lut 152023
 

Postanowiłem trochę odpocząć. Wrzucam więc fragment tekstu z ostatniego numeru „Szkoły nawigatorów”

Złoto Afryki

Historia afrykańskiego złota jest w istocie historią transportu. Jest także historią metod prowadzenia handlu w sytuacji, kiedy kontrahenci ledwie się tolerują i nie utrzymują ze sobą żadnych kontaktów poza handlowymi. A nawet więcej – gotowi są do zdegradowania i wyniszczenia partnera handlowego. Okoliczności jednak zmuszają ich do współpracy.

Zacznijmy jednak od początku, czyli od transportu. W czasach rzymskich nie było w Afryce wielbłądów. Współczesnemu czytelnikowi, nieznającemu Herodota i innych tekstów opisujących realia życia na Saharze przed pojawieniem się tam Arabów, wydaje się to dość dziwne. Tak jednak było. Cały transport zależał od wołów. Te jednak nie mają aż takiej wytrzymałości jak wielbłądy, nie są także tak szybkie i niełatwo dają się tresować. Są wytrzymałe, potrafią przejść trzy dni bez wody, a także wziąć na grzbiet duży ciężar. Ich zastosowanie jednak ogranicza poważnie możliwości transportowe. To zaś oznacza, że pomiędzy dostawcą towaru a jego odbiorcą potrzebny jest pośrednik. On jest nawet konieczny, ale toleruje się go ledwo, ledwo. Prawdziwy zaś problem rodzi się, kiedy pośrednik zaczyna doskonalić środki transportu i zaczyna dominować w handlu, a także otwierać nowe jego obszary. Mieszkańcy ziemi zwanej Fezzanem, leżącej w dzisiejszej Libii, Garamantowie, którzy byli przodkami Tuaregów, zrobili i jedno i drugie. Zaczęli poruszać się po Saharze czterokołowymi rydwanami zaprzężonymi w woły lub osły, czasem konie, a także rozpoczęli systemowe polowania na niewolników, których Herodot nazywa Troglodytami. Ponoć należeli oni do ludu Tubu, ale co do tego pewności wcale nie ma. Istnienie czterokołowych rydwanów potwierdzają rysunki naskalne odnajdywane wśród piasków pustyni, a polowania na Troglodytów potwierdza Herodot.

Warto teraz ustalić co było przed – patrząc od północy – Saharą, a co rozciągało się za nią. Obydwa obszary są dziś dla nas jednakowo tajemnicze. Północ kontynentu zajęta została przez Kartagińczyków, którzy opanowali zachodnią część Morza Śródziemnego, wyprawiali się także poza Słupy Heraklesa, dopływając do Brytanii i prowadząc z wyspą intratny handel. Ponoć głównie handlowano cyną i ołowiem. Zapewne także czymś jeszcze, ale tak jak nie potrafimy sobie wyobrazić Sahary przed wkroczeniem na nią wielbłądów, tak nie umiemy pojąć, jak wyglądał ówczesny handel dalekomorski. Możemy jednak przyjąć, że istniał on na pewno. Kartagińczycy zaś byli w nim mistrzami. Penetracja obszarów za Słupami Heraklesa oznaczała także, że statki kartagińskie pływały na południe do ujść wielkich afrykańskich rzek, o których pisał Herodot, nie nazywając ich jednak tak, jak uczynili to ludzie żyjący w XIX i XX wieku. Kartagina – wielkie imperium morskie – rozwinęła się poprzez podporządkowanie sobie fenickich osad na afrykańskim wybrzeżu, a także terenów pomiędzy nimi. Trudno mówić o istnieniu doktryny państwowej Kartagińczyków, tak jak mówi się o Rzymie i jego politycznych ambicjach. Kartagińczycy i ich państwo istnieli przede wszystkim dzięki handlowi i dla handlu. Produkcja rolna i armia, które leżały u podstaw potęgi Rzymu, albo nie istniały, albo były funkcją dalekosiężnych interesów. Nie było jednolitej armii kartagińskiej wywodzącej się z lokalnej ludności, tak jak nie było produkcji rolnej, która stanowiłaby podstawę wynagradzania zasłużonych dla państwa dowódców i żołnierzy. Kartagina prowadziła wielką wymianę także w zakresie płodów rolnych. Cały kartagiński handel owiany jest tajemnicą. Był on sferą pilnie strzeżoną, a Kartagińczycy należeli do ludzi skrajnie nietolerancyjnych wobec obcych. Nie wynikało to z żadnych kulturowych uprzedzeń, ale z obaw, by inne organizacje – Grecy, Rzym – nie przejęły obszarów, na których kupcy z Kartaginy dokonywali wymiany i które eksploatowali. Porty kartagińskie były w zasadzie zamknięte dla obcych. Jeśli jakaś jednostka musiała tam zawinąć, albowiem źle zniosła sztorm lub coś jej się przytrafiło na morzu, jej pobyt był ściśle regulowany specjalnymi traktatami. Tak było w przypadku galer rzymskich. Strabon pisze, że zdarzyło się kiedyś, iż rzymska galera płynęła aż za Słupy Heraklesa śledząc jednego z kartagińskich kapitanów. Nie wiedząc, co zrobić, wprowadził on swoją jednostkę na mieliznę, tracąc towar i sam statek, ale ocalił w ten sposób handlowe tajemnice organizacji. To wskazuje, jak poważnie traktowane były sprawy wymiany w Kartaginie; można także powiedzieć, że handel kartagiński był bardzo złożony, a do tego nowoczesny. Skala transakcji i ich złożoność nie są nam dziś znane, albowiem wszystko, co było związane z aktywnością ekonomiczną mieszkańców Kartaginy, przepadło na zawsze.

Pora na słowo na temat produkcji, jaką rozwijali u siebie Kartagińczycy. Była to w zasadzie tandeta. Trudno orzec, czy stanowiła jedynie pretekst zasłaniający poważniejsze aspekty handlu, czy też może była konieczna, by w masowe produkty niezbyt dobrej jakości zaopatrywać ludy żyjące z dala od wybrzeża, w głębi Afryki. Gros bowiem kartagińskiego handlu stanowiło pośrednictwo prowadzone na niewyobrażalną dla świata starożytnego skalę. Można by rzec, obserwując ten handel z wielkiego oddalenia w czasie i przestrzeni, że Kartagińczycy byli ludem praktycznym i całkowicie pozbawionym pychy. Mieli wspaniały, nowoczesny port i kilka mniejszych, ale nie czynili z tego prospektu reklamowego, tak jak nie reklamowali swoich produktów. I w ogóle raczej nie promowali swojej kultury, tak jak czynili to Rzymianie. Koncentrowali się na kontroli obrotu gotówką, czyli kruszcem i towarami, bez których reszta świata nie mogła się obejść. Za czasów największej potęgi Kartagina odcięła światu grecko-rzymskiemu dostęp do wszystkich swoich akwenów i posiadłości. To zaś oznacza, że żaden Rzymianin nie mógł dowiedzieć się, co się dzieje w portach południowej Hiszpanii.

Wśród towarów stanowiących gros obrotu w wymianie kartagińskiej wymienia się zwykle następujące rzeczy: wełnę, drewno budowlane, strusie pióra. Tyle że na tych towarach nie sposób zbudować potęgi, która może wystawić wielotysięczną armię i stale dysponuje flotą złożoną z kilkuset galer. Poza tym jasne jest, że ówczesne ograniczenia transportowe nie sprzyjają masowemu wywozowi drewna z Afryki, a strusie pióra są zbyt ekstrawaganckim towarem, by mogły stanowić podstawę wielkich zysków. Zostaje więc wełna. Ta jednak słabo się sprzedaje na terenach położonych blisko zwrotnika.

Rzecz jasna istniały towary, które nie stanowiły wielkiego kłopotu w transporcie, a przynosiły ogromne zyski. Kartagińczycy kupowali od Garamantów karabunkuły. Nazwa ta dziś wyszła już z użycia i wielu ludzi nie wie, co to takiego, a jeśli już gdzieś słyszało to określenie, to raczej kojarzy je z jednostką chorobową. Przypomnijmy więc, co to takiego karabunkuł. To kamień szlachetny o intensywnie czerwonej barwie, zwykle rozpoznaje się pod tą nazwą rubin, ale badacze przyjmują, że w handlu starożytnym główną masę sprzedawanych na północnych rynkach karabunkułów stanowiły granaty.

Najważniejszą częścią kartagińskiego wybrzeża były tereny wokół dzisiejszego Trypolisu, który w czasach nowożytnych nazywany był bramą Sahary. Istniały tam trzy osady portowe zarządzane przez Kartagińczyków – Sabratha, Oea i Leptis. Oea to osada, która stała się zaczątkiem miasta i portu Trypolis. Usadowienie tych ośrodków obok siebie świadczyć miało o tym, że prowadziła do nich prosta i stosunkowo mało uciążliwa droga z wnętrza Sahary. Atenajos z Naukratis wspomina o kartagińskim wodzu i kupcu imieniem Mago, który aż trzy razy przewędrował Saharę, korzystając z tego szlaku. Granica Kartaginy i posiadłości greckich na terenie dzisiejszej Libii została wyznaczona w osobliwy sposób. Dwie pary biegaczy wyruszyły z zachodu i ze wschodu, by, pokonując możliwie szybko dystans, powiększyć granice swojego państwa. Zwyciężyła para kartagińska, ale Grecy oskarżyli biegaczy o oszustwo. Oni zaś zgodzili się zostać żywcem pogrzebani, by udowodnić swoją uczciwość i zachować w miejscu swojego pochówku granice kartagińskie. Postawiono dwie kolumny, zwane w starożytności Ołtarzami Fileanów, tak bowiem nazywali się biegacze, którzy byli braćmi. W czasach nam bliższych, w XX wieku, w miejscu tym Mussolini kazał postawić łuk triumfalny. Tam bowiem przebiegała granica pomiędzy Trypolitanią a Cyrenajką. W starożytności granica ta oddalała niebezpieczeństwo obcej – greckiej, a potem rzymskiej – interwencji w handel transsaharyjski. I tu dochodzimy do kwestii najważniejszej. Karabunkuły kupowane były od Garamantów, ci jednak nie wyprawiali się po nie w głąb Afryki. Mieli je u siebie, w Fezzanie, jak w starożytności nazywano ich krainę. Na południe wyruszano przede wszystkim po złoto i niewolników.

Poświęćmy kilka słów niewolnikom. W miarę jak przybywało miast na wybrzeżu, jak rozwijała się infrastruktura portowa, konicznością stawało się zakładanie wielkoobszarowych upraw, gwarantujących dostawę taniej żywności do rozwijających się ośrodków. W powiększających się stale latyfundiach pracowali niewolnicy z północy – z Hiszpanii i Balearów. Niewolników potrzebowała także armia, która była konglomeratem ras i narodów, walczących po stronie interesów Kartaginy dla złota i łupów. Niewolnice, podobnie jak wino, traktowane były jak lokata kapitału.

Sekstus Juliusz Frontyn napisał w zachowanym do dziś fragmencie swojego dzieła De re militari o tym, że Rzymianie pędzili przed swoimi szeregami nagich czarnych jeńców z kartagińskiej armii, żeby wywołać panikę w szeregach wroga. Nie wiemy, co Kartagińczycy robili z wziętymi do niewoli Rzymianami, prawdopodobnie zmuszali ich do pracy. Okoliczności te wskazują, że choć niewolnictwo było ważnym aspektem handlu w Afryce, złoto było jednak ważniejsze. Było ono podstawą wszystkich transakcji pomiędzy Maghrebem a wnętrzem kontynentu, a także pomiędzy doliną Nilu a Oceanem Atlantyckim. Złoto transportowano z wnętrza Afryki ku morzu dwoma szlakami: pierwszy prowadził przez kraj Garamantów i kończył się w Trypolisie, drugi wiódł od rzeki Niger ku marokańskiemu miastu Sijilmasa, leżącemu na północnym skraju Sahary.

Tukidydes pisze o tym, ze Kartagina opływała w złoto. Badania archeologiczne na cmentarzach punickich potwierdzają to spostrzeżenie, ale nikt nie wskazuje jasno, skąd brała się na wybrzeżu punickim tak duża ilość kruszcu. Trzeba więc przyjąć to, co zasygnalizowałem już wcześniej – Kartagińczycy bardzo skrupulatnie przestrzegali handlowej omerty i nie opowiadali nikomu o przebiegu szlaków handlowych w głębi Afryki. Pliniusz opisuje sposoby realizacji kontrybucji wojennych, które Kartagina płaciła Rzymowi – w srebrze głównie, a nie w złocie. Co wydaje się dość dziwne, ale tłumaczone jest tym, że świat poza Kartaginą był ubogi w złoto, a przez to zbyt duża jego ilość spowodowałaby załamanie rynku i spadek cen. Nie wiem, czy można to tak tłumaczyć, ale takie wyjaśnienia są publikowane.

Herodot pisze o tym, że główne źródła złota w starożytnym świecie znajdują się poza Słupami Heraklesa, w dzisiejszej zachodniej Afryce. Miała się tam znajdować wyspa, a pośrodku niej jezioro, z którego miejscowe dziewczęta za pomocą strusich piór zamoczonych w smole wybierały z mułu drobiny złota. Opisuje też Herodot zwyczaje handlowe, o których opowiadali mu ponoć sami Kartagińczycy (znani z małomówności na temat handlu). Oto kupcy przybywali na złotonośne wybrzeże, tam rozkładali na plaży swoje towary, a następnie wracali na statki i dawali dymem znaki mieszkańcom lądu, że rozpoczął się targ. Czarni przybywali na plażę i oglądali towary pozostawione na piasku. Potem pozostawiali obok nich złoto i odchodzili. Kartagińczycy wracali na plażę i sprawdzali, czy złoto równoważy wartość towarów. Jeśli tak było, zabierali je i odpływali. Jeśli nie, wracali na swoje statki i czekali, aż Murzyni przyniosą więcej złota. Ten opis jest inspirujący, kłóci się jednak z przypisywaną Kartagińczykom małomównością. Być może wyjaśnienie tej zagadki jest następujące – w  czasach Herodota flota punicka nie kontrolowała jeszcze Cieśniny Gibraltarskiej, a więc nie mogła kontrolować ruchu statków płynących ku wybrzeżom zachodniej Afryki. Utrzymywanie tajemnicy nie miało więc sensu.

Pliniusz opisuje wyprawę sufety – jednego z najwyższych urzędników państwowych Kartaginy – Hannona. Popłynął on wraz z trzydziestoma tysiącami mężczyzn i kobiet wzdłuż zachodnich wybrzeży Afryki, by odnaleźć dogodne miejsca do budowy miast i portów. Prawdziwym celem wyprawy miało być jednak złoto. Kartagińczycy dotarli ponoć do ujścia rzeki Senegal i widzieli wybuchający wulkan Kamerun.

Źródłem złota i miejscem, gdzie dokonywano opisanych przez Herodota transakcji, miał być teren wokół ujścia rzeki Senegal oraz rozciągająca się w głębi lądu tajemnicza kraina zwana Wangara.

Wyprawa Hannona, która do dziś jest wielką inspiracją dla badaczy, służyła w XIX i XX wieku temu, by odmawiać ludom zachodniej Afryki potencjału cywilizacyjnego. Wszystko bowiem, co tam powstało w zakresie sztuki i architektury, wliczając w to sławne brązy Beninu, miało mieć źródło w kulturze punickiej i było wynikiem punickich wpływów.

E.W Bovill w książce Złoty szlak Maurów wskazuje jednak, że Kartagińczycy, zawodowi pośrednicy w handlu, którzy swoją potęgę zbudowali na tajemnicy okrywającej ich transsaharyjskie transakcje, sprzedawcy greckich i egipskich podróbek, nie mogli – ani technologią, ani duchem – zainspirować Murzynów znad Senegalu, z którymi – nawet w czasie wymiany towarów – nie wchodzili w żadne interakcje.

Sytuacja w Afryce zmieniła się dramatycznie, kiedy północne wybrzeża kontynentu zostały opanowane przez Rzymian. Najpierw odczuli to Garamantowie z krainy Fezza, którzy za czasów kartagińskich byli pośrednikami w handlu z wybrzeżem. Dostarczali Kartaginie karabunkuły, złoto i niewolników. Rzym nie interesował się handlem w takim stopniu jak Kartagina. Rzym administrował podbitymi terenami, ściągał podatki, budował garnizony, a handel w państwie rzymskim torować musiał sobie drogę wśród wielu przeciwności, dziś kojarzonych z koncesjami i korupcją. Co nie znaczy, że nie miał znaczenia.

  21 komentarzy do “Dziś fragment tekstu z ostatniego Nawigatora. Złoto Afryki”

  1. Istnieją na świecie bariery geograficzne i mentalne. Nigdy nie udało się przenieść cywilizacji z północy Afryki na południe, ponieważ stanowiące podstawę życia tzn. bytu materialnego bydło nie jest w stanie przejść równika z powodu występowania muchy tse-tse w tej strefie. Dlatego Afryka południowa była zawsze osobnym kontynentem.

    Niewolnictwo to nie jest nic innego, jak „kwestia socjalna”.

    W każdym społeczeństwie jest 90% ubogich ludzi, z którymi nie wiadomo, co zrobić. Rozwiązaniem jest system niewolnictwa / pańszczyzny lub kwestia socjalna. Polacy nigdy widzieli tego zagadnienia w perspektywie kwestii socjalnej, którą da się rozwiązać i uregulować.

    Jest to ulubiona zabawka innej nacji, w tym również aktualnie rządzącej partii.

    Chciałbym jedynie zwrócić uwagę, że socjalizm lub obecnie depopulacja to są efekty rozważenia kwestii socjalnej i jest to zamiennik niewolnictwa, tylko inaczej się nazywa. Nic innego ludzkość nie zdołała wymyślić. Polacy mentalnie nie są zdolni do zajmowania się kwestią socjalną, chociaż jest to zagadnienie o decydującym znaczeniu. Może jednak powinniśmy rozważyć, co począć z 90% najbiedniejszych członków społeczeństwa?

    Ostatecznie można skorzystać z klasycznych wzorców afrykańskich, a do transportu towarów użyjemy elektrycznych samochodzików.

  2. Z moich obserwacji wynika odmienny obraz. Do ww. kategorii, co to tylko niewolnictwo, pańszczyzna etc. zdolne są uratować ją przed biedą, zaliczyłbym co najwyżej 10-20% populacji. Bo cała reszta ze wspomnianych 90-ciu % różni się od owych 10-ciu uprzywilejowanych jedynie punktem startu w życie i jeśli ten punkt nie jest (wiadomo przez kogo) zbytnio zdewastowany, to potrafią sobie poradzić wbrew przeciwnościom i mniemaniom „uszczęśliwiaczy” ludzkości. Wystarczy tylko pracowitość i pomyślunek, a geny – wbrew znowu mniemaniom – są nie gorsze, a często lepsze niż u tej „znakomitej” dziesiątki (bo IQ rozkłada się identycznie, co najwyżej ma mnie okazji do demonstrowania się na szerszym forum).

    Dziwię się jeszcze, że „żołnierz wolności” obnaża się z takimi poglądami, chyba że z Waści taki „wolnościowiec” jak ze słynnych ZBOWiD-owców)

  3. I zbudujemy imperium.

  4. do transportu towarów użyjemy elektrycznych samochodzików

    i od razu wiadomo jak poważnie należy traktować takiego rozmówcę: cokolwiek powie -> do okrągłego segregatora pod stołem

  5. Chrześcijaństwo znosi niewolę w perspektywie eschatologicznej, ale nie znosi niewolnictwa całkowicie w świecie materialnym (rzeczywistym). Ma Pan pozytywną wizję społeczeństwa, ale mimo to nie uciekniemy od kwestii socjalnej, którą jakoś trzeba rozwiązać.

     

    Wszystkie państwa europejskie od czasów Karola Wielkiego opierają się na koncepcjach znanych wolnym Garamantom (Tuaregom). Święty Augustyn z Hippony (Algieria) był Tuaregiem (z Garamantów) a jego „Państwo Boże” jest konstytucją wszystkich nowożytnych państw europejskich.

    W koncepcji świętego Augustyna murzyni też mają swoje miejsce.

  6. W V wieku Wandalowie i Alanowie (Niemcy znad Prosny i opolskiego i Ukraińcy) wypierani przez Hunów (Węgrów) zdobywają Kartaginę zmuszając chrześcijan z Hippony do ewakuacji. Wandalowie zajmowali się w Polsce kontrolą szlaku bursztynowego. Wspomina o nich Klaudiusz Ptolemeusz (Calisia).

    Dzieła Augustyna są ewakuowane najpierw na Sardynię a następnie do Pawii. Pawię zdobywają Frankowie w VIII wieku i zapoznają się z koncepcją państwa. W Rzymie istniało tylko prawo cywilne. Nie było w Rzymie teorii prawnej dotyczącej państwa jako takiego. Potem jest Karol Wielki etc.

    W XIX wieku Sardynia walczy na Krymie z Rosją i Turcją, pokonuje Austriaków pod Solferino, zdobywa Lombardię, Wenecję, wcześniej dostaje Genuę i prowincje na zachód od Mediolanu. Królestwo Sardynii dokonuje zjednoczenia Włoch, a w zasadzie wchłonięcia Italii i Królestwa Neapolu.

    Tym samym kończy niezależny żywot.

    Do rozstrzygnięcia pozostaje kwestia, co ma największe znaczenie w historii świata: bogactwa materialne, handel, organizacja wojskowa (wojskówka), geny, koncepcje prawne i religijne czy zwykły przypadek?…

  7. Ps. Sardynia najpierw zostaje przez kogoś uprzemysłowiona, a dopiero później zdobywa cały Półwysep Apeniński. Centrum władzy zostaje następnie przeniesione z Sardynii do siedziby Fiata.

     

    Wandalowie też najpierw gmerają przy metalurgii i oferują opiekę producentom wyrobów z bursztynu w Polsce a potem „nagle” zdobywają Kartaginę i demolują Rzym.

  8. Widzę nowy gwiazdor na blogu, albo i stary, tylko pod nowym nickiem. Będzie fajnie przez jakiś czas.

  9. Proszę odnieść się do meritum.

    Może np. był Pan w Afryce i ma jakieś własne przemyślenia?

    Pozdrawiam.

  10. „W każdym społeczeństwie jest 90% ubogich ludzi, z którymi nie wiadomo, co zrobić. ”  O, nadczłowiek się znalazł. 

  11. A Pani ma jakiś pomysł?…

  12. W kontekście idei de libero arbitrio wg św. Augustyna należałoby nadać ludzkim istotom sens i kierunek, żeby byli dobrzy i zostali zbawienie. Na tym polega wolność wg św. Augustyna. Z kolei Luter w idei de servo arbitrio podważa sens ludzkiej wolności i możliwości wyboru. Jest to powrót do idei fatum (predestynacji).

    Więcej tutaj u Augustyna:

    https://pl.m.wikipedia.org/wiki/Predestynacja

    Ciekawe jest to, że wola została przetłumaczona jako arbitrio.

  13. Nikt z nas nie posiada wykształcenia klasycznego, ponieważ w X wieku i później źle przetłumaczono na polski pojęcia z łaciny.

    Na przykład wiara jest raz tłumaczona jako credo (myślę) a w encyklice Wiara i rozum jako fides (zaufanie, ang. confidence).

     

    Tymczasem w językach słowiańskich słowo wiara pochodzi od verum, veritas czyli prawda, rzeczywistość.

    Fides et ratio ja bym przetłumaczył jako „Konfident z rozsądku”, co jest zgodne z treścią encykliki.

    Dlaczego pozmieniano sens słów, żebyśmy nie rozumieli dzieł epoki klasycznej?

  14. Ja mam pomysł, żeby przerobić wszystkie karabunkuły na karbunkuły, bo „Błękitny karbunkuł” jest już utrwalony w języku polskim.

  15. Chodziło o to, żebyśmy nie skojarzyli pewnych faktów. Kartezjusz mówi: cogito ergo sum (co jest bez sensu, racjonalizm jest bez sensu). Ja mówię: credo ergo creo – wierzę, więc tworzę.

    A co Pani o tym myśli, a raczej: w co Pani wierzy?

  16. Myślę, że nigdy części nie można brać za całość.

  17. Nasz głos w sprawie Sahary:

    1980 – wprowadzimy nasz model ekonomiczny na Saharę, to po tygodniu piachu zabraknie,

    2015 – rozwiązanie kwestii socjalnej przez przedstawicieli elit

    https://youtu.be/qdeaVfDa5eU

    2023 – odkrywanie pustyni na nowo (nocleg i wyżywienie kosztuje tam kilka – kilkanaście euro dziennie lub gratis):

    https://youtu.be/YyM3T7u-ras

  18. No brawo! Całkowicie słusznie.

    Podstawowy problem filozofii mówi, że nadgryzione jabłko nie jest już substancjalnie tym samym jabłkiem. Krytycy twierdzą odwrotnie. Podzielam Pani zdanie.

  19. Niech Pan jeszcze doda, że to jabłko jest nadgryzione przez robale.

  20. Z powodów opisanych powyżej powinniśmy używać wyrażenia jadę lub lecę „do Sardynii”, a nie „na Sardynię”, ponieważ było to historycznie ważne królestwo, a nie jakaś prowincja.

  21. Słowiańskie słowo wiara/ vera nie wywodzi się z żadnej łaciny. Zarówno łacina jak i prasłowiański ( common slavic) wywodzą się z języka praindoeuropejskiego. I zawierają te same rdzenie słów w różnych znaczeniach. Kto niby przesądza które znaczenie jest bardziej prawidłowe czy też pierwotne? A może to słowiańska wiara jest znaczeniowo bliższa PIE oryginałowi i łacinska veritas jest po prostu tym w co się wierzy?

Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.