lis 302022
 

W jednym z ostatnich tekstów użyłem określenia – małpy na bananowcu – a dotyczyło ono wielkiej liczby przedstawicieli kanałów patriotycznych obecnych na targach książki. Ludzie ci poszukiwali tam jakiejś sensacji, co sprowadzało się do nakłaniania wystawców, by wygłaszali opinie powszechnie uznawane za kontrowersyjne. Ja też taki opinie wygłaszałem, ale one nie mieściły się w rejestrach słyszalnych przez przedstawicieli tych telewizji, a więc pokazywano mnie rzadko. Z grubsza chodziło tam o to, by opowiadać, że prezydent Duda to Żyd i Ukrainiec w jednym. Jestem przekonany, że w dużej mierze dzięki obecności i działalności tych dziwnych ludzi Targi Książki Historycznej zostały zdewastowane i zmieniono ich charakter, spokojnie i po cichu. Do ustalenia pozostaje czy wspomniane osoby parły do tego finału celowo czy uprawiały swój proceder nieświadomie, w przekonaniu, że czynią dobrze i właściwie, a niebawem już udziałem wszystkich obecnych na targach prawicowych wystawców będzie sukces. Nie mogę tego rozstrzygnąć niestety. Powiem tylko, że sukces rzadko jest udziałem osób, które wykonują swoją pracę nieszczerze, a poucza nas o tym znany wszystkim wierszyk Jana Brzechwy pod tytułem Ryby, żaby i raki. Robienie czegoś na niby może gwarantować jedynie sukces na niby. I mnóstwo takich przykładów odnajdujemy, na przykład, na Mundialu. Odnajdujemy je też w życiu i prawda ta jest niby znana, ale jakoś wielu z nas udaje, że jej nie rozumie. Można być oczywiście pisarzem na niby, ale trzeba mieć do tego protektorów, którzy tę fikcję utrzymają. Pisarzem na niby jest, w mojej ocenie, Sumliński Wojciech. Choć wielu ludzi twierdzi, że osiągnął on sukces. Oczywiście, skoro jego książki leżą w Biedronce, można nawet powiedzieć, że jest to wielki sukces. Choć wszyscy przecież rozumiemy, że żadnego sukcesu tam nie ma. Chodzi o to, by za pomocą starych formatów, dawno zapomnianych tekstów i postaci uwiarygodnić się tu i teraz i zająć dobrą pozycję promocyjną, a także gwarantującą skuteczną dystrybucję treści. To jest może trochę zawiłe, ale spróbuję prościej. Wszystkie posunięcia rządu, jakie możemy obserwować, wywołują ruch w sferze publicystycznej. Większość bowiem świadomych osób przekonana jest, że naszym udziałem będzie sukces, jakiego dawno nie mogliśmy oglądać, ani w nim uczestniczyć. Rozpoczyna się więc masowa dystrybucja polskości, jako tego wyróżnika, który będzie najważniejszy przy przyszłym podziale sukcesu na mniejsze kawałki. Ludzie znani i nieznani ustawiają się w kolejkach i zapisują do jakichś dziwnych komitetów, by tam wygłaszać bardzo pośledniej jakości opinie, pełne pretensjonalnych fraz o tym, co jest, a co nie jest polskością i jaki format polskości oni osobiście preferują. Czynią tak zarówno osoby podejrzewane o działalność agenturalną, jak i ci, co do których nie ma wątpliwości, że są po stronie obecnego rządu. Każdy bowiem wie, już od czasów Goebbelsa, że Polaków najłatwiej podejść kokieterią. Tylko czy aby na pewno?

Dla ludzi, którzy żyją naprawdę, borykają się z dniem codziennym, ale nie dają się okolicznościom i mają do tego różne plany, nierzadko niestandardowe, postawa ta jest skrajnie fałszywa. Jest analogiczna do postawy Sumlińskiego. I może oczywiście zakończyć się sukcesem, ale tylko wtedy, kiedy ktoś tym treściom załatwi dystrybucję przez Biedronkę. Tam bowiem jest ich miejsce. Myśli tej nie możemy od siebie odpędzić widząc odzianego w białe giezło, brodatego Jana Rokitę, który opowiada o polskości. To samo uczucie dopada nas, kiedy w telewizji publicznej Bronisław Wildstein dokonuje jakichś rezanych toporem analiz i robi przy tym miny, jakby jego misja polegała na wykonywaniu filigranowej biżuterii. Nie ma opinii tak pretensjonalnej i oczywistej, żeby się do niej nie przykleiły dwa przynajmniej nazwiska ludzi, którzy chcą błyszczeć niczym diament wśród ciemności. Wszyscy oni uważają, że swoje komunikaty emitują do osób od siebie głupszych. Nie wiem po raz który to powiem – jest dokładnie na odwrót. Działalność zaś taka osłabia i to poważnie elektorat PiS. Podobnie jak zapraszanie do programów publicystycznych Senyszynowej i tytułowanie jej tam profesorem. Uważam bowiem, że sytuacja rozwinie się następująco – albo pisowscy publicyści wezmą wszystko i usuną z horyzontu wrogie państwu i narodowi formaty, albo się z nimi pogodzą, domagając się od strzegących ich ludzi akceptacji, a tym samym podpiszą wyrok na siebie. W dalszej perspektywie także na nas. Nie ma bowiem gwarancji, że to co dziś najważniejsze, czyli zbrojenia na niespotykaną skalę, nie zostaną w pewnym momencie – za pomocą procedur wyborczych – unieważnione.

Te niepokoje mogą się dziś wydawać śmieszne, albowiem wszyscy mniej lub bardziej wierzą, że PiS odniesie sukces w nadchodzących wyborach. No, ale tak samo myśleliśmy przed poprzednimi wyborami, a wyniki w senacie okazały się niespodzianką. Teraz publicystom PiS-u wydaje się, że jak będą przemawiać do chińskiego ludu przez zamknięty lufcik dokonując przy tym jakichś nieświeżych demaskacji, to kupią sobie wyborców.

Nieświadomi politycznie wyborcy, którzy do tej pory popierali Tuska, głosować będą na PiS ze względu na socjal. I to będzie widoczne szczególnie w województwach zachodnich, do tej pory zorientowanych antypisowsko. Banalne treści, a nierzadko uwłaczające inteligencji odbiorcy, wygłaszane na tle i w obecności polityków i publicystów opozycji nie przyniosą spodziewanego efektu, ale spowodują, że ludzie do tej pory wahający się i skrycie głosujący na PiS, a ciągle zawodowo czynni, pójdą głosować – na złość – przeciwko rządowi. Ktoś może rzec, że takie opinie są nieuprawnione, bo nie robiłem żadnych badań. A jakie badania robią ludzie opowiadający o polityce Chin albo Rosji i o tym, jak ona się zmieni w najbliższym czasie? Na jakiej podstawie budują swoją pewność siebie?

Nie spodziewam się wielkiego sukcesu PiS, choć uważam, że sukces będzie. Niestety utwierdzi on publicystów zwycięskiej partii w przekonaniu, że dokonał się on dzięki nim. To zaś skaże nas na kolejne lata znanej tak dobrze dystrybucji polskości oraz omawiania wyjątkowości Polaków, ze szczególnym wskazaniem na tych właśnie konkretnych Polaków, którzy pokazują się w mediach. Istnieje bowiem zjawisko autokokieterii. Uniemożliwi też skutecznie udział wszystkich innych osób w tym sukcesie, albowiem dystrybutorzy polskości nie budują żadnej płaszczyzny porozumienia z narodem. Oni jedynie ten proces markują. Jedyną platformę porozumienia, nomen omen, budują z politykami lewicy. Nie wiem czy wynika to z deficytów, strachu czy po prostu wspólnych środowiskowych korzeni, ale uważam, że tak właśnie sprawy się mają. Czekajmy więc na ten sukces i módlmy się, by choć w 50 procentach był on prawdziwym sukcesem, nie zaś czymś w rodzaju sukcesu narysowanego kredką na kartce wyrwanej ze szkolnego zeszytu

  6 komentarzy do “Dystrybucja polskości czyli dzieci Goebbelsa”

  1. Dzień dobry, Będzie sukces, będzie, Pani Gabrielu. Będzie bo ma być, taki jest plan, zupełnie jak kiedyś reforma rolna. Co zaś do motywowania perspektywą tego sukcesu różnych ludzi do różnych działań, ja, jako stary zgred ruszę do nich dopiero po otrzymaniu mojego kawałka sukcesu z góry. Nie – to nie. Pójdę sobie spokojnie do piwnicy i oberwę kiełki z ziemniaków, bo solanina szkodzi. W procentach zaś sukces wyniesie 51:49. Bo tyle ma wyjść. Żeby się „sukcesorzy” za bardzo nie rozpuścili i żeby było ich czym postraszyć w razie czego. Ileż w końcu tych samolotów może spaść..? W tym kontekście rozpaczliwe próby założenia jakiegoś związku zawodowego polskich polityków i prowadzenia jakichś wspólnych negocjacji z pracodawcą wydają się nawet logiczne, ale raczej skazane na porażkę, bo wieloletnia selekcja negatywna tej trzódki sprawia, że ich umiejętności społeczne są zerowe. Byłych posłów do Dumy tam w każdym razie nie ma. Kabaret będzie zatem trwał nadal, no, może się z czasem zamienić w igrzyska gladiatorów. Czego się nie robi dla szanownej publiczności…

  2. Czy nie jesteśmy obecnie tak bardzo ważnym graczem, żeby USA i Anglia pozostawiły kwestię rządów PIS tak wielu zmiennym czynnikom?
    Patrząc na stoicki spokój pana Prezesa zastanawiam się czy nie ma on mocnego asa w rękawie.

  3. Zmienne czynniki potrzebne są  aby jak napisał Knecht było 51:49 i łódka bujała się,  zaś nasza klasa polityczna nie ma żadnych asów po rękawach i to kto wygra nie ma najmniejszego znaczenia. Jak będzie trzeba doda się Powiakom jakiegoś Fachowca , jak kiedyś Dobrą Panią Premier zastąpił doradca Tuska Morawiecki i nie raczono nawet wytłumaczyć elektoratowi tego kroku.

  4. Oczywiście, sukces będzie wtedy jeśli weźmie się również senat. Bez tego będzie znowu kokieteria i wachlowanie teczkami. Martwię się tylko, że w PiS czołowe role odgrywają kadry PO, co niestety pokazuje, że pień towarzyszy szmaciaków jest ten sam.

  5. 51:49. Mam podobne odczucia. Może pilnowanie wyborów jest także po to aby w przypadku większego napływu głosów na PiS nie dać się oszwabić „sojusznikom” i wyszarpać sobie stabilną większość.

  6. Małpozycja ma jakiś duży ból d*py o ten podsłuch Pegasusem sprzed paru miesięcy. Osobiście uważam, że zdrajców i folksdojczów należy wieszać, ale dobrze, że chociaż ich podsłuchują. Ciekawe, czemu się tak zdenerwowali? Przecież chyba radzili przez srajfony o dobru Ojczyzny? Możliwe, że dowiemy się tuż przed wyborami. Ciekawe też, która ze szczujni tfu! „wolnych mediów”, zostanie wyznaczona do tak niewdzięcznego zadania, jak „Wprost” w 2014?

Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.