. Oczywiście staram się widzieć wszystko z pewnego dystansu i nie demonizować ani ówczesnej biedy ani dzisiejszego dobrobytu, ale różnice są oczywiste. Kłopot w tym, że to są rzeczy względne. Ja mam dwoje dzieci, dziś już dość dorosłych – przynajmniej rocznikowo – i wiem, że nikt nie potrzebuje jakiejś archeologii do oceny rzeczywistości, w której żyje. Ci zatem, co lubią celebrować ciepłą wodę w kranie mogą się kiedyś mocno zdziwić.

  2. Oprócz topografii Warszawy wszystko się zgadza. Ani ru Mru – toporny. Film ze wzgldu na kreacje i muzykę do oglądania, ale realia smucą.

  3. Ta willa na końcu filmu to Ochabówka, Rajców 10

  4. Pan Pokora, bardzo nie lubił wspominać swojej roli w „Poszukiwany, poszukiwana”, chociaż odniósł dzięki niej niesamowity sukces. Pan Bareja, stworzył filmy, które tak naprawdę pokazują, realia życia, lat 70-dziesiątych, 80-dziesiątych i chyba nie ma bardziej realistycznego pokazania tamtych lat, i o to chodziło reżyserowi. Jeśli chodzi o teraźniejszość i „wesołków”, z kabaretu, moim zdaniem, to bagno i dwa metry mułu, razem z odwiertem, niektóre „skecze”, to tylko przekleństwa i odnoszenie się do męskich i damskich organów płciowych, o ohydnym szkalowaniu Kościoła Katolickiego, brak słów.

  5. śmialiśmy się z samych siebie, że tak nisko upadliśmy, jeszcze niby ta biała koszula, jeszcze szpileczki kupione na Chmielnej/Rutkowskiego produkowane na przedwojennych kopytach, no i kilka komisów gdzie stewardessy i piloci wstawiali towar i targowiska na Polnej gdzie wstawiali żywność i cytrusy też ci co kursowali między Polną a tzw zagranicą. takie taplanie w błocie, żeby się nie powiesić to zostawało tylko jedno … obśmiać to

    Pamiętam w Budapeszcie zobaczyłam pierwszy raz ananasa, kosztował 100 forintów, nie zdajecie sobie sprawy co to znaczyło dla Węgra 100 forintów … to była kwota  cenniejsza jak dla Polaka

    tyle w temacie. ale poszukam pewnego hollywodzkiego filmu gdzie jest wstawka o zakupie w Polsce papieru toaletowego, chyba  z końca lat 80-tych był ten film

  6. nie mogę znaleźć tego filmu , ale pamietam taką scenę jak Robin Wilimas biegnie w śnieżycę z zawiniętym na szyję zwojem papieru toaletowego , no i tak mam zakodowane w pamięci że biegnie po warszawskiej ulicy … no ale to był film komediowy to taka scena mogła rozśmieszyć Zachodnią publiczność

  7. W filmie ” Smierc Stalina” bodajze Molotowa gral Michael Palin, w ktorejs scenie zdenerowowany rzuca „Jesus Christ” i moze na tym poprzestanmy o tym filmie.

    Co do obrazowania realiow zycia PRL to rownie dobitnie naturalistycznie zostaly pokazane w „Wodzireju”. Tym razem w wersji krakowskiej, wielkie stare mieszkania z piecami kaflowymi, lazienka jak z czasow wojny (gdzie u kolegi grzecznosciowo myl sie Lutek Danielak-Stuhr), ale dla kontrastu jego byla zona oraz znajomy przekreciarz od samochodow i panieniek- to juz mieli lux m3 epoki Gierka. A to byl 1978 r.

  8. Robin Williams grał w polskich plenerach w filmie -Jakub kłamca-, ale akcja tego filmu to kilka lat przed PRL,

    nie mogę znaleźć tego filmu ze scena o której wspomniałam powyżej

  9. Polskie kabarety od brylujące na scenie od bodajże 30 lat opierają się na klakierach.Gdzieś czytałem że wykupują siedzenia na widowni po przekątnej i zaczynają klaskać i śmiać się wtedy kiedy trzeba .Reszta widzów zachowuje się jak tłum z bajki Andersena ,,Wszystkie szaty króla,,i śmieje się żeby nie wyjść na ponuraków.To jedyne wytłumaczenie tego co wszyscy widzimy w niektórych telewizjach .

  10. Andersen to był wyjątkowo ponury bajkopisarz 🙂  Pasuje do kabaretu jak ulał 😉

  11. To prawda .Wykańczał po kolei wszystkich swoich bohaterów .Przeżyła tylko Calineczka i Brzydkie Kaczątko.

Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.