maj 182010
 

We wspomnieniach Jerzego Antczaka, reżysera filmu i serialu „Noce i dnie” występuje postać niejakiego Żeberki. Ów Żeberko był w ekipie filmowców człowiekiem do wszystkiego, złotą rączką. Pochodził z okolic, gdzie kręcono zdjęcia, czyli spod Stoczka Łukowskiego, z miejscowości Seroczyn, w której stał filmowy dwór w Serbinowie. Żeberko był postacią z nieprawdziwego zdarzenia. Wszystko potrafił, wszystko wiedział i wszystko mu się udawało. Był poza tym mężczyzną silnym i łatwo znajdującym posłuch u ludzi. Brał udział we wszystkich wojnach, jakie przetoczyły się przez kraj, miał już bowiem swoje lata i czekał spokojnie na śmierć. Tak jednak nie przyszła do pana Żeberko w ciepłą niedzielę i nie zastała go w łóżku. Pod koniec zdjęć ktoś powiadomił Antczaka, że Żeberko został zabity w Stoczku, na ulicy. Zabójca uderzył go bagnetem w plecy. Dopiero po śmierci Żeberki, złotej rączki, faceta do wszystkiego, okazało się kim był on w rzeczywistości.

O tym, że był żołnierzem Armii Krajowej wiadomo były od razu, podobnie jego udział w wojnie bolszewickiej nie był tajemnicą. Na jaw wyszło jednak coś jeszcze. Prawdziwa tożsamość Żeberki. Naprawdę nazywał się ów człowiek Hieronim Cierzkowski, był potomkiem właścicieli majątku Seroczny, gdzie Antczak kręcił „Noce i dnie”. Jego zaangażowanie w prace nad filmem nie było więc przypadkowe i nie wynikało z ciekawości prowincjusza dla tajemniczego świata filmu. To było coś innego. Coś co w moim rozumieniu urasta to wielkiej metafory, która obejmuje prawie wszystkich nas, choć nie wszyscy pochodzimy z dworów. Ja, na przykład, nie pochodzę.

Oto po powstaniu styczniowym rząd rosyjski konfiskuje majątek Seroczyn położony w okolicy, którą trudno podejrzewać o jakiekolwiek sympatie wobec Rosji, w okolicy gdzie każdy dwór i chałupa zamieszkana była przez wrogów cara gotowych do podrzynania gardeł dragonom, kiedy tylko przyjedzie odpowiednia chwila. Majątek zostaje przekazany rodzinie spolszczonych Niemców Wernerów, którzy – jak to się często wtedy zdarzało – przyjmują ten kłopotliwy dar starając się jednocześnie o jak najlepsze stosunki z okoliczną szlachtą i chłopami. Żartów bowiem wtedy nie było i mało kto się na nich znał. Rodzina Cierzkowskich jednak pozostaje na miejscu. Z właścicieli i panów przemienia się wraz z kolejnymi pokoleniami w chłopów, rzemieślników, „złote rączki”. Próbuje po prostu przetrwać. Wszyscy oni widzą ten dwór i tego Wernera, a także jego rodzinę. Widzą i pamiętają. Powrotu już jednak nie ma. Potem wybuchają wojny i rewolucje, aż wreszcie ostatni Cierzkowski – Żeberko, były podoficer AK powraca do tych odległych popowstaniowych czasów pomagając reżyserowi kręcić film o ludziach takich, jak jego dziadkowie.

Według mnie jest to zupełnie nieprawdopodobna i wspaniała historia dla której tłem jest dwór. Ilu z nas chodzi dziś jeszcze po swoim, po ziemi – w dosłownym i metaforycznym znaczeniu – swojej i wie, że realnie nie jest to ich ziemia, że należy ona do kogoś innego. Ilu z nas myśli, że powrotu nie ma?

Tłem dla historii Hieronima Cierzkowskiego jest dwór. Dwór, który jest domem, przedsiębiorstwem produkującym żywność, zakładem pracy dla okolicznej ludności i swoistym muzeum pamiątek przeszłości. Dwór Polski. Na kresach rewolucyjna wściekłość bolszewików kierowała się przede wszystkim przeciwko dworom. Palono je i niszczono, równano z ziemią, bo dwór oznaczał, że tu jest Polska i do Polski ta ziemia należy. Dawno, dawno temu, dwory budowane „podług nieba i zwyczaju polskiego” stały jeszcze za Mińskiem, który dziś jest stolicą Białorusi. Dziś dworów jest tak mało, że gdyby zdarzył się cud i ktoś wskrzeszony z martwych, a żyjący na przełomie wieków XIX i XX stanął dziś i popatrzył na Polskę nie uwierzyłby, że to ten sam kraj. Wraz z dworami i majątkami ziemskimi, wraz ze zrujnowanymi pałacami uleciało z Polski to co najlepsze i wskrzesić się tego niestety nie da. Dwór nie był bowiem tylko budynkiem, był emanacją dominujących w dawnej Polsce warunków ekonomicznych, tajemnych układów pomiędzy ludźmi, którzy pracowali dla siebie i dla innych. Bolszewicy nazywali to wyzyskiem. Oto we dworze była służba, były kucharki i stajenni, byli najemni robotnicy i gajowi. Wszyscy ci ludzie tworzyli konstrukcje trwałą i solidną na której zbudowana była tradycja i na której opierała się pamięć. Wszyscy ci ludzie pracowali dla siebie. I nikt nie uważał, że jest wyzyskiwany. Pan, właściciel był przeważnie nieobecny. Jego funkcję spełniał rządca, człowiek wynajęty do tego by prowadzić gospodarstwo rolne. On także pracował we dworze i dla dworu i do głowy mu nie przyszło, że można to nazwać wyzyskiem. To była Polska. Żeby zniszczyć Polskę trzeba zniszczyć dwór i rozproszyć tych ludzi. Podzieleni nie byli już mocni. Dokonywało się to niszczenie stopniowo. Zaczęło się oczywiście na wchodzie i wraz z ruchami armii czerwonej w latach 1917 – 1945 posuwało się na zachód. Po wojnie dwory pozostawione sobie zapadały się w ziemię. Znikały. Dziś niektóre z nich żyją, znajdują się w nich karczmy, restauracje, albo hotele. Tylko, że to już nie to samo. Nie tym samym jest także budowanie dworkopodobnych domków w zabudowie szeregowej. To kpina i atrapa.

Jerzy Łojek napisał, że po wojnie z krajobrazu Polski – powojennej Polski – zniknęło 11 tysięcy dworów. Jedenaście tysięcy! Żeby to sobie uświadomić musicie wyobrazić sobie Italię, z której nagle znika 11 tysięcy winnic. Na ich miejscu zaś coś się buduje, coś bardzo absurdalnego.

Sądzę, że aby zrozumieć co stało się w Polsce po wojnie, a także czym dla Polski i polskiej tradycji był dwór trzeba cały czas mieć w pamięci historię tego Żeberki, którego opisał Jerzy Antczak. Tylko wtedy dokładnie i właściwie zrozumiemy co chcą nam przekazać ludzie tacy, jak Andrzej Wajda, Daniel Olbrychski, czy Kazimierz Kuc, jakże miło wspominany przez Jerzego Antczaka. Tylko Hieronim Cierzkowski alias Żeberko pomoże nam to zrozumieć.

Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.